Piękno jest kategorią tak uniwersalną (istniejącą, choć w obecnym wieku odrzucaną), że nie trzeba znać dokładnie pełnego znaczenia prezentowanych na obrazie treści, aby odczuć estetyczną przyjemność z nim związaną. Sztuka japońska nie jest dla Europejczyków do końca zrozumiała, bo odnosi się do skojarzeń wynikających z odmiennej kultury, niemniej zawsze fascynowała artystów naszej szerokości geograficznej, o czym już pisaliśmy TUTAJ. Po tym wstępie można się domyśleć, że bohaterem dzisiejszego tekstu jest japoński artysta, dokładnie malarz.
Kayama połączył elementy sztuki rodzimej i Zachodu, po czym wypracował własny, niepowtarzalny styl. Najchętniej malował wielkoformatowe, często ponure (a może tylko nostalgiczne?), zimowe krajobrazy, na których nie ma ludzi. Zamiast postaci ludzkich są na nich zwierzęta: wielbłądy i ptaki, żurawie i kruki, czasami konie lub żyrafy albo koty. Osobną grupę prac stanowią akty naturalnej wielkości. I ornamentalne kompozycje złożone z powtarzających się linii, wyglądające niczym wielkie, ryte na skałach, dekoracje aborygenów… Wydaje się, że zwierzęta, które namalował mają znaczenie symboliczne. A może tylko nam się tak wydaje? Może wręcz przeciwnie, po to malował zwierzęta, aby nie iść w dydaktyzm, a skupić na warstwie dekoracyjnej? Tę tezę potwierdza przyjęta technika z użyciem złota. Artysta nazwał błyszczące farby z dodatkiem metali szlachetnych „trzecim kolorem”. Wśród barw rozróżniał trzy tonacje: czyste „kolory podstawowe”, kolory ziemi (takie jak ochra i ugry) oraz kolory metaliczne. Kayama nie poprzestał na przekazanej w szkołach artystycznych umiejętności posługiwania się kolorami podstawowymi, lecz niczym dawni mistrzowie układający mozaiki w Bizancjum czy tworzący w średniowieczu malarstwo tablicowe, zauważył możliwości, które daje czyste złoto i srebro.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz