Zespół Camel powstał w 1971 r. w Anglii w składzie: Andy Latimer (ur. 1949) gitara, śpiew i flet, Andy Ward (ur. 1952) perkusja, Doug Ferguson (ur. 1947) gitara basowa, śpiew, Peter Bardens (ur. 1945, zm. 2002) instrumenty klawiszowe. Ich debiut na scenie odbył się w Waltham Forest Technical College w Londynie, gdzie grali jako support Ashbone Ash. W latach późniejszych ten skład ulegał wielu zmianom, ale osią zespołu i głównym kompozytorem był i jest do dziś Andy Latimer, mistrz gitarowego nastrojowego grania. I mimo, że te zmiany miały duży wpływ na brzmienie zespołu, to ton gitary Latimera był i jest zawsze rozpoznawalny i stanowi charakterystyczny element tego teamu.
Zatem jak nadmieniliśmy, skład Camela stale się zmienia od 1977 roku. Przez kilkadziesiąt lat działalności przez zespół przewinęli się tacy muzycy jak: Paul Burgess, Mickey Simmonds, Guy LeBlanc, Ton Scherpenzeel Peter Bardens, Doug Ferguson, Mel Collins, Richard Sinclair, Jan Schelhaas, Dave Sinclair, Kit Watkins, David Paton, Chris Rainbow, Andy Ward, Ton Scherpenzeel i David Paton (LINK). Ale trzeba dodać, że na przykład Mel Collins gościł na prawie każdym albumie aż do Pressure Points z 1984 roku, Colin Bass jest w Camel od I Can See Your House From Here z 1979 roku, choć nie brał udziału w sesjach The Single Factor i Stationary Traveller, a Susan Hoover, która w końcu została żoną Andy'ego Latimera, pisze teksty i dostarcza koncepcje albumów od czasu Nude z 1982.
Grupa rozwiązywała się dwukrotnie i dwukrotnie wracała na scenę pod szyldem Camel. Pierwszy raz było to w połowie 1981 roku, gdy Andy Ward przestał grać na perkusji z powodu nadużywania alkoholu i narkotyków. Powrócili w 1984 roku (opisaliśmy album Stationary Traveller wydany wówczas LINK), lecz nie na długo, bo Latimer przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, wcześniej ponownie rozwiązując grupę, po czym w 1991 roku opublikował pod nazwą zespołu album Dust and Dreams we własnej, niezależnej wytwórni Camel Productions (która zresztą działa do dzisiaj). Album powstał przy współudziale kilku muzyków, którzy pojawili się na dwóch poprzednich albumach z pierwszych lat 80-tych: m.in. klawiszowca Mickey Simmondsa grającego wcześniej u Mike'a Oldfielda i Fisha. W ten sposób reaktywował się dawny projekt, działający z różnym natężeniem do dzisiaj.
Obecnie w zespole grają: Andrew Latimer, Colin Bass, Denis Clement i Pete Jones. Andrew Latimer – to gitara, flet, flet prosty, instrumenty klawiszowe, perkusja, wokal (1971-obecnie). Colin Bass – bas, gitara akustyczna, instrumenty klawiszowe, wokal (1979-1981, 1984-obecnie), Denis Clement - perkusja, instrumenty perkusyjne, instrumenty klawiszowe, bas bezprogowy, rejestrator (2000-obecnie), Peter Jones – instrumenty klawiszowe, syntezatory, saksofony, wokale (2016-do teraz). Ogółem grupa wydała czternaście albumów studyjnych i czternaście singli, a także liczne albumy koncertowe i DVD. Nie będzie jednak przesadą, gdy stwierdzimy, że Camel to Latimer a Latimer to Camel.
O mało co zresztą Camel mógł całkowicie przestać istnieć. W maju 2007 roku Susan Hoover ogłosiła za pośrednictwem strony internetowej Camel Productions, że Latimer od 1992 roku cierpi na postępującą chorobę krwi, na czerwienicę prawdziwą, która nieoczekiwanie przekształciła się w mielofibrozę, czyli chorobę nowotworową. I w listopadzie 2007 przeszedł udany przeszczep szpiku kostnego.
Mimo to, a także pomimo poważnego stanu chorobowego stawów w dłoniach i kolanach, spowodowanych postępującym artretyzmem, Latimer (i Camel) kontynuował tournée nie tylko w 2015 roku lecz i w latach kolejnych. W 2016 roku Wielbłądy koncertowali w Japonii z nowym klawiszowcem na pokładzie, z Pete Jonesem. Paradoksalnie niezależnie od tych przeciwności, był to okres największej popularności zespołu. Latimer otrzymał nagrodę Lifetime Achievement na Orange Amplification 2014 Progressive Music Awards, a trasa Snow Goose 2013-14 została nominowana do tej nagrody w kategorii Live Event. Zespół rozciągnął trasę koncertową w zasadzie na prawie całą dekadę, a koncertowe DVD nagrane w Royal Albert Hall w 2018 roku zostało wydane na początku 2020 roku. Obecnie Latimer pracuje nad nowym albumem, pierwszym od dwudziestu lat...
W 2021 roku nie bacząc na ograniczenia wynikające z wydawałoby się niekończącej się Pandemii, w Wild End Studio należącym do Colina Brassa trwa praca nad nowym materiałem, we współpracy z innymi artystami, którzy łączą się ze sobą online, ostatnio z irańskim eksperymentalnym zespołem prog-jazzowym, Quartet Diminished. Latimer znalazł w tym wszystkim jeszcze czas na wsparcie albumu Blind Hunter holenderskiego gitarzysty Eddiego Muldur, który został wydany na początku stycznia tego roku. A teraz, dosłownie na dniach, zespół ogłosił program swojej trasy z okazji 50-lecia wydania debiutanckiego albumu, którą zamierza rozpocząć w 2023 roku. Bilety już można kupować a występy planowane są w całej Europie (również w Polsce LINK).
Można więc powiedzieć, że zarówno Latimer jak i każdy z muzyków z grupy Camel, zrobili wielką drogę z Guildford w Surrey w 1971 roku, do Mountain View w Kalifornii, gdzie znajduje się Camel Productions, w której Latimer wydał większość płyt zespołu.
Ale musimy jeszcze wspomnieć o Colinie Bassie, który jest, jak przypominamy, w Camel od 1979 roku i powrócił do składu podczas pamiętnej trasy w 2013 roku. W latach 1984-1992, gdy Camel nie istniał, występował grupie World Music Mustaphas 3. Ma na swoim koncie również dwa solowe albumy wydane pod własnym nazwiskiem oraz trzy albumy nagrane w Indonezji pod pseudonimem Sabah Habas Mustapha. Utwór tytułowy pierwszego, Denpasar Moon, stał się niezwykle popularną piosenką w Indonezji w połowie lat 90. i żyje własnym życiem w formie niezliczonych coverów wykonywanych przez indonezyjskich, malezyjskich, japońskich i filipińskich artystów. Jako producent muzyczny Bass poza tym współpracował wieloma artystami pochodzącego z rozmaitych zakątków Ziemi, takimi jak: Klezmatics (USA), SambaSunda (Indonezja), Daniel Kahn & the Painted Bird (USA), Krar Collective (Etiopia), Etran Finatawa (Niger) i 9Bach (Walia). Artysta pojawił się poza tym gościnnie na albumach wielu uznanych na całym świecie artystów, w tym czołowej malijskiej gwiazdy Oumou Sangare.
Colin Bass jest także dość popularny w Polsce. W 1998 roku wydał swój debiutancki, solowy album An Outcast of the Islands, który został nagrany w Polsce i Kalifornii, z udziałem Andrew Latimera grającego na gitarze, ówczesnego perkusisty Camel Dave'a Stewarta, polskiego progresywnego zespołu rockowego Quidam i członków Orkiestry Filharmonii Poznańskiej. Wydawnictwo zebrało pochwały krytyków a związane z albumem trasy koncertowe w Polsce przyniosły dwa kolejne albumy: Live at Polskie Radio 3 (1999) i Live Vol.2: Acoustic Songs (2000).
W 2012 roku muzyk otrzymał propozycję (a w zasadzie zlecenie) powołania zespołu składającego się z muzyków z Indonezji, Malezji, Laosu, Brunei, Tajlandii i Kambodży, którzy mieli wystąpić na River of Music z okazji Igrzysk Olimpijskich. W dość krótkim czasie, niemal ad hoc, powstała The Bamboo Pearl Orchestra. Także w 2012 roku artysta przeniósł się do Snowdonii w północnej Walii, gdzie założył Wild End Studio i rozpoczął pracę nad swoim trzecim solowym albumem At Wild End.
Rok 2013 rozpoczął się dla niego od wyjazdu do Nigru, aby nadzorować nagranie kolejnego albumu Etran Finatawa, które odbyło się w prowizorycznym namiocie na wydmach Sahary poza Niamey. Potem tworzył nagrania i miksy w Wild End Studio dla walijskiego zespołu 9Bach. Powstały tam album Tincian został wydany na płytach Real World.
W ostatnim czasie ostatecznie przeniósł się do Berlina skąd chętnie wyjeżdża do Polski - na przykład grał gościnnie z polskimi zespołami art-rockowymi, chociażby na płycie Amaroka Neo Way.
Ostatnio koncertował w naszym kraju w 2018 roku.
Warto w związku z tym przywołać opis tej wizyty, jaki muzyk zamieścił na swoim blogu (LINK): Luty w Polsce. Minusowe temperatury w dzień i w nocy. Niebo jest ogromną szarą płytą kamienną. Z okna pokoju hotelowego obserwuję padający śnieg. Po drugiej stronie sześciopasmowej, miejskiej autostrady widzę straszące resztki nieudanego centrum handlowego, wypełnionego pustką, tętniącego pustką. W oddali, między tym jarzącym się pomnikiem błędnej idei a samotnym dworcem autobusowym, kryje się wielki kwadratowy budynek, niegdyś fabryka, teraz z dumnie wiszącym napisem „Progresja Music Zone”, bardzo dużymi literami. Co ja tutaj robię?
Właśnie przyjechałam na te podwarszawskie pustkowia, żeby wziąć udział w Warsaw Prog Days Festival, który za kilka dni ma się odbyć we wspomnianej już „Progresji”.
Początkowo mój przyjaciel Michał Wojtas, utalentowany gitarzysta i kompozytor Amarok Music Project, poprosił mnie, abym wystąpił i zaśpiewał w utworze, który z nim nagrałem na najnowszym albumie Amaroka „Hunt”. Potem zasugerowano, że mógłbym zagrać również swój własny set jako „gość specjalny”. Powiedziałem „super”, a potem moje imię znalazło się na górze plakatu, co, jak sądzę, było w porządku. Były tam tylko drobne szczegóły dotyczące tego, co zagram, kto zagra ze mną i czy będzie to w ogóle możliwe, biorąc pod uwagę, że będę miał czas tylko na niewielkie próby. Ale godny podziwu Amarok powiedział mi, żebym się nie martwił, przygotują wszystkie piosenki, które zaproponuję, a ja mogłem po prostu dołączyć do nich na kilkudniową próbę przed koncertem. I rzeczywiście zrobili to wszystko i było też bardzo dobrze, pomimo wyjazdu w ostatniej chwili ich klawiszowca (z powodów osobistych zapewniono mnie, a nie dlatego, że musiał grać moje piosenki). Na szczęście klawiszowcem zastępczym w ostatniej chwili okazał się Maciej Caputa, który właściwie jest znanym perkusistą, a także znakomitym klawiszowcem i wyjątkowo ciężko musiał pracować nie tylko ucząc się całego układu utworów Amaroka, ale także moich rzeczy. Chapeau!
I jeszcze więcej chapeausów (lub chapeaux) dla znakomitego zespołu Amarok, czyli: multiinstrumentalisty Konrada Pajeka (z którym mogłem zamienić się partiami na gitarze akustycznej i basowej), perkusistki Marty Wojtas, perkusisty Pawła Kowalskiego i Michała Wojtasa na gitarach, w tym gitarze wiodącej.
I ostatni, ale nie mniej ważny problem: zaprosiłem też mojego przyjaciela Macieja Mellera, żeby się przyłączył. Maciej grał na moim albumie „An Outcast of the Islands” w 1998 roku, razem ze swoimi kolegami z zespołu Quidam. Obecnie gra z czołowymi polskimi progsterami w potężnym Riverside. Na szczęście zdążył dojechać do Warszawy i zachwycić nas wszystkich swoją sprawnością.
„To był świetny skład i wszyscy świetnie się bawiliśmy. Z przyjemnością zagrałem po raz pierwszy na żywo kilka piosenek, takich jak Walking to Santiago i Nowhere to Run, które wydawały się wyjść bardzo dobrze. I tak mi się podobało. Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł to powtórzyć.
Również wielki szacunek dla trzech innych zespołów, które pojawiły się i wszystkie były niezmiernie dobre na różne sposoby: Galileous, Here On Earth i Coogan's Bluff. Miło poznać wszystkich.
Wielkie podziękowania należą się również szefowi Progresji, Markowi Laskowskiemu i Beate Reizler w Musicom oraz całej załodze. Aż do następnego razu!
I na koniec jeszcze zdanie, które znaleźliśmy na stronie Andrew Latimera: Zawsze trzymaliśmy się naszych ideałów; Myślę, że jeśli próbujesz pisać coś tylko po to, by zadowolić innych ludzi, stajesz się frajerem. I oczywiście strona internetowa umożliwiła nam bezpośrednią komunikację z osobami, które kupują nasze płyty.
Odrzucając zdanie o płytach, musimy zauważyć, że rozumiemy się z liderami Camela. Także nie piszemy aby zadowolić innych ludzi, trzymamy się naszych ideałów i - ufamy, że jutro będzie znów okazja aby coś zamieścić i poprzez internet skomunikować się z tymi, którzy nas czytają.
Dlatego wracamy jak zawsze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz