W wodnym świecie nic nie jest za darmo, wodny świat to wizja niczym z książek Ballarda. Samotny żeglarz (Kevin Costner), którego imienia nie poznajemy, zostaje okradziony przez innego żeglarza, z owoców które hodował. Chwilę po tym zostaje dodatkowo zaatakowany, przez Dymiarzy - wodnych dzikusów.
Złodziej owoców zostaje jednak ukarany, a żeglarz, wykazując niesamowite umiejętności, przybywa do wodnej twierdzy, atolu.
Mimo, że twierdza nie przyjmuje już ludzi zostaje wpuszczony po pokazaniu słoika z ziemią. Na wodnym lądzie bowiem, dowód istnienia tego prawdziwego - suchego to relikwia... Żeglarz dostaje 2 godziny na pobyt. Sprzedaje ponad 3 kg czystej ziemi, targując się o cenę. W tym samym czasie miejscowi przekazują sobie informację, że córka sprzedawczyni ze sklepu (w roli sprzedawczyni Helen - Jeanne Tripplehorn) posiada na plecach tatuaż, z mapą pokazującą drogę do Suchego Lądu. Ale nikt tej mapy nie potrafi odczytać.
Żeglarz wykorzystuje swój czas na atolu, trafia do sklepu Helen i kupuje wodę, a później krzak pomidora, finalnie wykupuje cały sklep. Przy okazji dochodzi do walki z miejscowymi, którzy odkrywają, że żeglarz posiada skrzela - jest mutantem.
Zostaje uwięziony... Gregor, przyjaciel Helen - ten który nie potrafi odczytać mapy z tatuażu, odwiedza żeglarza. Pyta o Suchy Ląd i pokazuje mapę. Żeglarz zgadza się odczytać mapę, ale prosi o otwarcie klatki. Niestety nie udaje się uwolnić a przed śmiercią ratuje go atak Dymiarzy na miasto. Dymiarze dysponują bronią palną i samolotami, więc zdobycie atolu zdaje się być tylko kwestią czasu.
W tym czasie Gregor uruchamia maszynę latającą i stara się uratować Helen i jej cudowne dziecko Enolę. Jednak nie udaje mu się. Helen uwalnia żeglarza z pułapki w zamian za gwarancję że zabierze ją i Enolę ze sobą. I tak się staje, bowiem wszystkim jakimś cudem udaje się uciec. Dymiarze planują jednak zemstę i pościg za dziewczynką.
Po walce jednak pojawiają się problemy, okazuje się, że łódź przecieka i Żeglarz postanawia zabić dziewczynkę. Nie dochodzi do tego, jednak na łodzi nie dzieje się dobrze, bo kobiety nie mają niczego co, jak określa Żeglarz:byłoby potrzebne. Dymiarze odnajdują łódź jednak po nieroztropnym postępowaniu Helen ta zostaje poważnie uszkodzona...
Spotykają handlarza który chce kupić Helen i Enolę. Jednak do tego nie dochodzi a między Żeglarzem i kobietami zawiązuje się w końcu nić sympatii.
Okazuje się że Helen nie jest matką Enoli. Łódź dociera w końcu do punktu wymiany ale okazuje się, że to pułapka. Po ucieczce, Żeglarz pokazuje Helen gdzie tak na prawdę jest Suchy Ląd... Od lat jest zatopiony pod wodą po kataklizmie...
Łódź w końcu opanowują Dymiarze, paląc ją i porywając dziecko... Czy Helen i Żeglarz odzyskają dziecko? Czy jest coś co będzie w stanie wydobyć ich z tak beznadziejnej sytuacji ? A może Suchy Ląd jednak istnieje? A jeśli dotrą do niego, czy pół człowiek, pół ryba - mutant Żeglarz będzie się w stanie tam zaadoptować?
Warto zobaczyć doskonały film Kevina Reynoldsa z 1995 roku. Film, który można rozpatrywać, jako skróconą, apokaliptyczną wersję Władcy Pierścieni, J.R.R. Tolkiena. Tutaj jednak Drużyna Pierścienia jest uboższa, a rolę tego ostatniego spełnia mapa. Gollumem jest handlarz z łodzi, a rolę Morgotha przejmuje wrogi przywódca DymiarzyDeacon (doskonała rola Dennisa Hoppera). Film nawiązuje klimatami do Mad Maxa opisywanego przez nas TUTAJ. Zatem wszyscy zwolennicy podobnych klimatów powinni mieć wiele przyjemności podczas oglądania. Mimo 2 godzin i 15 minut film nie nudzi.
No i ta muzyka, skomponowana przez Jamesa Newtona Hawarda. Może poza głównym motywem, według mnie zbyt kinowym i zbyt symfonicznym, reszta to arcydzieło. Jest tutaj pejzaż, nostalgia, przestrzeń - idealna synchronizacja z filmem pełnym takich właśnie klimatów... Kompozytor specjalizuje się w muzyce filmowej, także nie dziwi, że doskonale spełnił swoje zadanie... Zresztą posłuchajcie sami:
A kiedy już obejrzycie i posłuchajcie, nie zapomnijcie, że film, i ponadczasową muzykę, poznaliście dzięki nam - i to zupełnie for free.
Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
W lecie ubiegłego roku zajęliśmy się na naszym blogu genezą nurtu gothic w muzyce rockowej (TUTAJ), która, ku naszemu zaskoczeniu, sięga czasów renesansu. W nawiązaniu do tamtego postu dzisiaj zajmiemy się ilustracjami z okładek płyt grupy Marillion autorstwa Marka Wilkinsona, ponieważ motywy tam użyte również dotykają znaczeń wywodzących się z odległej przeszłości, aż z średniowiecza.
Marillion powstał na fali popularności muzyki punk i rocka progresywnego w początkach lat 80. Nazwa jest aluzją do tytułu książki J.R. Tolkiena (Silmarillion). Paralelnie do nazwy, okładki pierwszych albumów są równie niezwykle bogate i dzieje się na nich wyjątkowo dużo. Wilkinson wykonał je aerografem, zachęcony do tej techniki pracami Alana Aldridge'a opublikowanymi w 1969 roku w książce The Beatles Illustrated Lyrics.
Aerograf, który został wynaleziony pod koniec XIX wieku, jest pistoletem natryskowym, umożliwiającym uzyskanie łagodnych przejść pomiędzy odcieniami, dzięki czemu obraz staje się nabiera cech realistycznych. Skoro na wstępie wyjaśniliśmy o czym będzie post i dlaczego został napisany, dodamy jeszcze, że zajmiemy się okładkami trzech albumów: debiutanckim Script for a Jester's Tear (1983), następnym Fugazi (1984) i sprzedanym w milionach egzemplarzy Misplaced Childhood (1985). To te płyty zapewniły grupie popularność oraz utrwaliły w pamięci fanów jej wizualny obraz, ustawiając Wilkinsona w roli wizjonera zespołu, za sprawą projektów wszystkich artefaktów związanych z Marillion - od albumów i t-shirtów po gigantyczne plakaty w londyńskim metrze.
Na okładce Script for a Jester's TearWilkinson namalował ciemny, wręcz dickensowski pokój ze ścianami wyłożonymi boazerią, oświetlony jednym oknem, przed którym stoi duży, drewniany stół. Na jego blacie poniewiera się słój, kostki cukru, duża popielniczka pełna niedopałków, smyczek, kałamarz i pomięty rękopis nut. Pomiędzy stołem a krzesłem stoi bosonogi błazen w charakterystycznej czapce z dzwoneczkami i w spodniach arlekina, trzymając w jednej ręce skrzypce a w drugiej pióro. Na krześle leży otwarty futerał od skrzypiec, w którym leży kartka z nutami Yesterday Beatlesów, po oparciu krzesła przechadza się kameleon. Na podłodze walają się podarte kartki i buty. Nad kominkiem jest portret kobiety, którego pierwowzorem był obraz Ofelii John Everett Millais’a. Na ścianach są plakaty promujące maxi-single zespołu, porozrzucane także na podłodze (obok płyt Pink Floyd i Billy Nelsona), na ekranie telewizora widać laleczkę Punch. Poduszka na materacu pośrodku podłogi uformowana jest na kształt czaszki…
Na kolejnej płycie ten sam błazen jest prawie nagi, przepasany białym prześcieradłem leży na wznak na łóżku, jedynie na jednej nodze ma zsuniętą arlekinową pończochę. Spod stóp wystaje egzemplarz magazynu Billboard z 1983 roku. Błazen ma na uszach słuchawki od walkmana, w jednej dłoni zaciska kwiat maku, a w drugiej trzyma krzywo kieliszek, z którego zaraz wyleje się czerwone wino. U wezgłowia łóżka jest lustro, a obok okno przesłonięte firanką i sofa nakryta czerwoną kapą, układającą się pośrodku w fałdy na czymś, co przypomina czaszkę. Po niej wspina się kameleon, wyciągający rozwidlony język ku sroce, trzymającej w dziobie pierścień. Z tyłu na ścianie wisi obraz, drugi, z portretem błazna leży oparty o brzeg łóżka. Są to aluzje do rzeczywistych prac autorstwa Julie Wilkinson, żony Marka.
I trzecia płyta Misplaced Childhood ma na okładce bosego chłopca w czerwonym mundurze na tle fototapety z kłębiastymi chmurami, tęczą i rozświetlonym niebem. Przy stopie chłopca rośnie mak. Dziecko trzyma na ręce srokę, która przed chwilą upuściła pierścień leżący poniżej. Przez okno ucieka błazen a na stojaku wisi klatka z kameleonem i sroką trzymająca w dziobie klucze.
Co to wszystko znaczy? Nie trudno zauważyć, że niektóre motywy powtarzają się, są to błazen, kameleon, sroka i kwiat maku… Postać błazna na pewno wywołały słowa piosenki, od której nosi tytuł cały debiutancki album (tłumaczenie: Isolations.blogspot.com):
I znowu jestem tutaj na placu zabaw złamanych serc Jeszcze jedno doświadczenie, jeszcze jeden wpis w pamiętniku Kolejne emocjonalne samobójstwo przedawkowane sentymentem i dumą Za późno powiedzieć kocham, za późno rozpocząć znowu grę Porzucam relikty na placu wczorajszych zabaw (…) Kiedy dorośniesz i opuścisz plac zabaw Gdzie pocałowałeś swoją księżniczkę i odnalazłeś żabę Pamiętaj błazna, który pokazał ci łzy, przepis na łzy
Motyw błazna pojawia się zresztą także w kolejnym utworze, Sieci: Bezładny i odrzucony, Wzgardzony i samotny, całuję izolację w jej rozpalone czoło Bezpieczeństwo mnie ściska Mrok mi wygraża Twoje racje były tak oczywiste, jak to stwierdzili moi przyjaciele Ja tylko wyśmiewałem twoje łzy, ale nawet błazen płacze Nawet błazen płacze
Po tej płycie błazen na zawsze stał się symbolem Marillion. Pomysł na tę postać poddał podobno Wilkinsonowi lider Marillion, Fish, który znalazł ją w jakiejś książce. Zadziałało, bo jak zauważył Wilkinson w jednym z wywiadów: Błazen
był bardzo barwną postacią. Miał dość niepokojące spojrzenie, które w
jakiś sposób zeszło z plakatów okładek. I wyszło. Nastąpił rezonans z
wieloma fanami, a nawet z ludźmi, którzy nie słyszeli o zespole.
Zobaczyli dzieło sztuki i uznali, że jest intrygujące. W tamtym czasie
nie było nic takiego. Wtedy otworzyło mi to wiele drzwi, i tak jest dziś.
W literaturze błazen jest symbolem zdrowego rozsądku i szczerości, zwłaszcza w szekspirowskim Królu Learze,
w którym błazen dworski daje dobre rady monarsze, wykorzystując
przysługujące mu zwyczajem prawo do kpienia i szczerej wypowiedzi. Inna,
kultowa scena Szekspira przedstawia Hamleta trzymającego czaszkę Yoricka, jego ukochanego błazna i lamentującego nad jego przedwczesną śmiercią: Ach, biedny Yorick! Znałem go, mój Horacy; był to człowiek niewyczerpany w żartach, niezrównanej fantazji.
Błazen
na dworze królewskim miał niezwykłą pozycję, tylko on mógł przekazać
królowi złe wieści, których nikt inny nie odważył się dostarczyć. Tak na
przykład było w 1340 roku, kiedy francuska flota została zniszczona w
bitwie pod Sluys przez Anglików, wówczas jedynie błazen podjął się powiedzieć o tym Filipowi VI.
Nazywani głupcami błaźni uważani byli za prawdomównych, którzy w
dodatku wyjęci hierarchii społecznej nie reprezentowali interesu żadnej z
grup ówczesnego społeczeństwa. Byli wolni. Aby od razu było wiadomo, z
kim miało się do czynienia nosili specjalne stroje: czapkę z trzema
rogami i dzwoneczkami oraz berło błazeńskie zwane marot. Dlatego w
kartach do gry karta z Jokerem nie ma stałego miejsca w hierarchii, jest
ona zmienna. I to łączy błazna z kameleonem, który jest symbolem
umiejętności dostosowania się do każdych warunków i wszechstronnej
łatwości zmian, a także - z racji nieruchomego czatowania na ofiarę -
cierpliwości. Według wyobrażeń średniowiecznych gad ten żywił się
powietrzem, przez co w alchemii wyobrażał właśnie ten żywioł.
Mak, który został użyty na okładce Fugazi i Misplaced Childhood jest symbolem śmierci. Na jego namalowanie nalegał Fish. Kolejne rekwizyty: tęcza i sroki są nawiązaniem do słów piosenki Childhood's End? - I zobaczyłem srokę na tęczy, deszcz już minął. W starej angielskiej dziecięcej rymowance jedna sroka oznacza smutek, a dwie - radość. W kulturze anglosaskiej sroka jest ptakiem mądrości, który potrafi przewidzieć przyszłość, także chwilę śmierci. Dlatego Wilkinson dwa razy namalował srokę. Ptak ten wiąże się z poza tym fragmentem opery Rossiniego La Gazza Ladra (Sroka złodziejka), który otwiera innny album Marillion: The Thieving Magpie.
Chłopiec w mundurze z okładki Misplaced Childhood nawiązuje do bohatera autobiograficznej powieści Emila Sinclaira, występującego pod nazwiskiem Hermana Hessego, zatytułowanej Demian. Wilkinson namalował konkretną osobę. Był to Robert Mead, syn właściciela pubu, do którego chętnie chodził Wilkinson. Obecnie jest dziennikarzem. Mead podobnie jak błazen z pierwszej płyty stoi boso, co było świadomym nawiązaniem Wilkinsona do okładki albumu Abbey RoadThe Beatles. Są na niej wszyscy czterej członkowie zespołu uchwyceni przez fotografa w chwili przechodzenia przez przejście dla pieszych. Paul McCartney na tym zdjęciu szedł boso. Krążą plotki, że wcześniej muzyk zmarł, po czym podobno został zastąpiony przez sobowtóra. Czy użytymi symbolami Marillion sugeruje, że wie o tej przemianie? Nie wydaje się, aby tak było.
Jak można wywnioskować z tego co już ustaliliśmy, treści zapisane za pomocą symboli i rekwizytów na okładkach pierwszych płyt Marillion są wielorakie i niejednorodne. Nie stanowią jakiejś osobnej opowieści, lecz odnoszą się do wielu znaczeń egzystencjalnych, wśród których mamy nie tylko te związane ze poczuciem ostatecznego kresu (stąd symbole śmierci: czaszka i kwiat maku) lecz także nadziei (tęcza) oraz prawdy i bezkompromisowości niezależnie od zajmowanego miejsca w świecie (błazen, sroka i kameleon).
Co z tego wszystkiego wynika? Nasze rozważania mogą nam uzmysłowić, iż świat jest dość skomplikowany a okładki płyt czasem są tego odbiciem. Stąd warto wiedzieć, na co się patrzy. Dlatego warto nas czytać.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Fotografia cyfrowa i programy komputerowej obróbki zdjęć zmieniły obraz sztuki współczesnej w stopniu, którego do końca sobie nie jesteśmy w stanie jeszcze uzmysłowić. Trzeba czasu aby spojrzeć na to co z tego wynikło w sposób obiektywny i syntetyczny. Niewątpliwie artystą, którego twórczość będzie wymieniana przy takiej okazji będzie Ionut Caras, co zawsze jest podkreślanie fotograf rumuński. A tak zupełnie na marginesie, jedna uwaga: dlaczego fakt pochodzenia z Rumunii zawsze jest wybijany na początku każdej wzmianki o tym fotografie? W przypadku amerykańskich twórców tak nie jest. W każdym razie ten młody, bo urodzony w latach 70. artysta jest autorem setek, bardzo spójnych tematycznie i kompozycyjnie prac.
W niewielu miejscach przewija się informacja, iż zanim został fotografem był marynarzem. Całkiem możliwe, bo w jego zdjęciach znać przywiązanie do nieskrępowanej przestrzeni, powtarzają się motywy morskie, statki i ogólnie szeroko rozpostarty krajobraz. W nim to najczęściej dzieje się coś, co zdarza się tylko w bajkach lub tych przyjemniejszych snach: dzieci spotykają i zaprzyjaźniają się z ogromnymi słoniami, czy żubrami, spacerują lwy, samotni ludzie, ci których omija się wzrokiem bo są obdarci, starzy, biedni i ogólnie mało estetyczni w dzisiejszym jakże nastawionym na hedonizm świecie - niosą w sobie tajemnicę i emanują mądrością.
Artysta używa fotografii kolorowych o dość zrównoważonej tonacji barwnej, głównie są to odcienie błękitu, bieli wzbogacone elementami w odcieniach zieleni. Bywa, że w na czarno białych fotografiach lub w monochromatycznej sepii nagle pojawia się coś lub ktoś w kolorze, są to ptaki, pojedyncze drzewa, postaci ludzkie, zwierzęta… Czy nie tak bywa w naszych snach? O ile je śnimy. Na oniryczne pochodzenie cyfrowych wizji wskazuje sam Ionut Caras, twierdzi, że lubię myśleć o swoich [snach] jako o inspiracjach do moich prac. Pokazuję też ciemniejszą stronę snu, niekoniecznie negatywną, częściej tę niezrozumiałą lub wywołującą uczucie nostalgii, samotności.TUTAJ
Fotograf (choć gdy widzi się jego dzieła, chciałby się napisać - malarz) posługuje się ulubionymi motywami, powtarzającymi się w zmiennych konfiguracjach pośród krajobrazów pod deszczowym niebem, kłębiącymi się chmurami, w mgle, w deszczu. Są to jak już wspomniano starzy ludzie oraz dzieci. A także piękne dziewczyny, młode pary w ślubnych strojach, zwierzęta, upozowani absurdalnie i w irracjonalnych sytuacjach (np.: słonie wdrapujące się na szczyt drewnianych wież, słonie na szczudłach, na szczycie piramidy z kamieni, dzieci czy młode kobiety na huśtawkach zawieszonych setki kilometry nad ziemią, samotni mężczyźni w cylindrach wędrujący bez lęku przez upiorne korytarze i przesmyki skalne, starcy, którym rosną skrzydła itd. Artysta wspomniał o nostalgii i samotności, którymi emanują jego zdjęcia i tak jest rzeczywiście. Przy czym nie jest to alienacja z rozpaczy i tęsknota w beznadziei. Wręcz przeciwnie, obrazy tchną ciepłem i są w gruncie rzeczy pogodne. Tak jak pogodny bywa ostateczny odpoczynek po długim dobrym życiu i odejście do innego świata aby znów stać się tam dzieckiem.
Kompozycje są lekkie, pełne powietrza, świeże, wydaje się że powstały bez wysiłku, co oczywiście jest nieprawdą, bo żeby stworzyć takie obrazy oprócz talentu trzeba cierpliwości i pracy. Widać w nich dalekie reminiscencje pochodzące z malarstwa symbolistycznego, począwszy od obrazów Philipe Otto Runge po Salvadora Dali, i to zarówno w tematyce jak i przywiązaniu do pewnych tematów. Jeśli tak jest to chyba tylko intuicyjnie, ulubionymi artystami Carasa, których on sam wymienia są, co możemy odnotować z zadowoleniem Polacy: Michał Karcz, Leszek Bujnowski oraz Dariusz Klimczak.
Cóż jeszcze możemy dodać zanim pozostawimy Was z kilkoma jego obrazami? Caras nie tworzy tylko dla zabawy, on stara się żyć ze swej sztuki (co nie oznacza, ze nie sprawia mu ona przyjemności). Jego dzieła zdobią okładki książek i płyt CD a także pojawiają się w reklamach, z jego twórczości korzystali się między innymi: Stephen King, Penguin Random House Grupo Editorial, Palas Iasi, Fiterman Pharma, Allen Teng, Hellen Poter, Sofia, Iulius Management Center SRL, Egros Trade SRL GABRIELA Balaj, David Lawrence, Good Housekeeping, Django Productions - Edynburg, Barbara Kingsolve, Coolminds BV, Lawrence J. Whritenour JR, Tobias Rickardson & Bokeh Konstfoto CO, Wiktoria Mahu Choffela, Amber Wang Angela Mary Butler, Anna Bower, Pascale Granger, Paolo Conselvan Osvaldo Esposito, Joana Lopez.
I jeszcze jedno - fotograf prowadzi stronę internetową, na której można zobaczyć jeszcze więcej i więcej jego zdjęć TUTAJ.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Clan of Xymox (TUTAJ) wziął udział w sesjach Johna Peela (TUTAJ i TUTAJ) dwukrotnie. Obie miały miejsce w legendarnym studio Maida Vale 5. Pierwsza 17.06.1985 roku, jej producentem był Mark Radcliffe a dźwiękowcem Mike Robinson. Zespół nagrał trzy utwory: Stranger, Moscoviet Mosquito i Seventh Time.
Pierwszy pochodzi z debiutu nagranego dla 4AD zatytułowanym Clan of Xymox. I znowu jak to bywało w przypadku Peela, wersja sesyjna znacznie różni się od płytowej. Po pierwsze wydaje się być nieco wolniejsza, brzmienie klawiszy we wstępie jest głębsze, choć wstęp każdej z wersji robi niesamowite wrażenie.. Dalej we wstępie wyciszone są gitary, poza tym wokal pojawia się chwilami w innych miejscach. Moscoviet Mosquito, piosenka którą znamy z kompilacji 4ADLonely is An Eyesore (pisaliśmy o niej TUTAJ) zrealizowana jest zupełnie inaczej. Brzmienie jest znacznie lżejsze, choć wokal brzmi podobnie, zmieniając jednak pewne fragmenty tekstu. Nadal po tych wszystkich latach uważam, że to jeden z najlepszych utworów Clan of Xymox. Patrząc na całość utworu jednak odchudzony podkład syntezatorowy chyba nie polepsza wersji w porównaniu do tej zrealizowanej w studio 4AD. Seventh Time - znowu wracamy do pierwszej płyty. Jest nieco bardziej sennie, mniej basu, tak charakterystycznego dla wersji albumowej, jest spokojniej ale ogólnie znacznie lepiej niż na albumie. Widać większe skupienie dźwiękowców nad melancholijnym wokalem Anke Wolbert no i to wysunięcie syntezatora a la flet na pierwszy plan... Zdecydowanie na plus całościowo w stosunku do albumu głownie dzięki uczynienia z wokalu atutu piosenki, a jest z czego.
Niemalże po pół roku (3.11.1985) grupa znowu wraca do tego samego studia i w tym samym składzie, teraz jednak producentem jest Dale Griffin, a dźwiękowcem Mike Shilling. I to słychać!
Zaczynają zupełnie odlotową wersją After The Call. Każdy kto zna doskonały album Petera Nootena i Michaela Brooka zatytułowany Sleeps with the Fishes (nagrany dwa lata później kiedy Nooten opuścił zespół) ten wie, że wersja z sesji Peela jest bliższa solowemu wykonaniu z płyty Nootena i Brooka, niż surowej i mniej uduchowionej (a chwilowo nawet nudnawej) wersji z albumu Clan of Xymox. Być może realizatorzy Peela tchnęli nowego ducha w karierę Nootena? Do albumu Sleeps with the Fishes wrócimy w dziale Z Mojej Płytoteki, kto nie zna już dziś zapraszam. To album o którym Tomasz Beksiński mówił, że jeśli w Niebie grana jest jakaś muzyka, to jest właśnie taka...
Dalej mamy Agonised By Love z nieco zmienionymi automatami perkusyjnymi, co moim zdaniem wypada gorzej niż na płycie, podobnie jak wokal. Finalnie zespól wykonuje Mesmerised - piosenkę zaczynającą album Medusa (tam nazywa się Theme I). Świetna wersja, zawierająca ciekawy bardziej uduchowiony wokal... Widać, że zespół tutaj jest mniej surowy brzmieniowo niż na albumie.
Swoją drogą kto dzisiaj tak pięknie gra i śpiewa?
Niewielu... a jeśli już, to właśnie u nas.
Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Clan of Xymox - Peel Sessions (17.06.1985, 3.11.1985), Tracklista: Stranger, Moscoviet Mosquito, Seventh Time, After The Call, Agonised By Love, Mesmerised.
Ian Curtis zanim został wokalistą zespołu Joy Division wcześniej próbował sam założyć dwa zespoły muzyczne. O pierwszym opowiada w swojej książce Deborah Curtis: Było to jeszcze w czasach szkolnych Iana. Na fali popularności zespołów rockowych Ian postanowił wraz z przyjaciółmi utworzyć bliżej nieznaną z nazwy grupę. Należeli do niej Tony Nuttall, Peter Johnson i Brian McFaddian. Ian grał na basie, Peter na klawiszach, ponieważ uczył się wcześniej na fortepianie, Brian na gitarze, a Tony na perkusji.
Ian przyjaźnił się z Tonym, starszym od siebie o półtora roku od wielu lat. Był on jego przyjacielem z lat dzieciństwa, bo obaj mieszkali blisko siebie a ich matki były przyjaciółkami. Znajomość nie ustała potem, gdy poszli do szkoły. To dzięki Tony'emu Ian poznał Deborah, która najpierw z nim zaczęła się spotykać. Jednak po latach, według Deborah, ich przyjaźń wygasła, podobno z powodów politycznych, ponieważ Tony został socjalistą a Ian pozostał konserwatystą. Ostatni raz, tak utrzymuje w swojej książce Deborah, widzieli się po tym, gdy Joy Division wydał pierwszy singiel An Ideal for Living (piszemy o nim TUTAJ). Ian pokazał go Tony’emu, który podobno był przerażony szatą graficzną okładki i skrytykował muzykę, która mu się nie spodobała. Niemniej wcześniej planowali karierę muzyczną, chcieli wyjechać do Londynu i stać się tam zespołem na miarę Rolling Stones, których uważali za bardziej męskich niż Beatles'ów.
Po latach Nuttall rzeczywiście wyjechał do Londynu, lecz nie kontynuował marzeń muzycznych. Został grafikiem komputerowym i nauczycielem projektowania graficznego. Przedstawia też inną wersję wydarzeń, różniącą się od tej podanej przez Debbie Curtis: podobno jego kontakt trwał z Ianem cały czas, aż do sierpnia 1979 r. Obaj wymieniali się notatkami i od czasu rozmawiali ze sobą. Mieli się spotkać w listopadzie, wynika to z klipu Tony'ego Nuttalla opublikowanego na You Toube
Pośród wielu materiałów, które tam zamieścił są krótkie filmy o Ianie Curtisie, Joy Division i czasach ich przyjaźni. Wydaje się, jest to rodzaj ekspiacji, swoista próba uporania się ze stratą, jaką była śmierć Iana Curtisa.
Kolejny zespół Ian Curtis miał zamiar utworzyć z Ianem Grayem, gitarzystą, który krótko grał z muzykami Wild Ram oraz z perkusistą Martinem Jacksonem i basistą Richardem Morrisey Kedziorem. Zespół nie dorobił się nazwy, roboczo, po wielu dyskusjach nazwali się The Hollywood Stars. Kedzior w wywiadzie (chyba jedynym jaki udzielił) opowiedział o swojej znajomości z Ianem Curtisem i ich wspólnym graniu: Przez jakiś czas próbowałem stworzyć zespół z każdym, kto byłby gotowy żeby się do mnie przyłączyć. Bardzo to frustrujące doświadczenie, bo ludzie przychodzili nieprzygotowani: perkusiści bez zestawów i pałeczek a gitarzyści bez instrumentów. Miałem gitarę basową i wzmacniacz. Na ogłoszenie odpowiedział Ian Gray, bardzo dobry gitarzysta, który odniósł sukces w zespole o nazwie Wild Ram. Pojawił się z Ianem Curtisem, potencjalnym wokalistą, na koncercie Buzzcocks/Eater. Nie jestem całkiem pewien, jak go znalazł. Od tej chwili potrzebowaliśmy miejsca, aby przeprowadzić próbę. Była sala publiczna przy Shrewsbury Street, Moss Side. Ian Curtis był oczywiście żonaty. Wydaje mi się, że miał babcię lub krewnego przy Henrietta Street w pobliżu miejsca prób. Mieliśmy bardzo luźne sesje, były one dość chaotyczne - mieliśmy dobre chęci, ale nie za wiele umiejętności muzycznych. Iain Gray był bardzo grzeczny i zapowiadał uprzejmie "Stepping Stone" lub "New Rose". Nie siadaliśmy i nie rozmawialiśmy; nasze spotkania przypominały raczej jam sessions. Mieliśmy może trzy lub cztery próby, może trzy, co najwyżej, żeby być szczerym (...) Nie prowadziłem żadnych głębokich czy sensownych rozmów z Ianem Curtisem; mówiliśmy o zaletach Velvet Underground, The Stooges, Iggy Pop i o muzyce. Wyglądał na niesamowicie nieśmiałego człowieka. W pewien sposób trudno było się z nim porozumieć. Był blisko z Iainem Gray, ale od nas trzymał się z daleka (...) Wybraliśmy się na praktykę do lokalnego pubu na Alexandra Road, przy Moss. Stanęliśmy w pubie The Little Western (chociaż był tam też pub Great Western). Pamiętam, że Ian Curtis miał mały pomarańczowy wzmacniacz. To nie była sala główna, gdzie ludzie siedzieli i pili, to było dalej od baru. Ludzie chodzili, patrzyli i wychodzili. Nigdy nie zapomnę tego, gdy starszy mężczyzna podszedł bliżej i wyszeptał przyciszonym tonem, że uważa, że jesteśmy w porządku, ale nie myśli tak o wokaliście! Nie mógłbyś tego wymyślić, jeśli byś tam nie był. Po prostu chciałbym wziąć taśmę, aby nagrać na magnetofonie nasze próby, albo przynajmniej aparat. Była jeszcze jedna sesja w domu Martina Jacksona, bez Iana Gray, z jednym z moich najstarszych przyjaciół, który był gitarzystą. Aleśmy tam przeklinali kiedy Ian Curtis wywrzeszczał wszystko co mu przyszło do głowy (LINK).
Gdy Curtis przyszedł na pierwsze spotkanie z przyszłymi muzykami Warsaw, opowiedział im o tym swoim zespole, a Peter Hook i Bernard Sumner opisali mu swój. Peter Hook tak to zapamiętał: [Ian Curtis] miał perkusistę i gitarzystę, Bernard i ja mieliśmy bas i gitarę i gadaliśmy o połączeniu, ale zespoły punkowe w tamtych czasach nie miały 2 gitarzystów. To nie było dozwolone! Tego nie było w przepisach (śmiech). Na początku nie mogliśmy się połączyć, ale gdy jego gitarzysta odszedł, dołączył do Bernarda i do mnie jako trzeci, a potem poszukaliśmy perkusisty (TUTAJ).
I tak zaczęła się legenda Joy Division...
Legenda, która trwa do dzisiaj.
Czytajcie nas, codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.
W czwartek 17.01. 2019 roku, na dwugodzinnej imprezie w Limerick, zaprezentowana zostanie książka zawierające krytyczne eseje o Joy Division. Edytorami 300 stronicowego dzieła są Martin J. Power, Eoin Devereux i Aileen Dillane.
Jesteśmy bardzo ciekawitego materiału, jeśli kupimy książkę niewątpliwie opiszemy ją u nas. Miejmy nadzieję, że eseje wniosą coś nowego, i co ważniejsze konstruktywnego do naszej wiedzy o zespole... Jeśli jednak nie, to poza okładką, reszta znajdzie inne zastosowanie. Oby papier nie był kredowy, choć patrząc na cenę 30 Euro i to w promocji, może takim się okazać...
Dzięki Kamilowi dowiedzieliśmy się, że 18.05.2019 w Oberhausen odbędzie się bardzo interesujący koncert zatytułowany: New Waves Day 2019. Na powyższym plakacie widać nazwy wielkich, znakomitych gwiazd post punk i chłodnej fali. Wśród nich basista Joy Division Peter Hook i jego the Light (TUTAJ), oraz And Also the Trees (TUTAJ).
Ponoć imprezę poprowadzą niemieccy DJ-eje, choć wątpimy, bowiem wśród wymienionych na plakacie nie ma żadnego Ahmeda, ani Mahometa..
Przypominamy, że tylko do 22.02.2019 trwa wystawa zdjęć poświęconych zespołom z Manchesteru. Wśród nich oczywiście Joy Division, ale i inne znane grupy (o wystawie pisaliśmy więcej TUTAJ). Wystawiane są zdjęcia takich fotografów jak: Kevin Cummins, Pennie Smith, Paul Slattery, Steve Double, Peter Walsh czy Howard Barlow.
Spieszcie się oglądać wystawy, tak szybko je zamykają...
Macie jakieś newsy do przekazania? Chętnie umieścimy je w tej rubryce. Piszcie na adres: isolations.blogspot.com@gmail.com
I oczywiście czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.