sobota, 1 lutego 2020

Planujesz założyć zespół? Oto nasze rady jak wybrać nazwę


Nazwa zespołu jest bardzo ważna. To z nią identyfikują się fani, a z czasem to ona zastępuje w publicznej świadomości nazwiska muzyków. Wybór nazwy jest trudny, wystarczy gdy przypomnimy historię Joy Division, którzy wcześniej występowali jako Warsaw (LINK).  Wiemy, że nazwa ta długo się nie utrzymała. Muzycy nie chcieli, aby mylono ich z innym zespołem punkowym z Londynu, o nazwie Warsaw Pakt. Nazwa Joy Division pochodzi z powieści zatytułowanej Dom lalek autorstwa żydowskiego pisarza Yehiela Feinera, który był więźniem niemieckiego w obozu koncentracyjnego Auschwitz, pisaliśmy o tym TUTAJ. Z tej historii płynie wniosek – nazwę trzeba nadawać rozważnie.  

Warren Zanes, dyrektor wykonawczy Fundacji Rock and Roll Forever Stevena Van Zandta, a wcześniej wiceprezes ds. edukacji i programów publicznych w Rock and Roll Hall Fame and Museum w Cleveland sformułował nawet pakiet zasad, którymi dany zespół powinien się kierować szukając swojego miana: (LINK ; LINK):

1. Zasada śmiechu: - Jeżeli twoja propozycja spowoduje spazmy śmiechu u reszty zespołu, lepiej ją sobie odpuść. Nazwa powinna być czymś więcej, niż tylko żartem słownym. Nikt nie powinien wiedzieć o tym lepiej, niż zespół Brady Bunch Lawnmower Massacre (Masakra kosiarką do trawy w (serialu telewizyjnym) Brady Bunch), który nie odniósł światowego sukcesu LINK.
 
2. Zasada 24 godzin: Ostateczna decyzja, co do nazwy zespołu, powinna być podjęta po upływie co najmniej 24 godzin od spożycia ostatniej dawki alkoholu, narkotyków lub innych środków odurzających. Bo zdarza się że urok świetnej nazwy podczas imprezy znika rano niczym Kopciuszek, zostawiając nie drobny pantofelek lecz potężny ból głowy.
 
Zanes przy tym zauważa, że jeśli nie jesteś w stanie zachować trzeźwości przez 24 godziny, niewłaściwa nazwa nie jest największym z twoich problemów.

3. Proste rebusy nie sprawdzają się: Crazy George, czy Insomnia in Ontario mogą brzmieć zabawnie, a nawet dobrze wyglądać w pismach muzycznych, ale widzowie zmęczą się nimi szybciej, niż się spodziewasz.

4. Nazwy hermetyczne czyli zrozumiałe dla wąskiej grupy fanów lub tylko dla samych muzyków, to zły kierunek: za nazwą Professor Morrison's Lollipop (lizak profesora Morrisona) kryje się zapewne pasjonująca historia - tyle, że nikt nie wie o co w niej chodzi. Jeżeli przez większą część trasy koncertowej wyjaśniacie dziennikarzom znaczenie nazwy swojego zespołu, powinniście poważnie zastanowić się nad jej zmianą.

5. Strzeż się przesadnych nazw, czyli przegięć: Jeden z alternatywnych zespołów lat 90. nosił nazwę The Dancing French Liberals of '48: - Słowo dancingtaniec – sugerowało, że dają muzykę przyjemną, dyskotekową. Tymczasem grupa, stworzona w celu zbiórki funduszów na śledztwo w sprawie morderstwa piosenkarki Mii Zapaty, specjalizowała się we ostrej, buntowniczej muzyce:


6. Poczytaj książkę, obejrzyj film... a przynajmniej popatrz na okładki. Literatura jest pełna genialnych nazw dla zespołów muzycznych.

Zanes proponuje przejrzeć listę bestsellerów New York Timesa,  gdzie na przykład w oczy rzucił mu się tytuł książki Running with scissors  (Biegając z nożyczkami), będącej autobiografią Augustyna Borroughsa, według niego znakomity na afisz rockowego zespołu (LINK).
 
7. Obsceniczna nazwa zapewni ci przychylność rówieśników, ale pozbawi szans przebicia się w muzycznym biznesie. Oczywiście, fani docenią bezkompromisowość (wszyscy trzej)...

Wydaje się, że najlepiej sprawdzają się nazwy proste, dźwięczne, czasem nawet jednowyrazowe: np.: Yes, Rush, Doors, Cure [a u nas: Dezerter czy Republika]. Dłuższe trzeba dobrze przemyśleć, w czym może pomoże powyższy spis rad. Dłuższe niosą za sobą ryzyko.  Jako przykład Zanes podaje And You Will Know Us By the Trail of the Dead (poznacie nas po szlaku umarłych), czy Cute is What We Aim For (słodcy - tacy chcemy być) albo Someone Still Loves You Boris Yeltsin (ktoś cię wciąż kocha, Borysie Jelcynie), które mogłyby stać się tytułami komedii, a może nawet powieści, jednak zdecydowanie nie nadają się na nazwy zespołów, bo są za długie i zbyt pretensjonalne.

Tyle znawca, lecz może reguły są po to, by je łamać?

Reasumując: the Buzzcoks mieli chujową nazwę, a Joy Division już na zawsze będzie brzmiało jak the Velevet Underground.  

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

piątek, 31 stycznia 2020

Winylowe przedmioty użytkowe, a nawet dzieła sztuki

Płyta winylowa przechodzi obecnie swój renesans. Po latach lekceważenia tego nośnika i nagrywania głównie wersji cyfrowych, znów docenia się walory krążka z polichlorku winylu. I to nie tylko jako nośnika dźwięku. Od pewnego czasu bowiem z płyt tworzy się przedmioty użytkowe a nawet dzieła sztuki i wystawia się je w galeriach i muzeach. Do kategorii ostatniej należy praca Jeana Shin'a pt.: Sound Wave, pokazana w 2007 w Brooklyn Academy of Music i w 2008 r. w Museum of Arts & Design w Nowy Jorku. Rzeźba wyobraża gigantyczną falę złożoną z setek stopionych i odkształconych płyt. Dzieło ma na celu ukazanie ulotności muzyki,  a także gustu konkretnego kolekcjonera płyt.

Innym oryginalnym produktem są portrety wykonane z płyt winylowych autorstwa Grega Fredericka. Jest to artysta, który na co dzień zajmuje się tłoczeniem płyt. Z połamanych i wadliwych oraz z opakowań i innych materiałów pochodzących z recyklingu (mówiąc mniej koturnowo - ze śmieci) robi różne rzeczy codziennego użytku i portrety. I to nie tylko gwiazd muzyki pop. W zasadzie każdy może sobie u niego zamówić taki obraz TUTAJ.
Prace Fredericka zostały pokazane już w wielu galeriach, m. in. w Leslie Lohman Museum obok dzieł Andy'ego Warhola. Plastyk jest współzałożycielem i dyrektorem artystycznym Sold Magazine, powstałym dla promocji artystów (LINK). Patrick Chirico, właściciel Wrecords by Monkey na Brooklynie (LINK)  skupuje tanie płyty na pchlich targach, krążki ze sklepów z używanymi rzeczami oraz od agentów nieruchomości. Część płyt sprzedaje kolekcjonerom a z reszty robi przedmioty codziennego użytku - zegary i dekoracje ścienne. Chirico zdradza, że koszt używanej płyty to 10 centów za sztukę, natomiast gotowe produkty idą od 10 do 100 dolarów... I nic się nie marnuje: okładka albumu staje się u niego stojakiem na smartfony, a papierowa wewnętrzna  obwoluta opakowaniem. A wszystko po to aby jak to mówi pomysłodawca interesu: zmniejszyć swój ślad węglowy.

Zaprezentowaliśmy tylko trzy osoby, których prace oscylują pomiędzy sztuką, a produkcją przemysłową, lecz przykładów przetwarzania płyt analogowych jest dużo więcej:





 
Mimo, że recykling winylu jest trudny, a nawet prawie niemożliwy, okazuje się, że jest to materiał znacznie bardziej ekologiczny niż płyta CD (którą nota bene także można przekształcić w inny produkt LINK)  - ponieważ zapis na niej po kilkunastu latach nie jest możliwy od odczytania - i nieporównywalnie bardziej niż pliku cyfrowego, przesyłanego strumieniowo przez Internet, co pochłania kilkadziesiąt razy więcej energii niż potrzeba do wyprodukowania takiej samej płyty LP i CD, nie wspominając już o energii koniecznej do przechowywania muzyki online. Tak więc niezależnie od formatu, posiadanie fizycznej kopii ulubionej muzyki i odtwarzanie jej może być po prostu najlepszą opcją dla środowiska.

Czytajcie nas  - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 30 stycznia 2020

Zdjęcia Bogdana Panaita: Bo drzewa umierają i rodzą się jeziora...

Pierwsze fajne zdjęcie zrobiłem 1 grudnia 2006 r. w Petrosani. To był piękny krajobraz: ranek, z chmurami niczym sufit, ale fotka się nie udała. Potem zacząłem czytać i robić [zdjęcia]. Uwielbiam naturę, bo jej porządek jest czymś przytłaczającym a poprzez moje zdjęcia staram się przekazywać tę jej radość. Mam nadzieję, że czasami tak się dzieje - Poranek i wieczór spędzane z dala od aglomeracji miejskiej, wzgórza lub w miejsca, w których otacza cię jedynie linia horyzontu; (...) dokładnie ta sama, mimo, że krajobraz zmienia się miesiąc po miesiącu i z rok po roku, bo drzewa umierają i rodzą się jeziora ... Są chwile, które chcesz opowiedzieć, podzielić się, cieszyć się z innymi (LINK) - to dlatego Bogdan Panait, rumuński fotograf, robi zdjęcia (jest trzecim artystą z Rumunii którego prezentujemy po Atredesie (TUTAJ) i Ionut Carasie (TUTAJ)..

Konsekwentnie, na jego fotografiach widzimy szeroko rozpostarty krajobraz, często widoczny z góry, jakby fotograf unosił się kilkanaście merów nad ziemią. W pewien symboliczny sposób linia horyzontu łączy się u niego z granicą ludzkiego losu, czyli z czymś, co można by określić mianem horyzontu ludzkiego.  Ta egzystencjalna wymowa zdjęć Panait’a mieści w sobie wiele emocji: nostalgię, marzycielstwo, gniew i spokój…
  














Amatorskie zdjęcia Bogdana Panait’a zdobywają coraz większe uznanie, w 2009 roku w Bukareszcie pokazał je on na indywidualnej wystawie Salmen, zdobył także główną nagrodę festiwalu BestFotoFest, a jego prace znalazły się na wystawie w Royal British Hall w Londynie, podczas światowego festiwalu najlepszych fotografów. Jak już wspomniano, fotograf znany jest głównie ze zdjęć krajobrazów, nawet nazywany jest architektem krajobrazu. Najchętniej uwiecznia pejzaże Rumunii, lecz według niego najpiękniejsze są te w Grecji i włoskiej Toskanii, a ostatnio artysta zaczął wykonywać także portrety… Jednak nas zainteresowały głównie jego linie horyzontu. Może dlatego, że nie kończą się, tak jak muzyka, którą opisujemy?

Artysta nie ma własnej strony internetowej, w każdym razie obecnie lecz jego zdjęcia są dostępne w Internecie


Czytajcie nas  - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 29 stycznia 2020

Edgar Alan Poe: Muzyka w połączeniu z przyjemnym pomysłem jest poezją


Czy co widzę, co się zdaje
Snem we śnie tylko ostaje? - Edgar Allan Poe


Wpływ poezji Edgara Alana Poe (1809–1849) na muzykę rockową nie od razu jest zauważalny, jest niczym oddziaływanie snów, marzeń i poezji. Niby ich nie ma, a jednak istnieją i silnie stymulują. Gdy Beatlesi skompilowali zdjęcia różnych znanych osób na okładce płyty Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band w 1967 roku (pisaliśmy o niej m. in. TUTAJ), jedną z najbardziej rozpoznawalnych spośród nich była osoba Edgara Alana Poe, stojącego pośrodku najwyższego rzędu. W tym samym roku John Lennon napisał znaną piosenkę z absurdalnymi słowami I am the Walrus, która zawierała wers: Zwykły pingwin śpiewa Hare Krishna / Człowieku, powinieneś był widzieć, jak kopali Edgara Allana Poe.


Oczywiście, twórczość Edgara Allana Poe była źródłem inspiracji dla wielu innych twórców piosenek rockowych i metalowych, których poeta pociągał atmosferą grozy i tajemniczością. Emocje te wprost narzucały się jego czytelnikom... Wśród poematów o szczególnej aurze poczesne miejsce zajmuje Kruk, o wyrazistym, melodyjnym rytmie pełnym efektów dźwiękowych. Opowiada on o tajemniczej wizycie mówiącego kruka mężczyźnie zrozpaczonemu po stracie ukochanej. Utwór przedstawia powolny proces przechodzenia nieszczęśnika w stan szaleństwa. Kluczowe w wierszu są powtarzające się słowa Nevermore, czyli Nigdy więcej.

W oparciu o tą wizję powstało wiele utworów, wśród nich chyba najbardziej popularny jest Nevermore wykonywany przez Queen 


lecz ciekawszy od niego jest może mniej znany Raven nagrany przez Alan Parsons Project na albumie Tales of Mystery and Imagination, w którym po raz pierwszy cyfrowo zniekształcono głos wokalisty:


Warto tu przypomnieć płytę The Raven nagraną przez zmarłego niedawno założyciela legendarnego The Velvet Underground, Lou Reeda. Ten dwudziesty album solowy cały poświęcony jest osobie Edgara Alana. W poszczególnych utworach zacytowano fragmenty dzieł Poego w wykonaniu znanych aktorów. Klip wideo zamieszczony poniżej piosenkarz zaczyna słowami: To są opowieści Edgara Allana Poe, nie do końca zwykłego chłopaka z sąsiedztwa (…) Jeśli o nim nie słyszałeś, musisz być głuchy lub ślepy.


Nie są to oczywiście jedyne takie przykłady. Jest ich mnóstwo, wśród nich jest wiersz Annabel Lee, przywołany przez różnych artystów, m. in. przez zespół Tiger Army grający w nurcie fusion rock, który łączy elementy rockabilly i punk rocka. 


Wątek kruka pojawia się też w szacie graficznej zespołu Windsor for the Derby, którą opisywaliśmy TUTAJ. To są nawiązania wprost do poezji Poe, lecz inspiracje sięgają głębiej i mocniej, niż by się to nam wydawało. Wszystko zgodnie z hasłem autorstwa Edgara Alana Muzyka w połączeniu z przyjemnym pomysłem jest poezją; muzyka bez pomysłu jest po prostu muzyką; idea, bez muzyki, jest prozą, z samej swojej definicji. Do takich należy cały ogromny nurt muzyki gothic oraz cold wave, który prezentował utwory będące efektem stanów depresyjnych, introspekcyjnych marzeń, omamów i snów… Jej twórcy przemierzają głuche i wymarłe przestrzenie wewnętrznej pustki, ulegając przeszywającym stanom psychicznym i przenosząc je dalej w stronę ich fanów…


Niech ktoś zabierze te sny
Które prowadzą mnie do kolejnych dni
Pojedynek osobowości
Który rozciąga całą prawdziwa rzeczywistość
Wciąż mnie wzywa-oni wciąż mnie wzywają
Wciąż mnie wzywa-oni wciąż mnie wzywają

Kiedy postacie z przeszłości stoją dumnie
A prześmiewcze głosy dźwięczą w hallu
Imperialistycznego domu modlitwy
Konkwistadorzy, którzy wzięli, co do nich należało
Wciąż mnie wzywają-oni wciąż mnie wzywają
Wciąż mnie wzywa-oni wciąż mnie wzywają...


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

wtorek, 28 stycznia 2020

Francis Bacon: Najdziwniejsze obrazy, jakie kiedykolwiek wystawiono w Londynie

Ścieranie kurzu to okropne zajęcie […] wszędzie go pełno. […] Kurz jest nieśmiertelny, wydaje się, że trwa wiecznie. Bardzo cieszy mnie fakt, że się nie zmienia; na płótnie jest tak samo świeży jak wtedy, gdy nakładałem go czterdzieści lat temu. Kurz i ciemność oraz towarzyszący im strach, smutek, samotność i wyizolowanie tworzą paletę uczuć znaną każdemu naszemu czytelnikowi. Są one tematem obrazów Francisa Bacona (1909 – 1992), brytyjskiego malarza pochodzenia irlandzkiego tworzącego w nurcie ekspresjonizmu.
 
Nazwisko zobowiązuje i ten potomek słynnego angielskiego filozofa pokazał nam świat na pewno nie tak uporządkowany jak jego znany imiennik, lecz również oparty na analizie i doświadczeniu.  Co doświadczał i analizował Bacon nam współczesny? Otóż wybrane dzieła malarskie. 

Francis Bacon był samoukiem, niemniej mimo iż zaczynał tworzyć w okresie, w którym modne stawały się trendy abstrakcjonistyczne, pozostał wierny malarstwu figuratywnemu. I co więcej, cenił dzieła dawnych mistrzów. Ba, kilkoma był wręcz chorobliwie zafascynowany. Należy do nich portret papieża Innocentego X wykonany przez Diego Velázqueza. Przedstawił on konwencjonalnie upozowanego papieża siedzącego na tronie i badawczo przyglądającego się malarzowi. Wielu krytyków w tym uważnym spojrzeniu widzą symptomy, gniewu, nawet furii, lecz wydaje się że ściągnięte rysy twarzy dostojnika wyrażają po prostu smutek wywołany lękiem, nieufnością, poczuciem z trudem dźwiganej odpowiedzialności oraz samotnością. Te niejednoznaczne emocje zafascynowały Bacona, który namalował ponad 40 własnych odmian portretu. Na większości papież krzyczy, na niektórych jest przesłonięty wiotką zasłoną, być może inspirowaną portretem kardynała Filippa Archinto pędzla Tycjana

Krzyk wyrażany przez Bacona przywołuje jeszcze inny zestaw obrazów, przede wszystkim Krzyk Edwarda Muncha, o którym pisaliśmy TUTAJ. Co tkwi w tych dwóch seriach? Chyba najlepiej wyjaśni nam to poeta - Jacek Kaczmarski, który do dzieło Muncha skomentował piosenką także zatytułowaną Krzyk:



Paradoksalnie sam Bacon nie uważał tego cyklu za udany. Choć jedno z jego płócien sprzedano za rekordową sumę 52 mln dolarów (inny obraz, tryptyk z portretem Luciusa Freuda został sprzedany za astronomiczną kwotę 124 mln dolarów). Wydaje się jednak, że niesłusznie. Bo papież Bacona nie zamyka swojego cierpienia za zasłoną milczenia. Wręcz przeciwnie. Krzyczy. Obraz epatuje agresją i cierpieniem – jest jak widokówka z piekła. Tadeusz Różewicz, wstrząśnięty jego widokiem napisał o nim poemat (LINK), w którym sadza papieża ni to na fotelu dentystycznym, ni to na krześle elektrycznym… Aby pogłębić jeszcze poczucie bezradności u naszych czytelników, spowodowane natłokiem skrajnych doznań wylewających się z obrazów Bacona trzeba wyjaśnić, że Bacon nigdy nie widział oryginalnego płótna Velasqueza. A swoje kazał przesłonić szkłem, tak aby każdy kto je oglądał jednocześnie się w nich przeglądał…
Portret papieża nie był jedyną inspiracją brytyjskiego malarza. Wzorując się na dziełach dawnych mistrzów namalował w 1945 r. Trzy studia postaci na podstawie Ukrzyżowania, o których znany krytyk John Russell napisał: Oblicze brytyjskiej sztuki zmieniło się w dniu, gdy trzy najdziwniejsze obrazy, jakie kiedykolwiek wystawiono w Londynie, przemycono bez ostrzeżenia do galerii Lefevre. Publiczność została zaskoczona obrazami tak jednoznacznie straszliwymi, że na ich widok umysł zatrzaskiwał się z łoskotem. Potem do tego tematu wracał jeszcze parokrotnie…







Francis Bacon mieszkał i malował przy 7, Reece Mews w Londynie od 1961 roku aż do śmierci w roku 1992. W zagraconym, brudnym miejscu, które było dla niego całym jego światem. Malować mogę tylko tutaj, w tej pracowni. Nie miałem ich zbyt wiele. W tej jestem już trzydzieści lat i całkowicie mi ona wystarcza. Nie mogę pracować w miejscach zanadto uporządkowanych. Łatwiej maluje mi się w miejscu takie, jak to. Nie wiem dlaczego, ale to mi pomaga. Myślę nawet, że podobnie dzieje się z moim malowaniem. Najczęściej w głowie mam jedynie ogólną, chaotyczną ideę obrazu. Czuję po prostu podniecenie i chwytam za pędzel. Tylko tyle. Jeśli ma to przybrać jakiś uporządkowany kształt, to jedynie na płótnie, w trakcie malowania. Rezultat nie dorównuje niestety początkowemu podnieceniu. Rzadko jestem zadowolony, ale to już inny problem. Ten nieporządek wokół nas wygląda trochę tak jak to, co dzieje się we mnie. Tak właśnie wygląda moje życie.

Nie będziemy opisywać kontrowersyjnych kolei życia artysty ani także dokładnie jego twórczości. Każdy może wszystko znaleźć bez trudu sam, a na wszelki wypadek podajemy jeszcze kilka publikacji. Po co w takim razie w to wszystko napisaliśmy? Bo odnotowujemy wszystko, co przyczyniło się do powstania tego co mamy – takiej muzyki, sztuki, ogólnie mówiąc – cywilizacji, która nas otacza. Bacon sam ulegał inspiracjom i sam był źródłem natchnienia. Skutki wywołane przez jego obrazy porównuje się do tych, które spowodowała muzyka Sex Pistols (LINK). To jest ten rodzaj kurzu, który czas sypie od czasów Velasqueza na kolejne pokolenia artystów.
Francis Bacon, Entretiens avec Michel Archimbaud, Paris 1996; 7 Reece Mews. Francis Bacon’s Studio. Foreword by John Edwards. Photographs by Perry Ogden, Thames &Hudson, London 2001;
 David Sylvester, Rozmowy z Francisem Baconem. Brutalność faktu, Poznań 1997.

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Isolations News 73: Lalka i kolorowanka Joy Division, Molchat Doma w Polsce, koncerty przyszłości, Besides z nowym albumem, Dave Haslam o nowej książce, Joseph Payne RIP, Ozzy choruje, przeżyj katastrofę

Na wszystkim można zarobić. Muzyczne figurki lub inne potworki dostępne są na stronie (LINK). W ofercie wiele gwiazd, niektóre w kilku wariantach... Jak pisze producent:  Ian Curtis of Joy Division, Florian Schneider of Kraftwerk, Lux Interior of The Cramps, Robert Smith, Lemmy, Joan Jett, Iggy Pop and a couple of variations of Morrissey to name just a few.

Jak mawia klasyk: ale komu to poczebne (pisownia klasyka oryginalna). 

My klasykami nie jesteśmy zatem pytamy: po kiego wała? 
Podobne pytanie można zadać patrząc na produkt, który pojawił się na Amazonie - kolorowanka z Joy Division (TUTAJ). Jeden mój kumpel kiedyś pochwalił się, że jak z żoną się nudzą, to siadają i kolorują książeczki dla dzieci. Rozwiedli się. Żona wybrała malowanie. 

Pędzlem kolegi z pracy.   



W Poznaniu - 7 marca zagra Molchat Doma (LINK), 14 marca  Variete - bilety TUTAJ 24 kwietnia KAT & Roman Kostrzewski (LINK) a 26 kwietnia Riverside (LINK). O Molchat Doma pisaliśmy wiele razy (TUTAJ) a nawet przeprowadziliśmy z nimi wywiad (TUTAJ) bowiem bardzo im kibicujemy.




W klimacie nostalgii - 31 stycznia zespół  Besides, jeden z czołowych przedstawicieli krajowego post-rocka wyda nową płytę zatytułowaną Bystanders. To koncept-album, na którym znajdzie się osiem utworów instrumentalnych, inspirowanych historiami więźniów Auschwitz i losami mieszkańców okolicznych ziem, żyjących w cieniu obozu podczas II wojny światowej. Przedsprzedaż płyty już od 27 stycznia (TUTAJ). Płytę promują 2 single – Ich bin wider da!, inspirowany historią pierwszego transportu więźniów do obozu Auschwitz oraz Last Lullaby – historia Heleny Płotnickej. A jak to brzmi- znakomicie:




O innych zespołach post - rocka pisaliśmy TUTAJ. O Besides jeszcze napiszemy.


Lista 23 festiwalów na terenie Europy w 2020 r. miejsca, zespoły i linki do biletów (LINK). I niestety - nie ma tam Polski. A szkoda, bo u nas także coś się dzieje, o czym piszemy powyżej.

Skoro mowa o koncertach, warto zastanowić się w jakim kierunku zmierza ich forma. Na łamach The Guardian, Danny Wright wskazuje, przez coraz to wyższe ceny biletów rośnie liczba koncertów w stylu Secret Cinema. Fani stają się bardziej wymagający i wykonawcy łączą zwykły koncert z widowiskiem medialnym, pełnym niespodzianek i różnych form rozrywki: podczas występu można już skorzystać z parku rozrywki czy wziąć udział w pokazie techniki futurystycznej (LINK). Autor tekstu z przekąsem stwierdza, że za chwilę aby po prostu posłuchać muzyków trzeba będzie pójść do muzeum.



Skoro mowa o The Guardian i muzeum, to pismo zamieściło obszerny artykuł o zbiorach Czartoryskich z powodu ponownego otwarcia wystawy kolekcji, wyjaśniając powodu zakupu kolekcji przez Państwo Polskie (LINK).  Przy okazji nie obyło się bez wtop: Andrzej Szczerski został na użytek gazety Dyrektorem Muzeum Narodowego w Krakowie. Za to opublikowano sensacyjną informację - otóż nasz wywiad zlokalizował miejsce przechowywania najcenniejszego po Damie z Gronostajem Leonardo da Vinci obrazu renesansowego w Polsce - "Portretu młodzieńca" Rafaela di Santo. Szczerski powiedział , że polskie państwo jest bardzo zainteresowane odzyskaniem obrazu i zacznie podejmować kroki, jeśli informacje [wywiadu] się potwierdzą. Wezwał także rodzinę, która według niego jest w posiadaniu obrazu, do dobrowolnego zwrotu. 


Inne imprezy: 12 marca w Waltham Forest znani dziennikarze muzyczni Dave Haslam i Amy Raphael spotkają się aby porozmawiać o swojej pracy, ze szczególnym uwzględnieniem najnowszej książki Davea Haslama Searching For Love opowiadającej o podróży Haslama do Liverpoolu w 1983 roku - bilety TUTAJ.



Ze smutnych newsów - nie żyje Joseph Payne, były basista heavy metalowych zespołów NILE i Divine Heresy (LINK).



Choć nie słuchamy metalu to Nile za płytę Amongs the Catacombs of Nephren Ka należy się szacunek. Przyczyny śmierci Josepha są nieznane... Jedno jest pewne - spotkał się z Ramzesem.

Skoro smutek to Ozzy Osbourne, frontman Black Sabbath, ujawnił we wtorek (21 stycznia) w wywiadzie dla Good Morning America, że zdiagnozowano u niego chorobę Parkinsona - eksperci ostrzegają, że choroba może uniemożliwić mu śpiewanie(LINK). 

Po tej  ilości środków i alkoholu jakie przyswoił Ozzy żadna zdiagnozowana u niego choroba nie jest w stanie nas zaskoczyć. To musiało zakończyć się katastrofą.


   
Skoro o katastrofie mowa - dla ludzi o silnych nerwach - można wziąć udział w spektaklu teatralnym Flight, będącym de facto symulatorem lotu i katastrofy lotniczej (LINK). 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 26 stycznia 2020

Muzeum Iana Curtisa z Joy Division w Macclesfield - aktualny stan rzeczy


Czy Ian Curtis zasługuje na upamiętnienie? My nie mamy co do tego żadnych wątpliwości. Dlatego ze szczególną uwagą śledzimy poczynania Hadara Goldmana, muzyka i izraelskiego biznesmena, który w 2015 roku kupił dom przy 77 Barton Street w Macclesfield należący do Iana Curtisa, by przekształcić go w jego muzeum.  Po trzech latach od zakupu zapytaliśmy go co z muzeum odpowiedział lakonicznie, że czeka na zgodę rady miejskiej (LINK). Ponownie zaczepiony w tej samej sprawie całkiem niedawno, w październiku ubiegłego roku, odpisał tajemniczo, że coś będzie wiadome za około 3 miesiące (LINK).  Trzy miesiące już minęły i nadal cisza… Choć może niezupełnie, bo na drugiej półkuli, na łamach lokalnej prasy w Chicago, pojawiła się wzmianka o tym, że 21 stycznia Goldman Investments z siedzibą w Chicago, kupił Regency Terrace Condominiums, 56-lokalowy budynek przy 922 North Boulevard od Regency Terrace Condominium Association za nieco ponad 8,8 miliona dolarów (LINK).

Niby nic nadzwyczajnego, kto bogatemu zabroni inwestować? Z tym, że w tym samym czasie nadal nic nie dzieje się z domem w Macclesfield. Wydawałoby się że podjęcie prostej decyzji o powołaniu tej konkretnej placówki muzealnej nie powinno trwać latami, lecz w okolicy jak grzyby po deszczu powstają podobne tego typu inicjatywy, a Muzeum im. Iana Curtisa jak było, tak nie ma. Tymczasem w Manchester w 2010 roku, Peter Hook wraz z zespołem partnerów otworzyli w budynku po Factory, w którym Tony Wilson stworzył niezależną wytwórnię, klub FAC 251. W planach chce realizować tam szereg muzycznych i pokrewnych projektów artystycznych. W Museum of Science and Industry w Manchesterze znajdują się zbiory Tony Wilsona i Roba Grettona i od czasu do czasu są pokazywane na wystawach. Kolejna ekspozycja o muzyce lat 80. w Manchesterze to Strawberry Studio zorganizowane przez Stocport Museum. Ale ciągle brakuje miejsca prezentującego osobę Iana Curtisa, o którego zasługach nie musimy nikogo przekonywać! I co jak co, ale dom, w którym muzyk żył i tworzył oraz niestety zmarł, świetnie nadaje się na muzeum.
Niestety, wydaje się, że takie miejsce pozostanie wyłącznie w sferze marzeń fanów Joy Division, bo zapytany o ową oczekiwaną decyzję miasta Pete Turner, miejski urzędnik ujawnił, że Goldman jeszcze nie wystąpił z żadną formalną propozycją co do organizacji muzeum. Poza tym stwierdził, że Macclesfield jest z pewnością dumne z Iana Curtisa i idea muzeum znana jest w mieście, ale jak dotąd nie odbyła się formalna dyskusja na ten temat…

Jednak okazuje się, że przynajmniej część mieszkańców Macclesfield ma wyrobione zdanie, o czym świadczy dyskusja, która niedawno odbyła się pod postem, w którym wrzuciliśmy link do artykułu o inwestycji Goldman Investments z siedzibą w Chicago (LINK). Jedną z osób, które przekazały zdanie sporej części społeczności lokalnej był Brandon Spivey, muzyk grający w ramach takich formacji jak: ACAB, Collective Strength i EVO. W 2012 roku przeprowadził także ciekawy wywiad z Wimem Mertens (ur. 14 maja 1953 r.) belgijskim kompozytorem, minimalistą i instrumentalistą (LINK), którego utwory wydawała Factory Records.

Z owej dyskusji wynika z niej co następuje: mieszkańcy Macclesfield (przynajmniej ci, z którymi rozmawiali wpisujący swoje opinie pod naszym postem) nie chcą muzeum Iana Curtisa w domu 77 Barton Street …  Dlaczego? Powody, które podają są ogólnie mówiąc, natury mentalno-biznesowej. Ale zbierzmy je i przedstawmy naszym czytelnikom:

Po pierwsze – właściciel domu Iana Curtisa jest cudzoziemcem, a co gorsze – Izraelczykiem. Sporo osób z Macclesfield popiera artystyczny bojkot Izraela, ogłoszony przez Briana Eno i innych. Bojkot ten jest spowodowany poczuciem solidarności z mieszkańcami strefy Gazy i Palestyńczykami. Obecny właściciel, można oględnie powiedzieć, nie jest popularny i najlepiej by było gdyby dom sprzedał.

Po drugie – cyt: uznanie 77 Barton Street za coś innego niż dom [w domyśle coś więcej – przypis własny], w którym ktoś zginął, jest chorobliwe i spowodowane brakiem empatii

Po trzecie: przyzwoici ludzie nie przyłączą się, nie poprą pomysłu kogoś z Izraela, kto w dodatku jeszcze kupił dom będący elementem kultu śmierci/fetyszem historii Joy Division.

Po czwarte: Każdy, kto szczerze interesuje się Joy Division i dziedzictwem Martina Hannetta, Tony'ego Wilsona i Factory może odwiedzić Strawberry Studios, Stocport Museum i tamtejszą ekspozycję.

Po piąte: Byłoby to destrukcyjne dla ulicy Barton, bo jest tam mało miejsca, szczególnie z obu stron budynku nr 77, od strony obu sąsiadów

Po szóste: Aby stworzyć muzeum trzeba wsparcia ze strony rodziny Iana Curtisa, by projekt ten zyskał jakąkolwiek wiarygodność, a na to raczej liczyć nie można. Takie muzeum z jednej strony skomercjalizowałoby życie Iana Curtisa i nadawałoby mu rys romantyzmu, co z moralnego puntu widzenia nie byłoby słuszne. Byłoby dosłownie – w złym guście – bo gloryfikowałoby młodych ludzi, którzy umierają młodo, u progu życia, niespełnieni, co nie jest romantyczne.

Po siódme: Jeden z rozmówców stwierdził, że przez wszystkie lata spędzone w Macclesfield nigdy nie widział, aby ktokolwiek odwiedzał 77 Barton Street, co jest zrozumiałe, bo dom nie ma on na zewnątrz żadnej tablicy.  To tylko dom, na cmentarz jeszcze ktoś zagląda ale tutaj nie. Trudno z tym się zgodzić, bowiem to właśnie z powodu zainteresowania fanów sporządzono niedawno odcisk woskowy tego domu, który pokazuje się na wystawach, o czym pisaliśmy TUTAJ.

Co więc proponują dwaj mieszkańcy Macclesfield? Tablicę upamiętniającą (choć jeden z nich zauważył, że na budynku urzędu, gdzie Curtis pracował, taka tablica była, ale już jej nie ma) – bo bez wątpienia dziedzictwo Joy Division jest większe niż dom Iana Curtisa, w którym zmarł.

Jakiś czas temu Peter Hook, który jeździ każdego roku 18 maja na grób Iana Curtisa powiedział I’ve been saying for nearly 40 years there should be more in Macclesfield to honour Ian Curtis. There should be a bloody statue up of him (TUTAJ). Czyli co? Jednak pomnik? Choć wydaje się, że raczej NIC…

W naszym odczuciu jest to przykre. Może dlatego, że dla nas Ian Curtis nie jest jakimś tam niespełnionym samobójcą, tylko wielkim artystą, człowiekiem, którego twórczość jest nieustannym źródłem inspiracji dla rzeszy muzyków. I po prostu wstyd, że Macclesfield i Manchester w ogóle tego nie dostrzegają… Poniżej, aby nie było zarzutów, że całą dyskusję wymyśliliśmy, wlepiamy jej screen, niech każdy wyrobi sobie własne zdanie, bo może my czegoś nie rozumiemy? Najwyraźniej tak jest. 






Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.