niedziela, 16 sierpnia 2020

Z mojej płytoteki: Closer Joy Division album na przejrzystym winylu z okazji 40-lecia wydania, kilka refleksji

Jest już z nami, przyleciała z UK - wznowiona wersja albumu Closer Joy Division, najlepszej płyty gotyku i jednej z najważniejszych płyt w historii muzyki. Tak tak, zapewne wielu w tym momencie ironicznie uśmiechnie się i pomyśli o Sgt. Pepper Beatlesów, czy Dark Side of the Moon zespołu Pink Floyd zadając ironicznie pytanie: Co? Gdzie tutaj jakieś Closer? Jakieś Joy Division, przecież ich nikt nie zna... Stawiamy zatem tezę, że biorąc pod uwagę upływ czasu, oraz wpływ tej płyty na muzykę, wcale nie mamy do czynienia z czymś mniej znaczącym. 

Powiemy więcej - Closer jest absolutnie ponadczasowe, i kto zna Peppera niech szczerze odpowie, czy jego zdaniem takie piosenki jak choćby When I'm 64 wytrzymały próbę czasu? A pod względem tekstowym - czy choćby She's Leaving Home jest dziś aktualne jak było wtedy, podczas ucieczek hippisów z domów w 1967 roku? Czy brzmieniowo i pod względem realizacji produkcja the Beatles uważana za płytę wszechczasów, trzyma do dziś poziom? Oczywiście że Closer zostało wydane później, ale do dzisiaj produkcja Hannetta (o współpracy z nim opowiedział nam w wywiadzie Dave Clarke TUTAJ) to genialne dzieło i rozważając je od strony zarówno graficznej (warto zobaczyć TUTAJ), muzycznej, jak i tekstowej, nie traci nic mimo upływu 40 lat od jego wydania. 
Pomijając to wszystko, album Closer nie jest, tak jak płyta Beatlesów, żadną kreacją artystyczną. Za Closer stoi bowiem autentyczna historia przypieczętowana samobójczą śmiercią genialnego tekściarza i performera, ostatniej prawdziwej legendy rocka, jak bywa nazywany mający wtedy niespełna 24 lata Ian Curtis

Peter Saville projektant okładki wspomina do dziś, że Isolation - jego zdaniem najlepsza piosenka albumu, wzbudza w nim smutek, płacz, że to autentyczny pamiętnik i jednocześnie wołanie o pomoc. Pytaniem otwartym natomiast pozostaje, kiedy okładka powstała. Saville opisuje, że byli u niego wszyscy członkowie zespołu i wspólnie ustalili, że zamieszczą na niej zdjęcie Bernarda Pierre Wolfa (o nim więcej TUTAJ). Jednakże sprawa wymaga, naszym zdaniem, potwierdzenia. Cały czas opisujemy na naszym blogu źródłowe materiały z tamtych czasów, które sobie na potrzeby tego bloga odświeżamy, i być może napotkamy na inne relacje niż Petera Savillea i Tony Wilsona.
W każdym razie Deborah Curtis o tym nie wspomina w swojej książce, nie ma tam słowa o okładce Closer.  Wspomina natomiast, że pod względem tekstowym to testament jej byłego męża i najlepsza płyta Joy Division.

Przejdźmy zatem do meritum tego wpisu, czyli porównania Closer z tamtych czasów (oryginał z epoki opisaliśmy TUTAJ, a jak doszło do wydania polskiej wersji powiedział nam pan Marek Proniewicz TUTAJ) i rocznicowego wydania. Podobną analizę przeprowadziliśmy jakiś czas temu dla wydanego z podobnej okazji debiutu zespołu, czyli Unknown Pleasures (TUTAJ). 

Zatem wydanie rocznicowe jest tłoczone na 180 gramowym winylu, w dodatku przejrzystym, a edycja jest limitowana.

Zarówno grzbiet jak i tył okładki to uwzględnia. Od razu rzuca się w oczy lepsza jakość papieru z którego wykonana jest koperta wewnątrz, zamiast szorstkiego mamy grubszy i kredowy. Pytanie, czy nie zżółknie w przeciwieństwie do oryginału, o czym napiszemy tutaj za kolejnych 40 lat. Co ciekawe, wnętrze koperty jest czerwone (w oryginale mamy białe).



Zatem to wydanie na pewno jest bardziej solidne. I o ile w przypadku wznowienia Unknown Pleasures, poza czerwonym winylem, zmiany kolorów na okładce i wkładce odzwierciedlają to jak miała w mniemaniu zespołu wyglądać okładka oryginału, tutaj poczynione zabiegi mają charakter czysto marketingowy. Oczywiście sam winyl jest znakomity, nie mam tak przejrzystego w swojej kolekcji (winyl jako tworzywo jest przejrzysty, a czerń pochodzi od dodatku węgla). Poniżej porównanie obu płyt celem wyeksponowania kolorystyki:




Co jest kiepskie to czerwona wklejka, mimo tego, że posiada logo Factory wygląda co najmniej dennie, czy nie było stać potentata jakim jest Universal Music na coś co nadawało piękna wydawnictwom Factory Records? Zresztą porównajmy:



           



Brakuje też grawerki z przesłaniem, no ale cóż... Teraz to już chodzi tylko i wyłącznie o pieniądze.

Czy Ian Curtis byłby zadowolony z tych innowacji? 

Biorąc pod uwagę jego fascynację i dumę z malutkiego wydawnictwa Licht und Blindheit (TUTAJ) zapewne kolor winylu bardzo by mu się spodobał.

A my ciągle czekamy, kiedy muzycy dawnego Joy Division opublikują pełen zapis koncertu z Plan K, a władze Manchesteru w należny sposób uczczą genialnego artystę, bez którego (między innymi) miasto byłoby dziś zadupiem, a takie klimatyczne miejsca jak ten blog, nigdy by nie powstały. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz