sobota, 15 lutego 2020

Co się dzieje z nimi dzisiaj: Vini Reilly z Durutti Column - pierwszy muzyk Factory Records

Vincent Gerrard Reilly (ur. 1953 r.), znany jako Vini Reilly (pisaliśmy o nim TUTAJ), jest jednym z najlepszych współczesnych gitarzystów. Choć on sam w to wątpi uważając się za przeciętnego (nie jestem wirtuozem wyznał w jednym z wywiadów).
W zasadzie jest on antytezą muzyka rockowego: nie robi nic dla sławy, nie ugania się za pieniędzmi, nie epatuje skandalicznym stylem życia… wręcz przeciwnie, jest dyskretny i nie lubi się zwierzać, choć przecież nie stroni od ludzi. Wydaje się, tak po prostu, że nie ma dla niego nic ważniejszego od muzyki.
 
Był pierwszym artystą, z którym wytwórnia Factory Records założona przez Alana Erasmusa, Tonyego Wilsona i Petera Savillea zawarła kontrakt lub raczej – którego otoczyła opieką. Co ważniejsze przyjaźnił się z Ianem Curtisem z Joy Division (pisaliśmy o tym TUTAJ).  Artysta w wielu wywiadach podkreśla, jak wiele im zawdzięcza: Tony Wilson opiekował się mną, kiedy byłem w Factory. Krzyczałem na Tonyego i mówiłem mu, jakie to wszystko trudne, a on kazał mi się zamknąć. Zwykle krzyczał „jeśli nauczyłeś się walczyć, to pierwszą rzeczą, którą zrobisz, jest to, że nie powiesz o tym ludziom!” (…) nie ma innej firmy fonograficznej, która by pozwoliła mi nagrać płytę w 1979 roku. Ani jednej. Ponieważ byłem samobójcą, ponieważ byłem poważnie i niebezpiecznie chory. Byłem całkowicie do niczego… kompletny wrak. Mój zespół rozpadł się, a ja się wycofałem. Tony Wilson i Alan Erasmus bez przerwy przychodzili do mojego domu, aby przekonać mnie do nagrania płyty. Żadna inna wytwórnia nie zrobiłaby tego

On sam także wiele zrobił dla wytwórni: W pewnym sensie stał się przez nią bezdomny i spędził przynajmniej cztery lata tułając się po domach innych ludzi. Aby zapłacić ogromne zobowiązanie podatkowe pozostałe po rozpadzie wytwórni Factory, musiał sprzedać własne mieszkanie. Jak wyjaśnił w udzielonym wywiadzie Musiałem zawrzeć dobrowolne porozumienie, aby uniknąć bankructwa. Na koniec nie miałem absolutnie nic (LINK).

Muzyk od zawsze zmagał się z depresją, miał próby samobójcze i jakby tego jeszcze było mało, w ciągu ostatniej dekady przeszedł trzy udary: dwa niewielkie w 2010 roku i poważny w 2011 roku. Po tym ostatnim, bardzo rozległym, długo nie mógł grać. Niewładna ręka nie była posłuszna i w efekcie artysta stracił wszystko… Stał się niezdolny do pracy, czyli do gry, a przez to nie mógł zarabiać na swoje utrzymanie, nie był w stanie płacić za czynsz. 



Długi rosły i w efekcie groziła mu eksmisja… Na szczęście jego bratanek, Matt Reilly, przełamał obręcz milczenia wokół muzyka i zaapelował o pomoc do licznych fanów (a w zasadzie przyjął propozycję jednego z nich). Odzew przeszedł najśmielsze oczekiwania.
 
Jednak kiedy Vini dowiedział się o tym, najpierw kazał krewniakowi zakończyć zbiórkę, bo uznał, że jest to nadużywanie dobroci, co potem skomentował w jednym z wywiadów: a co z tysiącami ludzi, którzy znajdują się w tej samej sytuacji i nie mają wokół siebie osób, które ich wspierają? I dalej:  Kiedy dowiedziałem się, że ludzie wysyłają pieniądze, aby mi pomóc, poczułem absolutne zażenowanie i upokorzenie, ponieważ nigdy wcześniej nie musiałem pożyczać. Nie jest mi łatwo pobierać pieniądze od ludzi, chyba te pieniądze zostały już wydane, w takim przypadku zrobię jakiś specjalny album i wyślę go ludziom, którzy przekazali pieniądze, ponieważ chciałby by mieli coś w zamian. Czuję się tak, jakby ludzie dbali o mnie, a to jest warte więcej niż jakakolwiek ilość pieniędzy (LINK). Dzięki temu ostatniemu wrażeniu muzyk paradoksalnie nabrał ochoty do życia. Zaczął ćwiczyć. Nie wiedziałem, że tylu ludzi zna moją muzykę. To spowodowało prawdziwą zmianę w moim nastawieniu. Do tej pory czekałem na czwarty udar, aby umrzeć… Uświadomiłem sobie, że ludzie martwią się niesprawiedliwością i pomagają tym, którzy walczą.

Obecnie nadal nie czuje się dość dobrze. Wygląda także nie najlepiej, ale ma wokół siebie osoby, które otoczyły go swoją opieką – przede wszystkim jego partner z zespołu wraz z całą rodziną. Występują wspólnie od 1981 roku. Bruce Mitchell jest perkusistą, a Vini gra na wszystkim innym: na trąbce, instrumentach klawiszowych oraz oczywiście na gitarze. Ich zespół i delikatny styl, dźwięczne, szklane brzmienie gitary, wpłynęły na wielu muzyków: od Morrisseya, z którym Reilly współpracował, przez Briana Eno po Red Hot Chili Peppers. Bez przyjaciół, Vini chyba przestałby istnieć. W wywiadzie 2015 r. otwarcie o tym mówił: …prowadzę bardzo niespokojne życie. Od piętnastu lat cierpię na depresję. Miałem trzy próby samobójcze. Chciałem, żeby to się skończyło. Kolejny przyjaciel uratował mnie, ponieważ jego dziewczyna miała białaczkę. Zapytał mnie, czy mógłbym coś dla niej napisać, melodię, która ją rozweseli. Zrobiłem więc dwa utwory, które stały się moim pierwszym albumem.
 
Nie ma w domu Internetu (jego profile w mediach obsługuje jego bratanek) nie ogląda telewizji i w zasadzie nie słucha radia. Kontakt ze światem zapewniają mu znajomi i przyjaciele, głównie jego bratanek Matt oraz rodzina Brucea Mitchella, której stał się częścią. Pokochał córkę swego przyjaciela – Zinni – spędzał z nią dużo czasu, patrzył jak dorastała, a teraz przyjaźni się z jej mężem Jamiem. Twierdzi, że oni wszyscy uratowali mu życie… (LINK).


Nadwrażliwiec w świecie show businessu. To mogło skończyć się bardzo źle, ale jednak, na razie, sprawy idą w dobrym kierunku. W 2014 roku Vini wystąpił niespodziewanie w Wilbraham St Ninian's United Reform Church podczas festiwalu w Chorlton (Chorlton Arts Festival), w Manchesterze:



W końcu poprzedniego roku wytwórnia Les Disques du Crépuscule (pisaliśmy o niej TUTAJ) wydała płytę winylową Fidelity, studyjny album The Durutti Column z 1996 roku, który pierwotnie ukazał się na CD. Pierwotnie zawierał 10 utworów napisanych i wykonanych przez Vini Reilly, z okazjonalnymi wokalami Eleya Rudge. Teraz jest to specjalna edycja z podwójną płytą w zaledwie  w 1000 egzemplarzach, tłoczona na przezroczystym, niebieskim winylu, z nową okładką autorstwa projektanta Crépuscule, Benoit Henneberta, na podstawie portretu Vini Reilly według zdjęcia Carola Morleya. Jest na niej 12 utworów, bo zdecydowano się dodać jeszcze My Only Love oraz eksperymentalny utwór The New Fidelity kiedyś wydany w portugalskiej kompilacji z 1992 roku zatytułowanej Hare, Hunter, Field.

Mistrz zaczyna tworzyć (LINK) choć wydaje się być przygotowanym na wszelkie okoliczności. Wydał nawet dyspozycję co do swojego pogrzebu: Chcę, żeby moje prochy zostały rozrzucone na Wyspie Skye. Kocham to miejsce. Patrzyłem, jak wydry bawią się tam i ptaki latają po niebie. Jesienią moje stopy były tam zimne. Tam jest zawsze tak piękne.


Pomysł jest godny uwagi... A my wracamy jutro z kolejnym postem - dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 14 lutego 2020

Niezapomniane koncerty: Peter Murphy z Bauhaus i Trent Raznor z Nine Inch Nails w Radio Boston - dream team chłodnofalowych brzmień


Czy ktoś może sobie wyobrazić dream team chłodnofalowych i mrocznych brzmień? Na pewno byliby w nim nasi dzisiejsi bohaterzy - wokalista jednego z najbardziej kultowych zespołów dołującej strony muzyki - Peter Murphy, i człowiek - orkiestra, który swoje studio nagraniowe urządził w domu, gdzie Manson zamordował ciężarną żonę Polańskiego, czyli Trent Raznor. Kiedyś czytałem w jednym z wywiadów, że keyboard postawił na drzwiach do owego domu, które wcześniej wymontował. Raznor dla przypomnienia, jest liderem kultowej industrialnej kapeli Nine Inch Nails (nazwa przypadkowa, zapewne nie ma nic wspólnego z Chrystusem) i to on stworzył takie tuzy muzyczne jak Filter czy Marilyn Manson.

Zatem ci dwaj panowie po przejściach spotykają się, dobierają sobie do zespołu Atticusa Rossa - to on z Raznorem zdobył Oskara za muzykę do filmu The Social Network i z nim gra obecnie w NIN, i Jordie Whitea (też z NIN).  23.06.2006 nagrywają minisesję dla Radia Boston. Zatem pora na tracklistę:

Zaczynają od Reptile z repertuaru NIN z kultowego albumu Downward Spiral, o którym jeszcze napiszemy... Skromna publika siedzi na podłodze, ale kto z nas by nie chciał? Byle tam być... Wersja zaśpiewana nieco spokojniej niż na albumie, ale bardzo ciekawie. 


Jako drugi wykonują cover zespołu the Normal - Warm Leatherette. I tutaj zaskoczenie - bowiem zaczynamy obracać się wkoło klimatów Joy Division. Piosenka ma tekst, który powstał pod wpływem kultowej powieści J.G. Ballarda - Kraksa (pisaliśmy o niej TUTAJ). A skoro Ballard (TUTAJ) to wiadomo - Ian Curtis, który Ballarda bardzo lubił i posiadał w swojej bibliotece jego dzieła.


Skoro była piosenka NIN to pora na utwór Murphyego - A Strange Kind of Love. Jest dobrze, nastrojowo i balladowo. 


Całość kończy się megahitem i znowu wracamy do Joy Division. Artyści jako ostatni wykonują Night Clubbing z repertuaru Iggy Popa. Co ważne, to z jego płyty Idiot, ostatniej płyty, której Ian Curtis wysłuchał przed samobójstwem (pisaliśmy o niej TUTAJ).  

Reasumując, Joy Division są w studio. Mamy Bauhaus o których Ian Curtis mówił bardzo  pozytywnie w swoim ostatnim wywiadzie niespełna 2 miesiące prze śmiercią (TUTAJ) i na których koncercie niby miał być podczas nagrywania sesji Closer, w co nie do końca wierzymy (TUTAJ). Mamy też Popa, którego twórczością Iana Curtisa zaraziła jego żona Deborah. I J.G. Ballarda - jednego z jego ulubionych pisarzy. 

Jak na trzy utwory cztery skojarzenia. To nie może być przypadek. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 13 lutego 2020

Remko Heemskerk: Uwielbiam wieżowce, długie aleje i ludzi. To się nigdy nie kończy, zawsze jest ich więcej i więcej

Czy lubicie ciszę? Jeśli tak, to obrazy wykonywane przez Remko Heemskerk mogą się wam nie spodobać. Bo jego osobiście cisza męczy, w jednym z wywiadów nawet powiedział: urodziłem się i wychowałem w małym miasteczku w Holandii, które było tak ciche i spokojne, że się zestresowałem. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale lepiej śpię, gdy po ulicach jeżdżą wozy strażackie z głośnymi syrenami. Gdy więc nadarzyła mu się okazja i mógł przenieść się z żoną na pół roku do Nowego Yorku (gdzie otrzymała ona propozycję pracy dla ONZ) był zachwycony. NYC jest najbrudniejszym miastem, jakie kiedykolwiek widziałem - powiedział – najbardziej chaotycznym. Jest głośno i tłoczno, nigdy nie jesteś sam, nawet we własnym mieszkaniu, ale uwielbiam to. Uwielbiam wieżowce, długie aleje, ludzi. To się nigdy nie kończy, zawsze jest ich więcej i więcej (LINK).
 
Tak było w 2012 roku i mimo, że już dawno artysta wrócił do Holandii (gdyby trochę poczekał, wróciłby do Niderlandów), nadal myślami jest za Atlantykiem. Zrobił Big Apple wiele zdjęć, z których cały czas korzysta, przetwarzając je cyfrowo. Jego ilustracje metropolii, całkowicie odmienne od pesymistycznych wizji Jeremy Manna (TUTAJ) uderzają perlistą feerią jaskrawych barw. Nowojorskie drapacze chmur u Heemskerka nie są szare. Są różowe. Możliwe, że czyste barwy których użył wynikały z jego stanu emocjonalnego w tamtym czasie: Każda ilustracja ma dla nas osobistą historię. East 10th Street była ulicą, w której mieszkaliśmy. Kiedy paliłem przez okno, widziałem w zasadzie to zdjęcie. Każdego ranka chodziliśmy pieszo z żoną do pracy. Na konkretnym skrzyżowaniu na Park Avenue całowaliśmy się na pożegnanie, dokładnie pod budynkiem Chryslera, który był pięknie podświetlony w porannym słońcu.
 
Ten optymizm bijący ze obrazów Heemskerka jest więc zrozumiały, ale na dłuższą metę upiorny i szokujący. Przypomina nastrojem początek powieści Wieżowiec JG. Ballarda, o której pisaliśmy TUTAJ.  Niby wszystko jest takie czyste, piękne, gładkie, nieskazitelne… lecz gdy pierwsze wrażenie mija, zaczynają się problemy, gaśnie światło i nie jest już kolorowo. Może dlatego że dla artysty Uderzająca kompozycja jest ważniejsza niż rzeczywistość, bo jak wyznał Lubię zmieniać prawdziwy świat (…) Bawię się w Boga i tworzę własny (LINK). Chcemy wierzyć, że ta transformacja otoczenia jest efektem marzeń, a nie - zafałszowanym obrazem istniejącego świata. W wizji Heemskerka gdy czasem pojawiają się udzie, są podobnie jak u Edwarda Hoppera (malarz przyznaje się do inspiracji jego twórczością), wyalienowani, zapatrzeni w swoje komunikatory lub po prostu samotni.











Mieszkając w Holandii Heemskerk poznał i zachwycił się malarstwem dawnych mistrzów, od których nauczył się wielu rzeczy. Chciał malować tak jak Rembrandt czy Vermeer, zrozumieć van Gogha, a poza tym zmieniać punkt widzenia podobnie jak Mondrian, dawać do myślenia jak Escher i łączyć komercję ze sztuką jak Toorop. Nie wydaje się, aby to wszystko mu się udało, lecz nauczył się jednego - że sztuka to nie tylko doskonały obraz, to głębokie uczucie, coś osobistego. Jeśli ta definicja jest prawdziwa, to nasz blog jest dziełem sztuki…

Artysta posiada swoją stronę internetową (LINK) na której można zobaczyć więcej jego prac.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

środa, 12 lutego 2020

Pierwsze nagranie filmowe - Joy Division i Malcolm Whitehead


Pierwsze na żywo nagranie koncertu zespołu Joy Division zainicjował Malcolm Whitehead. Powód był prosty: film powstał, ponieważ zespół spodobał mu się bardziej niż cokolwiek innego i lubił aparaty fotograficzne (Factory Information Sheet 1979). Składał się z fragmentów koncertu  w Bowden Vale Club w Altrincham z 14 marca 1979 roku (pisaliśmy o tym materiale TUTAJ). Film powstał na taśmie 8 mm i zajął trzy 3-minutowe kasety, a jego budżet wyniósł 72 funty. Zarejestrował trzy piosenki: She's Lost Control, Shadowplay i Leaders Of Men. Malcolm Whitehead  zapamiętał, że konieczne do ich sfilmowania były ostre światła, dlatego chcieli utrwalić tylko dwie piosenki (LINK).

Gwoli wyjaśnienia w tamtym czasie nagrywanie filmów nie było tak proste jak dzisiaj, choć znacznie łatwiejsze niż dekadę wcześniej. Przełomem stała się produkcja w latach 60. XX w. kamer amatorskich na taśmy szerokości 8 mm zwinięte w małych kasetach, które były lekkie. Po ich użyciu można je było bez problemu zanieść do zakładu fotograficznego w celu ich wywołania. W latach 80. takie używane aparaty a także projektory można było tanio kupić, bo na rynek wkraczała już technologia video.  W odróżnieniu od niej technologia taśm 8 mm dawała obraz w niskiej rozdzielczości.

Materiał Whiteheada uchwycił dobrze występ Joy Division - autor mógł swobodnie poruszać się na scenie, aby robić zbliżenia, ujęcia przerywane, w szerszym planie od strony widowni. Nagranie to następnie wmontowano w dłuższy materiał filmowy, publicznie pokazany 13 września 1979 r. na imprezie nazwanej The
Factory Flick i otrzymało własny numer katalogowy Factory Records (FAC 9). Oprócz filmu Whitehead'a obraz składał się jeszcze z trzech krótkometrażowych realizacji w reżyserii Charlesa Salem'a, które powstały również na taśmie Super 8 mm, oraz jeszcze z taśmy wideo z różnorodnymi współczesnymi utworami muzycznymi wyświetlanymi przez Telewizję Granada w latach w 1976 i 1977 r." Obecnie film ten można zakupić w zestawie wydanym z okazji rocznicy Factory Records 1978-1979 zawierającym pierwsze numerowane produkty Factory (LINK).

Zanim wyświetlono go w londyńskim Scala Cinema, zespół zobaczył go na zamkniętej projekcji w sypialni Whiteheada. Michael Butterworth w swoich wspomnieniach The Blue Monday Diaries: In the Studio with New Order  wydanych w 2016 (s. 33–35) tak o tym napisał: Ian był bardzo poruszony tym filmem, ale Rob [Gretton] był nim zaniepokojony. Najprawdopodobniej Gretton wyraźnie zdawał sobie sprawę z siły oddziaływania zespołu.



Film uznano za udany. Miał zostać pokazany w Berlinie w 1980 roku, a Butterwortha zaangażowano do napisania komunikatu prasowego, który chciano rozdawać przed projekcją, do czego jednak nie doszło. Tymczasem współpraca Factory z Whiteheadem nabrała rumieńców i w czerwcu 1980 r. zaplanowano otwarcie The Factory Video Unit która miała stać się agendą wideo Factory Records, tzw. IkonFCL (Factory Communications Limited) gdzie zamierzano produkować wideoklipy i relacje z koncertów. Ale to już zupełnie inna historia.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

wtorek, 11 lutego 2020

Sztuka Ralstona Crawforda: Konstrukcje zredukowane do płaszczyzn i cylindrów, pozbawionych ludzkiej obecności

Grób Ralstona Crawforda jest modernistyczny. Jego bryła odcina się od klasycystycznych grobowców na starym cmentarzu w St. Louis. Ale jest to idealne miejsce dla niego - jednego z wielkich współczesnych artystów XX wieku, który pasjonował się kulturą Nowego Orleanu - szczególnie jazzem. Życie Crawforda zamyka się pomiędzy rokiem 1906 a 1978. W 1971 zdiagnozowano u niego raka i dano mu miesiąc życia. Wtedy zrobił szereg prac, których tematem był kres... zobrazowany przez wraki samochodów, rozpadające się budynki i stare płyty nagrobne. Między nimi znalazł się także cykl zdjęć dokumentujących nowoorleańskich muzyków jazzowych, w tym również ich tradycyjne pogrzeby. On sam także taki miał, a na jego płycie nagrobnej wyryto werset z jazzowego standardu pogrzebowego Didn’t he ramble.  

 

Crawford, gdy mówił o swoich obrazach, czasami używał terminów muzycznych: Bardzo mnie interesuje rodzaj obrazowego kontrapunktu - zestawienie jednej melodii lub tematu w relacji do innych lub kilku. Wydaje mi się jednak, że z tych kontrastów nie wypływa zainteresowanie ich strukturą obrazową. Wszystko to jest częścią ogólnej koncepcji - a nie jestem zainteresowany produkcją dekoracji. Ta właściwość jego malarstwa została podchwycona przez krytyków, którzy zauważyli, że jego dzieła, mimo, że ukazują ten sam temat, są niepowtarzalne. Podobnie jak się to dzieje z linią melodyczną u muzyka jazzowego, u który ten sam temat muzyczny transponuje w inną tonację, przekształca i wstawia w momencie improwizacji w zupełnie inną melodię. Związek między formą wizualną i muzyczną występował u wielu malarzy i muzyków, obserwujemy go w twórczości Wassilya Kandinskyego i Artura Dovea czy Claudea Debussyego i Charlesa Mingusa, ale u Crawforda nie było tej dosłowności. U niego formy abstrakcyjne stawały się metaforą łączącą się z utworem muzycznym tylko tematem, będąc po prostu rodzajem improwizacji.
 









Sztuka Ralstona Crawforda przeszła dramatyczną ewolucję w latach 40. XX wieku pod wpływem lotnictwa. Zaczął w latach 30. XX w. od form geometrycznych, reprezentujących tematy architektoniczne. Konstrukcje na nich zostały zredukowane do płaszczyzn i cylindrów, pozbawionych ludzkiej obecności. Crawford zastosował stosunkowo stonowaną paletę, z wyraźnymi plamami kolorystycznymi i przylegającymi do nich figurami geometrycznymi wyróżniającymi się wysmakowanymi odcieniami. Tematami jego płócien były - silosy, stodoły, mosty i budynki przemysłowe – wszystkie je zobaczył podczas swoich licznych podróży po Stanach Ameryki, przede wszystkim na wiejskich terenach Pensylwanii. Przez wojnę natomiast jego twórczość uległa zmianie. Spowodowane to było jego osobistymi doświadczeniami. Crawford pełnił funkcję szefa działu prezentacji wizualnej dywizji pogodowej w lotnictwie wojskowym. Opracował i zastosował łatwo rozpoznawalne symbole meteorologiczne i przekazywał za ich pomocą informacje o zbliżającym się deszczu, śniegu, chmurach i innych warunkach meteorologicznych. Po wojnie Magazine Fortune zlecił Crawfordowi obserwację testu bomby atomowej w atolu Bikini na Wyspach Marshalla. Jego relacja z tego wydarzenia zawierała kolorową grafikę z USS Nevada - statkiem używanym jako cel. Jego kompozycja w przeważającej mierze abstrakcyjna przedstawiała zarówno wybuch, jak i wrak okrętu po detonacji. Te doświadczenia mocno wpłynęły na Crawforda i stanowiły punkt zwrotny w jego życiu i sztuce.

Po wojnie artysta zaczął podróżować - był w Europie a potem wrócił do Ameryki i zachwycił kulturą Nowego Orleanu. Jego sztuka jest integralnie związana i obrazuje przemianami, jakie zaszły w jego życiu, a także w społeczeństwa, którego był częścią. Crawford przywłaszczył sobie styl modernistyczny, precyzyjnie odtwarzając przedmioty, płynnie choć płasko malowane, takie jak drapacze chmur, konstrukcje przemysłowe i maszyny. Podobnie jak inni amerykańscy artyści, Crawford szukał sztuki dostosowanej do mentalności ówczesnego społeczeństwa, które stawało się coraz bardziej bezosobowe, zmechanizowane i industrialne.

Co nas zafascynowało w jego twórczości? Chyba to, że mimo przypiętej łatki abstrakcjonisty jego obrazy potrafią przekazać całą złożoność krajobrazów, zupełnie jakby były to dzieła figuratywne. Rzeczywiście, niczym abstrakcyjny temat grany na jakimś instrumencie, który maluje światy.


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 10 lutego 2020

Isolations News 75: Joy Division na aukcji - nieznane zdjęcie zespołu, nowy album Smashing Pumpkins, David Gleave wystawia w Manchesterze, Antipole koncertuje, Tool i Zenek Martyniuk w Matrixie, Belive na winylu, Czas Ołowiu dotknął Romualda Lipko

Na aukcji jest do kupienia oryginał singla Joy Division - Licht und Blindheit, za jedyne ok. 5 K PLN. I pomyśleć że Rob wciskał to ludziom przy wejściu do metra w Londynie a ci wywalali do kosza. O albumiku pisaliśmy TUTAJ. Aukcja jest TUTAJ.

Skoro mowa o Joy Division to cały czas wypływają ich nowe zdjęcia. To powyżej jest autorstwa Francois Lagarde i zostało zrobione 16 października 1979 roku w klubie Plan K  (LINK). Warto zobaczyć TUTAJ - gdzie sam  Phlippe Carly opisał specjalnie dla nas swój album z innymi zdjęciami  z tego samego wydarzenia.

Skoro Joy Division to Factory i Manchester, a tutaj fotograf David Gleave zaprasza w dniach od 7 do 21 lutego na swoją pierwszą, indywidualną wystawę w Cass Art przy Oldham Street. Pokaże na niej zdjęcia z pierwszych sześciu lat działalności artystycznej, czyli od zdjęć Viniego Reillyego wykonanych w jego domu w Didsbury, do dnia dzisiejszego. Więcej TUTAJ.
Powiało chłodem, a skoro tak to warto zapowiedzieć występ naszego przyjaciela Karla Morten Dahla i jego Antipole, z którymi rozmawialiśmy TUTAJ. Całość czyli Antipole, The Snake Corps i The Pink Diamond Revue w Brighton 30.05.2020. Więcej TUTAJ.


Podobne nostalgiczne klimaty czyli Seven Windows - ostatni album Belive pojawi się w kwietniu w wersji analogowej. Przedsprzedaż drogą mailową management@believeprog.pl - decyduje kolejność zgłoszeń. Na specjalne życzenie płyty mogą zostać podpisane przez członków zespołu. Jest nieźle - nasza recenzja już niedługo.

Nieco cięższe brzmienia - Billy Corgan potwierdził, że The Smashing Pumpkins wyda w tym roku nowy, podwójny album (LINK). Ma się na nim znaleźć 21 utworów. Czy będą tam takie rarytasy?

Do kapeli wrócił James, ale nie ma D'Arcy... Zobaczymy.


Skoro ciężej, to każdy, kto chciałby kiedyś ułożyć zespół Tool z klocków Lego, niech zagłosuje na to na stronie firmy (TUTAJ). Potrzeba 10 K głosów. Ciekawe ile byłoby potrzeba na Zenka  Martyniuka z klocków Lego


To dopiero byłby Matrix...


Skoro o kultowym filmie mowa, to Keanu Reeves na Twitterze pokazał zdjęcia z planu Matrixa 4...  (LINK). Zenka na nich nie ma, ale ponoć prezes telewizji mocno zabiega.
Na koniec smutna wiadomość. Chociaż nie był z naszej bajki napiszemy o nim, bo miał w dorobku kilka utworów klimatem mieszczących się w atmosferze naszego bloga. 

Zmarł Romuald Lipko - jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów. W klimacie naszego bloga na pewno mieści się ta piosenka:


Słuchaj, to jest zwyczajne świństwo
Tak się nie mówi "do widzenia"
Nie można wyjść ot, tak
W połowie snu i w pół marzenia
Jeszcze wiruje Twoja płyta
Jeszcze się Tobą ekran pali
Pod zimnym światłem gwiazd
Jak ciężko żyć tym, co zostali...


Romku L. - proszę pozdrowić od nas Jurka Janiszewskiego (LINK)...   


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 9 lutego 2020

Włosi kochają Joy Division: 3​.​5 Decades - A Joy Division Italian Tribute - nasza recenzja


Jest tego dużo, co daje pole do popisu. Od dzisiaj bowiem raz na jakiś czas będziemy recenzować albumy poświęcone pamięci Joy Division. Dzisiaj pierwszy z 2014 roku, zatytułowany 3​.​5 Decades - A Joy Division Italian Tribute - nagrany przez kapele z Włoch. Na wydawnictwo natknęliśmy się w poszukiwaniu nagrań zespołu Winter Severity Index, z którego liderką Simoną Ferrucci przeprowadziliśmy ostatnio wywiad (TUTAJ), a którego znakomitą płytę Human Taxonomy niedawno recenzowaliśmy (TUTAJ). 

Omawiany dziś album ukazał się nakładem wydawnictwa Dark Italia, które warto zapamiętać, a które nadaje w sieci TUTAJ.  

Zaczyna się doskonałą wersją piosenki Disorder w wykonaniu Schonwald.  Instrumentalnie jest bardzo ciekawie, choć wokalnie już jakby mniej. No ale widać  w tym przypadku obowiązuje zasada coś za coś. Może byłoby lepiej gdyby wokal został schowany na dalszy plan? Chwilami bowiem ewidentnie denerwuje. Po wstępie pojawiają się Clones Theory z ich wersją The Day Of The Lords. Wstęp lekko zaskakuje, czujemy się jak byśmy byli w jakimś pieprzonym wesołym miasteczku, albo na wiejskiej zabawie. Na szczęście po chwili sytuacja ulega modyfikacji. Jest lepiej, choć znowu wokalnie tak sobie. Przynajmniej w zwrotce. Refren ujdzie. Sytuację nieco ratuje damski wokal. 

Po tej dość średniej piosence nasi ulubieńcy -  Winter Severity Index z Candidate. Można zaryzykować twierdzenie, że Simona jest w doskonałej formie i ani  milimetr nie pomyliliśmy się wychwalając ich album i zamieszczając z Nią wywiad. Jaki wstęp, od razu jest klimat i na prawdę całość brzmi cholernie profesjonalnie. Simona powinna nagrać całą płytę z coverami Joy Division - byłby hit! Całość brzmi zupełnie nieziemsko i na pewno Ian Curtis byłby dumny z tego wykonania... 

Całkiem nieźle jest, przynajmniej na początku kolejnego utworu -  Malanima i Insight.  Ciekawe są efekty specjalne, choć wokal zbyt mocno stara się być Ianem Curtisem. Można mu to jednak wybaczyć ze względu na całokształt piosenki. Szacun.  The Nine Tears w swojej wersji New Dawn Fades - sama nazwa kapeli od razu mówi, że Trent Raznor jest wiecznie żywy. Taka też jest ta wersja. I znowu muzycznie jest ciekawie, syntezator buduje znakomity klimat, wokalnie natomiast chwilami lepiej, chwilami gorzej. Po nich  Kreativ in den Boden mierzą się z She's Lost Control. Ciekawie, psychodelicznie, elektronicznie. Znowu wokalnie średnio. Co jak co, ale wokal a la Pet Shop Boys do Joy Division nie pasuje, a już na pewno nie do tej piosenki. My TErminal And The Trip wykonuje za to Shadowplay. Jest jakby chwilowo metalowo, ostrzej i w cięższym stylu. Nawet ciekawie, zarówno instrumentalnie jak i wokalnie. Nieźle. W każdym razie poprzeczka postawiona zostaje wysoko. Czy Stardom w  Interzone zdoła ją utrzymać? Ten utwór należy do najsłabszych w karierze Joy Division, i Gretton popełnił duży błąd umieszczając go na Unknown Pleasures. Zespół miał wtedy wiele lepszych piosenek w repertuarze. Dlatego wersja Stardom brzmi całkiem dobrze, ja ją kupuję. Ciekawy pomysł z damsko - męskimi wokalami i duże napięcie w piosence sprawiają, że brzmi ona profesjonalnie i przekonująco. Podobnie brzmią The Shimmer w swojej wizji I Remember Nothing.  Taka lekko Doorsowa, przynajmniej pod względem wokalnym, wersja z perkusją a la Sisters of Mercy. Ujdzie, jest dobrze. Po nich kolejna przymiarka do Interzone, tym razem w wykonaniu Karma In Auge. Warto zwrócić uwagę, że i w tym wykonaniu nie ma najgorszego efektu z oryginalnej wersji. Jest tak sobie, za bardzo akustycznie. Ujdzie ale bez fajerwerków. Der Himmel über Berlin mrozi nas znakomitym wstępem do Dead Souls. No no, to ogromne wyzwanie, wszak mają zamiar zmierzyć się z jedną z najważniejszych piosenek Curtisa i ulubioną piosenką Petera Hooka. Jest dobrze, niestety do chwili gdy nie zaczynają śpiewać. Do dupy to mało powiedziane. Curtis na pewno w tym tekście nie chciał przekazywać emocji jakie Big Day zawierał w swoim Dniu Gorącego Lata. A poszli won, tak spieprzyć coś wielkiego mało kto potrafi. Zmieńcie wokalistę, albo zacznijcie bawić się w dzieci kwiaty. Fuj. Z kolei Beata Beatrix podejmuje walkę z Trasmission - ulubionym utworem Bernarda Sumnera. I znowu porażka. Zenek Martyniuk byłby dumny. Amen. Starcontrol - słuchacz od początku zastanawia jak im pójdzie, wszak Something Must Break jest na pewno jednym z najbardziej niedocenionych i dołujących utworów Joy Division. Zaczyna się ciekawie, jest klimat. W sumie trudno rozpoznać... Później już można. Brzmi dobrze, nieco zagmatwanie, ale do przyjęcia, choć w tej wersji - lekkiego dance jest trochę dziwnie. Po nich LowFi i Isolation. Pomińmy to milczeniem, bo Zenek już raz się pojawił i o raz za dużo. Modern Blossom i A means to An End - jestem lekko znużony i zaczynam zastanawiać się czy Italo Disco na pewno umarło? Poważnie jednak, ujdzie choć brzmi nieco kontrowersyjnie. TwoMoons ma trudne zadanie - Heart And Soul, w tej wersji poza linią basu oraz ciekawych syntezatorów nie daje rady. Nie ma się co dziwić, tego nie da się wykonać inaczej niż w wersji zmiksowanej przez Hannetta i zaśpiewanej przez Curtisa. W wokalu tkwi wielka moc, niestety nie w wokalu TwoMoons, który brzmi jak pijaczek z zakrapianej imprezy dla ubogich. Pora go wywalić inaczej z popularności nici. Vanity również podejmuje temat z Closer - 24 Hours, jest akustycznie. Fortepian i ciekawy wokal na otwarcie. Brzmi przekonująco i ma w sobie coś, jest napięcie i jest moc. Podoba mi się, a po wejściu pozostałych instrumentów robi się niezwykle nastrojowo. Dają radę i na pewno są godni uwagi. Kolejny temat z Closer - NID w The Eternal. Fajnie jest muzycznie i średnio wokalnie. W sumie wokalnie jest nijako. Jedziemy dalej z Closer - bowiem następny jest Neiv w  Decades. Nie, nie, nie, i raz jeszcze nie. Harcerskie ogniska przy gitarze i piwku może i są dobre, ale raczej nie grają na nich Joy Division. Christine Plays Viola próbuje zmierzyć się z największym dziełem Hannetta i Joy Division - Atmosphere. Próbuje i musi jeszcze dużo próbować. Wiele prób jest też przed Sell System którzy kaleczą Ceremony. A propos jeśli to tribute dla Joy Division, to wykonanie Ceremony w wersji New Order trudno uznać za takt. Walcie się z takim badziewiem. The Shade  stara się ratować honor płyty wykonując These Days. I znowu zabawa u wujka, bo wokalista jest po prostu tragiczny. Depeche Mode nie zagra nigdy dobrze Joy Division. The Stompcrash i ich Love will tear us apart... no cóż nie lubię tej piosenki w żadnym wykonaniu. W takim tym bardziej. The Last Hour podejmuje kolejną próbę coverowania Atmosphere. Zaczyna się ciekawie, muzycznie też jest dobrze. I tyle. Na koniec Sinezamia wykonuje Warsaw. I tutaj miłe zaskoczenie, jest ciekawie a interpretacja jest do kupienia. Miło.

Reasumując kilka zespołów na prawdę pozytywnie zaskakuje. Niemniej włoskie kapele z tej płyty cierpią na deficyt dobrych wokalistów. Mało tego, niektóre zespoły sprawiają wrażenie przypadkowych. Zamiast wpychać na album aż 25 piosenek można było spokojnie zrobić doskonałe wydawnictwo z połową z nich. Druga połowa bowiem nie bardzo wie o co chodziło Ianowi Curtisowi. I pewnie nigdy się nie dowie bo teraz nagrywa tribute poświęcony komuś innemu.

Simona - pomyśl o nagraniu całego albumu z coverami Joy Division. To byłoby coś.

Poniżej wybrane utwory (niektórych nie ma na YT). Cały album jest do odsłuchania TUTAJ

Wkrótce omówimy inne płyty tribute i będziemy równie bezlitośni. Na Joy Division bowiem znamy się jak mało kto. Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.  

3​.​5 Decades - A Joy Division Italian Tribute, Dark Italia 2014. Tracklista: Schonwald - Disorder, Clones Theory - Day Of The Lords, Winter Severity Index - Candidate, Malanima - Insight, The Nine Tears - New Dawn Fades , Kreativ in den Boden - She's Lost Control, My TErminal And The Trip - Shadowplay, Stardom - Interzone, The Shimmer - I Remember Nothing, Karma In Auge - Interzone, Der Himmel über Berlin - Dead Souls, Beata Beatrix - Trasmission, Starcontrol - Something Must Break,  LowFi - Isolation,  Modern Blossom - A means to An End, TwoMoons - Heart And Soul, Vanity - 24 Hours, NID - The Eternal, Neiv - Decades, Christine Plays Viola - Atmosphere , Sell System - Ceremony, The Shade - These Days, The Stompcrash - Love will tear us apart , The Last Hour - Atmosphere, Sinezamia - Warsaw.