sobota, 31 sierpnia 2019

Z mojej płytoteki: Drab Majesty - The Demonstration


Z takimi zespołami jak Drab Majesty zawsze jest problem. Wysłałem linka do ich the Demonstration koledze, a ten odpisał: a idź, to wszystko już było... Może jedna piosenka pod koniec, ta bardziej żywsza (chodzi o Kissing the Ground) to coś nowego, ale reszta... 

Fakt. Pojawia się pytanie, czy jeśli zmieszam Clan of Xymox, New Order, dodam odrobinę Ultravox, może chwilami nawet Bauhaus, do tego nieco tandetny image, to dostanę coś nowego? Moim zdaniem... tak. Uważam, że album the Demonstration jest jednym z najciekawszych na przełomie ostatnich lat. I choć wersja koncertowa zespołu jest moim zdaniem chwilami nieco kiczowata (pisaliśmy o Drab Majesty TUTAJ), sam album to mistrzostwo świata pod każdym względem. 

Po pierwsze bardzo ciekawa okładka:


pokazuje cały majestat Ponurej Wysokości w pełnym świetle. Skrzydła niczym anioł, i te refleksy... W środku koperta, drugi plus za doskonałą jakość całości:


na niej teksty piosenek i detale związane z wydawnictwem. No i winyl - kolejny plus, jest w kolorze grafiki, czyli niebieski.. 

Nie zapomnijmy o przekazie wygrawerowanym blisko środka:

Reasumując - motto płyty to: Świat należy do milczących... 
Album otwiera krótki wstęp Induction i od razu jesteśmy w klimacie... Połączony jest z Dot in the Sky bardzo nostalgiczną piosenką o czymś, co na tym blogu, jak i na płycie, jest jednym z wątków przewodnich - o niedostosowaniu. 

Andrew Clinco, wokalista i gitarzysta zespołu opisuje życie jako swoistego rodzaju wakacje od wieczności, a trudności narratora to problem ludzi - ich kłamliwych uczuć, zimnych spojrzeń i oszustwa, pośród których niekonwencjonalny umysł jest biletem do śmierci... Po nim 39 by Design moim zdaniem jest to tekst o refleksji przed śmiercią. Czy odejście skłania nas do smutku, płaczu? Czy gdybyś mógł zrobić zdjęcie polaroidem twojego życia, płakałbyś? Piosenka płynnie przechodzi w Not Just a Name:

Wszyscy mieliśmy nadzieję znaleźć światło
Byliśmy sami na Ziemi
Poszukując kogoś podobnego
Twoje słowa miały sens
Tak na prawdę posiadałeś
Wiarę w nasze powołanie
Byłoby dobrze, gdybyśmy byli
Bosko błogosławieni
 
Zabrać nasze dusze
Byśmy byli tacy sami
Nazwać mnie czymś, czym nie byłem
To nie jest tylko imię
Nie spiesz się
Tylko pozostań w grze
Uczyniło mnie to kimś, kim nie byłem
To nie jest tylko imię
 
Nie mogliśmy kochać, ale uczyniliście nas parą 
By chodzić ramię w ramię
Ironia
Nie mogliśmy uczynić tego świata naszym
Ponieważ nie było to częścią planu
 
Dlaczego cię lubimy?
Dlaczego cię lubimy?
 
Nazwałeś mnie czymś, czym nie byłem
To nie tylko imię
Zrobiłeś ze mnie kogoś, kim nie byłem
To nie tylko imię 


ISOLATIONS: Zastrzegamy sobie prawa autorskie do tłumaczeń tekstów

Czyżby ten tekst był swoistego rodzaju manifestacją odmienności autora? Pozostajemy w spokojnym klimacie bo oto instrumentalny Hath No Form z efektami lekkich spowolnień jakby zacinanej taśmy magnetofonowej... Po nim Too Soon to Tell, piękna nastrojowa ballada, jeden z jaśniejszych punktów albumu, i na pewno nawiązanie do twórczości Clan of Xymox

Widzę teraz twoją przyszłość
Rozciągniętą przez lata
Oddanie nie jest słowem którego się boję
Które spada między twoją dłoń a moją
Porzucenie
Za rozbicie rzeźby, którą wykonaliśmy na czas
 
Nie zastanawiasz się, jak to może być?
Za wcześnie, aby powiedzieć
Za wcześnie, aby powiedzieć
 
Jeśli nienawiść jest tym, co twierdzisz, jak można ją cofnąć?
Gdybyśmy tylko mogli lepiej sprawić, by ból czynił z nas jedność

Nie zastanawiasz się, jak to może być?
Za wcześnie, aby powiedzieć
Za wcześnie, aby powiedzieć
Nie zastanawiasz się, jak to może być?
Za wcześnie, aby powiedzieć
Za wcześnie, aby zobaczyć
 

Widzę cię
Ale nie jako przyjaciela 


ISOLATIONS: Zastrzegamy sobie prawa autorskie do tłumaczeń tekstów 


Znakomity Cold Souls jest piosenką o głębi uczuć i ostatnim pożegnaniu z osobą która jak pisze Clinco: odeszła o świcie. Utwór przechodzi w kolejny, drugi już instrumentalny A Spire Points at the Heavens. To znakomity wstęp do czegoś co wydarzy się za chwilę i będzie absolutnym nalotem dywanowym - Kissing the Ground. Kolega miał rację, to bez wątpienia najlepsza piosenka na albumie. Warto zobaczyć jak Drab Majesty wykonują ją na żywo:

Każdy kto lubi Xymox, Cure, Visage i zbliżone klimaty musi czuć się usatysfakcjonowany. Tekst zdaje się być wyznaniem chłopaka z rozbitego domu, i może być interpretowany jako rozmowa z jego ojcem. 

Po nim znakomity i nostalgiczny   Forget Tomorrow, można powiedzieć, że to wręcz hymn niedostosowanych. Taka nowa, odmienna stylistycznie wersja King Crimsonowego schizofrenika naszych czasów, bez luminalu się nie obejdzie...


Zastrzel to
Gotowy do zażycia pigułki
Sok z kubka
Fenobarbital

Rozluźniony
Odpłyń w koi
 

Ugaś swoją miłość
Czy nie chcesz zbliżyć się do Boga?
Poziom ewolucyjny powyżej
To pustkowie ludzi
Kiedy chcesz iść, to ty
Kiedy chcesz iść, to ty
Gotowy na inny widok
Inne spojrzenie
 

Zapominasz, że jutro już nigdy nie przyjdzie
Żałujesz swojego smutku
Nigdy nie możesz tego naprawić
 

Polegałeś
 

Jeden po drugim
Trzy dni później twój czyn się kończy
Ewakuuj nas z nowoczesnej głupoty
Przygotowali się
Teraz nadszedł czas
 

Tak, na to wygląda
Izoluj wieczny sen
Chciałbym móc pocałować cię w policzek i przykryć cię fioletowym prześcieradłem
 

Zapominasz, że jutro już nigdy nie przyjdzie
Żałujesz swojego smutku
Nigdy nie mogę tego naprawić
Zapominasz, że jutro już nigdy nie przyjdzie
Żałujesz swojego smutku
Nigdy nie mogę tego naprawić
 

Na zawsze wiesz, że chodzi tylko o jazdę
Powiedziałeś innym, że to nadchodzi w nocy
Idziesz na drugą stronę
Schroniłeś się w wielu ich pustych życiach
Czy to jest ta druga strona
 

Zapominasz, że jutro już nigdy nie przyjdzie
Żałujesz swojego smutku
Nigdy nie mogę tego naprawić
Zapominasz, że jutro już nigdy nie przyjdzie
Żałujesz swojego smutku
Nigdy nie mogę tego naprawić
Zapominasz, że jutro już nigdy nie przyjdzie


ISOLATIONS: Zastrzegamy sobie prawa autorskie do tłumaczeń tekstów 
 

Album kończy Behind the Wall, przy czym nie chodzi tutaj o ścianę typu Pink Floyd, ale o tzw. drugą stronę.  

Zakończenie pozostawia pewien niedosyt, ale mija on, gdy zaczyna się słuchać nowej produkcji zespołu, czyli wydanej w lipcu tego roku płyty Modern Mirror... 

Ale to zupełnie inna historia.  I jeśli chcecie ją poznać, czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


Przypominamy, że panowie zagrają w październiku tego roku w Polsce, gdzie wracają po dwóch latach. Pisaliśmy o tym TUTAJ

Drab Majesty, The Demonstration, Dais Records 2017, Tracklista: Induction, Dot in the Sky, 39 by Design, Not Just a Name, Hath No Form, Too Soon to Tell, Cold Souls, A Spire Points at the Heavens, Kissing the Ground, Forget Tomorrow, Behind the Wall.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. Wkrótce kolejny album z mojej płytoteki.

piątek, 30 sierpnia 2019

Co łączy Vangelisa z Rodziną Adamsów, czyli jaka melodia najczęściej powtarza się w historii muzyki?

Jaka melodia najczęściej powtarza się w historii muzyki? Temat muzyczny Yesterday, albo Marry had a little lamb? A może Frere Jacques? Nic z tych rzeczy. Bezkonkurencyjną melodyjką była i jest La Follia, ułożona prawdopodobnie w końcu XV wieku a opublikowana w 1672 r. La Follia dosłownie znaczy szaleństwo lub… pustka w głowie.
 
Estetycznie, La Follia - która była pierwotnie szybkim, rytmicznym i bardzo hałaśliwym portugalskim tańcem pary mężczyzn, gdzie jeden z nich był przebrany za kobietę - była bliska utworom rockowym czy nawet z gatunku punk-rocka. Żywiołowość, z jaką ją wykonywano sprawiły, że zyskała szybko wielką popularność i w 1672 roku Jean-Baptiste Lully skomponował na jej podstawie utwór, który do dziś inspiruje wielu kompozytorów do pisania własnych jej wariantów zarówno w wersji mono jak i orkiestrowej. Potem po tę frazę muzyczną sięgali wszyscy. Od Bacha przez Beethovena, Berlioza, Brahmsa i Liszta  po Vangelisa, przez co ta prosta muzyczka stała się jedną z najbardziej niezwykłych w historii muzyki.


Dlaczego tak się stało? Przyczyn jest wiele. Po pierwsze: motyw jest na tyle, powiedzmy elastyczny, iż można go łatwo przetworzyć zgodnie ze stylistyką każdego nurtu muzycznego. Po drugie: każdy instrument może ją zagrać tak, jakby była napisana specjalnie na niego: może to być harfa, fagot, organy, klawikord, mandolina, sitar czy ukulele. Zawsze brzmi dobrze. A po trzecie: zgodnie z zasadą wszyscy lubimy słuchać tych melodii, które znamy - temat La Follie, dzięki pracy ponad 150 kompozytorów, jest dobrze utrwalony.

A współcześnie? Okazuje się że także ma się całkiem dobrze. Ostatnie takty (od 16'35”) tytułowego utworu albumu Force Majeure Tangerine Dream (o zespole pisaliśmy TUTAJ) oparte są na jednej z wersji La Follia, lecz szczególnie ten temat wybija się na plan pierwszy w piątym utworze z ich płyty Josephine The Mouse Singer z 2014 roku, zatytułowanym La Folia Arcangelo Coreselli:

 
La Follia jest również głównym motywem ścieżki dźwiękowej z 1992 r. autorstwa Vangelisa do filmu 1492 Conquest of Paradise  w reżyserii Ridleya Scotta (o Vangelisie pisaliśmy w kontekście inspirujących nas  obrazów TUTAJ).



Hit ten pobrzmiewa również w całym albumie Maxa Richtera z 2017 roku, Three Worlds: Music from Woolf Works.   


La Follia pojawiła się nawet Rodzinie Adamsów


a ostatnio sięgnął po nią mało znany zespół Gintonic, grający progresywnego rocka, w utworze pt. Somalia (LINK).

Być może the Stranglers w swojej genialnej piosence La Folie też inspirowali się tym motywem? Kto wie?

 

Jaki z tego wniosek? Że najprostsze melodie najbardziej zapadają w pamięć. I wystarczy je zmieniać w niewielkim stopniu, aby stworzyć kolejne, równie interesujące. Z tego rodzi się pytanie - która z melodii XX i XXI wieku przetrwa przez kolejne stulecia i da równie dużo radości kolejnym pokoleniom muzyków?

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

czwartek, 29 sierpnia 2019

Shadowplayers: Fakty i mity o Factory Records cz.10 - W.S. Burroughs do Iana Curtisa - fuck off!


Od jakiegoś czasu omawiamy na naszym blogu dokument Jamesa Nice'a Shadowplayers, czyli fakty i mity o wytwórni Factory Records

Tak też w części pierwszej (TUTAJ) omówione zostały początki powstania klubu i tworzenie stajni zespołów Factory. Część druga to historia tworzenia pierwszej płyty promującej zespoły wytwórni a więc A Factory  Sample (TUTAJ). Z kolei część trzecia (TUTAJ) przedstawiała personalia wytwórni. W części czwartej (TUTAJ) streściliśmy wypowiedzi legend tamtych czasów wspominających realizację kultowej dziś płyty, chodzi oczywiście o album Unknown Pleasures zespołu Joy Division (FAC 10), nagrany w maju 1979 roku a zrealizowany przez samego Martina Hannetta (o którym pisaliśmy wielokrotnie  TUTAJ). Kolejna część (TUTAJ), poświęcona była właśnie jemu, legendarnemu producentowi i jednemu ze współtwórców potęgi Factory Records, a jednocześnie twórcy Manchester Sound. W części szóstej (TUTAJ) opisywaliśmy historię Vini Reilly i jego Durutti Column, zespołu, który oprawił swoją pierwszą płytę długogrającą - Return of Durutti Column (FAC 14) w niesamowitą okładkę - okładkę z papieru ściernego (a sklejaniem zajmował się między innymi Ian Curtis i Joy Division). Cześć 7 (TUTAJ) poświęcona była pierwszemu singlowi A Certain Ratio, i ich relacji z menadżerem, szefem Factory Records - Tony Wilsonem, natomiast część 8 (TUTAJ) zespołowi Section 25 z Blackpool, którego menadżerami byli Ian Curtis i Rob Gretton (warto spojrzeć też  TUTAJ). W części dziewiątej (TUTAJ) zamieszczono wspomnienia z tras koncertowych zespołów z Factory ale nie tylko...

Część dziesiąta poświęcona jest koncertowi Joy Division i Cabaret Voltaire w Plan K w Brukseli 16.10.1979 r. (warto zobaczyć do naszych tekstów TUTAJ).

Odcinek rozpoczyna Annik Honore (warto zobaczyć TUTAJ), wspominając, że w tamtym czasie pracowała w Londynie dla NBC. Wtedy dotarcie do zespołów było bardzo ułatwione, bowiem nagrywały one głównie dla niezależnych wytwórni. Wystarczyło tylko zaprosić na koncerty do Belgii i zespoły przyjeżdżały. Nie wymagało to kontaktu z agencjami i firmami wydawniczymi.
Muzycy z the Names podkreślają rolę, jaką odgrywała wtedy Belgia i szczególnie Bruksela będąc jednym z najważniejszych miast w rozwoju punka i post punka

Annik Honore opisuje przebieg pierwszej nocy otwarcia, 6.10.1979 roku z koncertem Joy Division i recytacjami W.S. Burroughsa, oraz tańcami i występem Cabaret Voltaire (warto zobaczyć nasz opis TUTAJ i TUTAJ).  

Podkreśla, że klub był ulokowany na ulicy Manchester 21, co było pięknym zbiegiem okoliczności. 
Chris Watson z Cabaret Voltaire wspomina jak ważny to był koncert. Chodzi zwłaszcza o rozmach, o imprezy na różnych piętrach, obecność muzyków, artystów, reżyserów filmowych. Wszystko trwało kilka dni i było ogromnym przeżyciem. 
Peter Hook opowiada jak ważny był to występ dla Joy Division, zwłaszcza w świetle faktu, że był ich to ich pierwszy koncert za granicą i należał do bardzo udanych. Wspomina też kilka zabawnych epizodów, a najciekawszy to epizod znany z filmu dokumentalnego o zespole, kiedy to Ian Curtis poszedł poprosić Burroughsa o jedną ze swoich książek. Był pewny, że ją otrzyma, ponieważ chwalił się, że zna całą twórczość autora. Zwrócił się wtedy do pisarza po imieniu: Wiliam czy mogę dostać jedną z Twoich książek?, i usłyszał w odpowiedzi: fuck off (na filmie dokumentalnym Hook twierdzi, że Curtis usłyszał odpowiedź: fuck off kid!). 

Finalnie Annik Honore podkreśla, że przez trzy lata w klubie gościło bardzo wiele ważnych zespołów, nie tylko z Factory Records ale i z Roug Trade. Warto spojrzeć na wpis przesłany na nasz blog przez Philippe Carly (TUTAJ), który fotografował zespoły podczas koncertów w Plan K (w tym oczywiście Joy Division). 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.             

środa, 28 sierpnia 2019

Pierre René-Worms, fotografie Joy Division 18.12.1979 r. w Bains-Douches w Paryżu

Każda fotografia muzyków Joy Division jest wyjątkowo cenna, może dlatego, że nie wykonano ich zbyt wiele. Opisaliśmy już zdjęcia autorstwa Kevina Cummnisa, które odegrały istotną rolę w ukształtowaniu medialnego wizerunku grupy (TUTAJ) oraz kultowe ujęcia Antona Corbijna ukazujące zespół schodzący do metra (TUTAJ) a także twórczość Philippe Carly, który napisał specjalnie dla nas (TUTAJ). 

Dzisiaj pora na osobę Pierre René-Worms’a który zarejestrował występ zespołu 18 grudnia 1979 r. w Bains-Douches (CD tego koncertu ukazało się w 2001 r.)









Pierre René-Worms był w zasadzie równolatkiem muzyków Joy Division, bo urodził się w 1959 r. Karierę fotografa rozpoczął pod koniec od lat 70., po wakacjach w Saint-Jean de Luz podczas których pojechał na festiwal punkowy Mont-de-Marsan (był to drugi festiwal, w pierwszym wziął udział Ian Curtis, o czym pisaliśmy TUTAJ). Zabrał tam ze sobą   aparat fotograficzny Asahi-Pentax Electro Spotmatic i wielkie marzenia o byciu reporterem muzycznym, lecz ponieważ pisanie artykułów okazało się zbyt trudne postanawia robić zdjęcia. Nie miał akredytacji lecz chodził gdzie chciał i odkrywał muzykę, która odtąd stała się jego pasją. Miał szczęście zaczynając w tamtym czasie, bo wówczas nie było jeszcze tych wszystkich przepisów i obostrzeń prawnych, które teraz dławią każdy przekaz. I znów zadziałał przypadek, Pierre dostał natychmiast zlecenie na artykuły o festiwalu do gazety Afro-Music, które sam zilustrował. Potem wszystko potoczyło się już samo i dość szybko: został reporterem magazynów Actuel i Rock & Folk i w ten sposób dostał szansę uwiecznienia decydującego  okresu z historii muzyki, czyli moment rodzenia się punk rocka i new wave. Jego fotografie dokumentują pojawienie się niezapomnianych zespołów, takich jak U2, The Cure, The Clash i oczywiście: Joy Division. Pierre René-Worms okazał się być zdolnym fotografem: zatrzymał w swoich kadrach całą energię, całą tę żywotność, jaka emanowała z artystów nurtu punk na koncertach, miał także możliwość towarzyszenia im podczas prywatnych chwil, za kulisami lub w hotelu. Lecz to nie było możliwe bez wsparcia Jean-François Bizot, uznanego dziennikarza z poczytnego czasopisma francuskiego Actuel, który w 1978 r. postanowił opublikować almanach zespołów występujących we Francji i poszukiwał do niego zdjęć muzyków new wave. Pierre tak to potem pamiętał: Poszedłem zobaczyć się z nim w jego zamku. Spadł z nieba tylko po to, by zobaczyć białego dzieciaka, który został mu przedstawiony jako „afrykański fotograf Paryża”.  I tak to się zaczęło

Worms robił zdjęcia do 1983 r. wszystkich liczącym się muzykom z każdego nurtu new wave i publikował je we wszystkich liczących się wtedy czasopismach: w Actuel, Libération, The World of Music, Rock & Folk, Best. Możemy – te najbardziej znane zobaczyć na jego stronie, a wśród nich są zdjęcia muzyków z Joy Division  (LINK). 

W tym roku, wiosną fotograf miał wystawę swoich prac w Anisebey Gallery w Paryżu, gdzie oprócz zdjęć można było zakupić nagrania wielu zespołów (zdjęcia Worms’a trafiły na okładki następujących płyt -  LINK). Cóż jeszcze? W 2009 r., dekadę temu, wydano album zamykający najbardziej intensywne pięć lat z życia Pierre Rene Worms’a, z tekstami Michki Assayas’a i François Gorin’a, więc kto wie czy nie wrócimy do tematu za jakiś czas…

Wkrótce też omówimy bootleg Joy Division z koncertu w Paryżu, który oczywiście mamy w naszej płytotece. 

Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

wtorek, 27 sierpnia 2019

Knife Angel: Niesamowita rzeźba ze 100 000 noży pochodzących z przestępstw

Na północ od Shrewsbury rozciąga się park przy British Ironwork Centre (BIC), będącym jednym z przedsiębiorstw handlowych specjalizującym się produkcji małej architektury do ogrodu lub dekoracji domu. W parku można zobaczyć ofertę firmy, lecz nie tylko. Są tam także ponadnaturalnych rozmiarów rzeźby zwierząt. Większość z nich jest ukazana dość realistycznie, ale niektóre spośród nich są abstrakcyjne. Lecz zwiedzający przyjeżdżają tam głównie ze względu eksponat diametralnie różniący się od reszty. Niedaleko głównego wejścia stoi Knife Angel.


Jest to absolutnie niepowtarzalna rzeźba autorstwa  Alfie Bradley, rzeźbiarza pracującego dla BIC, wykonana na przełomie 2015 i 2016 r. z ponad 100 000 noży pochodzących z przestępstwa. Trzydzieści procent noży wykorzystanych w rzeźbie przybyło ze śladami krwi w policyjnych workach, jako materiał niebezpieczny biologicznie. Bradley, zanim je użył musiał je zdezynfekować i stępić, i dopiero tedy zespawać tworząc anioła. Rodziny osób, które padły ofiarą przemocy z użyciem noża, mogły wygrawerować swoje przesłanie na jednym z wielu tysięcy ostrzy. 

Zanim posąg trafił do BIC był obwożony po całym kraju, aby wstrząsnąć opinią publiczną i zwrócić uwagę problem przemocy, której poddawana jest spora część społeczeństwa. Po akcji prowadzonej przez Campaign Against Living Miserably (CALM) organizację charytatywną, której celem było i jest zapobieganie samobójstwom mężczyzn, o której pisaliśmy TUTAJ jest to kolejny taki projekt. 



Niektórzy postulują aby Knife Angel, który tak naprawdę jest Narodowym Pomnikiem Przeciwko Przemocy i Agresji, stanął na cokole na Trafalgar Square w Londynie… Czy rzeźba jest w stanie zapobiec kolejnym tragediom? Na to pytanie odpowie przyszłość. Za to praca niewątpliwie spopularyzowała jej autora. Na razie działa strona internetowa skupiająca osoby podejmujące różne działania na rzecz poprawy bezpieczeństwa. Głównie jest to koordynacja trasy wystawienniczej podczas której prowadzone są warsztaty edukacyjne dla byłych więźniów, młodzieży, dzieci i ofiar przemocy LINK

Urodzony w 1990 r. i kształcony we Francji Bradley wcześniej wykonał inne instalacje, wśród nich jest wysoka na 4 metry rzeźba goryla złożona z 40 000 łyżek podarowanych przez dzieci z całego świata czyli tzw. Gorilla Spoon.
Ostatnio otrzymał zlecenie na pomnik upamiętniający żołnierzy RAF z okazji 100-lecia Royal Air Force, który otrzymał dość niezwykłą formę sarny. Został odsłonięty w National Memorial Arboretum w Staffordshire.

Kolejna rzeźba zatytułowana D-Day: Soldiers of Sacrifice powstała w ubiegłym roku w hołdzie dla 4414 żołnierzy alianckich, którzy stracili życie podczas pierwszych 24 godzin inwazji aliantów na Normandię. Pomnik przedstawia Denhama Brotheridge'a, powszechnie uważanego za pierwszego alianckiego żołnierza zabitego przez Niemców w chwili rozpoczęcia D-Day, stojącego na szczycie 4 414 pocisków, reprezentujących jego towarzyszy broni, którzy polegli w bitwie później tego samego dnia. Alfie wyjaśnił, iż wybrał tę postać, ponieważ Den Brotheridge zginął w wieku 28 lat, czyli w tym samym co on sam: Nie mogę nawet wyobrazić sobie, jak przerażające byłoby lądowanie tego dnia na plaży w Normandii. Im więcej czytałem o D-Day w ciągu ostatnich kilku miesięcy, tym bardziej zdaję sobie sprawę, jak wszyscy powinniśmy być wdzięczni za heroiczne poświęcenie żołnierzy. W odsłonięciu pomnika uczestniczyła córka Denhama Brotheridge'a.



Niewątpliwie Alfie Bradley obdarzony jest niezwykłą wyobraźnią. I czymś jeszcze więcej – umiejętnością sugestywnego przekazania nam uniwersalnych wartości. Będziemy śledzić twórczość tego wrażliwego artysty. Bo zapewne jeszcze nas zaskoczy.

Oto autoportret rzeźbiarza. Wszystkie prace pochodzą ze strony autora LINK.


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Isolations News 51: Hook o powrocie do New Order, nowy Matrix, Drab Majesty w Polsce, the Cure skradł show, Beatlesi rocznicowo

Peter Hook zadedykował piosenkę LWTUA Joy Division matce zmarłego tragicznie na epilepsję dwa lata temu Joey Harvey. Jego matka Julie złapała też koszulkę, którą Hooky ma zawsze zwyczaj rzucać w publikę. Joey miał 22 lata. Wszytko miało miejsce podczas show w Truro w Kornwalii

Jak widać duch Iana Curtisa, jeśli gdzieś krąży, to na pewno nad performance'ami Hooka and the Light a nie nad bujankami New Order. Więcej TUTAJ.
Skoro mowa o byłym basiście Joy Division i New Order, to udzielił on wywiadu, w którym jasno zakończył dywagacje o swoim powrocie do zespołu Sumnera i Morrisa. Cieszy się, że może odgrywać na swoich koncertach piosenki Joy Division, które dla niego są łatwiejsze i mają większy power. Dla nas też. 

Więcej TUTAJ.

Pozostańmy w klimatach Manchesteru i Factory Records. Nie żyje gitarzysta zespołu Nortside, Tim Walsh. Zespół nagrywał dla wytwórni Tony Wilsona i kolegów, i choć i nim nie pisaliśmy to wszystko przed nami. Oto próbka ich twórczości, z debiutanckiego singla:


Odchodzi kolejny świadek tamtych wielkich dni. Szkoda...

Więcej TUTAJ.


Za to wraca Matrix. Kolejna część nakręcona zostanie pod kierownictwem Lana Wachowski, zagrają Moss i Reeves

Nas ten film za specjalnie nie kręcił, choć nie można mu odmówić kultowości. Więcej TUTAJ.   


The Cure ponoć skradli show na największym festiwalu muzycznym w Finlandii. 20 piosenek, bisy i 25000 ludzi. Są potęgą i legendą i takimi pozostaną. Więcej TUTAJ.

We wrześniu ukaże się specjalna, rocznicowa (50 lat) edycja Abbey Road the Beatles. Na płytach CD lub winylach. 

Ktoś powie - przecież oni nie są z naszej bajki. Pomyłka, są i to jak najbardziej. Na tym albumie bowiem znajduje się pierwszy utwór punkowy Polythene Pam. Tak uważa wielu krytyków muzycznych. I tak uważamy też my. 

Poza tym, ostatni album zespołu wszechczasów warto mieć. To arcydzieło. Pierwszy moog na płycie rockowej, pierwszy utwór heavy metal, pierwszy utwór punk, pierwszy hidden track, pierwsze solo na perkusji, pierwsza okładka nawiązująca do urban legend... Coś przeoczyliśmy? 

Więcej TUTAJ.

Drab Majesty w Polsce, wracają do nas po dwóch latach  nieobecności i nagraniu nowej płyty Modern Mirror. Grają 22 i 24.10 w Poznaniu i w Warszawie. I na pewno nie zabraknie wtedy tego genialnego utworu: 
Bilety TUTAJ, a my o Drab Majesty pisaliśmy kiedy nie było to jeszcze modne (TUTAJ). I napiszemy znowu już wkrótce.

Dlatego czytajcie nas, codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 25 sierpnia 2019

Z mojej płytoteki: Windsor for the Derby - Difference and Repetition - niedoceniony klejnot nostalgicznego postrocka


Jest rok 1999 i jest ambitny sprzedawca Empiku, który w moim mieście stara się promować Young God Records - niezależną wytwórnię z USA. To dzięki niemu w sklepie pojawia się w zasadzie pełna dyskografia Swans, perły jak the Angels of Ligth, czy dzisiejsza: Windsor for the Derby. Choć nie wszystko udaje się zdobyć, bo nie ma szukanej przeze mnie znakomitej płyty duetu Jarboe/Gira, czyli the Word of Skin (jest dostępne wznowienie, ale nie ma tracklisty takiej jak oryginał). Ją zdobywam w końcu na jednej z aukcji (opisaliśmy to arcydzieło gotyku TUTAJ). 

Co jest najbardziej charakterystycznego dla płyt CD z tamtego czasu i tamtej wytwórni: otóż większość z nich, tak jak bohaterka dzisiejszego wpisu, zapakowana w zwykle szare pudełka z kartonu. Niektóre mają tłoczone liternictwo, natomiast szata graficzna, mimo że jest staranna, należy do dość skromnych.

Wewnątrz też jest oszczędnie i skromnie. Dowiadujemy się, że zespół tworzą: (niektóre imiona są podane w pełnym brzmieniu, dla innych tylko pierwsze litery, wszystko pisane jest za to małymi literami) Christian Goyer, D. Matz, Jason McNeely, Erik O'Brian, A Wiltzie. Nie obyło się też bez podziękowań dla Michaela Giry.
Ten z kolei na stronie wytwórni TUTAJ (gdzie album jest już niedostępny) pisze o zespole: Dan Matz kontynuuje wydawanie muzyki pod nazwą Windsor For The Derby po kilku zmianach w składzie. Kilka albumów ukazało się od czasu powstania Young God Records - warto je sprawdzić. Difference and Repetition są jednymi z najlepszych i mam nadzieję, że posłuchacie. 


Album rozpoczyna * - takie wprowadzenie z charakterystycznym nastrojowym brzmieniem i nostalgicznym wokalem, który jest, a jakoby go nie było... Pojawia się nastrój przemijania... Shoes McCoat to utwór z serii repetition, we wstępie proste schematyczne brzmienia w dialogu na dwie gitary, w końcu Young God Records (choć na brzegu okładki słabo widać) to muzyka alternatywna.

Ale kiedy gitary się wyciszą, zaczyna się zasadnicza część z ciekawym wątkiem przewodnim i chórkami na końcu.  Po nim * * i Shaker - znowu ten śpiący wokal. Pora na coś mniej sennego - The Egg jest dynamiczny i nieco przypomina dokonania Difjuz (TUTAJ) z 4AD. Nico jest, dzięki zastosowaniu organów, jakby stylistycznie nawiązującym do brzmienia jakie wokalistka o tym pseudonimie dostarczała nam na albumie Blue Angel. Płytę kończy Lost In Cycles, który dość niespodziewanie wycisza się.

Muzyka, która z początku wydaje się dość oszczędna, wręcz uboga, posiada jednak swój urok, i po kilku wysłuchaniach trudno się od niej oderwać. Tak oto rodził się post rock...

Przyszła jesień, dni stają się coraz krótsze, rano już ciemno... Warto poddać się nastrojom Windsor for the Derby, a na inne dokonania z Young God Records przyjdzie tutaj pora...

Jeśli chcecie je poznać - czytacie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Windsor for the Derby, Difference and Repetition, Young God Records, 1999, realizacja nagrań: M. Mitchel. Tracklista: *, Shoes McCoat, * *, Shaker, The Egg, Nico, Lost In Cycles