Do 1990 r. Factory Records była zarządzana z domu Alana Erasmusa przy Palatine Road, Didsbury, aż przeniesiono jej siedzibę na Charles Street (pisaliśmy o tym TUTAJ). Początki były trudne. Pierwszym zespołem, do którego zwrócili się Erasmus i Wilson, było The Durutti Column (piszemy o nich TUTAJ). W maju 1978 roku grupa ta zainaugurowała działalność klubu The Factory. Tam w każdy piątek Erasmus i Wilson prezentowali kolejnych muzyków (o powstaniu klubu piszemy TUTAJ).
Wiosną 1978 roku do Factory przystąpił trzeci partner, projektant Peter Saville. Rob Gretton stał się czwartym wspólnikiem na jesieni, a producent Martin Hannett w połowie 1979 roku. Tych pięć połączonych talentów umożliwiło stworzenie czegoś, co można uznać za samowystarczalną fabrykę produkującą najlepszą muzykę undegroundu lat 80. Co więcej, Gretton przyprowadził do Factory Joy Division, zespół uznany za najciekawszą z grup promowanych przez wytwórnię, zwracający od początku szaloną uwagę prasy muzycznej.
Po pierwszym otwarciu kolejną promocją Factory w Russell Club był występ grupy Fast Product, który odbył się 14 lipca. Tydzień później zagrał zespół o jamalskich korzeniach prezentujący muzykę reggae: Culture. Potem do klubu powrócili Joy Division, którzy wsparli amerykański duet elektroniczny Suicide w dniu 28 lipca, a 4 sierpnia znów zaproszono muzyków The Durutti Column oraz - Cabaret Voltaire i Feathered Version. Ten wieczór reklamowany był jako toasting and the new psychodelia.
The Factory od początku postrzegana była jako przedsięwzięcie komercyjne. To było jej atutem ale i przeszkodą, bo nie każdemu się to podobało. Dlatego nie udało jej się zawrzeć umowy z Durutti Column. Niemniej przykład Factory działał. W sierpniu 1978 r., czyli miesiąc po wieczorze ćpania i nowej psychodeli Manchester wzbogacił się o kolejną, niezależną wytwórnię, założoną przez Steve'a Solamar’a, byłego DJ Electric. Konsekwentnie więc swoje przedsięwzięcie nazwał Electric Object Music, bo miało ono wydawać utwory jego zespołu: Spherical Objects. Grupa ta zadebiutowała w dniu 28 maja w klubie The Band on the Wall, w ramach przedsięwzięcia Manchester Musicians' Collective, a po zagraniu dwóch kolejnych koncertów nagrała swój debiutancki album. Mimo to utwór Durutti Column znalazł się na pierwszej płycie Factory – FAC-2 i zespół korzystał z opieki Wilsona (o płycie pisaliśmy wiele razy TUTAJ).
Durutti Column jednak mimo tak obiecujących początków nie sprawdzał się marketingowo tak dobrze jak Joy Division. Niedługo po inauguracji z grupy został usunięty wokalista Phil Rainford. Stało się to na prośbę Vini Reilly: „Groziłem, że ja wyjdę, jeśli Tony nie zwolni wokalisty którego wtedy mieliśmy, bo był cholernie zły”. W jego miejsce Wilson przyjął początkującego aktora Colin’a Sharp, lecz niewiele to dało. Tony Wilson potem sam przyznał, że projekt Durutti był wadliwy: „Ten zespół był gówniany. Wszyscy o tym wiedzieliśmy, ale nikt nie odważył się nic powiedzieć. Było coś w rodzaju mentalności „Cóż, wszystko będzie dobrze trzeba tylko czasu”. Oczywiście, że nie. Bez kierunku, bez harmonii, bez pieprzonego pomysłu - a jednak Alan, Vini i ja byliśmy całkowicie ślepi na takie oczywiste niedociągnięcia. Myśleliśmy, że podbiją świat” (TUTAJ).
Jednak dopiero w 1979 r., po wymianie kilku wokalistów lider The Durutti Column w pełni stał się znakiem rozpoznawczym grupy, był nim oczywiście znakomity gitarzysta Vini Reilly. Lecz w tym samym czasie Joy Division zakończyło czterotygodniowe tourne zorganizowane przez The Factory i przyszłość zespołu w porównaniu do Durutti Column rysowała się jasno. Dlaczego tak było? Dlaczego jeden zespół od razu niemal stał się kultowy a drugi w tym samym czasie z trudem przedzierał się, walcząc o uwagę fanów? Nie można wszystkiego zwalić na umiejętności muzyków, bo przecież Durutti Column mają świetne utwory a Vini Reilly jest uważany za jednego z najlepszych gitarzystów wszechczasów (pisaliśmy o tym TUTAJ). I co więcej – liderzy obu grup przyjaźnili się. To do Viniego zadzwonił Ian Curtis po swojej próbie samobójczej, gdy odpoczywał w domku wiejskim Wilsona w Charlesworth niedaleko Glossop. Powiedział mu, że miał zamiar się zabić: „Myślę, że był w stanie mi to powiedzieć, ponieważ zostałem uznany za wariata. Byłem na wszelkiego rodzaju lekach przeciwdepresyjnych; wymyślali leki, którymi spróbowali mnie uruchomić. Myślę, że zdał sobie sprawę, że będę trochę sympatyczniejszy i zrozumiem ten stan umysłu, kiedy jesteś w stanie zakończyć własne życie.” (TUTAJ).
Paradoksalnie, mimo kruchej wydawałoby się psychiki to Vini Reilly i jego Durutti Column, która jest w zasadzie duetem składającym się z niego i perkusisty Bruce'a Mitchella, działa przez ponad trzy dekady i ma się całkiem dobrze, mimo że nadal nie jest zbyt popularna. Ma jednak grono wypróbowanych, wiernych fanów, których zachwyca słoneczna, a jednocześnie nostalgiczna gra Reilly'ego. Szkoda tylko, że muzyk mimo atutów nie cieszy się taką sławą, na jaką zasługuje. Wprawdzie były gitarzysta Red Hot Chili Peppers John Frusciante nazywa go największym gitarzystą na świecie, nieżyjący Ian Curtis - o którym Reilly napisał żałobnego The Missing Boy - był jego fanem, a kiedy Morrissey szukał gitarzysty, który byłby w stanie zastąpić Johnny'ego Marra, wybrał Reilly'ego i nagrał z nim album Viva Hate, to on sam tego nie dostrzega. Tak się dzieje, że talent Reilly'ego jest oczywisty dla wszystkich tylko nie dla niego.
Należy go podziwiać jeszcze z jednego powodu – nie zmienił swoich poglądów i nadal nie jest nastawiony na komercję. Prawdopodobnie dlatego nie usłyszy się Durutti Column w żadnej reklamie. Ma to wymierne skutki, bo ciężko wyżyć w takiej sytuacji z gry na gitarze, bez pomocy koncernów medialnych w sytuacji, gdy w muzyk w dodatku zmaga się z chorobą (jest po dwóch udarach), więc ci którzy skorzystali z jego geniuszu w przeszłości i ci którzy uwielbiają jego muzykę powinni odwiedzać stronę thedurutticolumn.com (TUTAJ).
Należy go podziwiać jeszcze z jednego powodu – nie zmienił swoich poglądów i nadal nie jest nastawiony na komercję. Prawdopodobnie dlatego nie usłyszy się Durutti Column w żadnej reklamie. Ma to wymierne skutki, bo ciężko wyżyć w takiej sytuacji z gry na gitarze, bez pomocy koncernów medialnych w sytuacji, gdy w muzyk w dodatku zmaga się z chorobą (jest po dwóch udarach), więc ci którzy skorzystali z jego geniuszu w przeszłości i ci którzy uwielbiają jego muzykę powinni odwiedzać stronę thedurutticolumn.com (TUTAJ).
Jest tam zapowiedź wydania podwójnego albumu z płytami, których pierwsza to oryginalne nowe wydawnictwo zespołu, a druga zawiera 7 utworów wykonanych na żywo z wcześniej niepublikowanego występu na Uniwersytecie w Manchesterze Whitworth Hall w dniu 23 czerwca 1990 roku. Album nakładem Factory Benelux ukaże się 13 kwietnia tego roku w limitowanej edycji liczącej 800 egzemplarzy.
Czego się można spodziewać? Jak zawsze czegoś extra...
Warto pamiętać o muzykach z tamtej epoki, my to robimy dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis.
I tak jak muzyki Durutti Column, tak i informacji pojawiających się u nas nie znajdziecie w mainstreamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz