sobota, 12 marca 2022

Co się dzieje z nimi dzisiaj: Camel

Zespół Camel powstał w 1971 r. w Anglii w składzie: Andy Latimer (ur. 1949) gitara, śpiew i flet, Andy Ward (ur. 1952) perkusja, Doug Ferguson (ur. 1947) gitara basowa, śpiew, Peter Bardens (ur. 1945, zm. 2002) instrumenty klawiszowe. Ich debiut na scenie odbył się w Waltham Forest Technical College w Londynie, gdzie grali jako support Ashbone Ash. W latach późniejszych ten skład ulegał wielu zmianom, ale osią zespołu i głównym kompozytorem był i jest do dziś Andy Latimer, mistrz gitarowego nastrojowego grania. I mimo, że te zmiany miały duży wpływ na brzmienie zespołu, to ton gitary Latimera był i jest zawsze rozpoznawalny i stanowi charakterystyczny element tego teamu.


Zatem jak nadmieniliśmy, skład Camela stale się zmienia od 1977 roku. Przez kilkadziesiąt lat działalności przez zespół przewinęli się tacy muzycy jak: Paul Burgess, Mickey Simmonds, Guy LeBlanc, Ton Scherpenzeel Peter Bardens, Doug Ferguson, Mel Collins, Richard Sinclair, Jan Schelhaas, Dave Sinclair, Kit Watkins, David Paton, Chris Rainbow, Andy Ward, Ton Scherpenzeel i David Paton (LINK). Ale trzeba dodać, że na przykład Mel Collins gościł na prawie każdym albumie aż do Pressure Points z 1984 roku, Colin Bass jest w Camel od I Can See Your House From Here z 1979 roku, choć nie brał udziału w sesjach The Single Factor i Stationary Traveller, a Susan Hoover, która w końcu została żoną Andy'ego Latimera, pisze teksty i dostarcza koncepcje albumów od czasu Nude z 1982.

Grupa rozwiązywała się dwukrotnie i dwukrotnie wracała na scenę pod szyldem Camel. Pierwszy raz było to w połowie 1981 roku, gdy Andy Ward przestał grać na perkusji z powodu nadużywania alkoholu i narkotyków. Powrócili w 1984 roku (opisaliśmy album Stationary Traveller wydany wówczas LINK), lecz nie na długo, bo Latimer przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, wcześniej ponownie rozwiązując grupę, po czym w 1991 roku opublikował pod nazwą zespołu album Dust and Dreams we własnej, niezależnej wytwórni Camel Productions (która zresztą działa do dzisiaj). Album powstał przy współudziale kilku muzyków, którzy pojawili się na dwóch poprzednich albumach z pierwszych lat 80-tych: m.in. klawiszowca Mickey Simmondsa grającego wcześniej u Mike'a Oldfielda i Fisha. W ten sposób reaktywował się dawny projekt, działający z różnym natężeniem do dzisiaj.

Obecnie w zespole grają: Andrew Latimer, Colin Bass, Denis Clement i Pete Jones. Andrew Latimer – to gitara, flet, flet prosty, instrumenty klawiszowe, perkusja, wokal (1971-obecnie). Colin Bass – bas, gitara akustyczna, instrumenty klawiszowe, wokal (1979-1981, 1984-obecnie), Denis Clement - perkusja, instrumenty perkusyjne, instrumenty klawiszowe, bas bezprogowy, rejestrator (2000-obecnie), Peter Jones – instrumenty klawiszowe, syntezatory, saksofony, wokale (2016-do teraz). Ogółem grupa wydała czternaście albumów studyjnych i czternaście singli, a także liczne albumy koncertowe i DVD. Nie będzie jednak przesadą, gdy stwierdzimy, że Camel to Latimer a Latimer to Camel.

O mało co zresztą Camel mógł całkowicie przestać istnieć. W maju 2007 roku Susan Hoover ogłosiła za pośrednictwem strony internetowej Camel Productions, że Latimer od 1992 roku cierpi na postępującą chorobę krwi, na czerwienicę prawdziwą, która nieoczekiwanie przekształciła się w mielofibrozę, czyli chorobę nowotworową. I w listopadzie 2007 przeszedł udany przeszczep szpiku kostnego.


Na szczęście długi okres rekonwalescencji dał pozytywny efekt. W październiku 2013 roku nastąpił come back zespołu Camel na scenę. Z tej okazji muzycy zagrali podczas koncertu wszystkie utwory ze The Snow Goose dedykując go współzałożycielom zespołu: Andy'emu Wardowi i zmarłemu Peterowi Bardensowi oraz Dougowi Fergusonowi. Dodatkowo zespół wznowił album, ponownie nagrywając wszystkie utwory, tylko lekko przearanżowane i wzbogacone o rozbudowane sekcje instrumentalne. Późniejsza trasa promująca nowe The Snow Goose była wielkim sukcesem. Cała pula biletów rozprzedała się, a zespół został poproszony o kontynuowanie swoich występów na początku 2014 roku. Jednak w drugiej połowie trasy nastąpiła kolejna zmiana, klawiszowca Guy Leblanc, który nagle rozchorował się i zmarł w 2015 roku zastąpił Ton Scherpenzeel.

Mimo to, a także pomimo poważnego stanu chorobowego stawów w dłoniach i kolanach, spowodowanych postępującym artretyzmem, Latimer (i Camel) kontynuował tournée nie tylko w 2015 roku lecz i w latach kolejnych. W 2016 roku Wielbłądy koncertowali w Japonii z nowym klawiszowcem na pokładzie, z Pete Jonesem. Paradoksalnie niezależnie od tych przeciwności, był to okres największej popularności zespołu. Latimer otrzymał nagrodę Lifetime Achievement na Orange Amplification 2014 Progressive Music Awards, a trasa Snow Goose 2013-14 została nominowana do tej nagrody w kategorii Live Event. Zespół rozciągnął trasę koncertową w zasadzie na prawie całą dekadę, a koncertowe DVD nagrane w Royal Albert Hall w 2018 roku zostało wydane na początku 2020 roku. Obecnie Latimer pracuje nad nowym albumem, pierwszym od dwudziestu lat...

W 2021 roku nie bacząc na ograniczenia wynikające z wydawałoby się niekończącej się Pandemii, w Wild End Studio należącym do Colina Brassa trwa praca nad nowym materiałem, we współpracy z innymi artystami, którzy łączą się ze sobą online, ostatnio z irańskim eksperymentalnym zespołem prog-jazzowym, Quartet Diminished. Latimer znalazł w tym wszystkim jeszcze czas na wsparcie albumu Blind Hunter holenderskiego gitarzysty Eddiego Muldur, który został wydany na początku stycznia tego roku. A teraz, dosłownie na dniach, zespół ogłosił program swojej trasy z okazji 50-lecia wydania debiutanckiego albumu, którą zamierza rozpocząć w 2023 roku. Bilety już można kupować a występy planowane są w całej Europie (również w Polsce LINK).


Można więc powiedzieć, że zarówno Latimer jak i każdy z muzyków z grupy Camel, zrobili wielką drogę z Guildford w Surrey w 1971 roku, do Mountain View w Kalifornii, gdzie znajduje się Camel Productions, w której Latimer wydał większość płyt zespołu. 

Ale musimy jeszcze wspomnieć o Colinie Bassie, który jest, jak przypominamy, w Camel od 1979 roku i powrócił do składu podczas pamiętnej trasy w 2013 roku. W latach 1984-1992, gdy Camel nie istniał, występował grupie World Music Mustaphas 3. Ma na swoim koncie również dwa solowe albumy wydane pod własnym nazwiskiem oraz trzy albumy nagrane w Indonezji pod pseudonimem Sabah Habas Mustapha. Utwór tytułowy pierwszego, Denpasar Moon, stał się niezwykle popularną piosenką w Indonezji w połowie lat 90. i żyje własnym życiem w formie niezliczonych coverów wykonywanych przez indonezyjskich, malezyjskich, japońskich i filipińskich artystów. Jako producent muzyczny Bass poza tym współpracował wieloma artystami pochodzącego z rozmaitych zakątków Ziemi, takimi jak: Klezmatics (USA), SambaSunda (Indonezja), Daniel Kahn & the Painted Bird (USA), Krar Collective (Etiopia), Etran Finatawa (Niger) i 9Bach (Walia). Artysta pojawił się poza tym gościnnie na albumach wielu uznanych na całym świecie artystów, w tym czołowej malijskiej gwiazdy Oumou Sangare.

Colin Bass jest także dość popularny w Polsce. W 1998 roku wydał swój debiutancki, solowy album An Outcast of the Islands, który został nagrany w Polsce i Kalifornii, z udziałem Andrew Latimera grającego na gitarze, ówczesnego perkusisty Camel Dave'a Stewarta, polskiego progresywnego zespołu rockowego Quidam i członków Orkiestry Filharmonii Poznańskiej. Wydawnictwo zebrało pochwały krytyków a związane z albumem trasy koncertowe w Polsce przyniosły dwa kolejne albumy: Live at Polskie Radio 3 (1999) i Live Vol.2: Acoustic Songs (2000).

W 2012 roku muzyk otrzymał propozycję (a w zasadzie zlecenie) powołania zespołu składającego się z muzyków z Indonezji, Malezji, Laosu, Brunei, Tajlandii i Kambodży, którzy mieli wystąpić na River of Music z okazji Igrzysk Olimpijskich. W dość krótkim czasie, niemal ad hoc, powstała The Bamboo Pearl Orchestra. Także w 2012 roku artysta przeniósł się do Snowdonii w północnej Walii, gdzie założył Wild End Studio i rozpoczął pracę nad swoim trzecim solowym albumem At Wild End.

Rok 2013 rozpoczął się dla niego od wyjazdu do Nigru, aby nadzorować nagranie kolejnego albumu Etran Finatawa, które odbyło się w prowizorycznym namiocie na wydmach Sahary poza Niamey. Potem tworzył nagrania i miksy w Wild End Studio dla walijskiego zespołu 9Bach. Powstały tam album Tincian został wydany na płytach Real World.

W ostatnim czasie ostatecznie przeniósł się do Berlina skąd chętnie wyjeżdża do Polski - na przykład grał gościnnie z polskimi zespołami art-rockowymi, chociażby na płycie Amaroka Neo Way


Ostatnio koncertował w naszym kraju w 2018 roku. 

Warto w związku z tym przywołać opis tej wizyty, jaki muzyk zamieścił na swoim blogu (LINK): Luty w Polsce. Minusowe temperatury w dzień i w nocy. Niebo jest ogromną szarą płytą kamienną. Z okna pokoju hotelowego obserwuję padający śnieg. Po drugiej stronie sześciopasmowej, miejskiej autostrady widzę straszące resztki  nieudanego centrum handlowego, wypełnionego pustką, tętniącego pustką. W oddali, między tym jarzącym się pomnikiem błędnej idei a samotnym dworcem autobusowym, kryje się wielki kwadratowy budynek, niegdyś fabryka, teraz z dumnie wiszącym napisem „Progresja Music Zone”, bardzo dużymi literami. Co ja tutaj robię?

Właśnie przyjechałam na te podwarszawskie pustkowia, żeby wziąć udział w Warsaw Prog Days Festival, który za kilka dni ma się odbyć we wspomnianej już „Progresji”.

Początkowo mój przyjaciel Michał Wojtas, utalentowany gitarzysta i kompozytor Amarok Music Project, poprosił mnie, abym wystąpił i zaśpiewał w utworze, który z nim nagrałem na najnowszym albumie Amaroka „Hunt”. Potem zasugerowano, że mógłbym zagrać również swój własny set jako „gość specjalny”. Powiedziałem „super”, a potem moje imię znalazło się na górze plakatu, co, jak sądzę, było w porządku. Były tam tylko drobne szczegóły dotyczące tego, co zagram, kto zagra ze mną i czy będzie to w ogóle możliwe, biorąc pod uwagę, że będę miał czas tylko na niewielkie próby. Ale godny podziwu Amarok powiedział mi, żebym się nie martwił, przygotują wszystkie piosenki, które zaproponuję, a ja mogłem po prostu dołączyć do nich na kilkudniową próbę przed koncertem. I rzeczywiście zrobili to wszystko i było też bardzo dobrze, pomimo wyjazdu w ostatniej chwili ich klawiszowca (z powodów osobistych zapewniono mnie, a nie dlatego, że musiał grać moje piosenki). Na szczęście klawiszowcem zastępczym w ostatniej chwili okazał się Maciej Caputa, który właściwie jest znanym perkusistą, a także znakomitym klawiszowcem i wyjątkowo ciężko musiał pracować nie tylko ucząc się całego układu utworów Amaroka, ale także moich rzeczy. Chapeau!

I jeszcze więcej chapeausów (lub chapeaux) dla znakomitego zespołu Amarok, czyli: multiinstrumentalisty Konrada Pajeka (z którym mogłem zamienić się partiami na gitarze akustycznej i basowej), perkusistki Marty Wojtas, perkusisty Pawła Kowalskiego i Michała Wojtasa na gitarach, w tym gitarze wiodącej.

I ostatni, ale nie mniej ważny problem: zaprosiłem też mojego przyjaciela Macieja Mellera, żeby się przyłączył. Maciej grał na moim albumie „An Outcast of the Islands” w 1998 roku, razem ze swoimi kolegami z zespołu Quidam. Obecnie gra z czołowymi polskimi progsterami w potężnym Riverside. Na szczęście zdążył dojechać do Warszawy i zachwycić nas wszystkich swoją sprawnością.

 „To był świetny skład i wszyscy świetnie się bawiliśmy. Z przyjemnością zagrałem po raz pierwszy na żywo kilka piosenek, takich jak Walking to Santiago i Nowhere to Run, które wydawały się wyjść bardzo dobrze. I tak mi się podobało. Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł to powtórzyć.

Również wielki szacunek dla trzech innych zespołów, które pojawiły się i wszystkie były niezmiernie dobre na różne sposoby: Galileous, Here On Earth i Coogan's Bluff. Miło poznać wszystkich.  

Wielkie podziękowania należą się również szefowi Progresji, Markowi Laskowskiemu i Beate Reizler w Musicom oraz całej załodze. Aż do następnego razu!

I na koniec jeszcze zdanie, które znaleźliśmy na stronie Andrew Latimera: Zawsze trzymaliśmy się naszych ideałów; Myślę, że jeśli próbujesz pisać coś tylko po to, by zadowolić innych ludzi, stajesz się frajerem. I oczywiście strona internetowa umożliwiła nam bezpośrednią komunikację z osobami, które kupują nasze płyty.

Odrzucając zdanie o płytach, musimy zauważyć, że rozumiemy się z liderami Camela. Także nie piszemy aby zadowolić innych ludzi, trzymamy się naszych ideałów i - ufamy, że jutro będzie znów okazja aby coś zamieścić i poprzez internet skomunikować się z tymi, którzy nas czytają.

Dlatego wracamy jak zawsze...

piątek, 11 marca 2022

Z mojej płytoteki: Wojna Światów - Następne Stulecie, doskonała muzyka filmowa Józefa Skrzeka

Dość dawno, bo cztery lata temu,  pisaliśmy na naszym blogu w cyklu Kinowa Jazda Obowiązkowa, o genialnym filmie Piotra Szulkina Woja Światów (TUTAJ). Wspomnieliśmy wtedy, że to arcydzieło filmowe zostało wzbogacone muzyką Józefa Skrzeka. Jak wiadomo film ma drugie dno i wcale nie jest o Marsjanach, to po pierwsze. Po drugie - Roman Wilhelmi genialnym aktorem był i basta. Zawirowania w życiu osobistym, alkohol i przedwczesna śmierć to niestety ciemna strona tej postaci, niemniej kreacje filmowe - od czysto komediowych do dramatycznych jak w Wojnie Światów stawiają go w czołówce polskich aktorów wszechczasów.


Teraz muzyka. Z Józefem Skrzekiem jest mały problem z powodu jego wszechstronności, co za tym idzie nie każda płaszczyzna Jego twórczości przypada mi do gustu. Na pewno niektóre albumy SBB, choć nie wszystkie, na pewno kilka płyt solowych jak choćby znakomity Ojciec Chrzestny Dominika, płyta opisana przez nas TUTAJ


Na okładce kolczyk, który miał być w filmie znakiem rozpoznawczym akceptacji dla Marsjan. Cała okładka zresztą jest bardzo skromna, mało tego wydrukowana jest na innej okładce... bardzo kolorowej i bogatej - wystarczy zajrzeć do środka a tam Alibabki... 

 
Na płycie oprócz Skrzeka występują Tomasz Szukalski grający na saksofonie, Hubert Rutkowski na instrumentach perkusyjnych, Jan Skrzek na harmonijce Robert Gola na gitarze i Janusz Ziomber na perkusji.

Album zaczyna się od dynamicznego The War of The Worlds ze świetnymi partiami klawiszowymi i gitarowymi. Po nim Dla Aliny, prawdopodobnie poświęconego żonie i muzie autora, a nawiązującego do wątku miłosnego Irona Idema z filmu... Znakomity utwór nieco przypominający dokonania Bohren & der Klub of Goren których dokonania opisywaliśmy u nas TUTAJ. Znakomity saksofon do muzyki filmowej pasuje jak mało który instrument.


Z klimatu wyrywa nas Porno Magazine dynamiczny z lekko agresywnym wokalem. Ależ brzmienie, nie zapomnijmy, że mamy rok 1982! Piosenka opisuje uzależnienie od pornografii. Po tym krótkim utworze znowu robi się bardzo nastrojowo, bo następny jest Szakal. I znowu ten saksofon... Interception  szokuje brzmieniem i dynamiką, a po nim znowu uspokojenie. Nieznany List jest nawiązaniem do religijnego wątku w twórczości Skrzeka. Polski tekst nie pozostawia wielu złudzeń. Stronę A płyty zamyka ponownie tytułowa Wojna Światów, tym razem jednak w wersji instrumentalnej.

 

Stronę B to piosenki napisane z T. Winterem, otwiera znakomity 65th St. Sermon 


A później jest jeszcze kilka znakomitych momentów, jak choćby kończący album the Gig.

Moglibyśmy pisać dalej o muzyce, ale w obecnej sytuacji skupmy się bardziej jednak na filmie i jego przekazie... Piotr Szulkin w wywiadzie Anną Rembowską w 2005 roku powiedział o tym filmie tak:

Wojna Światów powstała, gdyż nie miałem samochodu. Jeździłem tramwajami i autobusami. Patrzyłem, jak bohaterowie festiwalu solidarności" - ludzie, tłum z dnia na dzień trzyma głowę niżej. Z drugiej strony, niektórzy z liderów śmiało wypowiadali tezę, iż aby Polska miała się wybić na niepodległość i odrodzić duchowo, to musi przejść przez rzekę krwi. Groźne megalomaństwo w sytuacji, gdy u władzy był Breżniew. Groźna i komiczna postać niczym dysfunkcyjny władca z jakiegoś imperium z S.F. Wojną Światów chciałem dotrzeć do ludzi z przesłaniem, by nie dali się wciągnąć w pułapkę. By Budapeszt 56 nie powtórzył się w Polsce.

Minęło ponad 40 lat a Rosja ciągle jest dla Polski zagrożeniem. Obyśmy na własnej skórze nie odczuli nigdy najazdu czerwonych Marsjan... 


Józef Skrzek - Wojna Światów - Następne Stulecie, tracklista: 
The War Of The Worlds, Dla Aliny, Porno Magazin, Szakal, Interception, Nieznany List, Wojna Światów, 65th St. Sermon, Fade Away, Wonderful Sky-Ride, The Gig. Muza 1982.

czwartek, 10 marca 2022

Metafora samotnej ludzkości w fotografii Ramina Hossaini

Ramin Hossaini mieszka w Winhuk w Namibi. Jest technologiem informatykiem (w 2005 roku ukończył studia na Uniwersytecie w Cape Town), obecnie pracuje w firmie importującej żywność, a prywatnie w zeszłym roku ożenił się… Tyle oficjalne informacje. 


Z mniej ceremonialnych informacji: Ramin robi zdjęcia. Zdjęcia w stylu surrealistycznym, który jest jednym z naszych ulubionych. Jak wszyscy, którzy chcieliby zostać zauważeni, ma swoją stronę (LINK) a także kilka kont otwartych na portalach fotograficznych. I w zasadzie można uznać iż już odniósł sukces, ponieważ zauważyliśmy go, a co więcej, chcemy jego prace pokazać naszym czytelnikom.









Ramin rejestruje najczęściej krajobrazy. Lecz nie są to zwykłe pejzaże. Malutką postać ludzką przeciwstawia na nich nieubłaganej naturze: wzburzonemu morzu, zachmurzonemu groźnie niebu, jałowej pustyni…  Pojedynczą sylwetkę stawia nad urwiskiem, na kruchej łódce pośród bezkresu fal. Czy ów samotnik to on sam, czy raczej jest to metafora ludzkości? Ale czy zazwyczaj nie nadaje się zbiorowisku ludzkiemu cech, które głównie dotykają nas samych? Idąc więc tym tropem trzeba skonstatować, iż szczęście Ramina Hossaini  być może jest pozorne i nie do końca tak naprawdę jest przez niego odczuwane. Jego alter ego jest wyizolowane, samotne i zagubione w wielkim, groźnym świecie… 


Inne jego zdjęcie ukazuje człowieka, który w miejscu twarzy i serca ma mechanizm z zębatymi kołami. I tu już nie trzeba sięgać do znaczenia symboliki takiego ujęcia, więc nie trzeba rozpisywać się co artysta miał na myśli. Obraz sam nam mówi za siebie… I to jest właśnie najlepsze w dobrej pracy, w obrazach, w zdjęciach - ich autor posługuje się w nich zrozumiałymi elementami kodu stworzonego przez cywilizację. Możemy za ich pośrednictwem w ten sposób przekazać niewerbalnie najgłębsze przeżycia twórcy. Koła zębate symbolizuje najczęściej bezpowrotny upływ czasu i tak chyba powinniśmy w ogóle postrzegać treść fotogramów Ramina Hossaini




Nieubłaganie mijający czas stawia go poza głównym nurtem, świadomość przewijania zamyka go wewnątrz jego jaźni, sprawia, iż czuje się wyalienowany i samotny… I nawet jeśli otwierają się przed nim rajskie ogrody, które także rejestruje, to wydaje się, że nie ma do nich wstępu. Są one  nierealnie piękne, lecz zupełnie odludne… Niemniej czymś, co pozostaje poza czasem, jest twórczość. A ta istnieje tylko dzięki widzom. Dlatego czytajcie nas… 

Wracamy jutro.

środa, 9 marca 2022

Władysław Horodecki: polski Gaudi, autor Domu pod Chimerami w Kijowie

Świat zapamięta odwagę prezydenta Ukrainy, Władymira Zelenskiego, który pozostał w Kijowie pomimo ataku Rosjan na to miasto. W jednym ze swoich przemówień polityk specjalnie stanął na ulicy, na tle pałacu prezydenckiego, ogromnego budynku o niebanalnej architekturze udowadniając iż nie uciekł ze stolicy. I właśnie o tym gmachu i jego twórcy chcemy opowiedzieć dzisiaj naszym czytelnikom. Pałac Prezydenta Ukrainy mieści się w tzw. Domu pod Chimerami, zbudowanym przez Władysława Horodeckiego (1863-1930), a właściwie Leszka Dezyderego Władysława Horodeckiego (ukr. Владисла́в Владисла́вович Городе́цький) – polskiego architekta, tworzącego głównie w Kijowie

Dom pod Chimerami został wzniesiony w 1903 r., zatem dość powszechne określanie Horodeckiego polskim Gaudim jest jak najbardziej uprawnione. Według legendy oryginalna forma budynku jest tak naprawdę pomnikiem ku czci córki architekta, która odebrała sobie życie skacząc do Dniestru (a w innej wersji: topiąc się w głębinach Morza Śródziemnego). Podobno w następstwie tego dramatu Horodecki zaprojektował ten dość szokujący swoimi detalem dom, w którym zresztą mieszkał przez kilka lat.  Ale nic z tych rzeczy nie jest prawdą. Horodecki poślubił Kornelię Francis Marr, pochodzącą z bardzo zamożnej rodziny miejscowych fabrykantów, z którą miał dwoje dzieci: córkę Helenę, która wcale nie utopiła się za to dwukrotnie wyszła za mąż i ostatecznie po 1945 roku via Polska emigrowała do Szwajcarii, i syna Aleksandra, który także ostatecznie zamieszkał w Polsce. Natomiast niezwykła architektura Domu pod Chimerami do dzisiaj stanowi reklamę umiejętności jego projektanta i jest przykładem nowatorskiego zastosowania cementu i betonu, produkowanego zresztą przez zakład, którego właścicielem był sam Horodecki.



Budynek jest faktycznie niezwykły. Zdobi go detal o motywach myśliwskich i mitologicznych: głowy nosorożców, słoni, antylop, jaszczurek, jak również mityczne stwory podwodnego świata oraz liczne atrybuty polowań: rzygacze są w formie węży, na kalenicach syreny dosiadają ryb i jeszcze te chimery… Łzawa historia o utopionej córce jest nieprawdziwa, ale oryginalna jest chyba bardziej interesująca. Mówi o zakładzie dwóch architektów. Jego świadkiem był prof. Włodzimierz Leontowicz: otóż Aleksander Kobielew rzucił kiedyś wyzwanie Horodeckiemu, który snuł opowieści o budowie domu: Chyba jest pan pomylony. Tylko komuś szalonemu mógł przyjść do głowy taki pomysł. Architekci założyli się. Po dwóch latach w wyznaczonym dniu Horodecki podjął jego i innych gości w tym swoim dziwnym, nowym domu prosiakiem z rożna. Wznosząc toast, powiedział wówczas: Może to i dziwny dom, ale nie będzie w Kijowie człowieka, który przechodząc obok nie zatrzymałby się, aby go obejrzeć. I tak rzeczywiście jest. Zgodnie ze stylem art. nouveaux dom jest asymetryczny: fasada główna jest cztero-, a tylna – sześciokondygnacyjna, co wynika z położenia na wzgórzu. 

Horodecki niedługo mieszkał w swoim fantazyjnym budynku. Wyruszył na wyprawę po Afryce i jej koszty okazały się tak wielkie, że musiał go zastawić w Kijowskim Towarzystwie Wzajemnego Kredytu. Nie spłacił zastawu i w 1913 r. jego dom stał się własnością inż. Daniela Bałachowskiego, a on sam z rodziną zamieszkał w wynajętym mieszkaniu przy ul. Katerynińskiej 11.







Horodecki był bowiem wielkim entuzjastą egzotycznych wypraw myśliwskich i one stały się inspiracją dla formy budynku. Samo wejście do niego zdobią obrazy i reliefy, które przenoszą wchodzących pod powierzchnię wody, pełnej ryb, skorupiaków i muszli wkomponowanych w łuki i ściany na których nie brakowało widoków zatopionych statków. Całe te bogactwo fauny wodnej i lądowej zaprojektował sam Horodecki, a wykonał włoski rzeźbiarz Elio Salia. Architekt był zresztą znany ze swoich ekstrawagancji. Pierwszy w mieście miał samochód, pilotował samolot, a na przechadzki wyruszał w towarzystwie małpki-kapucynki…






Po rewolucji bolszewickiej i jeszcze później w 1920 r., gdy przez Kijów przechodził z rąk do rąk, Horodecki, przeprowadził się do Warszawy. Tam otrzymał poważne zlecenia, m. in. przebudował pałac Wiśniowieckich w Tarnopolu i stanął na czele państwowego biura projektów. Wzniósł stołeczną wieżę ciśnień oraz kilka obiektów handlowych oraz przyjmował zlecenia z prowincji.  W roku 1928 przyjął zaproszenie amerykańskiej kompanii Henry Ulen & Co, z którą współpracował w Polsce oraz padyszacha Persji i kierował w tym kraju budową kolei. Do dzisiaj w Teheranie można podziwiać dworzec i pałac Rezy Szacha Pahlawiego, wzniesiony według jego projektu. Tam niestety także nagle zmarł, na zawał serca w 1930 roku i został pochowany na miejscowym cmentarzu…



Pamięć o Horodeckim jednak w Kijowie przetrwała. Jego trofea myśliwskie, które pochodziły z wypraw po Rosji, Turkiestanie, Afganistanie, Azerbejdżanie, Azji Środkowej, z gór Ałtaju oraz Afryki zdobią kijowskie muzeum myślistwa - jest ulica jego imienia oraz pomnik. Historię swoich polowań w Afryce Horodecki spisał i wydał w książce zatytułowanej Pamiętnik myśliwego. W głębi Afryki. Książkę zdobią zdjęcia i rysunki, wykonane przez autora. A co z Domem pod Chimerami? Został oczywiście upaństwowiony i w 1918 r., w zamieszkał w nim prezes Rady Ministrów Ukrainy, Wsiewołod Hołubowicz – działacz Ukraińskiej Centralnej Rady. Po zdobyciu miasta przez bolszewików w budynku tym urządzono biura Kijowskiego Okręgu Wojennego, dokładnie od 1943 r., gdy naprzeciw stanęła siedziba Komitetu Centralnego KP(b)U. Potem w budynku umieszczono poliklinikę CK, która znalazła inne lokum dopiero w 2002 r. W 2004 roku dom został poddany gruntownym pracom renowacyjnym i w od maja 2005 r. pełni funkcję jednej z oficjalnych siedzib prezydenta Ukrainy.

Oczywiście Dom pod Chimerami nie jest jedynym dziełem Horodeckiego w Kijowie, o reszcie można przeczytać choćby TUTAJ. Ostatnio jeden z kijowskich architektów wydał opracowanie dotyczące naszego budowniczego zatytułowane Władysław Horodecki. Penetracje archiwalne, autorstwa Dymitro Makałowa (Дмитро Малаков, Архітектор Городецький. Архівні розвідки, Кий, 2013). A chimery, istoty z głową lwa, ciałem kozy i ogonem węża symbolizujące nieubłagany upływ czasu do dzisiaj czuwają nad miastem...

Czytajcie nas - codziennie coś nowego, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

wtorek, 8 marca 2022

Z mojej płytoteki: Still Joy Division na przejrzystym winylu jest już z nami


Akcje promocyjne związane z 40-leciem wydania płyt Joy Division trwają. Mimo bardzo nieudanego projektu Joy Division reimagined videos, który okazał się kompletną klapą, i który dotyczył tylko Unknown Pleasures (Bogu dzięki) z winylowymi wznowieniami jest już znacznie lepiej. 

Tak też debiut zespołu wydany został w okładce o odwróconej kolorystyce, na czerwonym winylu (opisaliśmy to wydanie TUTAJ). Tutaj o co można się doczepić, to słaba faktura na okładce. Oryginalna wyprodukowana przez Garrod & Lofthouse Ltd. byłą znacznie bardziej wyrazista. Wznowienia Closer (opisane TUTAJ) na przejrzystym winylu też prezentowało się bardzo dobrze. Dzisiaj przed nami Still.

Album bardzo wnikliwie opisaliśmy TUTAJ. Wznowienie prezentuje się efektownie. Wiśniowa okładka, w środku dwa winyle - znowu przejrzyste jak wznowienie Closer.


Jest bardzo ładne, pytaniem otwartym natomiast pozostaje, dlaczego wybrano przejrzysty winyl jak w przypadku Closer? Czy nie ciekawiej byłoby wydać jedną płytę na winylu czerwonym a drugą na przejrzystym - żeby nawiązać do wznowień dwóch płyt z oficjalnej dyskografii? No ale nie wybrzydzajmy. Ciekawe jest jeszcze kilka innych rzeczy.


Miło wiedzieć, że jest się posiadaczem jednego z 10 K egzemplarzy albumu, bowiem wznowiono go w limitowanej edycji (LINK). Co innego jednak jest ciekawe i dziwne, że wielcy eksperci z NME tego nie zauważyli (LINK). Otóż przy labelu na jednej z płyt znajduje się grawer Abbey Road. Być może chodzi o upamiętnienie faktu, że remaster Still na wznowieniach dokonany był przez Franka Arkwrigha w legendarnym studio Abbey Road.


Przypomnijmy, że oryginalne wydanie Still zawierało grawery nawiązujące do filmu Stroszek Wernera Herzoga (opisaliśmy go TUTAJ), który miał obejrzeć przed śmiercią Ian Curtis (choć zdaniem Colina Sharpa tak nie było). 
A1: The chicken won't stop *****B1: (3 pairs of 'chicken tracks')C1: (2 pairs of 'chicken tracks')D1: The chicken stops here.


Szkoda, że tego nie powielono, ale z pewnością chodziło o koszty.

Zobaczymy co będzie dalej? Czy wznowione zostaną kolejne wydawnictwa zespołu, które ukazały się po śmierci Iana Curtisa (Heart and Soul, Substance itd?) Pożyjemy, zobaczymy. O ile dożyjemy, bo zawsze coś może pęknąć...


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

poniedziałek, 7 marca 2022

Isolations News 183: Alan Erasmus pomaga Ukrainie, Bauhaus koncertuje, gwiazdy odwołują koncerty u Sowietów, Gilmour do nich apeluje, a ci lecą na Słońce, jaja z sekretarką Putina, nowy Cure, Lifeson, Guthrie i Pixies

72-letni Alan Erasmus, współtwórca Factory Records postanowił we wtorek w zeszłym tygodniu via Kraków pojechać z pomocą humanitarną na Ukrainę do Kijowa. W Krakowie znalazł się ostatecznie 4 marca i przekonał się, że nie da się dotrzeć do Kijowa. Dlatego udał się 5 marca do Lwowa, gdzie koleją przybywają uciekający przed wojną cywile, aby schronić się w Polsce (LINK). 

Miejmy nadzieję, że legendzie Factory nic się nie stanie, wszyscy bowiem czekamy na jego pamiętniki...


Skoro zaczęliśmy od Manchesteru - Yellow, czyli trio DJ-ów, wśród których są: Dave Haslam, Jason Boardman i Eliot Eastwick, powraca, by dać jednorazowy koncert w dniu 11 marca w Manchesterze. Bilety do nabycia TUTAJ

I jeszcze jeden news o Dave Haslamie: 4 marca udzielił on publicznie na scenie wywiadu poecie Oliverovi Lomax (LINK). 

Legendarny festiwal lat 80., The North, tego lata powróci do Macclesfield jako Rewind 2022. Będzie trwał od piątku 5 sierpnia do niedzieli 7 sierpnia, a głównymi gwiazdami na nim będą: Holly Johnson i The Human League (LINK).

Ciąg dalszy koncertów: BAUHAUS (Peter Murphy, Daniel Ash, Kevin Haskins, David J) ogłaszają nowe daty tras koncertowych po Zachodnim Wybrzeżu USA i przełożone terminy koncertów w Nowym Jorku. Zapowiedziany wcześniej Cruel World Fest muzycy zaczną od koncertów w dniach 14-15 maja w Pasadenie w Kalifornii. Reszta dat i miejsc jest TUTAJ.


Natomiast zespoły, które miały koncertować u
Sowietów odwołują swoje show. Letnie występy Iron Maiden na Ukrainie i w Rosji zostały odwołane z powodu wojny. Zespół miał wystąpić 29 maja na VDNG w Kijowie na Ukrainie, a 1 czerwca odwiedzić VTB Arena w Moskwie w Rosji w ramach światowej trasy Legacy Of The Beast (LINK). I tu taka dygresja: NA Ukrainie, tak jak NA nizinie, NA  Mazowszu. A nie W Ukrainie. Za to W Rosji tak jak W Mińsku i W Berlinie. Nie dajmy się ogłupić wyznawcom nowomowy.


Z tego samego powodu Bjork odwołuje swój koncert w Moskwie. Rosyjskie tournee piosenkarki miało rozpocząć się 8 czerwca (LINK).   To samo zdecydował Nick Cave (LINK).


David Gilmour z Pink Floyd stwierdza Putin musi odejść. Na swoich kontach w mediach społecznościowych Gilmour tak napisał: Rosyjscy żołnierze, przestańcie zabijać swoich braci. W tej wojnie nie będzie zwycięzców. Moja synowa jest Ukrainką, a moje wnuczki chcą odwiedzić i poznać swój piękny kraj. Przestańcie, zanim wszystko zostanie zniszczone (LINK). 

Pełna zgoda. Putin musi odejść. Najlepiej w czarnym worku.    


Za to Sowieci bohatersko przeciwstawiają się sankcjom. Dmitrij Rogozin, szef sowieckiej agencji kosmicznej Roscosmos, w odpowiedzi na sankcje, którymi obłożono Rosję, oświadczył, że pozbawia USA dostępu do rosyjskich silników rakietowych. W takiej sytuacji nie możemy dostarczyć Stanom Zjednoczonym najlepszych silników rakietowych na świecie – powiedział Rogozin podczas audycji w rosyjskiej telewizji cytowanej przez Reutersa. Niech latają na czymś innym, na swoich miotłach, nie wiem na czym. Ale pracownicy NASA wyśmiali groźby Rogozina. Miotły działają, odpisał mu na Twitterze Jeff Foust  ze SpaceNews (LINK). 

Co do mioteł to idealnie latają na nich teściowe, pewnie amerykańskie też. Co do sowieckich planów kosmicznych - CIA ujawniło, że ci zamierzają lecieć na Słońce. Jak to możliwe, Słońce ich nie spali? Nic z tych rzeczy, następcy Gagarina planują lot nocą. 


Dalej w temacie sankcji nałożonych na Sowiety: Reżim Putina może wykorzystywać giełdy kryptowalut do ich obchodzenia. Problem polega na tym, że giełdy kryptowalut działają obecnie w próżni prawnej, co pozwala Rosji wydawać i zarabiać. Obserwuje się, że choć rosyjski rubel jest wart tyle co nic, to kryptowaluty, takie jak Bitcoin i Ethereum, rosną w siłę (LINK).


Jak widać internauci szybko uhonorowali wartość rubla...

Jeszcze coś specjalnie z dedykacją dla gościa na obrazku powyżej. Okazuje się, że opowieści o przelatującym przed oczami całym życiu w momencie śmierci mogą być prawdziwe. Otóż naukowcy przypadkiem zarejestrowali pracę mózgu umierającej osoby. Ku swojemu zdumieniu odkryli, że już po jej śmierci nastąpił wzrost fal mózgowych znanych jako oscylacje gamma, które zwykle występują podczas śnienia i w momentach odzyskiwania pamięci (LINK).

O czymś podobnym do śmierci - hibernacji: 

Putin i Trump budzą się po stuletniej hibernacji. Putin otwiera gazetę i się śmieje.
- Wiesz co Trump? komunizm w USA.
Trump otwiera gazetę i mówi:
- Zamieszki na granicy polsko - chińskiej.


W temacie. Astronomowie byli świadkami działania gwiazdy wampira. Międzynarodowy zespół badaczy z Chile zaobserwował pewną gwiazdę w układzie o nazwie HR 6819, znajdującą się około 1000 lat świetlnych od Ziemi, która wyssała z sąsiedniej gwiazdy całą jej atmosferę. Dotąd naukowcy podejrzewali że ten układ składa się z czarnej dziury i gwiazdy, ale rzeczywistość okazała się po prostu makabryczna (LINK). 

Coś jak Rosja i Niemcy - te państwa można porównać nie tylko do gwiazdy wampira ale i do prądu. Ale że takie potężne? Nie, po prostu sieją śmierć i zniszczenie, jeśli nie są izolowane... 


Od zdrowego rozsądku dawno odizolował się Robert Smith. Ten w ostatnim wywiadzie ujawnił tytuł nowego albumu The Cure. Brzmi: Songs of a Lost World. Jego premiera planowana jest na wrzesień tego roku. 
Wywiad można obejrzeć TUTAJ, polecamy wersję bez obrazu... 

A propos image Roberta - internauci rozszyfrowali literę Z na sowieckich pojazdach bojowych. Ponoć wzięła się od słowa zombie....
  

Inny wywiad z legendą, dokładnie z połową Dead Can Dance, Brendanem Perry, ujawnia nam plany zespołu i informację o albumie folkowym. Poza tym muzyk opowiada o swojej twórczości i życiu, w którym najpiękniejszym miejscem jakie widział były wyspy Bora Bora, a najgłębszy relaks palenie haszyszu...  

Swoją nową płytę Songs Of Disenchantment - Music From The Greek Underground muzyk zadedykował imigrantom na całym świecie. W maju rozpoczyna trasę po Europie od dwóch koncertów w Atenach (LINK).


Tym razem jedna trzecia innej legendy, czyli Rush - Alex Lifeson, wydaje debiutancki album swojego nowego zespołu, Envy Of None, który zawiera piosenkę inspirowaną stratą przyjaciela i byłego kolegi z zespołu Neila Pearta (LINK) (LINK). Świetna muza...


Z kolei jedna trzecia Cocteau Twins - Robin Guthrie opublikował utwór, który skomponował w 2017 roku lecz pozostawił w szufladzie (LINK). 
 

Inni kumple Cocteau Twins z 4AD - Pixies powrócili zza grobu i pochwalili się pierwszą nową od dwóch lat piosenką: Human Crime. Teledysk do niej wyreżyserował basista Paz Lenchantin.



Co do powrotów zza grobu: Będzie kolejny, już piąty remake Kruka (Crow) filmu Alexa Proyasa, nakręconego na podstawie komiksu Jamesa O'Barra z 1994 roku. Do tej piątej wersji podobno filmowcy przymierzali się ponad 20 razy i jak dotąd z marnym skutkiem. Ale teraz ma być inaczej (LINK).

Na koniec taki żart sytuacyjny z przeszłości w temacie dzisiejszych newsów, kiedy świat jeszcze wierzył Putinowi.

W dowód przyjaźni Bush z Putinem zamienili się sekretarkami. Po jakim czasie sekretarka Busha telefonuje do niego z Rosji.

- Szefie, ja tutaj nie wytrzymam. Kazano mi związać włosy, założyć stanik i przedłużyć spódnicę.

Wkrótce do Putina telefonuje ze Stanów jego sekretarka.

- Szefie, ja tutaj nie wytrzymam! Kazano mi rozpuścić włosy, zdjąć stanik i tak skrócić spódnicę, że lada moment będzie mi widać kaburę i jajca.

Faktycznie jajca. My wracamy jutro, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.