Napisaliśmy bardzo wiele tekstów o najlepszej płycie chłodnofalowej, i o jednej z najlepszych płyt w historii muzyki w ogóle, czyli o Closer Joy Division. Tak też streściliśmy opis wspomnień muzyków i Annik Honore, które zawarł w swojej najnowszej książce Jon Savage (TUTAJ), w naszym wywiadzie z panem Markiem Proniewiczem opisaliśmy jak doszło do wydania przez Tonpress polskiej wersji tego albumu (TUTAJ), o szacie graficznej i specyficznych czcionkach pisaliśmy TUTAJ, o zdjęciach Bernarda Pierre Wolffa TUTAJ, a o tym jedynym TUTAJ. W końcu zajęliśmy się też warstwą tekstową tego naszym zdaniem concept albumu TUTAJ.
Jak wiadomo Closer nagrywany był między 18 a 30.03.1980 zatem najwyższa pora zdobyć się na jakieś prywatne podsumowanie, w okrągłą, 40. rocznicę nagrania, zwłaszcza że 50. możemy już nie dożyć...
Album Closer poznałem dzięki zmarłemu niedawno Jerzemu Janiszewskiemu (pisaliśmy o nim TUTAJ), byłem wtedy uczniem, wszyscy wstrząśnięci byliśmy losem Iana Curtisa, a w polskiej prasie było niewiele zdjęć zespołu i tekstów o nim. Ograniczony był dostęp do prasy zagranicznej na szczęście istniało wydawnictwo wysyłkowe Jerzego Kosińskiego z Krakowa, gdzie zakupiłem miniksiążkę o zespole i serię zdjęć... Jakiś czas wcześniej trafił do mnie płaszcz Iana Curtisa (wtedy nie wiedziałem że to TEN płaszcz), który ojciec przyniósł z darów z kościoła, a który był na mnie zdecydowanie zbyt wielki, i który prawdopodobnie został wyrzucony. Klamra była uszkodzona (była tylko połowa więc pas się rozpinał), dlatego na zdjęciach Kevina Cumminsa Ian Curtis zazwyczaj nie ma zapiętego pasa. Jakiś czas temu udało nam się ustalić, że płaszcz znajomi oddali po śmierci wokalisty do tzw. charity shop (pisaliśmy o tym TUTAJ). Trafił do mnie do Polski. Czerwona gwiazda z plastiku została własnoręcznie odpruta i zniszczona - pomyślałem, że płaszcz musiał należeć do jakiegoś komunisty, a jak wiadomo system ten był znienawidzony. Gwiazda posiadała na powierzchni kreski, i nie wyglądała tak jak przedstawiono ją w filmie 24 Hour Party People.
Sześć lat po śmierci Curtisa natrafiłem na aukcji płytowej na Closer. Mam go do dziś. Kupiłem ten album w kinie, które dziś nie istnieje, a które wtedy było miejscem goszczącym w soboty, raz na jakiś czas, aukcje płytowe.
Jak widać pochodzi z UK, kosztował około 4 GBP, ale to w UK. Mnie kosztował kilka miesięcznych opłat za akademik, pieniądze pożyczyłem od koleżanki z roku, której ojciec miał szklarnię - miała zawsze zapas gotówki. Nie było ważne z czego oddam, ważne, że sprzedawca trzymał dla mnie przez godzinę płytę więc musiałem się śpieszyć. Zdążyłem.
Po grawerce Old blue i FAC 25 w środku wnioskuję, że jestem posiadaczem pierwszego wydania...
Album jest w stanie idealnym, nie ma żadnej ryski, nie słucham go, najzwyczajniej mi szkoda. Okładka jedynie zżółkła - w końcu to 40 lat.
Płyta to testament Iana Curtisa. Podczas jej nagrywania teksty jak to określił, pisały się same. On czuł się jakby był w pralce, już wtedy wiedział, że to ostatnia płyta jaką nagra, zresztą całe życie marzył o nagraniu zaledwie jednego albumu i singla.
Czas pokazał jak ważne to były płyty, i jak ważnym zespołem było Joy Division. Na forach internetowych możemy wyczytać, jak ważni byli również inni muzycy zespołu, jak znaczący był Tony Wilson, Rob Gretton czy Martin Hannett. W końcu Annik Honore no i sam Peter Saville i jego niesamowite projekty. Wszystko to prawda. Jednak bez Iana Curtisa zespół by nie zaistniał mimo że, to nie Ian Curtis go zakładał.
O tym czym byłoby Joy Division bez Curtisa mogliśmy przekonać się na początku, przecież Warsaw wykonywał głównie kompozycje (o ile tak je można nazwać) Petera Hooka. A New Order? Tak osiągnęli sukces, ale ich twórczość to zupełnie inny poziom, zarówno muzycznie jak i intelektualnie. A sam Peter Hook? Jakoś nie pali się do grania piosenek Monaco, tak zresztą jak Sumner do grania Electronic, wszyscy za to posiadają w repertuarze do dzisiaj piosenki Iana Curtisa. Oto oryginalna playlista setu Hooka z Wrocławia, który opisaliśmy TUTAJ.
Oczywiście nie obyło się na tym koncercie bez utworów z Closer. O tym czym jest Joy Division bez Iana Curtisa niech świadczy seria pseudoklipów nagranych w 40. lecie realizacji debiutu zespołu, jako projekt Joy Division reimagined videos... Szkoda słów...
A sam album Closer? Do dzisiaj brzmi absolutnie ponadczasowo, jest doskonały zarówno pod względem tekstowym jak i realizatorskim. Wiele osób które znam twierdzi, że jest lepszy niż Unknown Pleasures. Moim zdaniem to dwa zupełnie inne albumy, tego nie da się porównać - ma się wrażenie że grają na nich dwa zupełnie inne zespoły.
Ian Curtis miał nam coś do przekazania. Każdy fan Joy Division, który zna teksty i historię życia tego niespełna 24 letniego chłopaka, potrafi odkryć ten przekaz. Odebrać transmisję jaką Curtis do nas wysyłał. Potrafi rezonować w jej rytmie niczym kamerton. A reszta?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz