sobota, 5 października 2019

Z mojej płytoteki: Talk Talk - The Party's Over; Mark Hollis (1955 - 2019)

Muszę przyznać, że długo zbierałem się do napisania tego tekstu. I kiedy ostatnio dowiedziałem się o śmierci Rica Ocaska z the Cars (pisaliśmy o tym TUTAJ) postanowiłem nadrobić zaległości...

Minęło już ponad pół roku od czasu, gdy odszedł on nas Mark Hollis. Nie ukrywam, że Talk Talk i ich muzyka wywarła ogromny wpływ na moją osobowość i może zabrzmi to nazbyt patetycznie, nie byłbym dzisiaj w tym miejscu muzycznej podróży, gdyby nie oni... Zresztą pisaliśmy o ich koncercie z 11.07.1986 roku długo przed śmiercią Hollisa (TUTAJ), bo omawiany dziś album, wspólnie z It's My Live to na prawdę niezapomniane wydawnictwa, wielka muzyka i na zawsze źródło inspiracji, a  akurat tamten koncert zawierał głównie repertuar z tych właśnie płyt.

To były okolice 1982 roku i Tomasz Beksiński, którego audycje były w małym mieście gdzie wtedy mieszkałem, oknem na wielki muzyczny świat. Wtedy poznałem debiut Talk Talk, później słuchałem ich z pirackiej kasety, w końcu przyszła pora na CD i omawiany dziś winyl - oryginał z epoki. 

Nagrania, zwłaszcza z tych dwóch albumów, uświadomiły mi, że można śpiewać bardzo emocjonalnie, poruszać ważne problemy i jednocześnie przekazywać absolutnie dołujący klimat w zupełnie inny sposób, niż znany mi dotychczas. Takie piosenki jak Today, The Party's Over, czy Have You Heard the News? wbudowały się w klimat betonowego miasteczka w którym mieszkałem i trafiły (trafiają) mnie w zupełnie inne miejsce, niż klimaty Joy Division. Ci bowiem atakowali mój mózg, Hollis natomiast i koledzy - serce. 

Już sama nazwa zespołu, jak i okładka pokazują z czym mamy tutaj do czynienia. Oczy mówią, ale jednocześnie płynie z nich łza. Hollis niczym Curtis, zmuszony do życia w słynnej brytyjskiej poprawności, doznaje swoistego rodzaju konfliktu między otoczeniem a własnymi odczuciami. Muzyka zarówno Talk Talk, jak i Joy Division, jest na pewno mocnym przekazem buntu. Już pierwszy utwór, Talk Talk pokazuje, że łatwo nie będzie. Hollis zdaje sobie sprawę, że jest oszukiwany, że to co słyszy to tylko przysłowiowe gadu, gadu. Kluczowym wydaje się fragment:

If every sign that I see is complete
Then I'm a fool in your game
And all you want to do is tell me your lies
Won't you show the other side, you're just wasting my time

Zatem startujemy z wysokiego C i załatwiamy już pierwszym utworem credo nie tylko albumu, ale i zespołu. Drugi, nieco spokojniejszy It’s So Serious zdaje się być piosenką o wejściu z okresu dzieciństwa w dorosłe życie. Ale to jeszcze nie są ukochane momenty tej płyty. Nieco bardziej klimatycznie robi się podczas Today, które jest przygotowaniem do wielkiego finału pierwszej strony albumu - tytułowego: The Party’s Over. I to jest to! 

The party's over
I never thought you'd stay
The love of laughter
My truth's no longer sane
The party's over
Much older than you'd say
This friend of no one
Time creases on your face
Take a look at the kids
I've been losing track
This crime of being uncertain of your love
Is all I'm guilty of
The party's over
I never thought you'd stay
A style of reason
This life of masquerade
Take a look at the kids
I've been losing track
This crime of being
Uncertain of your love
Is all I'm guilty of
Take this punishment away Lord
Name the crime I'm guilty of
Too much hope I've seen as virtue
Name the crime I'm guilty of

To jakby refleksja nad życiem dojrzałego już narratora, kiedy mija wszystko, nawet najbardziej wzniosłe uczucia... Pamiętam jak trudno po tym utworze było przełożyć płytę na drugą stronę. To jedna z wad CD, uniemożliwia chwilę na głębszą refleksję, zabijając ją kolejnym utworem. Za to winyl czasem zatrzymywał w fotelu i bywało, że strony B nie uruchamiało się wcale, bo odpowiedź na pytanie: czy coś może zabrzmieć lepiej (?) była zdecydowanie przecząca.

W przypadku omawianego dziś albumu na pewno nie zabrzmiało lepiej, Hate bowiem - być może z powodu zbyt dużego ładunku emocji, i lekkiej hałaśliwości, nie przebija tytułowej piosenki. Tekst traktuje o wojnie, a może o utracie wiary? A może po prostu o zwykłej ludzkiej nienawiści? Za to od drugiej piosenki powinna zacząć się strona B: Have You Heard the News? To ten moment gdzie odlatujemy bardzo, bardzo wysoko. Z pozoru banalny wstęp tego nie wróży, ale to co następuje w refrenie kompletnie odbiera możliwości samokontroli.... 


I'm picking up again
Ain't it got too much
After the accident
It could feel no worse
I turned around and saw him hit the ground
A little earlier, it was a game
I guess the barrier
Must have dropped away
I don't like to read the news
D'you know anything I'm going through
Did you see my photograph
It was on page ten
I swore to everyone
I'm not to blame
I turned around and saw him hit the ground
A little earlier it was a game
I'm so disposable
You can throw me away
I don't like to read the news
D'you know anything I'm going through
Wat a fool I've been
Didn't get to him in time
"What's been happening?"
Its so hard to sleep at night
Its so hard to sleep at night
To sleep at night
I don't like to read the news
D'you know anything I'm going through


Nadwrażliwość narratora który niczym antena radiowa rezonuje z każdym docierającym do niego negatywnym newsem, czując się za niego współwinnym jest czymś niespotykanym. Czy wiesz przez co muszę przechodzić? pyta zakłopotany... Niczym Ian Curtis, który w Colony pyta: po co te wszystkie konfrontacje? To bez wątpienia najlepszy utwór na tej płycie... To ta spływająca na okładce łza.

Mirror Man trzyma poziom. Czyż nie jest, jak wspominałem powyżej, piosenką wyśmiewającą sztywne, konserwatywne zasady społeczeństwa w którym przyszło żyć narratorowi? 

Every little bit of my time
Keeps me checking that my clothes are in line
I'll identify without wasting time
Mirror man

Another Word zdaje się wyśmiewać bohaterstwo na pokaz, a kończący album Candy podsumowuje i stawia przysłowiową kropkę nad i, o jakim przyjęciu śpiewa Hollis...

To z pewnością rodzaj przyjęcia
To bardzo przydatne
Otoczenie mojego życia wymówkami
Za to, co postanowiłem stracić
 
I moje imię
Teraz już nie wygląda dla mnie tak samo
Nie, nie, nie teraz
A wewnątrz
Czy nie wiesz, że czuję się tak źle?
 
Kiedy próbowałem się odwrócić
By ponownie poczuć nowe
Candy
Moje emocje kosztowały mnie ból
Czy wyglądałem tak samo?
Candy
Kiedy myślę o czasach
Gdy się śmiałem
Candy
Pomysł, że mnie oszukasz
Ale spójrz jeszcze raz
Co powiedziałaś
"To moje imię"
 
I mam nadzieję, że cię rozbawiłem
Do łez
A kiedy jestem w domu i myślę w ciemności
Mam nadzieję
Że nic z tego nie musiało pójść za daleko
 
Kiedy robi się za późno
Aby zobaczyć mnie innym
I tak trudno jest je utrzymać
Dla wszystkiego, czego tak bardzo chcę
Candy
 
Kiedy próbowałem się odwrócić
Ponownie poczuć się nowym
Candy
Moje emocje kosztowały mnie ból
Czy wyglądałem tak samo?
Candy
Kiedy myślę o czasach
Gdy się śmiałem
Candy
Pomyślałem, że mnie oszukasz
Ale spójrz jeszcze raz
Co mówisz
"To moje imię" 


Dziś po tych wszystkich latach możemy poczuć swoistego rodzaju ból, z faktu niezrozumienia przez bliskich artysty, czym jest dla nas jego muzyka. Ktoś bowiem zdecydował, że nie było nam dane dowiedzieć się, jaka była przyczyna śmierci Marka Hollisa. A może kiedy po niepowodzeniach twórczych wycofał się z życia muzycznego, uznano, że na to właśnie większość fanów zasłużyła? Przecież to oni wynoszą na piedestał, po czym tak samo szybko, potrafią z niego zrzucać, bo idzie nowe, lepsze, bardziej wyszukane... 

Mało kto, kieruje się zasadą, że nowe jest wrogiem dobrego. My, tą zasadę wyznający, wiemy natomiast jedno, że dla nas mała cząstka Marka Hollisa żyje i już na zawsze będzie wprawiała w drganie nasze serca, tak jak inna cząstka, tym razem Iana Curtisa, wibruje w naszych mózgach.  

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


Talk Talk, The Party's Over, EMI, 1982, producent: Collin Thurton, trackilsta: Talk Talk, It’s So Serious, Today, The Party’s Over, Hate, Have You Heard the News?, Mirror Man, Another Word, Candy.

   

piątek, 4 października 2019

Les Disques Du Crépuscule: między Factory Records a Factory Benelux


Pamiętacie może naszą opowieść o wydarzeniach, które miały miejsce wieczorem 16 października 1979 roku? Kiedy to Annik Honoré wraz z dziennikarzem Michelem Duvalem  zorganizowali pierwszy koncert muzyki undergroundowej w klubie Plan K w Brukseli? Wystąpili tam Joy Division  (po raz pierwszy zagrali poza Wielką Brytanią, o czym TUTAJ) i Cabaret Voltaire, a gwiazdą wieczoru był William Burroughs, który prezentował swoją prozę (o tym wszystkim mówił Michel Duval w wywiadzie TUTAJ).

Potem Annik i Michel zaczęli produkować fanzine  Plein Soleil,  aż zdecydowali się założyć wytwórnię  Les Disques Du Crépuscule (Discs from The Twilight) [tłum.: Dyski ze  Zmierzchu] - warto zerknąć TUTAJ. W planach mieli wydać mini LP Joy Division, który miał zawierać studyjne nagranie Ceremonii, lecz jak wiemy, z powodu przedwczesnej śmierci Iana Curtisa, nic z tego nie wyszło… Niemniej decyzja o utworzeniu własnej wytwórni zapadła i próby wytłoczenia płyt ruszyły. Oficjalnie Crepuscule zaczęła działać w zasadzie w sierpniu 1980 roku, kiedy pojawił się  singiel A Certain Ratio pt. Shack Up, oznaczony na okładce podwójną numeracją  Fabryka Benelux / Les Disques Du Crepuscule oraz podwójnym numerem katalogowym: FAC BN1-004 7. Następna była płyta Durutti Column pt. Lips That Would Kiss, która wyszła w październiku, oraz singiel Section 25 pt. Charnel Ground z listopada. 

Nietrudno zauważyć współtowarzyszącą Crespuecule Factory Benelux, belgijską filię Factory Records założoną w kwietniu 1980 roku dla zapewnienia stałych kontaktów między Factory Records w Manchesterze i Les Disques du Crépuscule w Brukseli. Factory Benelux pełniło także inną ważną rolę, bo wydawało takie utwory, które nie do końca pasowały charakterem i do planów wytwórni – matki, a poza tym stało się furtką tej wytwórni na całą Europę.

W każdym razie w listopadzie 1980 r. obie wytwórnie zaczęły już działać osobno a początkiem tego stało się From Brussels with Love, oznaczone symbolem TWI 007, będące raczej kompilacją wydaną na kasecie magnetofonowej zawierającą 22 utwory wśród których prezentowali się: John Foxx, Richard Jobson, Gavin Bryars, Michael Nyman, Gilbert & Lewis, Der Plan, Durutti Column i Brian Eno. Zapakowana w przezroczyste pudełko kaseta z PCV, pojawiła się z 16-stronicową broszurą, bogato ilustrowaną pracami Henneberta i Jeana François Octave. Natomiast pierwszą płytą winylową Crepuscule był Mozart, singiel ze stycznia 1981 r.  złożony z trzech utworów wtedy jeszcze nieznanego Michaela Nymana, który jest teraz bardzo poszukiwanym krążkiem. A potem już poszło. I po kolei pojawiły się wydania nagrań wybitnych artystów i zespołów, bardziej i mniej znanych, takich jak Josef K, Cabaret Voltaire, Bill Nelson, Marine, Repetition i Ike Yard (z artystą współtworzącym ten ostatni wymieniony zespół, ze Stuartem Argabright niedawno przeprowadziliśmy wywiad dostępny TUTAJ). 

Crépuscule zajmowała się produkcją książek i filmów, a także organizacją koncertów – przygotowała występy Josefa K i New Order i zespołu o wdzięcznej nazwie Malaria! w Ancienne Belgique.




Niewątpliwie do sukcesu wytwórni przyczyniła się znakomita szata graficzna jej produktów autorstwa takich artystów jak Claude Stassart, Marc Borgers i Jean François Octave. Szczególnie atrakcyjne były te autorstwa Benoîta Henneberta, który stworzył grafikę na okładkach dwóch kompilacji wydanych w listopadzie i grudniu 1981 roku, były to The Fruit Of The Original Sin (TWI 035) łączący muzykę i recytacje W.S. Burroughs’a, Marine, Paula Haig, Marguerite Duras, Durutti Column, Winston Tong i innych oraz druga: Chantons Noel: Ghosts Of Christmas Past (TWI 058). Potem nastąpiły kolejne utwory… Ich pełna lista dostępna jest w internecie, więc nie będziemy jej tu przytaczać bo jest dość długa, dość powiedzieć, że wytwórnia rozwijała się świetnie.

W 1982 r. jej kierownictwo planowało nawet ekspansję na inne kontynenty i tak powstały trzy filie: Crépuscule Section FranÁaise, Operation Twilight (Wielka Brytania) i Crépuscule America. Wszystkie jednak działały krótko. Z wytwórnią Stateside, prowadzoną przez przedstawiciela Factory USA Michaela Shamberga, Crepuscule wydało płytę Running Away Paula Haiga, ale album z zarejestrowanym koncertem The Fall, nagranym w USA, nie pojawił się…

Francuska sekcja FranÁaise, zarządzana przez Serge'a Marcillaud, za pośrednictwem Radical Records, wydała za to aż trzy pozycje: album Marine Rive Gauche, kompilację A Day In October i Laminie Christus Isolation Ward, niedocenionego belgijskiego zespołu cold wave.
 
Najlepiej poszło brytyjskiej filii założonej przez menedżera Pale Fountains, Patricka Moore'a i współfinansowanej z dystrybucji Rough Trade. Pierwszym albumem jaki stamtąd wyszedł był Divine Tuxedomoon z 1982 roku, oparty na partyturze zamówionej przez znanego choreografa Maurice'a Bejarta na balet. Po Divine pojawiły się kolejne: Paula Haiga, Anteny, Pale Fountains, Mikado i 23 Skidoo, po czym na dalsze prace zabrakło środków.



Warto odnotować jeszcze istnienie (choć krótkie) Crépuscule Au Japon, założonej na początku 1983 roku we współpracy z Shinseido Sirius. Wydano w niej kilka płyt oraz książkę zawierającą esej Stephena Morrissey i wiersz Winstona Tong. Pojawienie się publikacji zbiegło się z tournee po Japonii w maju 1985 roku: Anno Domino, Wima Mertensa, Paula Haiga, Alana Rankine'a, Stevena Browna i Blaine L. Reiningera.

Ogólnie można stwierdzić, że wytwórnia, mimo zmiennych kolei losu działała bardzo dobrze i Michel Duval prowadził Crépuscule w różnej formule i lokalizacji aż do 2006 roku. W latach 2012/2013 zarówno Factory Benelux, jak i Crépuscule zostały reaktywowane przez Jamesa Nicea z LTM (Les Tempes Modernes), z błogosławieństwem ich założycieli: Duvala, jak i Honoré. Umożliwiło to reedycję wielu dawnych wydawnictw a także pojawienie się nowych… Pewnie sporo z nich zostanie omówionych na naszym blogu, dlatego pilnie śledźcie nasze teksty.

Podajemy jeszcze adresy obu istniejących wytwórni:

Les Disques Du Crépuscule  (LINK)

Factory Benelux (LINK)

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 3 października 2019

Veronika Pinke: Fotografie kreujące marzenia i będące źródłem alienacji

Czy chcecie ujrzeć niebo? Jego odbicie możecie zobaczyć na zdjęciach Veroniki Pinke. Przedstawiają głównie krajobrazy jednak tak idealne, że aż paradoksalnie - nierealne - przez co od razu widać, że są efektem dobrze wykonanej obróbki w Photoshopie. Niemniej ich podstawą są przecież konkretne pejzaże. Wybraliśmy kilka z nich, takich, które nie trącą przeidealizowaną słodyczą ocierającą się o kicz:



















Jak mogliśmy zauważyć, są one piękne, lecz ich uroda jest szczególna. Kontemplacja pozostawia widza z uczuciem smutku i osamotnienia… Ale czemu? Ich autorka jest przecież spełnionym człowiekiem. Ma męża, dwoje dzieci, czworo wnucząt i prowadzi stabilne życie w Brilon-Altenbüren, gdzie pracuje jako urzędnik. A mimo to jej prace emanują nostalgią podszytą melancholią… Za czym lub za kim?  

Na swoje stronie artystka piszę, iż fotografuje złudzenia. I jest to chyba klucz do jej twórczości. Veronika utrwala zatem wyidealizowany świat, który już z założenia jest ułudą. Dlatego może nie ma na nim ludzi (tylko na kilku możemy dostrzec niewielką sylwetkę człowieka). Bo jedyną osobą, która w niego wkracza, jest samotny widz. To on kreuje marzenie, lub - jest źródłem alienacji. Podobne fotografie już prezentowaliśmy naszym czytelnikom, najbardziej do nich podobne są prace Carlosa Gotay’a (TUTAJ) a także niektóre zdjęcia Philipa McKay’a  (TUTAJ) czy Erica Frey’a  (TUTAJ). Jednak tamte były bliskie malarstwu, i to malarstwu surrealistycznemu, podczas gdy kadry Veroniki są pozornie prawdziwe. Bo czy w czasie wędrówek po górach nie zaskakiwał nas czasem widok tak piękny, że aż sprawiający ból?
 
Zdjęcia są kolorowe lecz o dość ograniczonej, uspokojonej tonacji. Zdarzają się także prace monochromatyczne i czarno-białe. Autorka przywiązana jest do niektórych motywów, które używa w wielu konfiguracjach, należą do nich tory a także pole porośnięte zbożem, czy zbita z desek chata. Używa niczym wytrychu - skojarzeń, jakie budzą w nas użyte rekwizyty - samotne drzewa, niebo zasnute mgłą chmur, pusta łódka, droga po horyzont itd. Proste a skuteczne.
 
Fotografie pokazane powyżej pochodzą z jej strony (LINK), te i inne można także zobaczyć tutaj (LINK).

środa, 2 października 2019

Ian Curtis z Joy Division: Zacząłem czytać jedną z książek Jean - Paul Sartre’a, ale mi się nie podobała - Mało znany wywiad z Joy Division z fanzinu Slash

W amerykańskim fanzinie Slash (w numerze lutowym z 1980 r.) pojawił się wywiad z Joy Division przeprowadzony przez Jane Garcia. Przeczytanie go stało się możliwe dzięki inicjatywie fana muzyki punk - Ryana Richardsona z Austin w Teksasie – który z pomocą przyjaciół zdigitalizował wszystkie numery fanzinu (TUTAJ). Pobraliśmy je stamtąd i oto możemy cały wywiad zaprezentować naszym czytelnikom. 
Trzeba jeszcze dodać, że rozmowa musiała zostać przeprowadzona przed występem grupy w dniu 10 listopada 1979 za zapleczu sceny w The Rainbow Theatre w Londynie, gdzie Joy Division kończyli trasę koncertów jako support The Buzzcocks (pisaliśmy o tym w jednym z ostatnich odcinków Shadowplayers - TUTAJ).

Po tym wstępie pora na tłumaczenie dla naszych polskich fanów (anglojęzyczni mogą przeczytać całość bez trudu):

Joy Division. Wywiad Jane Garcia

Joy Division to:
Ian Curtis: wokal; okazjonalnie gitara.
Bernard Dicken (znany był jako Bernard Albrecht).
Peter Hook: bas.
Stephen Morris: perkusja.
(Manager Rob Gretton, były DJ w Manchesterze i były pracownik techniczny okropnej Slaughter and the Dogs.)

Grupa Joy Division została powołana do życia jako Warsaw w połowie 1977 roku, a potem, pod koniec tego roku, zmieniła nazwę. W pierwszych miesiącach 1978 r. pojawiła się ich EP-ka An Ideal for Living”w wytwórni Enigma, a także pojedynczy utwór (At A Later Date) w Virgin z koncertu Last Night at the Electric Circus,  na albumie live zawierającym kompilację zespołów z Manchesteru. Te starania nie zwróciły na nich uwagi, co nie było zaskakujące, ponieważ nic ich nie odróżniało od popularnego punkowego thrashu, z którego w tym czasie niemal wszyscy się wywodzili.

Od samego początku w 1978 roku niewiele było o nich słychać, kiedy Factory Records z Manchesteru wydało ich podwójne single: A Factory Sample, który zawierał dwa utwory Joy Division: Digital i Glass. Różnica w ich brzmieniu była zmianą, poszli w kierunku metalu. To zostało potwierdzone na kolejnym wydanym przez Factory albumie, którym był Unknown Pleasures, zbiór, jak sądzę, niepokojących piosenek. Od czasu tego albumu zostali uwzględnieni w kolejnej kompilacji - tym razem Fast's Earcom 2 12"- i wydali singiel Transmission. I nagle prasa muzyczna i wszyscy inni rzucili się na nich. 

Dźwięk Joy Division jest surowy, ale nastrojowy, zdominowany przez głuche bębny i ciężki bas. Pogrzebowy wokal Curtisa zwiększa chłodny efekt piosenek, które wydają się ukazywać pełną nieszczęść, niepokojącą stronę ludzkich emocji. Przynajmniej tak to odczuwam, ale czyż nie powinnam się dowiedzieć, czy mam rację...
 
Na scenie ich brzmienie jest trochę pełniejsze, ale nie mniej przerażające. Efekt ten potęguje fakt, że Joy Division zawsze wydają się być podświetleni, a pokerowa twarz Curtisa wyskakuje z mroku. Nigdy nie mówią nic między piosenkami, a piosenkarz porusza się po scenie bardzo dziwnie, poruszając się z boku na bok po deskach, jednocześnie szaleńczo ugniatając powietrze przed sobą zaciśniętymi pięściami. To wszystko robi imponujące wrażenie i ten jeden raz zgadzam się z brytyjską prasą muzyczną, która może mieć rację, kiedy pisze, że dźwięk Joy Division brzmi jak New Music, ponieważ po prostu nie ma analogii z niczym innym, co go poprzedziło. Jeśli jednak posłuchasz uważnie, zauważysz wpływy - The Fall, być może trochę Banshees, i podobieństwa między Curtisem a Jimem Morrisonem - ale wydają się mniejsze, niż z jakimkolwiek innym zespołem w tym czasie.

Ostrzeżona, że Joy Division to grupa bardzo poważnych młodych mężczyzn, naprawdę nie byłam zaskoczona, że udzielali tylko nieformalnych wywiadów, tj. nie nagrywanych.


Osobiście uważam, że naleganie na nieformalne wywiady jest męczące - nie tylko dlatego, że jest to kłopotliwe (co jest!) bo wszystko trzeba zapisywać, ale dlatego, że nieformalne wywiady przeprowadzone bez magnetofonu są zwykle nieformalne. Jeśli potrafisz sobie wyobrazić próbę spisania, dosłownie wszystkiego co dzieje się podczas wywiadu, uświadomisz sobie jakie to buduje napięcie. Cóż, to i tak nie ma to dla mnie znaczenia. Ponadto, jeśli grupa zgodzi się na wywiad, nie ma różnicy gdy obecny jest magnetofon. Ludzie zwykle o tym zapominają w kilka minut i istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że zostaną źle zacytowani lub źle zrozumiani, tak jak jest to możliwe gdy wszystko ograniczy się do krótkich zapisków w jakimś ponurym starym zeszycie. (Może to jednak tylko ja jestem starym, nieszczęśliwym dupkiem.)

Wydaje się, że w prasie muzycznej jest bardzo mało wywiadów - nie widziałam żadnych fanzinów, a nawet Zigzag, który dociera do wszystkich jako pierwszy, nie rozmawiał z nimi. Mogę tylko założyć, że dzieje się tak, ponieważ nie przeprowadza się z nimi wywiadów. Uważam, że Melody Maker mógł zrobić o nich krótki materiał, ale nie widziałam go. Nie zauważyłam także  wysiłków Dave'a McCullougha z Sounds, choć musiało to być dość zabawne, ponieważ zespół go znienawidził i powiedział mu po kilku minutach żeby spieprzał, odmawiając z nim rozmowy. Nie wiem, jak on zarządzał rozkładem dwustronicowym. Powiedziano mi, że polityka Sounds polega obecnie na krytykowaniu [obsrywaniu] Joy Division, kiedy tylko jest to możliwe. O ile mogłam się zorientować Paul Rambali z N.M.E., z tego co wywnioskowałam, miał zgodę na włączenie magnetofonu. (Albo raczej pisze bardzo szybko niczym stenografista...). Jego artykuł, który widziałam, zawierał 7/8 refleksji na temat swoich wrażeń i 1/8 cytatów, w których nie było niczego na temat zamiarów grupy. To był jednak dobry artykuł.

Tak więc - dzięki wsparciu mojej matki, która zawsze mówiła mi, żebym zrobiła kurs sekretarki to zawsze może się przydać - tak się stało, gdy poszłam porozmawiać z Joy Division w Rainbow Theatre, gdzie pojawili się jako support zespołu The Buzzcocks ...

Tak naprawdę czytałam o was bardzo mało w gazetach - czy nie lubicie robić wywiadów?

PETER: To nie tak. Zawsze dostajemy te same pytania. Cóż, na pewno zdarza się to każdemu - wydaje się, że trzeba się z tym pogodzić

PETER: Może - to zależy od nich...

Zastanawiałam się, dlaczego nie pozwolono mi zabrać ze sobą magnetofonu?

IAN: Cóż, twoje opinie zmieniają się każdego dnia, więc wydaje się, że ich nagrywanie jest bezcelowe... odpowiemy na wszelkie pytania, które nam zadasz, będziesz musiała po prostu pisać szybko, prawda?

(MÓJ SŁABY [mdły] UŚMIECH...) Dobra, a co z nagłą zmianą waszej muzyki z wczesnego „punkowego thrashu” na rzeczy, które teraz robicie?

IAN: Uczymy się grać.

I to wszystko? Czy to jedyny powód?

IAN: Tak. Wcześniej nie mogliśmy grać. Po prostu uczymy się grać na instrumentach.

To była jednak dramatyczna zmiana, prawda?

IAN: Nie bardzo. Czy słyszałaś jakieś wczesne rzeczy?

Tak - słyszałam EPkę i utwór z albumu „Electric Circus”. Rzeczy, które teraz robisz, wydają się tak różne ...

IAN: Właśnie więcej eksperymentowaliśmy, kiedy uczyliśmy się jak grać.

Czy nie uważasz, że ponieważ jesteście tacy popularni, to ludzie będą chcieli kupić wasze wczesne płyty? Nie można już kupić EP-ki i wydaje się, że jest trudno usłyszeć jacy byliście.

ROB: (MANAGER) Było tylko 1200 tłoczeń EP-ki i wszystkie zostały sprzedane.

Dlaczego więc nie zostanie ponownie wytłoczona?

IAN: Nadal wykonujemy niektóre stare piosenki. Nasze setlisty są co wieczór zupełnie inne. Robimy, to co czujemy.

Twoja muzyka się zmieniła - teraz stała się bardzo złowieszcza i niepokojąca ...

 
IAN: Nie wydaje mi się.

Ależ tak. Nie sądzisz, że jest przerażająca?

ROB: Łatwo jest pisać przerażającą muzykę, kiedy sami są przerażający. (TO BYŁ NAJLEPSZY ŻART WIECZORU...)

Co zatem inspiruje Cię do pisania piosenek? Czy jest coś konkretnego?

IAN: Nie da się powiedzieć, co cię inspiruje do napisania. To może być coś, co widziałaś, coś podświadomego ... Od ciebie zależy, o czym będą piosenki. To muszą sprawić twoje własne odczucia.

Zastanawiałam się, jaki wpływ miał na ciebie egzystencjalizm i to wszystko, czytałeś coś Jean-Paul Sartre’a?

IAN: Zacząłem czytać jedną z jego książek, ale mi się nie podobała.

Pamiętam kiedyś, że wiązano was z nazistami i ludzie doszukiwali się nazistowskich podtekstów w waszych piosenkach...

IAN: Naprawdę nic o tym nie wiem. Zostaliśmy tak napiętnowani ale to tylko doniesienia muzyczne próbujące kategoryzować ludzi i umieszczać na nich etykiety.

Czy myślałeś o podpisaniu umowy z jakąś większą wytwórnią?


IAN: Mieliśmy oferty, ale tak naprawdę nie widzimy w tym sensu.

Dostalibyście o wiele większą reklamę i inne tego typu rzeczy...

ROB: Byłem zobaczyć się z przedstawicielem jednej z dużych wytwórni i rozmawialiśmy, na końcu facet powiedział, że lepiej będzie gdy zostaniemy w Factory gdzie jesteśmy wolni. Możemy robić, co chcemy. Możemy robić różne rzeczy dla różnych wytwórni - wszystko idzie szybko i wkrótce pojawi się coś w Sordide Sentimentale, francuskiej wytwórni, dla której nagrywał Throbbing Gristle. (MYŚLĘ, ŻE TO JEST MAGAZYN FRANCUSKI, KTÓRY WYDAJE PŁYTY W DOŁĄCZANE DO MAGAZYNU.) Nie bylibyśmy w stanie tego zrobić, gdybyśmy podpisali umowę z dużą firmą. W tej chwili sprzedaliśmy 25 000 egzemplarzy albumu - to więcej niż Human League sprzedała w dużej wytwórni. (VIRGIN).

Dlaczego nie dostajecie się na listy przebojów, 25 000 sprzedanych płyt powinno wystarczyć, aby dostać się do pierwszej 50?

ROB: Nie dostaliśmy się, ponieważ album nie został sprzedany w sklepach ze zwrotami i Factory nie kupiło go. (BRYTYJSKA LISTA PRZEBOJÓW POWSTAJE NA PODSTAWIE LISTY SUBSKRYBENTÓW POSZCZEGÓLNYCH SKLEPÓW W KRAJU, TYLKO TO CO TE SKLEPY SPRZEDAJĄ JEST UWZGLĘDNIANE NA LIŚCIE. JEŻELI WYTWÓRNIE CHCĄ ZNALEŹĆ SIĘ W TYCH SKLEPACH  MOGĄ „KUPIĆ” ALBUMY NA LISTĘ PRZEZ DOSTARCZANIE KOPII I POZYSKIWANIE ICH Z TYCH SKLEPÓW. TO WYJAŚNIA DLACZEGO ALBUMY NAGLE WSKAKUJĄ NA BRYTYJSKIE LISTY PRZEBOJÓW, A NASTĘPNIE ROZPŁYWAJĄ SIĘ PO KILKU TYGODNIACH, GDY ICH SPRZEDAŻ NIE JEST UTRZYMYWANA). Nie sądzę, żeby miało to dla nas jakiekolwiek znaczenie, że jesteśmy z Factory - muzyka jest dobra. Sprzedaje się. Ostatecznie, w każdym razie, możemy założyć własną wytwórnię.

(JAKIŚ CZAS PO MOIM SPOTKANIU Z JOY DIVISION POWIEDZIANO MI, ŻE CBS PRÓBOWAŁO WYKUPIĆ CAŁĄ FACTORY RECORDS TYLKO PO TO, BY ZDOBYĆ JOY DIVISION [położyć na niej łapę] - NIE WIEM, CZY TO PRAWDA, ALE I TAK SIĘ TO NIE UDAŁO).
 

ROB: Jeśli podpisujesz umowę z dużą wytwórnią, chcą po prostu ciągle wydawać hity - spójrz na The Buzzcocks. Muszą teraz pisać utwory, które będą hitami.

(POZA TYM DLA MNIE JEST JASNE, ŻE JOY DIVISION NIE JEST GRUPĄ, NA KTÓRĄ FIRMY NALEGAŁYBY ŻEBY ROBIŁA HITY... UWAŻAM, ŻE ICH ZDOLNOŚĆ DO WYMYŚLANIA NOWYCH UTWORÓW I ALBUMÓW KTÓRYCH SPRZEDAŻ BYŁABY WIĘKSZA NIŻ WYSTARCZAJĄCA JEST SOLIDNA. W KAŻDYM RAZIE BUZZCOCKS WYDAJĄ SIĘ CAŁKIEM DOBRZE SOBIE RADZIĆ).

Czy tak w ogóle interesowaliście się Stanami?

ROB: Buzzcocks chcieli, abyśmy wrócili z nimi do Ameryki, bo byli tam latem i wkrótce wracają, ale nie było nas stać, bo nie otrzymalibyśmy żadnego wsparcia tak jak oni. Wybralibyśmy się, gdybyśmy mogli pojechać autobusem, ale chcieli, żebyśmy lecieli z nimi i po prostu nie mieliśmy dość pieniędzy. The Gang of 4 podróżował autobusem, gdy tam się udali, ale harmonogram Buzzcocks na następną trasę oznaczałby, że my też musieliśmy lecieć, więc nie pojechaliśmy.

PRÓBY WYCIĄGNIĘCIA NIECO WIĘCEJ INFORMACJI NA TEMAT TEGO, CO DZIEJE „ZA
KULISAMI GRUPY”, JAK MÓWIĄ WE WSZYSTKICH NAJLEPSZYCH GAZETACH, NIE ODNIOSŁY PEŁNEGO SUKCESU. PO PROSTU ODMÓWILI PROWADZENIA ROZMOWY O SOBIE, SWOJEJ MUZYCE, INSPIRACJACH, JAKIEJ PASTY DO ZĘBÓW UŻYWAJĄ, ITD. MOŻE MAJĄ RACJĘ - MOŻE TO NIE JEST WAŻNE. I LUDZIE POWINNI SAMI O TYM DECYDOWAĆ. W KOŃCU WSZYSCY PO PROSTU USIEDLIŚMY, CZĘŚĆ ZESPOŁU ZNIKNĘŁA, ŻEBY ZDOBYĆ JEDZENIE NA WYNOS, I ZOSTAWILI MNIE I FACETA, KTÓRY CZEKAŁ NA IRLANDZKĄ GAZETĘ MUZYCZNĄ, W SZATNI Z JEDNĄ ZE SWOICH KOLEŻANEK I Z DZIEWCZYNĄ PERKUSISTY, KTÓRA POWIEDZIAŁA MI, ŻE WSZYSCY PRACOWALI W BIURACH ZANIM ZNALEŹLI SIĘ W ZESPOLE.

Kiedy wrócili po zakupach ze swoimi kebabami, pojawił się ktoś z Rainbow i kazał im wyjść na 35 minut na scenę. Żaden z nich nie wiedział, jakie piosenki zagrają, dopóki Rob nie sporządził listy, którą wręczył grupie, gdy szli na scenę. To było bardzo dziwne. Byli tam o 20:15. O 20:50 Ian spojrzał na zegarek, skończyli to, co śpiewali i to było to - uznałam to wszystko za dość dziwne - wydawali się całkowicie obojętni podczas występu, występowali przez dokładnie określony czas, a potem wyglądali, jakby ich to nie obchodziło. Może dlatego, że był to koniec trasy i mieli już dość, ale ich pozorny brak entuzjazmu, moim zdaniem, bardzo nudzi. 


Po koncercie sytuacja na froncie poprawiła się - przyznał Ian. Mówił trochę więcej, więc być może jego niechęć miała coś wspólnego z nerwami. Żaden zespół nie był zadowolony z dźwięku - grali dobrze, ale wokale były nieco rozmyte, a dźwięk Buzzcocks był nietypowo czysty. (Ktoś w gazetach muzycznych w następnym tygodniu zasugerował, że Buzzcocks celowo to naprawił, aby ich wokale brzmiały lepiej niż wokale Joy Division, ponieważ mieli dość bycia wysadzonymi ze sceny przez ich support każdego wieczoru ...)

Szkoda, że nie możemy teraz zaprezentować naszym czytelnikom, jak brzmiały oba zespoły, ale że niespodzianki się zdarzają, kto wie czy za jakiś czas gdzieś ktoś nie zaprezentuje nagrania z tego koncertu… 


Teraz nie, ale kiedyś? Dlatego śledźcie nasze teksty - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

wtorek, 1 października 2019

Obrazy Philip Surrey'a: Każdy istnieje sam, w izolacji

Philip Surrey, Kanadyjczyk (1910-1990), zawsze malował po swojemu - w swoim unikalnym, rozpoznawalnym stylu. Nigdy nie podążał ślepo za modą. Od wczesnych lat 30. XX wieku konsekwentnie przenosił na płótno własną wizję życia w mieście, ignorując modne w tamtych czasach nurty abstrakcyjne. Jego zdecydowane i ugruntowane poglądy na sztukę budzą podziw, choć mocno odbiegają od wówczas uznanych trendów.

Całe życie był wierny sztuce figuratywnej i zawsze interesował się ludźmi zanurzonymi w miejski, nocny pejzaż, co czyni jego twórczość zbliżoną, podobnie jak Marka Becka (TUTAJ), do malarstwa Edwarda Hoppera (TUTAJ). Przez większą część swojej kariery Surrey traktował Montreal jako scenę, na której - niczym reżyser - ustawiał postaci, najczęściej przechodniów - w odpowiednio oświetlonych kompozycjach, które ujawniały z jednej strony samotność, jak i towarzyską naturę pokazanych osób.

Często przytacza się jego wypowiedź na temat sztuki oraz ogólnie - życia: Każdy istnieje sam, w izolacji. Każdy zastanawia się, jak inni radzą sobie z życiem. Dzieło sztuki jest szczególnie złożoną opinią, cenną, ponieważ pełną znaczeń... Podobnie jak w przypadku góry lodowej, cztery piąte naszej osobowości znajduje się pod powierzchnią wody a tylko jedna piąta ujawnia kim jesteśmy, tę część można wyrazić wyłącznie w rozmowie. Jedynie sztuka jest wyrazicielem naszych najgłębszych uczuć i myśli.

Nie będziemy tu wypisywać danych biograficznych Surreya, bo każdy może je bez trudu znaleźć w Internecie. Nas głównie interesuje sztuka, jak i dlaczego malował to, co malował. A utrwalał na płótnie przede wszystkim ulice, kontury budynków,  samochody i tramwaje, latarnie uliczne i znaki drogowe, kałuże, zaspy śnieżne, blask czerwonych świateł o zmierzchu, ślady stóp na śniegu i... ludzi. Wydaje się, robił to całkowicie beznamiętnie, jednak taki a nie inny sposób ujmowania przestrzeni, w której żył na co dzień, dowodzi jego wrażliwości. Bez niej nie zauważyłby każdego szczegółu. Zresztą zobaczmy sami, każdy z obrazów to studium wrażliwości, samotności i smutku…










O stosunku do przedmiotu, o tym co chciał zarejestrować świadczy także technika, którą stosował. Otóż Surrey przeprowadził sporo badań nad zastosowaniem farb akrylowych na papierze, modyfikując każdą z prac tak długo, aż uznał, iż jest ona najbliższa pierwotnej koncepcji. Zwykle malował kilka prac na raz, bo wracał po wielokroć do każdego obrazu, aby go ulepszać.

Warto jeszcze nadmienić, że prace Philipa Surreya znajdują się w wielu zbiorach muzealnych, głównie w Kanadzie: w National Gallery Musée National des Beaux-Arts du Québec, w Montreal Museum of Fine Arts, w Art Gallery w Ontario, w The Art Gallery w Hamilton, w Winnipeg Art Gallery, i w Muzeum Bezalel w Jerozolimie.

poniedziałek, 30 września 2019

Isolations News 56: Zagraj teściowej na pogrzebie, nieznane zdjęcia Joy Division, nowy klip, graffiti Curtisa, Molchat Doma - nowy singiel, Riverside i Magritte

Muzycy zespołu Section 25 (pisaliśmy o nich TUTAJ) publikują w mediach społecznościowych (TUTAJ) nieznane zdjęcia z koncertu ich zespołu z Joy Division i Minny Pops, 8.04.1980 roku, w Derby Hall w Bury. Autorem zdjęć jest Matthew Higgs, o którym pisaliśmy TUTAJ. Podczas tego koncertu doszło do awantury, którą wywołało zastąpienie Iana Curtisa przez Alana Hempstalla z Crispy Ambulance. Ian Curtis dzień przedtem popełnił nieudaną próbę samobójczą. Mimo tego, po wyjściu ze szpitala zabrano go na ten koncert i wg. Debory Curtis, zaśpiewał zaledwie dwa utwory, bo na więcej nie miał siły. To wywołało awanturę, przedstawioną na zdjęciach.  Tak zobrazowano to w filmie Artona Corbijna pt. Control.


Czy na zdjęciu 2 jest rzeczywiście Ian Curtis i Stephen Morris (tego drugiego jeszcze idzie poznać)? Skoro był wyczerpany i zaczął bronić pobitego wtedy Grettona, był to akt heroizmu. Niemniej według relacji jego żony, podczas zajścia siedział w barze na górze i płakał. Znalazł go tam szef Factory Tony Wilson.  O całym zajściu będzie u nas wkrótce w kolejnym odcinku Shadowplayers.

Z obowiązku jedynie odnotowujemy, że trwa żenada pod tytułem Joy Division reimagined videos. Tym razem uraczono nas tzw. teledyskiem Shodowplay. Nie wklejamy bo nam wstyd. W tym samym czasie the Beatles wypuścili teledysk Here Comes the Sun. Teledysk bez cudzysłowu.   

Trwa wystawa o wczesnym Factory Records, pisaliśmy o niej więcej TUTAJ, podając nawet link do wirtualnego katalogu. Nie przeszkadza to pisać o wystawie w mediach i ją nagłaśniać, co ma na celu artykuł opublikowany TUTAJ.

Skoro mowa o Factory - powyżej moja nowa dziarka... 2 godziny bólu i gra. Niedługo znowu o nich napiszemy, więcej TUTAJ.  
Historia ściany poświęconej Ianowi Curtisowi na ulicy Wallace Street w Wellington przedstawiona została w artykule TUTAJ. Pierwsze graffiti powstało tam w 1981 roku. Pamięć o nim trwa do dzisiaj, tak jak na naszej stronie...
Kocyk Joy Division? Za jedyne 50 USD można zakupić TUTAJ. My chętnie kupimy, ale pod jednym warunkiem - że można przykryć się nim przed kremacją. To nie jest łatwy temat, musi się bezpopiołowo spalać, w przeciwnym wypadku będziemy po wszystkim już na zawsze mieć go w sobie...

Skoro już jesteśmy w klimatach pogrzebowych, to najczęściej graną na pogrzebach piosenką jest... Atmosphere Joy Division, o czym pisaliśmy TUTAJ

Jeśli jednak umrze kiedyś Wasza teściowa zagrajcie jej najpiękniejszą solówkę wszechczasów, którą na Twitterze publikuje użytkownik Gal Gracen (TUTAJ), o ile będziecie w stanie cokolwiek zasugerować, bo pewnie będzie pijani. Z rozpaczy rzecz jasna....      


Cassandra Complex, o których pisaliśmy TUTAJ wydali remastering dwóch albumów, o czy poinformowali nas nasi przyjaciele z Czech TUTAJ.
     
Wydawnictwo Cherry Red wypuściło zestaw (4 płyty CD oraz książka) z wyborem twórczości zespołów z Sheffield, są tam klasyczne, znane piosenki oraz  utwory wcześniej niepublikowane z repertuaru  The Human League, Pulp, Heaven 17, Thompson Twins, BEF, Artery, ABC, Clock DVA, Hula, The Danse Society, In The Nursery, Treebound Story i wiele innych. W książce o formacie płyty CD i twardej oprawie są m.in. opisy zespołów i wspomnienia liderów grup. Więcej informacji, cena bookpacku, i zawartość płyt jest TUTAJ.

Molchat Doma (o których pisaliśmy i przeprowadziliśmy wywiad TUTAJ) chwali się swoim nowym singlem TUTAJ i TUTAJ. Nieźle.


29 listopada ukaże się specjalna trzypłytowa edycja wydawnictwa zespołu Riverside pt. Wasteland (TUTAJ). Nie pisaliśmy jeszcze o nich? I o solowym projekcie Mariusza Dudy Lunatic Soul też nie? O cholera. Wkrótce o nadrobimy.  
Nieco o sztuce. Muzeum Ixelles w Brukseli zamknięto z powodu remontu.  Arcydzieła malarstwa belgijskiego w tym 4 obrazy Rene Magritte'a (pisaliśmy o nim TUTAJ) będzie można oglądać do lutego 2023 r. w Muzeum w Lodève (więcej TUTAJ).
Często na naszym blogu piszemy o muzyce elektronicznej (TUTAJ). Alain Collin ukończył swój pierwszy film fabularny Le Choc de Future (Szok przyszłości) o początkach muzyki elektronicznej w latach siedemdziesiątych. Akcja filmu toczy się w Paryżu w 1978 r. Opowiada o tym jak to wówczas przemysł muzyczny był zdominowany przez mężczyzn.  

Ana, która chce odnieść sukces zaczyna tworzyć muzykę przyszłości wykorzystując instrumenty elektroniczne które dotąd używane były marginalnie... Podobno jest to komedia. Choć z trailera to nie wynika. Kolejna feministyczna nuda? 

Powstała książka o King Crimson (pisaliśmy o nich TUTAJ). Przedsprzedaż uruchomiono TUTAJ. A pozostając w temacie - cały czas toczy się proces między Robertem Frippem a spadkobiercami Davida Bowie o uznanie jego wkładu i współautorstwa dwóch albumów. Więcej TUTAJ.

Kolejne newsy już wkrótce, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.