sobota, 18 grudnia 2021

Co się dzieje z nimi dzisiaj: Jarboe ze Swans

Lisa Gerrard, Elisabeth Frazer (o niej pisaliśmy TUTAJ) i ex-wokalistka i założycielka Swans, Jarboe (Jarboe La Salle Devereaux). Każda z nich dała się zapamiętać, każda z nich posługuje się rozpoznawalnym, niesamowitym wokalem. I każda poszukuje i wyraża siebie w rozmaity sposób: w muzyce, w malarstwie czasem w innych wizualnych sztukach… 

Jarboe przez 14 lat była podporą pierwszego składu Swans (o nich pisaliśmy niejednokrotnie TUTAJ). Potem poszła własną drogą, próbując rozmaitej stylistyki, od drone, ambient, industrial po weird folk, współpracując przy tym z wieloma muzykami, takim jak np.: Philip Anselmo, Attila Csihar, Blixa Bargeld, J.G. Thirlwell, Merzbow, PanSonic, Chris Connelly, Neurosis. Próbowała także performera i gry aktorskiej, podkładają głos i wykonując piosenki do ścieżki dźwiękowej filmów (np. horroru The Path, Lunacy, Melancholia) oraz związanych z nimi gier komputerowych.



Poza tym głos Jarboe pojawia się na ponad 100 płytach. Jako jedna z pierwszych dostrzegła również możliwości, które daje cyberprzestrzeń. Swoje płyty od dawna sprzedaje za pośrednictwem własnej strony thelivingjarboe.com, ceniąc kontakt z fanami – sama odpowiada na wysyłane do niej maile i regularnie zamieszcza wpisy na prowadzonym przez siebie blogu. Prowadziła także stronę Swans. Poza tym dużo spaceruje, biega, trenuje kickboxing, podnosi ciężary na siłowni, od czasu do czasu się wspina, regularnie medytuje. Prowadzi zdrowy tryb życia, co jest radykalną odmianą, jeśli uzmysłowimy sobie jej zwyczaje z czasów młodości. Już w wieku 15 lat brała narkotyki i inne używki, a krótko potem można bez przesady nawet stwierdzić, że była od nich uzależniona. Choć obiektywnie nie mała ku temu powodów. 

Jarboe urodzona prawdopodobnie w 1954 roku (artystka nie podaje daty urodzenia, wiadomość podajemy za discogs.com), wychowała się w tradycyjnym otoczeniu, na północy stanu Georgia, w rodzinie agentów FBI, a zaczynała karierę od chórków kościele parafialnym... Ale potem wyjechała do Nowego Yorku i stała się call girl branży muzycznej, z czego wyzwoliła się gdy spotkała Michaela Gira. Ten przyjął ją do zespołu, a potem stał się jej kochankiem i nieformalnym mężem... Po kilku latach rozstali się. Lecz zanim do tego doszło wydali razem kilka albumów, kilka z nich zdążyliśmy omówić u nas, w tym podwójny cover piosenki Joy Division z 1979 roku Love Will Tear Us Apart wydany w 1988 roku, podwójny bo w dwóch wersjach: jedną w czerwonej okładce z Michaelem Girą na wokalu; drugi, w czarnej okładce, z Jarboe (LINK).


Odeszła od Swans w 1997 roku, aby kontynuować rozpoczętą w 1991 roku karierę solową, którą realizuje do dzisiaj. Jej pierwszym solowym albumem był Thirteen Masks na okładce którego znajduje się dziwaczny kolaż autorstwa Deryka Thomasa pokazujący jej twarz zniekształconą przez różne nastroje, co odzwierciedla zawartość płyty, czyli kompilację kompozycji przynależnych do rozmaitych gatunków: dance, industrial, atmosferyczne, noise i jazz, po nim wydała jeszcze 15 płyt, ostatnie opublikowała w zeszłym roku. Są to elektroniczny Illusory i znacznie bardziej nastrojowy A Tulpa.



W związku z tymi realizacjami artystka planowała na 2021 rok wielka trasę koncertową, w trakcie której miała wystąpić także w Polsce, lecz z wiadomego powodu koncert odwołała, najpierw przesunęła z kwietnia na listopad a potem całkiem zrezygnowała bez podania nowej daty...  Ale to nic straconego, bo Jarboe chętnie występuje a naszym kraju, wraca mniej więcej co dwa lata. Poprzednio można ją było zobaczyć w 2017 i w 2015.


Piosenkarka należy do pracowitych osób. W tym roku wzięła udział w powstaniu remiksu Deconverted utworu Converted autorstwa Colin Marstona, na którym śpiewała z towarzyszeniem duetu Trust Obey złożonego z Johna Bergina i Bretta Smitha. Płyta zatytułowana Blackmouth jest dostępna TUTAJ.. 

Także w tym roku udostępniła utwór, który znalazł się na kompilacji zrealizowanej w Polsce, wśród innych 28 piosenek (LINK),  Można go odsłuchać TUTAJ. Natomiast we wrześniu na jej profilu na Bandcamp.com pojawił się intrygujący obraz, wyglądający jak okładka płyty... Czyżby kolejny album? (LINK).

A prywatnie? Mieszka prawdopodobnie sama na przedmieściach Atlanty, w rodzinnym domu do którego wróciła w 2008 roku, początkowo tylko po to, aby zaopiekować się chorą matką, ale po jej śmierci na została na dobre. W piwnicy domu urządziła małe studio The Living Jarboe, w którym realizuje swoje płyty. 

Nie ma dzieci, aby nie przeludniać planety. I z tego co mówi w wywiadach osiągnęła  spokój: Odnalazłam energię i źródło pasji i siły w swoim głosie i tworzeniu dźwięków, których nie doświadczyłam nigdzie indziej. To jest to co czujesz, gdy się zakochujesz, gdy świat nagle staje się różowy. Czuje, że wszystkie bariery upadają i mogę zaangażować moje emocje w coś, co rezonuje z ludźmi. W ten sposób służę innym i w pewien sposób pomagam im, kiedy potrzebują przyjaciela, lub innego głosu. Bo dla mnie tworzenie muzyki to odnajdywanie przyjaciela, z którym mogę porozmawiać. Nie jestem sama, kiedy gram na klawiaturze i jeszcze: Nigdy nie chciałam sprawiać wrażenia bezradnej kobiety. Słuchając Jarboe nigdy byśmy tak jej nie określili...

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w manstreamie.

piątek, 17 grudnia 2021

Mick Middles i Lindsay Reade: Życie Iana Curtisa - Rozdarty cz.21: Ian był zupełnie inny od reszty zespołu

 

Dziś omawiamy kolejny fragment z książki Micka Middlesa i Lindsay Reade (poprzednio omówione fragmenty: 12345678910111213141516171819 i 20).

Mick Middles wspomina swój pierwszy wywiad z Joy Division. To była sobota, spotkali się w klubie The Gaythorn ulokowanym w pobliżu przyszłego miejsca w którym zbudowano Haciendę

Podczas spotkania Ian Curtis dużo się śmiał, ale to był śmiech z ciekawości i lekko nerwowy. Śmiech który wynikał z niepewnej sytuacji, ale też i ekscytacji rodzącymi się możliwościami. Był przy tym najbardziej otwarty i jowialny. Opowiadał, że ma zeszyt z tekstami, i kiedy pojawi się odpowiedni riff dopasowuje je do niego. Czasem zostają niezmienione, czasem je zmienia, ma duży zapas tekstów - niektóre mają nawet po kilka lat. Na przykład The Leaders of Men nie był pisany z myślą konkretnie o czymś, powstał w głowie Curtisa przypadkiem. 

Z tego wywiadu wyłaniał się obraz Iana Curtisa zupełnie inny od obserwowanego na scenie, z rozpromienioną twarzą, pełen myśli i konsumujący pojawiające się przed nim jedzenie. Ian rozlał wtedy ketchup i wszyscy doskonale się bawili zapominając o swoim mrocznym i chłodnym wizerunku jaki posiadali jako zespół.

Kolejny rozdział - 8 nosi tytuł Isolation. Opatrzony jest cytatem z wypowiedzi Marka Reedera: On czuł się jak obcy, jakby ciągle coś go kłopotało

Mimo że wszyscy pozostali członkowie zespołu mogli zachowywać się dziecinnie, Ian czuł że jest żonaty i że jest liderem zespołu, wiec po prostu mu nie wypadało. Bernard podwoził Iana z pracy na rowerze na stację, a Steven autem, Ian bowiem mieszkał w pewnym oddaleniu od reszty. 

Zespół wtedy próbował w pubie Alex, było tam w miarę tanio, próbowali u góry po czym schodzili na dół i oglądali TV. Później w 1978 roku zespół przeniósł się do TJ Davidson's na Little Peter Street. To tutaj Kevin Cummins ich fotografował i nagrany został klip do LWTUA

Tzw. brązowy pokój w którym nagrano klip mieścił się we froncie budynku. Był zbyt drogi, wiec przenieśli się na tył budynku. Próbowali w wąskim pokoju gdzie znajdowały się grzejniki i było to dość daleko od toalet. Wszędzie na półkach stały puszki od Coli do których sikali bo nie chciało im się iść do toalety. 

15.07.1978 roku zespół grał w Eric's. Wtedy Bernard i Hooky nasikali do butelek po Carlsbergu, które omyłkowo jeden z zespołów wziął później za piwo... 

Iana po pracy w weekendy często zabierał ojciec, żeby mógł odwiedzać rodzinę. Czasem też podrzucał go TJ. Ten wspomina, że Ian był zdecydowanie najbardziej rozmowny z całego zespołu. Był też zupełnie inny od reszty. Nie przymilał się, jak robiło to wiele zespołów mając nadzieję, że TJ pomoże im w karierze. Ian był przez to najbardziej interesującym członkiem Joy Division i wydawał się bardzo szczery.

C.D.N.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.        

czwartek, 16 grudnia 2021

Izolacja jednostki w dystopijnym Nowym Jorku na fotografiach Nicolasa Millera

Gęsta mgła, ulewny deszcz, neony odbijające się od mokrego asfaltu, ciemno, zimno, prawie nikogo w pobliżu... Doskonałe warunki do snucia opowieści o zbrodni, dramatycznej walce z własnym ja oraz zmaganiach z wrogim światem, coś na kształt historii o Jokerze, której naszą recenzję można przeczytać TUTAJ.  Czy takie narracje przynależą tylko do świata fikcji? Trudno nam to orzec, jedno co wiemy - scenografia pokazana w kinie istnieje naprawdę. Ten groźny miejski pejzaż, w którym po na wpół opuszczonych ulicach spacerują w ciemności przy dżdżystej pogodzie samotni przechodnie, utrwala na kliszy Nikolas Miller, francuski fotograf mieszkający na stałe w Nowym Jorku.




Swoimi fotografiami Nicolasowi Millerowi udało się opowiedzieć o różnych obliczach Nowego Jorku, analizując jego przestrzenie, rejestrując przebłyski rozświetlonych drapaczy chmur i relacjonując tajemnicze historie tych, którzy, tak jak on, spacerują po nocy w samotności.  Jego ujęcia wyglądają niczym kadry z filmu, być może autorstwa Davida Lyncha, a być może Alfreda Hitchcocka, Roberta Altmana czy Jamesa Caina, z dramatycznie skontrastowanymi kolorami, a jednak mroczne, mimo miękkiego oświetlenia.






Miller w pogoni za przytłumionym światłem, niedoskonałym z punktu widzenia klasycznej fotografii oraz opustoszałymi zakamarkami miejskimi tworzy obrazy w których widać inspirację klasycznymi filmami gangsterskimi i kryminalnymi, takimi jak Łowca Androidów (o filmie i muzyce Vangelisa pisaliśmy TUTAJ), Król Nowego i Francuski Łącznik. One wszystkie posługiwały się w warstwie plastycznej podobnymi elementami wyrazu: stonowanym oświetleniem i nietypowym położeniem kamery. 

Aby to osiągnąć, artysta czeka na odpowiednie warunki pogodowe oraz porę dnia: Uwielbiam fotografować w ulewnym deszczu lub w głębokiej mgle. Innym elementem rzeczywistości, który go fascynuje jest izolacja: Uwielbiam fotografować samotne osoby spacerujące po wielkim mieście. Ukazywać niewielką skalę człowieka w stosunku do gigantycznych konstrukcji wzniesionych przez ludzi. Także to wyraża samotność, którą odczuwa wiele osób, mimo że mieszkają w dużych miastach wśród milionów innych (LINK). On sam także jest samotny. W dzień zajmuje się finansami, a o zmierzchu sam, tylko z aparatem, przemierza ulice Nowego Jorku rejestrując koloryt, którym miasto jest w stanie przykuć jego wzrok...






Inne prace Nicolasa Millera można znaleźć na jego koncie na Instagramie (LINK).  

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 15 grudnia 2021

Z mojej płytoteki/ z katalogu 4AD: Cocteau Twins - Sunburst and Snowblind

 


Krótko po nagraniu swojego drugiego albumu Head over Heels (opisanego TUTAJ) w 1983 roku, Cocteau Twins nagrywają maksisingiel Sunburst and Snowblind. I choć maksisingiel ten ukazał się na wznowieniu CD z drugim albumem, to samego wydawnictwa jeszcze u nas nie omawialiśmy. 

Przypadek Cocteau Twins przypomina nieco to co stało się z muzyką the Stranglers między albumami La Folie i Feline. Tam pięknym łącznikiem między punkiem a new-romantic stał się znakomity walczyk Golden Brown, tutaj omawiamy dziś maksisingiel jest pomostem między zimną falą, a tym co zespół pokazał na Treasure, nagranym po omawianym dziś maksisinglu. 

Dlaczego tak się stało? Niewątpliwie jest to zasługa Ivo, który zawsze mobilizował zespoły ze swojej stajni do rozwoju. Ale można dopatrywać się też wpływu samych muzyków. Ivo powiedział o tym wydawnictwie:

Związek Robina i Liz i ich muzyka właśnie rozkwitały. Head Over Heels pokazał niezwykły postęp, zwłaszcza jeśli chodzi o śpiew Elizabeth. Nagrana niedługo potem The Peel Session zawiera mój ulubiony wokal Liz, w wersji utworu „Hitherto”. To utwór, który puszczam ludziom, jeśli nigdy nie słyszeli Cocteau Twins.

Krytycy (np. Ian Pie z Melody Maker) zarzucali temu wydawnictwu, że tak jak na początku Cocteau Twins wzorowali się na Joy Division, tak teraz przeszli do zżynania z Siuoxsie and the Banshees. Dzisiaj wydaje się, że to były znacząco przesadzone opinie. 

Jak zwykle bajeczna muzyka zespołu oprawiona jest w bajeczną okładkę zmarłego zaledwie dwa lata temu Vaughana Olivera (pisaliśmy o nim TUTAJ). Kwiat goździka wtopiony jest w jakiś ocean ołowiu...




Tracklista to zaledwie 4 piosenki i są to ostatnie w których Frazer używa słów, bowiem od Treasure jej głos naśladuje instrument. 

Sugar Hiccup ma bardzo pokręcony tekst, z interpretacją od opisu doznań erotycznych począwszy, a skończywszy na kołysance dla dziecka Elizabeth. From the Flagstones, też mimo pięknej melodii w warstwie tekstowej jest dość trudny do zrozumienia, kogo autorka widzi z różnych perspektyw? Hitherto, jak można wyczytać ze słownika wyrażeń używanych przez zespół (na oficjalnej stronie 4AD TUTAJ) oznacza do czasu

Ukryta pod twoim ciężarem 
Nie mogłam powiedzieć 
Że twoja głowa jest tak głęboko
Ukryta na jej sekretnym koncie 
Musiałam więc pozwolić jej damskim dziurom...

Singiel kończy Because of Whirl-Jack, najkrócej mówiąc o lataniu.

Patrząc z perspektywy czasu jednak dobrze, że Frazer przestała pisać teksty. Co nie zmienia faktu, że Sunburst and Snowblind to znakomite wydawnictwo. 


Cocteau Twins - Sunburst and Snowblind, 4AD, 1983, tracklista: Sugar Hiccup, From the Flagstones, Hitherto, Because of Whirl-Jack


Klasyk, i jak na klasyka przystało dostaje maksa. Trzeba im wynagrodzić wyprzedzenie swojej epoki.

My wracamy jutro, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

wtorek, 14 grudnia 2021

Obrazy Daniela Gerhartza: pomiędzy prerafaelitami a Art Nouveau, czyli secesją

 Tylko anioły do mnie wysyłaj, Piękne, pierzaste i zadbane, Niech latają ponademną, Jak złotoskrzydłe motyle. Niech latają nade mną, Niech mi cudne nuty grają. Wysyłaj do mnie anioły, Niech mi w duszy śpiewają




Słowa tej piosenki przychodzą na myśl, gdy obejrzy się obrazy Daniela Gerhartza (ur. 1965 r.), amerykańskiego malarza realisty, zawieszonego stylistycznie pomiędzy prerafaelitami a Art Nouveau czyli secesją… Maluje on, co jest w tych okolicznościach do przewidzenia po takim wstępie, piękne, młode kobiety, czasem dzieci, oświetlone albo wręcz zanurzone w złotym świetle zachodzącego słońca, które podkreśla delikatność rysów, koloryt postaci i przedmiotów oraz rzucane przez nie miękkie cienie.



Trudno określić, co w zasadzie jest tematem obrazów Gerhartza, to znaczy odnosi się wrażenie, że to co utrwala na płótnach jest pretekstem do namalowania widoczków pełnych uroku młodości, piękna, w otoczeniu kwiatów i drogocennych bibelotów… Dziewczęta piją herbatę tak trzymając delikatną, cienką, nierzadko zdobioną złotem porcelanę, aby widać było misterną formę naczynia. Czasem też stoją zamyślone w wielkim, francuskim oknie, a promienie słoneczne otaczają je aurą, podświetlając przejrzysty materiał, którym są otulone. Artysta maluje je powodowany oczywiście wyższymi względami i deklaruje: Moim celem jest skuteczne utrwalenie bogactwa naszego ludzkiego doświadczenia, kontrastów między życiem a śmiercią, tańcem a żałobą, pięknem a pospolitością, radością a smutkiem, nadzieją a rozpaczą, a na koniec, oferując przesłanie nadziei i wskazując widzowi drogę ku wieczności. Kiedy maluję przedmioty codziennego użytku i mam przywilej studiowania budzącej podziw głębi piękna stworzonego świata, z pokorą zastanawiam się nad wielkością naszego Stwórcy.

I w ten sposób przeszliśmy do tematu, który także zajmuje poczesne miejsce w twórczości Gerhartza. Są nim martwe natury z kwiatami, zazwyczaj w wazonach, otoczonymi dekoracyjnymi drobiazgami: zastawą porcelanową i srebrną, zegarkami, a nawet jeśli wszystko wskazuje na to, że tym razem oglądamy coś, co stoi w kuchni, malarz oszczędza naszym oczom widoku pospolitych rzeczy, np.: resztek kuchennych czy brudnych talerzy. Prezentuje kwitnące w doniczkach rzadkie rośliny, wokół których pysznią się dekoracyjnie ułożone warzywa i rozmaite kuchenne utensylia.






Trzecim rodzajem obrazów, które wychodzą z atelier Daniela Gerhartza są pejzaże. Także one nie są pospolite, pomimo doboru motywów dość wydawałoby się wyeksploatowanych w sztuce, jakim są widoki zimy. Lecz malarzowi udało się zachować umiar i wykonać biegle zadany sobie temat, choć z pewną podejrzliwością patrzy się na metalicznie błyszczące w świetle słońca rzeki czy jeziora. Za to śnieg jest tak puszysty jak należy. 





Oczywiście nie wszystkie obrazy tego malarza są o niczym, czy raczej o pięknie, w niektórych widać inspirację muzyką, do czego artysta sam się przyznaje, Tak właśnie jest w obrazie zatytułowanym The Wayfaring Stranger. Tytuł dzieła jest wzięty z ludowej piosenki opowiadającej o nieuchronnym cierpieniu i obietnicy radości po tej drugiej stronie życia… A na płótnie mamy dziewczynkę upuszczającą lalkę. Za jej plecami, w oddali, malarz umieścił scenę nieszczęścia: oto dom tego dziecka niszczy burza piaskowa. Zanim namalował ten obraz wykonał, w co aż trudno uwierzyć, mnóstwo szkiców i setki zdjęć modelki. I znów widzimy świetnie zakomponowaną grę światła. 

Malarz odkrył i umie posługiwać się najważniejszym środkiem wyrazu, przesądzający o emocjonalnym charakterze dzieła, dopowiadając w jednym z wywiadów, że Światło podkreśla formę. Istnieje wiele różnych rodzajów światła: miękkie światło, twarde światło, ciepłe światło, chłodne światło i wszystkie te różne aspekty światła wpływają na nastrój, jaki potem przynależy do dzieła. Nie od rzeczy jest także sam rytm piosenki, która stała się inspiracją dla obrazu. 

Daniel Gerhartz pamięta, jak jako chłopiec słuchał swojego ojca, wokalisty i nauczyciela muzyki w szkole podstawowej, wykonującego ten utwór (czyli The Wayfaring Stranger). Odniósł wówczas wrażenie, które odtąd towarzyszy mu zarówno, gdy słucha muzyki - jak i gdy patrzy na krajobraz. Otóż każdy z poszczególnych elementów kompozycji staje się częścią większej całości, tak samo jak w przypadku muzycznej partytury. Gdy dorósł na tyle, aby docenić muzykę klasyczną, dostrzegał więcej podobieństw między sztukami wizualnymi a muzyką - Często myślę: co za wspaniała harmonia, i zastanawiam się, jak by wyglądała w kolorze? Albo jak by wyglądała jako kompozycja wizualna lub linia? i jeszcze Kiedy patrzę na krajobraz, widzę jak linia rzeki, wzory i rytmy przybierają niemal muzyczny charakter. Z tych tematów buduję kompozycje.



Artysta mieszka w Wisconsin, na wiejskiej rodzinnej farmie w Kewaskum, która dla niego, jego żony i ich pięciorga dzieci jest azylem, i nieustannym źródłem nadziei. 

Wśród mistrzów, którzy wywarli wpływ na jego twórczość wymienia takie postacie jak John Singer Sargent, Alphonse Mucha, Joaquin Sorolla i Nicolai Fechin. Może dlatego z rozmysłem nie chce ukazywać złych, okrutnych stron życia - jak słusznie zauważa Na tym świecie jest tyle trudności i kłopotów, że nie muszę ich malować - Wszystko, co mogę zrobić, to wyrazić nadzieję poprzez piękno

Pod tym względem malarz jest bliski poglądom innego romantyka, który utrzymywał, że z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: poezja i dobroć... i więcej nic.



Więcej można zobaczyć na stronie artysty  TUTAJ.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 13 grudnia 2021

Isolations News 171: TJ Davidson i jego książka, A Paean to Wilson The Durutti Column, the Cure i Plant w Polsce, Metallica transmituje, Cave doradza, Smashing Pumpkins wspierają schroniska, Mensi i Steve Bronski RIP

Anthony Davidson, właściciel wytwórni TJM, w której studio ćwiczyli m. in. Joy Division napisał książkę o historii TJM. A teraz donosi, że publikacją zainteresowało się aż 3 wydawców z Londynu, więc jedzie z nimi porozmawiać. Przy okazji oferuje egzemplarze pierwszego wydania - ze swoim autografem i w twardej oprawie - każdemu, kto w tej sprawie napisze do niego poprzez jego profil na FB (LINK). 

Na powyższym zdjęciu pokazujemy autora w towarzystwie Briana Gormana z którym mieliśmy okazję przeprowadzić wywiad TUTAJ.

W klimacie - wychodzi zapowiadana reedycja A Paean to Wilson The Durutti Column wydana w Kooky Data. O tym albumie z 2002 roku opowiedział w wywiadzie Phil Cleaver, jeden z współzałożycieli Kooky. Na wznowieniu będzie zdjęcie Vinniego grającego na pianinie z Tonym Wilsonem podczas wieczoru otwarcia Hacjendy (zdjęcie zostało zrobione przez Stephena Wrighta), a sam album zostanie wydany na winylu, wraz z bonusowym nagraniem na CD (LINK).

Pozostajemy wokół artystów z Factory. Organizatorzy Festiwalu Rebellion ogłosili, że podczas imprezy zostanie otwarta nowa scena plenerowa, a w zasadzie drugi, samodzielny festiwal pod nazwą R-Fest. Wystąpią na nim The Stranglers, Peter Hook, The Undertones, Gary Numan i The Skids. Wszystko to w Blackpool, Wielka Brytania od 4 do 7 sierpnia (LINK).

My ilustrujemy post piosenką Stranglersów z czasów gdy postanowili z punkowej rąbanki zacząć produkować wysokiej jakości przetwory muzyczne.  


Inna gwiazda lat 80-tych The Cure ogłosiła plany koncertowe na 2022 rok. Będzie to wielkie tourne, zaczynające się w Europie i kończące się w USA. Prawdopodobnie związane będzie z nową płytą, która ma się ukazać na początku nowego roku. Byłaby to nie lada sensacja, bo ostatni album zespół wydał w 2008 roku a nowy materiał zapowiada od 2019 roku (LINK). Bilety na występy trafią do sprzedaży już w przyszłym tygodniu. Grupa dwukrotnie zawita do Polski, wystąpi w Krakowie i Łodzi pod koniec października (LINK).

A co do nowej płyty... Może lepiej nie. Faith, Pornography i kawałki pozostałych wystarczą.


Skoro o koncertach w Polsce - Robert Plant and Alison Krauss wystąpią w Operze Leśnej w Sopocie (LINK). 

Metallica natomiast będzie transmitować na żywo swoje koncerty z San Francisco z okazji 40. rocznicy za darmo - 17 i 19 grudnia za pośrednictwem Amazon Prime (LINK).

My wspominamy wielki przebój Planta z czasów kiedy siedziało się przy radiu i słuchało Listy Przebojów Trójki. Po latach okazało się, że tak do końca cudownie to nie było, i Wujek Dobra Rada Marek dokonywał korekt (LINK), co nie zmienia jednak faktu, że Trójka wtedy kształtowała gusty młodego pokolenia. Teraz gusty młodego pokolenia kształtują jakieś przygłupy z YouTube.

Inny Wujek Dobra Rada - Nick Cave zdradza, jakiej rady udzieliłby swojemu 16-letniemu ja, przy czym zastrzega, że w rzeczywistości jestem nadal szesnastoletnim ja, tylko pół wieku starszym. Ogólnie radzi unikać kłopotów (LINK).

W temacie dobrych rad: wyszła pierwsza polskojęzyczna książka dedykowana artystom chcącym samodzielnie kierować swoją karierą oraz managerom muzycznym i osobom aspirującym do tego zawodu. W zamyśle autorów jest to zbiór wskazówek i dobrych praktyk rekomendowanych przez przedstawicieli polskiej branży znających (podobno) rynek muzyczny od podszewki, a są to: Aga Zaryan, Kuba Badach, Tomasz „Grubson” Iwanca, Marek Napiórkowski, Leszek Możdżer, Alicja Myśliwiec, Gabi Drzewiecka, Paweł Potoroczyn, Robert Piaskowski, Bartek Stolarek, Krzysztof Maj, Marcin „Tytus” Grabski, Bogdan Waszkiewicz, Kuba Kubiczek, Joanna Krawiec, Kinga Janowska, Paweł Orski, Tomasz Gajewski

Książka dostępna w sprzedaży TUTAJ. Poza kilkoma nazwiskami o reszcie słyszymy pierwszy raz. Reasumując: stosuj rady z tej książki będziesz znany inaczej jak większość te rady dających.


Lepiej zająć się czymś pożytecznym, jak Billy Corgan ze Smashing Pumpkins i jego partnerka Chloe Mendel, którzy dołączyli do aplikacji Cameo, aby zebrać fundusze na schronisko dla zwierząt. Ta apka pozwala fanom płacić za spersonalizowane wiadomości od celebrytów, w tym przypadku przesyła datki dla PAWS Chicago

Każda wiadomość kosztuje 250 USD (188 GBP) w przypadku fana lub 4500 USD (3 392 GBP) w przypadku firm (LINK).


Na koniec kilka smutnych wiadomości, bo chyba to jakaś czarna seria. Zmarli: 

Michael Nesmith (Monkees) - jak napisała jego rodzina: zmarł rano w swoim domu, otoczony rodziną, z przyczyn naturalnych (LINK),

Mensi (Angelic Upstarts) na COVID,

David Lasley, muzyk, autor tekstów i wokalista wspierający legendy muzyki, który m.in. współpracował z Jamesem Taylorem, Joni Mitchell, Bette Midler i Ringo Starrem (LINK)

Steve Broński (Bronski Beat)...


Jeśli przeżyjemy, jutro kolejny nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 12 grudnia 2021

Mick Middles i Lindsay Reade: Życie Iana Curtisa - Rozdarty cz.20: Martin Hannett nienawidził muzyków

     

Dziś omawiamy kolejny fragment z książki Micka Middlesa i Lindsay Reade (poprzednio omówione fragmenty: 12345678910 , 1112131415161718 i 19).

11.10.1978 roku zespół nagrał Digital i Glass w Cargo Studios (pisaliśmy o nim TUTAJ) usytuowanym na wzgórzu przy drodze wyjazdowej z Rochdale. Studio było prywatne i bardzo dobrze wyposażone, należało do Johna Brierley'a. Było średniej klasy, ale idealnie nadawało się dla tak początkującej wytwórni, jaką była Factory

Pieniądze na realizację A Factory Sample pochodziły ze spadku, jaki Tony odziedziczył po matce. Zastanawiał się, czy ona zaakceptowała by taki sposób ich wydania. Lindsay Reade wspomina, że wtedy nie oczekiwali, że zarobią cokolwiek na Factory - to było spontaniczne działanie. 

Dla Joy Division pierwsze spotkanie z Martinem Hannettem, było bardzo ważne, zwłaszcza dla Iana Curtisa, który obawiał się jak wypadnie jako wokalista w studio. 

Tytuł piosenki Digital wynikał z fascynacji jakiej w tamtym czasie doznawał Martin Hannett systemem AMS Digital Delay, który kupił dwa tygodnie przed wejściem zespołu do studia. Tosh Ryan wspomina fascynację Hannetta technologią cyfrową. Był bardzo mocno zaawansowany technologicznie. Pewnego dnia przyniósł do studia srebrny krążek, a gdy Ryan zapytał go co to jest, Hannett odparł że to płyta CD. Powiedział że potrzebuje pilnie zakupić odtwarzacz (za 700 GBP). Ryan zdziwiony, zapytał go, co jest na stronie B tej płyty (myślał staroświecko). Hannett prognozował, że kiedyś na takich płytach będzie przechowywana informacja, muzyka, zdjęcia a nawet filmy. Ryan śmiał się z tego, ale po latach przekonał się, że Martin był niesamowitym wizjonerem nowych technologii.

Cacko z AMS kosztowało 1200 GBP, ale Hannett nie zwracał na to uwagi. Po prostu stawiał wymagania. AMS dodatkowo zmodyfikowało wersję jaką zakupili, tak że mogła znajdować się na stojaku realizatora a nie być bezpośrednio podłączana do instrumentu. Dzięki temu Hannett wydobył niesamowite efekty z perkusji Stephena Morrisa jak i dzięki pogłosowi, stworzył atmosferę intymności między Curtisem a słuchaczami. 

Terry Mason wspomina, że w studio Martin był zupełnie innym człowiekiem niż ten, którego znali z koncertów, czy pubu. Był tyranem, nie cierpiał muzyków, kręcili się po studio, przeszkadzali i zagadywali go. Często wyrzucał ich do pubu, choć to niewiele dawało bo kiedy wracali byli jeszcze głośniejsi. 

Hannett był cały czas pod wpływem narkotyków i leków, proces nagrywania traktował jak eksperyment. Na szczęście jakoś dogadywał się z Robem Grettonem. Ten w tamtym czasie wymógł wywiad Micka Middlesa z the Sounds z zespołem. 

Middles nie był zbytnio zainteresowany sceną post punk z północy UK. Tamtego wieczora Ian Curtis wydawał się kłębkiem nerwów. Nerwowo chodził za sceną.


Zawsze był miły ale zawsze można było dostrzec w nim coś intrygującego. Wyglądał jak urzędnik podczas lunchu (co było zupełnie antyrockendrollowe, za to wzbudzało ciekawość), miał coraz większą kolekcję płyt, był wokalistą zespołu rockowego i był kulturowo uładzony.

C.D.N.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.