Poprzednie części streszczenia fragmentów poświęconych Joy Division w książce Jamesa Nice'a można odszukać (kolejno od pierwszej do trzeciej) TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ.
Dzisiejsza część poświęcona jest nagrywaniu debiutu Joy Division dla Factory Records. I choć wiele już na ten temat pisaliśmy (TUTAJ), fragment ujawnia kilka mniej znanych ciekawostek.
Na wstępie Tony Wilson wspomina, że w tamtym czasie wszyscy lubili punk rocka ale wiele osób nie widziało w nim przyszłości. Pomysł nagrania pierwszego albumu Joy Division dla Factory narodził się w rozmowie Grettona z Wilsonem podczas koncertu w klubie Band on the Wall. Tony proponował prostą umowę, natomiast Gretton upierał się przy prawnikach. Peter Hook wspomina, że jeśli coś było prawnie skomplikowane to można było mieć pewność, że uczestniczył w tym Rob i jego adwokat. Rob zgodził się na nagranie jednego albumu dla Factory. Kontrakt, w porównaniu z umową na FAC2 był znacznie bardziej rygorystyczny i powikłany. Podzielono się 50/50 ale w ramach swojej połowy Factory miało koszty związane z publikacją albumu.
Album nagrywano przez 5 dni w Strawberry Studios (warto zobaczyć TUTAJ). Koszty (mimo zniżek na czas miksowania) to 10 000 GBP. Wytłoczenie pierwszej partii w ilości 10 000 kopii stanowiło dodatkowy koszt 8 500 GBP.
Nagrano 14 piosenek, z których 10 było wersją uznaną za Hannetta jako finalną. Wszystko wydawało się nie mieć końca, bowiem Hannett nagrywał każdy instrument osobno. Zaczęli od perkusisty i jego bębna basowego, później kolejne elementy perkusji. Steven Morris nie rozumiał takiej techniki nagrywania i nie był przyzwyczajony do takiego sposobu grania piosenek Joy Division. Co ciekawe, Martin w tym samym czasie nagrywał album John Cooper Clarke'a na którym Stephen Morris również grał. Wzajemnie z siebie z Hannettem żartowali.
Z Hannettem w szczególności związał się Ian Curtis. Reżyser opisywał wokalistę Joy Division jako przewód oświetleniowy, a także wspierał się przy tym teorią Gestalt która wyjaśnia dlaczego całość jest większa niż suma części z których powstała (warto zobaczyć TUTAJ). O ile Morris i Curtis byli zadowoleni, to tego samego nie można powiedzieć o Hooku i Sumnerze. Ci nie lubili tego z albumu zrobił Hannett, bardzo odchudził w stosunku do koncertów, gitary. Nie lubili też studio Strwaberry z dywanami na ścianach, wydawało im się ono martwe, przesiąknięte klimatem lat 70-tych. Okładka albumu w odwróconej kolorystycznie wersji Saville'a też im się nie podobała, nawet chcieli z niej zrezygnować, ale spodobała się wszystkich więc na nią przystali. Gdyby to Hook i Sumner nagrywali ten album na pewno nie byłby tak ponadczasowy, jakim zrobił go Hannett. Ten nazywał wtedy muzykę Joy Division jako muzykę taneczną z podtekstami gotyku.
Wkrótce kolejne fragmenty książki - dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.