niedziela, 27 maja 2018

Kinowa jazda obowiązkowa: Czy William S. Burroughs, ulubiony pisarz Iana Curtisa, był narkotykowym kowbojem?


Narkotykowy Kowboj to amerykański dramat (1989) wyreżyserowany przez Gusa Vana Santa. Film powstał na podstawie powieści Jamesa Fogle'a o tym samym tytule, a jedną z ról (księdza Toma), gra sam William S. Burroughs, ulubiony pisarz Iana Curtisa z Joy Division (TUTAJ i TUTAJ). 

Film jest bardzo trudny w odbiorze, pokazuje jak nisko może upaść człowiek uzależniony od narkotyków. Czwórka bohaterów, na czele z narkomanem Bobem (Matt Dillon), a w skład której wchodzi jeszcze jego żona Dianne (Kelly Lynch) i para narkomanów Rick i Nadine żyją wspólnie z kradzieży leków halucynogennych.


Dokonują włamań do aptek i szpitali by cały czas być pod wpływem narkotyków. Ale tropi ich Policja, w związku z tym zmuszeni są do opuszczenia swojego domu i stanu i udania się do Portland


Tam jednak nadal mają kłopoty z Policją, mało tego Nadine przedawkowuje i umiera. Wtedy dokonuje się zwrot akcji, wydaje mi się, że kluczowym jest moment kiedy Bob musi pozbyć się zwłok Nadine z hotelu, gdzie właśnie ma odbyć się zjazd szeryfów... Bob chowa zwłoki w torbie i zakopuje w lesie. Wtedy podejmuje decyzję o skończeniu z narkotykami.     


Odchodzi z grupy, wynajmuje pokój na który zarabia pracą w warsztacie. Poddaje się detoksowi. Wszystko idzie dobrze, dopóki nie odwiedza go żona. Oznajmia, że już jest z kimś innym i zostawia prezent - torebkę z narkotykami. Ale Bob nie ulega, torebkę oddaje księdzu Tomowi który ciągle, mimo zaawansowanego wieku, jest narkomanem. Wcześniej Bob odbywa z nim rozmowę z której dociera do widza przesłanie, i mam takie odczucie, że to autentyczne przesłanie  Burroughsa:

      
...narkotyki są konsekwentnie obrzydzane i demonizowane. Pomysł, że mogą posłużyć każdemu do ucieczki przed złym losem, to dla tych durniów herezja. Przewiduję, że w najbliższej przyszłości, prawicowcy wykorzystają antynarkotykową histerię, jako pretekst do ustanowienia międzynarodowej machiny policyjnej. Ale ja jestem już stary i nie dożyję rozwiązania międzynarodowego problemu narkotykowego.    

Film kończy się dość zaskakująco, a wnioski z niego płynące są jasne. Z tego się nie wychodzi, nawet jeśli jest dobra wola. To jest nieodwracalne i nie kończy się dobrze, o czym świadczy los nie tylko Boba ale i księdza Toma...

Ja natomiast stawiam pytanie, będąc stanowczym wrogiem narkotyków. Czy one na prawdę mają tylko negatywny wpływ na kulturę? Po słynnym wywiadzie McCartneya o LSD stało się jasne że co najmniej od czasu Revolver the Beatles byli pod wpływem i takie arcydzieła jak Sgt. Pepper czy Abbey Road pewnie nigdy nie byłyby arcydziełami...


W końcu nawet po rozpadzie the Beatles, McCartney z Lennonem mieli problemy z prawem przez posiadanie narkotyków. Ale przecież nie tylko oni, przecież też inni artyści: Morrison, Presley, Cobain, Curtis, Staley, a z naszych rodzimych twórców choćby Witkacy, Riedel, Jaryczewski i wielu wielu innych...  

To jednak jest temat na zupełnie inną opowieść...


2 komentarze:

  1. Poczułam się zachęcona do obejrzenia filmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto, bo nieczęsto można zobaczyć tak wyrazisty obraz degeneracji... Dzięki za komentarz

      Usuń