wtorek, 12 listopada 2019

Kinowa jazda obowiązkowa: Willow, czyli inspiruje nas Tolkien


Willow to film Rona Howarda z 1988 roku, ale co ważne, według scenariusza George'a Lucasa, tak tak, tego Lucasa od Gwiezdnych Wojen, co wiele wyjaśnia... Okazuje się nowiem, że Lucas kocha, jak wielu z nas, twórczość Tolkiena. Ale nie jest to bynajmniej miłość chora, jest to zauroczenie, jedno z tych twórczych.

To zaczynamy. Zamiast Hobbita Frodo, mamy karzełka Willow, rolnika żyjącego w szczęśliwej rodzinie.
Szczęście to jednak pojęcie względne, bowiem pojawiają się problemy, kiedy dzieci Willow Ufgooda (w tej roli Warwick Davis, który jakiś czas później grał też w przygodach Pottera) znajdują nad rzeką dziecko. Okazuje się, że to przyszła księżna jasnej strony mocy Elora, którą chce zniszczyć zła królowa Bavmorda (doskonała rola Jean Marsh). 
W wiosce gdzie żyje karzełek z rodziną, szybko zostaje  zdiagnozowany problem - rycerze ciemności Bavmordy poszukują cudownego niemowlęcia, zatem ten kto je odnalazł i chronił, musi udać się na wyprawę (tak tak, na wyprawę) żeby się niemowlęcia (pierścienia?) pozbyć.  


Willow i kilku innych ruszają w drogę...
Po jakimś czasie jednak, Willow zostaje sam. Spotyka Madmartigana (Val Kilmer), który nikomu nie jest sługą, i za podarowanie mu wolności, pozbywa się dziecka...
Ten jednak nie jest dobrym opiekunem i Willow musi szukać kogoś innego... 
Jak to w bajkach bywa, pojawia się dobra księżniczka, miłość, smoki, elfy, zamki i cała to otoczka. 

Niestety  Bavmorda zdobywa dziecko i postanawia pozbyć się go na zawsze. Czy uwięziona pod postacią ptaka dobra wróżka  Fin Raziel zdoła odczynić czary Bavmordy? Czy dziecko zostanie ocalone? 

 Czy w końcu Willow wróci do rodzinnej wioski, do żony i dzieci? 
Film Howarda to znakomita historia fantasy, a wielu znawców uważa ją za najlepszą w historii kina. Mimo faktu, że w tamtych latach efekty specjalne były jeszcze w powijakach. Chwilami przebitki, zwłaszcza te ze skrzatami czy smokiem w roli głównej, wzbudzają uśmiech politowania. Ale film jest i tak znakomity, i kto go nie widział, musi to nadrobić. 

My polecamy to dzieło jako odtrutkę na skołatane nerwy. Nie zawsze bowiem na naszym blogu musimy serwować filmy trudne i śmiertelnie poważne. Dzisiaj wyjątek, a wkrótce znowu wracamy do ciężkich tematów.     

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz