niedziela, 10 grudnia 2023

Ten album warto znać: The Moon Seven Times i ich debiut - nostalgiczne brzmienia jesieni między Bjork a Slowdive


Muzyka prezentowanego dziś zespołu jest dość trudna do zakwalifikowania, być może dlatego w sieci można doszukać się klasyfikacji: shoegaze, artwork, darkwave, dreamwave czy gotyk. W zasadzie jest to mieszanka wszystkich tych gatunków, co daje bardzo ciekawy efekt. Ich debiut o takim samym tytule jak nazwa zespołu pochodzi z 1993 roku i został nagrany w składzie: Lynn Canfield (wokal, który zespół określa na swojej stronie jako głos na słodkich magnoliach), Henry Frayne (gitara), Brendan Gamble (perkusja), Don Gerard (bas). Ten ostatni najpóźniej doszedł do zespołu, wcześniej bowiem, działali jako trio. 
 
Zespół powstał w Champaign - Urbana w stanie Illinois w USA. Mieli kłopot z ustaleniem nazwy, w końcu Lynn zaproponowała, żeby z książki o dawnych religiach wybrać losowo zdanie, opuścić w nim a oraz the i z pozostałych wyrazów utworzyć nazwę grupy. Wybór padł na zdanie: tip your turban to the moon seven times. Zdanie jest fragmentem zaklęcia z religii afrykańskiej, mającego na celu zawładnięcie nad czyjąś duszą.


Związali się najpierw z wytwórnią Third Mind Records, później z Roadrunner, i możliwe że to był błąd, wytwórnia bowiem kojarzona jest z ciężkimi brzmieniami, czego nie można powiedzieć o muzyce The Moon Seven Times. W jednym z wywiadów Lynn nie widziała w tym nic złego (LINK): Myślę, że istnieje obawa, że ​​ludzie tego nie słuchają. Myślą, że wiedzą, co to jest, ponieważ jest wydane przez Roadrunner. Albo słuchają tego i myślą: „To nie jest to, czego chciałem! Oczekuje się, że wszystko w Roadrunner będzie brzmieć w określony sposób, a ponieważ do tego nie pasujemy, mogliśmy zostać przeoczeni lub nie być tym, czego ktoś szukał. Ale było też wiele zalet. Wiele osób, które faktycznie pracują w Roadrunner, naprawdę lubi naszą muzykę i jest ona dla nich odświeżająca, choć jestem pewna, że w równym stopniu jest irytująca. Są tam ludzie, którzy niezwykle nas wspierają, ponieważ jesteśmy dziwakami w ich wytwórni.
Z perspektywy czasu jednak okazało się, że zespół tego eksperymentu nie przetrwał, rozpadając się po wydaniu trzeciego albumu. A to wielka szkoda, bowiem to co prezentowali jest na bardzo wysokim poziomie. Mają stronę na FB (LINK) ale utrzymywana jest przy życiu sztucznie, chyba tylko aby coś się o nich mówiło. 

Debiut zespołu z 1993 roku powinien zostać wydany w 4AD. Znakomity wokal, nostalgiczne klimaty, brzmienie - wszystko idealnie pasuje do czasów Ivo Watts Russela. Szkoda, że zespół nie zaczął jakieś 10 lat wcześniej, prezentowany dziś album byłby klasykiem. No i teksty, które pisała Lynn, kobieta obdarzona niesamowitym głosem, balansującym gdzieś między Bjork a Slowdive
 
Teksty niestety nie są dostępne w sieci, jest zaledwie kilka piosenek z tego albumu. Na szczęście jest tekst najlepszego utworu... A jest nim nostalgiczny Dear Joe..
 

Jest to niezwykle przejmująca piosenka w formie listu kobiety do zmarłego męża. Smutek, starość, pękające ściany i ona sama z kotem w tym wszystkim. Zbliża się czarna chmura pełna deszczu. Być może to koniec? 

Napiszemy jeszcze o tym zespole, tymczasem polecamy ich debiut, żałując, że nic więcej już nie nagrają.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
 
 
The Moon Seven Times, Third Mind Records 1993, tracklista: Her House, Miranda, This And That, Motion, Straw Donkeys, Rise, Paris Luna, Dear Joe, My Medicine, Sweet Magnolias, Surrender, Deep Water/ Ghost Station/ Ride 'em Chuck/ Perhaps My Life Is A Miracle/ Spooky.
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz