Photo by Phlippe Carly downloaded from www site HERE
Wspomnienia związane z Joy Division i z ich występami nadal są żywe. Dziś prezentujemy obszerne fragmenty wywiadu przeprowadzonego przez Maxime Delcourt'a we wtorek, 15 lipca 2014 roku z Michelem Duvalem, dziennikarzem i krytykiem muzycznym, który wraz z Annik Honoré założył klub muzyczny Plan K w Brukseli (TUTAJ). Opowiedział on o pierwszym koncercie w tym miejscu, w dniu 16 października 1979 r., na którym wystąpiły dwa brytyjskie zespoły: Joy Division i Cabaret Voltaire i o spotkaniu z Williamem S. Burroughs'em, znanym pisarzem pokolenia Beat Generation, które miało miejsce tego samego wieczoru (o tym pisarzu pisaliśmy TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ).
Maxim Delacourt: Aby zrozumieć narodziny Twilight Records, musimy cofnąć się do roku 1979, kiedy otworzyliście z Annik Honoré Plan K u Frédérica Flamand. Jakie masz wspomnienia z tej sali koncertowej?
Michel Duval: Wszystko co pamiętam stamtąd jest dobre. Pierwszy koncert z Joy Division i Cabaret Voltaire był imponujący. Ale wystąpiło tam wiele innych zespołów: Fela Kuti, The Human League, Scritti Politti…
Czy czułeś się, jakbyś wyprzedzał swój czas?
Tak, ponieważ większość z tych artystów tam zagrała swój pierwszy koncert w Europie. I gościliśmy także Williama S. Burroughsa, który wtedy, w tamtym czasie był już kimś.
Jak dokładnie wyglądało spotkanie z Burroughs'em?
William był obecny tam tego samego wieczoru, co Joy Division i Cabaret Voltaire. Ten plakat miał uczcić otwarcie tego pięknego miejsca, jakim był Plan K (o tym wieczorze więcej TUTAJ). To było naturalne, że go [Burroughs’a] zaprosiłem. Powiązania między tym miejscem a Burroughsem są dość oczywiste, więc było naturalne, że go zapraszam. Zwłaszcza, że Cabaret Voltaire i członkowie Joy Division, i my wszyscy podziwialiśmy pisarza i byliśmy zachwyceni uczestniczeniem wydarzeniach tego wieczoru.
Czy utrzymałeś z nim kontakt tym występie, po tamtym wieczorze?
Nie, ale ponieważ byłem wtedy także dziennikarzem, miałem okazję przeprowadzić z nim po południu wywiad dla magazynu En Attendant. Zachowywał się bardzo profesjonalnie, był bardzo inspirujący. Ale to nie spowodowało żadnych dalszych kontaktów.
A z Joy Division, jaki miałeś związek?
Szybko stali się przyjaciółmi. Nadal są, jeśli chodzi o tamtą chwilę.
Wieczór z Fela Kuti był naprawdę imponujący. Jak ich pozyskałeś?
Otwarcie nowego miejsca w Brukseli wydawało się ekscytować ludzi. Po pierwsze dlatego, że było to wyjątkowe miejsce w tym czasie, całkowicie nowe. Ale także dlatego, że Plan K propagował prawdziwą mieszankę gatunków, z założenia wielokulturowych. Z tej właśnie perspektywy sprowadziliśmy Fela Kuti, których francuskiego agenta znaliśmy. Nie pamiętam szczególnie tego wieczoru, ale pamiętam, że wątpiłem w ich przybycie do ostatniej chwili.
Z jakich powodów?
Ich otoczenie było niezdecydowane. A potem organizacja, nie pamiętam czy ich, czy nasza, była naprawdę niepewna.
Czy Factory Benelux postępowało zgodnie z tymi samymi założeniami, według których działał Plan K, a mianowicie z normami dotyczącymi utrzymania i udostępnienia?
Factory Benelux powstała w tym samym czasie, co Plan K. W związku z tym logiczne jest, że wytwórnia mieściła się w bezpośrednim sąsiedztwie sali koncertowej. Podobnie jak w wielu innych aspektach, wszystko zostało zorganizowane bardzo naturalnie. W końcu celem było powstanie wytwórni, która pozwoliłaby nam wspomóc rozwój artystów, których kochamy.
Czy fakt, że brała w tym udział Annik Honoré, która miała szczególny związek ze sceną w Manchesterze, przyczynił się do rozwoju wszystkich tych projektów?
Oczywiście! Annik mieszkała wówczas w Londynie, więc była naszą forpocztą tam na miejscu. Pozwoliło to nam wyszukać wszystko, co mogłoby się wydarzyć po drugiej stronie kanału.
Czy sam też zdecydowałeś się tam pojechać? Czy pamiętasz swój pierwszy raz?
Po raz pierwszy pojechałem do Anglii łodzią z Ostendy do Dover, żeby kupić płytę winylową. Potem moje zamiary zmieniły się, wróciłem tam głównie po to by wziąć udział w punkowej rewolucji, by śledzić zespoły takie jak Clash, X-Ray Spex czy Siouxsie. Trzeba powiedzieć, że często podróżowaliśmy do Anglii z płytami Crépuscule, mniej więcej raz w miesiącu. Pozwoliło to utrzymać relacje i zobaczyć, jaka muzyka była tam grana.
Jak wyglądały relacje między Tonym Wilsonem a tobą? Wiemy, że gdy człowiek ma własną wizję przemysłu muzycznego, nie zawsze musiało być to łatwe, prawda?
Wręcz przeciwnie, Tony Wilson nauczył mnie wszystkiego, a jednocześnie sam cały czas angażował się tę całą przygodę, w Factory Benelux i Twilight Records. Uważam, że byliśmy blisko aż do jego śmierci. Teraz raptem przez miesiąc nie myślę o nim.
W Factory Benelux pierwsza produkcja to EP z Durutti Column i jedna z Section 25, dwie produkcje w oczywistej ciągłości z Factory Records. Z drugiej strony pierwsze wypusty z Twilight Discs wyraźnie koncentrują się na lokalnej brukselskiej scenie z kompilacją From Brussels With Love. Konieczne było zatem natychmiastowe rozgraniczenie oznaczeń obu tych wytwórni?
Tak, ponieważ Factory Benelux i Twilight Disks zostały stworzone w tym samym czasie, więc łatwo mogło dojść do zamieszania. Ważne aby podkreślić, że Factory Benelux było po prostu filią Factory Records, wydając to co wytwórnia z Manchesteru. Ponieważ Tony Wilson nie chciał produkować niczego innego ze względu na ryzyko odejścia od pierwowzoru, który ukształtował, potrzebowaliśmy stworzyć kolejną strukturę, która pozwoliłaby nam publikować bardziej osobiste i lokalne projekty. Stąd Twilight Records.
Skąd ta nazwa?
Wahaliśmy się pomiędzy Les Disques du Crépuscule (Płytami Zmierzchu) i Les Disques de L’Intérieur (Płytami Wnętrza). Ale głosowanie w zarządzie wyszło na korzyść pierwszej opcji. Odpowiadało to duchowi czasu, w którym królował postpunk. Dodaj do tego szarość Brukseli już zrozumiesz, wszystko wyda się oczywiste.
Produkcja kompilacji w Brukseli jako pierwszego odniesienia była najlepszym sposobem na narzucenie swojego wizerunku, swojego sposobu działania. Co ta kompilacja reprezentowała dla ciebie?
To była bardziej koncepcja niż prawdziwa chęć wrzucenia Brukseli w świat rocka. Dla nas był to najlepszy sposób aby zaprezentować artystów, których kochaliśmy. Zdajemy sobie sprawę, że takie podejście może wydawać się dość wydumane, ale nam się podobało! Będąc eklektycznymi, tworząc współistniejące radykalnie różne gatunki muzyczne, takie jak new wave i muzyka eksperymentalna, było to bardzo ekscytujące. Było to posunięcie, które miało wpływ na znak firmowy w kolejnych latach.
Otwarcie nowego miejsca w Brukseli wydawało się ekscytować ludzi. Po pierwsze dlatego, że było to wyjątkowe miejsce w tym czasie, całkowicie nowe. Ale także dlatego, że Plan K propagował prawdziwą mieszankę gatunków, z założenia wielokulturowych. Z tej właśnie perspektywy sprowadziliśmy Fela Kuti, których francuskiego agenta znaliśmy. Nie pamiętam szczególnie tego wieczoru, ale pamiętam, że wątpiłem w ich przybycie do ostatniej chwili.
Z jakich powodów?
Ich otoczenie było niezdecydowane. A potem organizacja, nie pamiętam czy ich, czy nasza, była naprawdę niepewna.
Czy Factory Benelux postępowało zgodnie z tymi samymi założeniami, według których działał Plan K, a mianowicie z normami dotyczącymi utrzymania i udostępnienia?
Factory Benelux powstała w tym samym czasie, co Plan K. W związku z tym logiczne jest, że wytwórnia mieściła się w bezpośrednim sąsiedztwie sali koncertowej. Podobnie jak w wielu innych aspektach, wszystko zostało zorganizowane bardzo naturalnie. W końcu celem było powstanie wytwórni, która pozwoliłaby nam wspomóc rozwój artystów, których kochamy.
Czy fakt, że brała w tym udział Annik Honoré, która miała szczególny związek ze sceną w Manchesterze, przyczynił się do rozwoju wszystkich tych projektów?
Oczywiście! Annik mieszkała wówczas w Londynie, więc była naszą forpocztą tam na miejscu. Pozwoliło to nam wyszukać wszystko, co mogłoby się wydarzyć po drugiej stronie kanału.
Czy sam też zdecydowałeś się tam pojechać? Czy pamiętasz swój pierwszy raz?
Po raz pierwszy pojechałem do Anglii łodzią z Ostendy do Dover, żeby kupić płytę winylową. Potem moje zamiary zmieniły się, wróciłem tam głównie po to by wziąć udział w punkowej rewolucji, by śledzić zespoły takie jak Clash, X-Ray Spex czy Siouxsie. Trzeba powiedzieć, że często podróżowaliśmy do Anglii z płytami Crépuscule, mniej więcej raz w miesiącu. Pozwoliło to utrzymać relacje i zobaczyć, jaka muzyka była tam grana.
Jak wyglądały relacje między Tonym Wilsonem a tobą? Wiemy, że gdy człowiek ma własną wizję przemysłu muzycznego, nie zawsze musiało być to łatwe, prawda?
Wręcz przeciwnie, Tony Wilson nauczył mnie wszystkiego, a jednocześnie sam cały czas angażował się tę całą przygodę, w Factory Benelux i Twilight Records. Uważam, że byliśmy blisko aż do jego śmierci. Teraz raptem przez miesiąc nie myślę o nim.
W Factory Benelux pierwsza produkcja to EP z Durutti Column i jedna z Section 25, dwie produkcje w oczywistej ciągłości z Factory Records. Z drugiej strony pierwsze wypusty z Twilight Discs wyraźnie koncentrują się na lokalnej brukselskiej scenie z kompilacją From Brussels With Love. Konieczne było zatem natychmiastowe rozgraniczenie oznaczeń obu tych wytwórni?
Tak, ponieważ Factory Benelux i Twilight Disks zostały stworzone w tym samym czasie, więc łatwo mogło dojść do zamieszania. Ważne aby podkreślić, że Factory Benelux było po prostu filią Factory Records, wydając to co wytwórnia z Manchesteru. Ponieważ Tony Wilson nie chciał produkować niczego innego ze względu na ryzyko odejścia od pierwowzoru, który ukształtował, potrzebowaliśmy stworzyć kolejną strukturę, która pozwoliłaby nam publikować bardziej osobiste i lokalne projekty. Stąd Twilight Records.
Skąd ta nazwa?
Wahaliśmy się pomiędzy Les Disques du Crépuscule (Płytami Zmierzchu) i Les Disques de L’Intérieur (Płytami Wnętrza). Ale głosowanie w zarządzie wyszło na korzyść pierwszej opcji. Odpowiadało to duchowi czasu, w którym królował postpunk. Dodaj do tego szarość Brukseli już zrozumiesz, wszystko wyda się oczywiste.
Produkcja kompilacji w Brukseli jako pierwszego odniesienia była najlepszym sposobem na narzucenie swojego wizerunku, swojego sposobu działania. Co ta kompilacja reprezentowała dla ciebie?
To była bardziej koncepcja niż prawdziwa chęć wrzucenia Brukseli w świat rocka. Dla nas był to najlepszy sposób aby zaprezentować artystów, których kochaliśmy. Zdajemy sobie sprawę, że takie podejście może wydawać się dość wydumane, ale nam się podobało! Będąc eklektycznymi, tworząc współistniejące radykalnie różne gatunki muzyczne, takie jak new wave i muzyka eksperymentalna, było to bardzo ekscytujące. Było to posunięcie, które miało wpływ na znak firmowy w kolejnych latach.
Numer From Brussels With Love miał TWI 007. Czy to prawda, że było to odniesienie do Jamesa Bonda?
Tak, to było takie mrugnięcie okiem. To samo dotyczy nazwy kompilacji. W tamtym czasie to było nasze wariactwo: podobały nam się filmy o Jamesie Bondzie - no cóż, szczególnie mnie! - i chcieliśmy zrobić do tego małe odniesienie. To nie było racjonalne, to był tylko nasz pomysł.
Po tym pierwszym wydaniu nabrałeś zwyczaju wydawania jednej kompilacji na rok. Skąd taki rytuał?
Przyznaję, że nawet nie pamiętam tej tradycji... Oczywiście zaproponowaliśmy kontynuację tej pierwszej kompilacji, ale była to świąteczna płyta, taki zwyczaj, który każda wytwórnia stosowała na swój sposób w tym czasie. Każdego roku wydaliśmy kompilację, aby uczcić świąteczny sezon piosenkami tematycznymi. Artyści to lubili!
Podobieństwa Factory Records do Twilight Records są też widoczne na innym przedmiocie, którym jest plakat anonsujący pierwszy wieczór według projektu obmyślonego przez Benoîta Henneberta. Uznanie go za belgijskiego Petera Saville'a było zatem dość łatwe, czyż nie?
Tak, zwłaszcza, że jego praca jest zupełnie inna Petera. Ale oprócz tego porównania muszę przyznać, że nie było nic oryginalnego w tym, że odwołałem się do Benoîta Henneberta. Jest jednym z założycieli Twilight Records, a każda [wytwórnia] miała własnego projektanta graficznego. Było więc całkiem naturalne, że do niego zadzwoniłem, chociaż później zmieniliśmy grafika. Trzeba powiedzieć, że był bardzo, bardzo powolny...
Od kilku lat Manchester jest bardzo dumny z przeszłości, ze swojej muzycznej sceny. Czy to też jest twoja sprawka?
Oczywiście! Bruksela była wtedy odtwarzaczem [gramofonem]. Było wiele wytwórni, takich jak Crammed Discs, dużo naśladownictwa, dużo dziwadeł i wielu młodych hiper-innowacyjnych artystów. Należy również pamiętać, że w tym czasie w Brukseli odbywało wiele nowych koncertów - rzadkie zespoły na scenie, które po raz pierwszy wyjechały z kraju pochodzenia.
Dlaczego w Brukseli działo się więcej, niż gdzie indziej?
Nie wiem czy więcej. Powiedziałbym po prostu, że każde miasto ma własną specyfikę. Podobnie jak Paryż, który kiedyś stał na czele światowej muzyki i łączył różne gatunki, Bruksela znajdowała się na czele całej tej rockowej sceny. Fakt, że mieszkańcy Brukseli bardzo dobrze mówią po angielsku, pozwolił na bezpośrednie związki ze sceną angielską. Belgia jest prawdopodobnie także krajem bardziej ciekawskim niż inne. Na przykład Holandia jest znacznie mniej zainteresowana nowinkami muzycznymi.
Pomimo prośby, czy nigdy nie próbowałeś skompilować wszystkich tych elementów, aby wykorzystać na przeszłość?
Pośrednio jednak. Przyjaciel z tamtego czasu, James Nice, ponownie wydał w ostatnich latach różne produkcje Factory Records, Factory Benelux i Records of Twilight w swojej wytwórni Les Temps Modernes. Pozwala na zaktualizowanie pewnego rodzaju rocka.
Tak, to było takie mrugnięcie okiem. To samo dotyczy nazwy kompilacji. W tamtym czasie to było nasze wariactwo: podobały nam się filmy o Jamesie Bondzie - no cóż, szczególnie mnie! - i chcieliśmy zrobić do tego małe odniesienie. To nie było racjonalne, to był tylko nasz pomysł.
Po tym pierwszym wydaniu nabrałeś zwyczaju wydawania jednej kompilacji na rok. Skąd taki rytuał?
Przyznaję, że nawet nie pamiętam tej tradycji... Oczywiście zaproponowaliśmy kontynuację tej pierwszej kompilacji, ale była to świąteczna płyta, taki zwyczaj, który każda wytwórnia stosowała na swój sposób w tym czasie. Każdego roku wydaliśmy kompilację, aby uczcić świąteczny sezon piosenkami tematycznymi. Artyści to lubili!
Podobieństwa Factory Records do Twilight Records są też widoczne na innym przedmiocie, którym jest plakat anonsujący pierwszy wieczór według projektu obmyślonego przez Benoîta Henneberta. Uznanie go za belgijskiego Petera Saville'a było zatem dość łatwe, czyż nie?
Tak, zwłaszcza, że jego praca jest zupełnie inna Petera. Ale oprócz tego porównania muszę przyznać, że nie było nic oryginalnego w tym, że odwołałem się do Benoîta Henneberta. Jest jednym z założycieli Twilight Records, a każda [wytwórnia] miała własnego projektanta graficznego. Było więc całkiem naturalne, że do niego zadzwoniłem, chociaż później zmieniliśmy grafika. Trzeba powiedzieć, że był bardzo, bardzo powolny...
Od kilku lat Manchester jest bardzo dumny z przeszłości, ze swojej muzycznej sceny. Czy to też jest twoja sprawka?
Oczywiście! Bruksela była wtedy odtwarzaczem [gramofonem]. Było wiele wytwórni, takich jak Crammed Discs, dużo naśladownictwa, dużo dziwadeł i wielu młodych hiper-innowacyjnych artystów. Należy również pamiętać, że w tym czasie w Brukseli odbywało wiele nowych koncertów - rzadkie zespoły na scenie, które po raz pierwszy wyjechały z kraju pochodzenia.
Dlaczego w Brukseli działo się więcej, niż gdzie indziej?
Nie wiem czy więcej. Powiedziałbym po prostu, że każde miasto ma własną specyfikę. Podobnie jak Paryż, który kiedyś stał na czele światowej muzyki i łączył różne gatunki, Bruksela znajdowała się na czele całej tej rockowej sceny. Fakt, że mieszkańcy Brukseli bardzo dobrze mówią po angielsku, pozwolił na bezpośrednie związki ze sceną angielską. Belgia jest prawdopodobnie także krajem bardziej ciekawskim niż inne. Na przykład Holandia jest znacznie mniej zainteresowana nowinkami muzycznymi.
Pomimo prośby, czy nigdy nie próbowałeś skompilować wszystkich tych elementów, aby wykorzystać na przeszłość?
Pośrednio jednak. Przyjaciel z tamtego czasu, James Nice, ponownie wydał w ostatnich latach różne produkcje Factory Records, Factory Benelux i Records of Twilight w swojej wytwórni Les Temps Modernes. Pozwala na zaktualizowanie pewnego rodzaju rocka.
Cień i skóra, które stały się znakiem wywoławczym, nie przeszkadzały ci?
Nie, ponieważ cała ta estetyka jest związana z muzyką tamtych czasów. Nie oznacza to, że my i artyści byliśmy poważni lub chorobliwi. Joy Division, na przykład, pomimo swojej reputacji dark, samobójczego lub złowieszczego zespołu, byli najdowcipniejszymi facetami, jakich znałem. Może to być trudne do wyobrażenia, ale byli to bardzo weseli ludzie. Dowód, że patrzysz na etykiety, które zostały zbyt szybko doczepione.
Czy miałeś taki sam związek z raperami jak z zespołami post-punkowymi?
Nie, wcale. Trzeba powiedzieć, że wszystkie moje relacje z artystami zawsze były czysto profesjonalne, z rzadkimi wyjątkami, takimi jak te z Joy Division.
Czy odczuwasz tęsknotę za Twilight Disks?
Wcale nie! Nie dlatego, że żałuję tego okresu, ale dlatego, że myślenie o przeszłości nie leży w moim charakterze. Wolę patrzeć w przyszłość.
Te wszystkie wytwórnie, które istnieją dzisiaj, czy uważasz, że tworzą one jakąś szkołę?
Nie sądzę. Istnieje wiele interesujących firm, takich jak Ed Banger, Enterprise lub Kitsuné, ale robią wszystko po swojemu. Być może była to nasza epoka, ale nie rościmy sobie prawa do innych.
Wywiad w wersji oryginalnej: TUTAJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz