Poprzedni rok 2018 można uznać za rok Fridy Kahlo. Ponownie odkrytą kilka lat temu meksykańską malarką zachłysnęli się designerzy i dyktatorzy mody. Uroda tej kalekiej, drobnej kobiety odzianej w jaskrawe stroje inspirowane folklorem meksykańskim, doskonale wpasowała się w światowe trendy. To dzięki tej modzie kobiety od Chin po Los Angeles zrezygnowały z cieniutkich brwi i zaczęły obnosić się z szerokimi, gęstymi, a koncerny kosmetyczne dzięki temu mogły wypuścić nową linię kosmetyków na pielęgnację brwi, porost i ich przyciemnianie. W dodatku Frida była biseksualna, przeszła wiele aborcji (nie mogła z racji choroby donosić żadnego dziecka) i miała komunistyczne poglądy (romansowała z Lwem Trockim, malowała portrety Stalina itd). Musicie przyznać, że stała się idealnym materiałem na bohaterkę postępowych mediów.
Mniej interesujące są dla ogółu te fragmenty jej życia, które mówią o nieustającym cierpieniu: fizycznym - spowodowanym przez wielorakie urazy w następstwie przebytej choroby polio a potem wypadku tramwajowego, i psychicznym - wywołanym przez skutki tej kraksy. A wszystko to znalazło odbicie w jej twórczości.
Była swoistego rodzaju bohaterką, jak każdy niesprawny człowiek, dla którego wyjście poza własne ograniczenia to prawdziwy heroizm. Namalowała ponad 40 własnych portretów. Gwoli prawdy większość z nich powstała z pobudek terapeutycznych. Pozwoliły ogarnąć artystce to, co działo się w jej umyśle i sercu. Trzeba przyznać, że malarka była szczera wobec siebie: malowała się naga, na szpitalnym łóżku, z mężem, z kochankami, a jej wizerunkom towarzyszą malowane komentarze odnoszące się do konkretnych sytuacji. Szczególnie dużo obrazów wywołały poronienia i przebyte aborcje. Frida bardzo chciała urodzić mężowi dziecko, lecz z racji przebytych złamań miednicy lekarze odradzali jej ciąże. Nie będziemy tu opisywać zawiłości jej życiorysu (jest opisany TUTAJ), romansów, rozwodu i ponownego ślubu z mężem, kolejnych terapii i okresów depresji. A także coraz gorszego zdrowia, operacji i amputacji. Nas interesują jej obrazy. Widać na nich ból towarzyszący jej istnieniu: na przykład wymuszone karmienie i odpoczynek w łóżku nakazany przez lekarza:
Mniej interesujące są dla ogółu te fragmenty jej życia, które mówią o nieustającym cierpieniu: fizycznym - spowodowanym przez wielorakie urazy w następstwie przebytej choroby polio a potem wypadku tramwajowego, i psychicznym - wywołanym przez skutki tej kraksy. A wszystko to znalazło odbicie w jej twórczości.
Była swoistego rodzaju bohaterką, jak każdy niesprawny człowiek, dla którego wyjście poza własne ograniczenia to prawdziwy heroizm. Namalowała ponad 40 własnych portretów. Gwoli prawdy większość z nich powstała z pobudek terapeutycznych. Pozwoliły ogarnąć artystce to, co działo się w jej umyśle i sercu. Trzeba przyznać, że malarka była szczera wobec siebie: malowała się naga, na szpitalnym łóżku, z mężem, z kochankami, a jej wizerunkom towarzyszą malowane komentarze odnoszące się do konkretnych sytuacji. Szczególnie dużo obrazów wywołały poronienia i przebyte aborcje. Frida bardzo chciała urodzić mężowi dziecko, lecz z racji przebytych złamań miednicy lekarze odradzali jej ciąże. Nie będziemy tu opisywać zawiłości jej życiorysu (jest opisany TUTAJ), romansów, rozwodu i ponownego ślubu z mężem, kolejnych terapii i okresów depresji. A także coraz gorszego zdrowia, operacji i amputacji. Nas interesują jej obrazy. Widać na nich ból towarzyszący jej istnieniu: na przykład wymuszone karmienie i odpoczynek w łóżku nakazany przez lekarza:
W jednym z portretów przedstawiła się w koronie cierniowej zaciskanej przez siedzącą na jej ramieniu małpkę, symbolizującą grzech i cielesność. Ponad głową unoszą się motyle, symbol odrodzenia i zmiany na lepsze a na szyi ma amulet z martwego kolibra symbolizującego uwięzienie duszy:
a także w różnych momentach emocji, w chwilach gdy czuła złamany kręgosłup, gdy w wannie wspominała swoje przebyte choroby, gdy czuła się niczym bogini ziemia wypuszczająca nowe pędy...
Jej twórczość za życia była doceniana, artystka miała kilka wystaw, w tym w Nowym Jorku i Paryżu, którym była zniesmaczona i tak opisała jego elity w jednym z listów do Nicolasa Murraya, kochanka i malarza: (…) jestem tak chora i zmęczona całą tą aferą, że postanowiłam wysłać wszystkich do diabła i uciekać z tego gnijącego Paryża, zanim ocipieję do reszty. Nie masz pojęcia jakimi dziwkami są ci ludzie. Rzygać mi się chce, jak o nich myślę. Są tak cholernie „intelektualni” i zepsuci, że nie mogę ich znieść. To naprawdę za dużo, jak dla mnie. Wolałabym raczej siedzieć na podłodze marketu w Toluca i sprzedawać tortille, niż mieć cokolwiek wspólnego z tymi „artystycznymi” dziwkami z Paryża. Godzinami przesiadują w „cafes” grzejąc swoje cenne dupy i nieprzerwanie gadając o „kulturze”, „sztuce”, „rewolucji” i tak dalej, i byle do przodu, myśląc, że są bogami tego świata, śniąc o najbardziej nierealnych bzdurach i zatruwając powietrze teoriami – teoriami, które nigdy nie wejdą w życie. Następnego ranka – nie ma odrobiny żarcia w ich domach, bo żaden z nich nie pracuje i żyją jak pasożyty z bandą swoich dziwek, które uwielbiają ich „artystyczny geniusz”. (…) Warto było przyjechać tu jedynie po to, żeby zobaczyć jak gnije Europa i dlaczego wszyscy ci ludzie są przyczyną Hitlerów i Mussolinich. Jakie to aktualne…
Artystka zmarła w dzień po swoich 47 urodzinach. Podejrzewa się, że mogła popełnić samobójstwo bo w opakowaniu leków przeciwbólowych brakowało kilkunastu dawek. Ostatni wpis w jej dzienniku brzmi: Mam nadzieję na radosne odejście i mam nadzieję, że nigdy nie wrócę. Osiem dni przed śmiercią skończyła obraz, na którym pyszni się sterta arbuzów. Owoc ten jest częstym tematem w sztuce meksykańskiej. Jest symbolem odnoszącym się do w święta Dia de los Muertos (Dzień żywych trupów), kiedy powszechnie przedstawia arbuzy zjadane przez zmarłych lub pokazywane w ścisłym związku ze zmarłymi. Napis na obrazie Fridy brzmi VIVA LA VIDA - Coyoacán 1954 Mexico, czyli Niech żyje życie. Stał się on inspiracją trasy koncertowej, utworu i albumu Chrisa Martina i jego zespołu Coldplay.
Artystka zmarła w dzień po swoich 47 urodzinach. Podejrzewa się, że mogła popełnić samobójstwo bo w opakowaniu leków przeciwbólowych brakowało kilkunastu dawek. Ostatni wpis w jej dzienniku brzmi: Mam nadzieję na radosne odejście i mam nadzieję, że nigdy nie wrócę. Osiem dni przed śmiercią skończyła obraz, na którym pyszni się sterta arbuzów. Owoc ten jest częstym tematem w sztuce meksykańskiej. Jest symbolem odnoszącym się do w święta Dia de los Muertos (Dzień żywych trupów), kiedy powszechnie przedstawia arbuzy zjadane przez zmarłych lub pokazywane w ścisłym związku ze zmarłymi. Napis na obrazie Fridy brzmi VIVA LA VIDA - Coyoacán 1954 Mexico, czyli Niech żyje życie. Stał się on inspiracją trasy koncertowej, utworu i albumu Chrisa Martina i jego zespołu Coldplay.
Mamy rok 2019. Kto znajdzie się na kolejnych sztandarach mainstreamowych mediów?
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz