sobota, 17 kwietnia 2021

Co się dzieje z nimi dzisiaj: Czego boi się Andrew Eldritch z the Sisters of Mercy?

Jakiś czas temu opisaliśmy obecne losy muzyków Sisters of Mercy (LINK). Podaliśmy informacje w o wszystkich, którzy według nas wnieśli istotny wkład w twórczość grupy. Pominęliśmy jednak (celowo) wokalistę i frontmana Andrew Williama Harvey Taylora znanego pod scenicznym pseudonimem Andrew Eldritch, bo uważamy, że zasłużył na osobny tekst. 

Zespół Sisters of Mercy jest swoistym fenomenem (opisaliśmy doskonały koncert SOM w Brixton Academy w 1983 r. (TUTAJ) oraz ich znakomity boxet Floodland (TUTAJ) a także sesję u Peela TUTAJ ). Działa już ponad 40 lat (powstał w 1980 roku, założyli go Eldritch i Gary Marx), ma na koncie jedynie trzy, długogrające płyty studyjne (ostatnia z 1990 r.), a obecnie prowadzi jedynie działalność koncertową wraz ze zmienną ekipą muzyków, z których jedynym stałym od początku jest założyciel formacji, czyli Andrew Eldritch.


Co jest więc spoiwem tej dość dziwnej grupy? Chyba osobowość Eldritcha, który choć znany z niełatwego charakteru, swoim wyglądem i wykonywaną poezją przyciąga wciąż nowych fanów. Poezja Eldritcha jest jak przerażające hymny Beaudelairea, o śmierci i zatraceniu, tęsknocie i narkotykach. Kwartet zyskał dzięki temu sporą sławę, a Eldritch został okrzyknięty twórcą gotyckiego rocka, czego nienawidzi (LINK). Nienawidzi także tłumów, które chcą zobaczyć go na scenie, w ciemnych okularach i czarnym stroju. W przeszłości nienawidził również kolegów z zespołu, bo ich wszystkich wyrzucił. Ta niechęć sprawiła, iż nawet gdy odeszli, nie pozwolił im na działalność i gdy Hussey postanowił ochrzcić swój nowy zespół Sisterhood, Eldritch wydał EP-kę pod tym samym mianem, aby zapewnić sobie prawo do nazwy. Hussey i Adams założyli więc The Mission.

By przeciwdziałać mrocznemu wizerunkowi grupy, Andrew podjął próbę radykalnej zmiany wyglądu: na przełomie wieków pojawił na koncercie w kolorze blond (jego naturalne włosy są jasne, lecz muzyk farbował je na czarno), później ogolony i z brodą, obecnie pojawia się ogolony i w czarnych okularach. Na 20. rocznicę wybrał jasnożółty plakat promujący tourne koncertowe, a ich strona internetowa jest jaskrawoczerwona (LINK).  

Ciężki charakter Eldritcha może mieć swoje źródła w jego przeszłości. Miał dość trudne dzieciństwo – rodzina tułała się po całym świcie, bo jego ojciec pracował w Królewskich Siłach Powietrznych. Przez pewien czas mieszkał w Singapurze, potem zajmowali się nim dziadkowie co wiązało się z przeprowadzką do Anglii, do miasteczka Great Malvern. Szybko nauczył się czytać, a w 1977 roku rozpoczął studia lingwistyczne (germanistykę i romanistykę) na Uniwersytecie Oksfordzkim. Na tym etapie nic nie wskazywało na to, że Taylor zostanie muzykiem, rzekomo nawet miał zakaz wstępu na szkolne lekcje muzyki bo wg nauczyciela nie miał słuchu, a na studiach myślał o karierze urzędniczej w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Lecz zanim ukończył studia coś wydarzyło się… I Taylor opuścił Oksford, przeniósł się na Uniwersytet w Leeds, aby kontynuować studia językowe lecz chińskiego. Kurs chińskiego w Leeds wymagał jednak od studentów spędzenia roku w Pekinie. Taylor tego nie zaakceptował i porzucił studia ostatecznie.


Leeds było i jest bardzo różne od Oxfordu. Pod koniec lat siedemdziesiątych miasto mocno ucierpiało w wyniku spowolnienia gospodarczego w brytyjskim przemyśle ciężkim, panowało w nim bezrobocie, marazm i… rozwój muzyki undergroundowej punk. Kilka tygodni po przeprowadzce do Leeds Taylor zobaczył nowojorski zespół Ramones na uniwersytecie a potem zaprzyjaźnił się Markiem Pairmanem (Garym Marxem), który miał gitarę. Założenie zespołu stało się więc czymś naturalnym. I tak pod koniec 1980 roku Sisters of Mercy składał się z dwóch członków, a singiel - Damage Done – został wydawany we własnej, specjalnie w tym celu założonej przez nich wytwórni Merciful Release. Na samym początku Eldritch grał na perkusji, lecz szybko przestał, bo z tego obowiązku zwolnił go Doktor Avalanche, czyli automat perkusyjna w zasadzie seria takich automatów. I tak, po latach, ta mechaniczna perkusja stała się jedynym lojalnym przyjacielem Eldritcha (o zmiennych składach SOM pisaliśmy wcześniej).  Można więc uznać, że Sisters Of Mercy to Eldritch. Nie ma on ani własnej rodziny ani chyba bliższych przyjaciół. Nie nagrywa, nie tworzy nowej muzyki, a zamiast tego nieustannie koncertuje, podtrzymując swój mit. W 2015 roku z okazji wydania debiutanckiej płyty zespołu wydał zestaw winylowy zawierający  również EP-ki Body And Soul, No Time To Cry i „Walk Away” z ery Hussey / Marx.


Spekulacje na temat wydania nowego albumu Sisters of Mercy zostały wznowione w listopadzie 2016 roku, kiedy Eldritch został zacytowany przez witrynę TeamRock: Mogę powiedzieć jedno: jeśli Donald Trump faktycznie zostanie prezydentem, będzie to wystarczający powód, abym wydał kolejny album. Nie sądzę, żebym mógł milczeć, gdyby to się stało. Trump nie został ponownie wybrany i to wystarczyło, aby nowa płyta nie powstała.

Artysta w ostatnich latach kilka razy (z zespołem) występował w Polsce. Za każdym razem zbierał ambiwalentne recenzje. Z jednej strony wierni fani byli szczęśliwi, że na żywo mogli usłyszeć znane hity a z drugiej strony byli rozczarowani popisami wokalnymi Eldritcha, słabo słyszalnymi, niemelodycznymi, przez co koncerty określane były jako obiektywnie koszmarne (LINK) i (LINK). Kolejny koncert SOM zostanie wzmocniony przez drugą legendę, jaką jest Peter Hook. Wspólnie wystąpią 28 października we Wrocławiu (TUTAJ). Zagrają utwory Joy Division…  

Według Patrici Morrison, Eldritch boi się. W jednym z wywiadów tak o tym powiedziała: kazał mi podpisać że będę milczeć, więc nie wolno mi mówić o tamtych czasach [gdy występowała z SOM]. On się boi. Nie wiem, czego się boi (LINK).

My także możemy spytać, czego boi się Andrew Eldritch? I czy to ten lęk nie pozwala mu tworzyć?

(Zdjęcia pochodzą ze strony LINK).

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 16 kwietnia 2021

Archiwum artykułów o Joy Division cz.10: Dave'a McCullougha pożegnanie z Ianem Curtisem

31.05.1980 roku w the Sounds ukazał się artykuł Dave'a McCullougha będący pożegnaniem autora z Ianem Curtisem i zespołem Joy Division

Przypomnijmy, że McCullough uwikłany był w zdjęcia jakie zespołowi zrobił Paul Slattery (pisaliśmy o nich TUTAJ), jest też autorem znakomitej recenzji albumu Unknown Pleasures, z 14.07.1979 roku (z tego samego magazynu), którą opisaliśmy TUTAJ.

Autor rozpoczyna artykuł od wspomnienia, że wiadomość o tym, iż Teardrop Explodes zadedykowali jeden ze swoich utworów na ostatnim koncercie Ianowi Curtisowi, który właśnie popełnił samobójstwo, potraktował jak żart. Jednak wyraził opinię, że by się wcale nie zdziwił gdyby tak było. Zadzwonił zatem do Alana Erasmusa celem wyjaśnienia i dowiedział się, że to prawda. Usłyszał pogłoski, ze znaleziono go powieszonego na ulicy. Inna pogłoska głosiła, że tego samego dnia odeszła od niego żona. Autor wspomina, że informacje jakie uzyskiwał z kręgów Joy Division były szczątkowe i czuł się jak początkujący reporter. 

Wiedział, że Curtis opuścił żonę i dziecko, choć faktu opuszczenia dziecka nie rozumiał. Nikt nie przypuszczał, że dojdzie do samobójstwa. Nagrali właśnie Closer, LWTUA wychodzi lada chwila, i co najważniejsze mieli lecieć na 3 tygodnie do USA.

McCullough starał się o wywiad  z zespołem od 3 tygodni i ich opinie na temat tego, czy go udzielić były podzielone - pamięta jednak, że Curtis chciał tego wywiadu. Nie czuł się odmową zdruzgotany, raczej był rozczarowany, niemniej wiedział że członkowie zespołu są dziwni. Autor podkreśla, że po śmierci Curtisa chciał jeszcze bardziej eksplorować twórczość zespołu. Podkreśla że aura i klimat twórczości JD sprawia, że wspomniany na początku dowcip o śmierci Curtisa wcale nie wydaje się żartem dla tych którzy znają muzykę zespołu.

Podkreśla, że płyty zespołu wywołują u niego raz uczucie uwielbienia, raz nienawiści. Albo go pochłaniają całkowicie, albo wcale ich nie słucha. Zespół zainspirował wielu artystów, jedni ich nie słuchają w samotności bo się boją, inni ich nie lubią, mają też naśladowców. Ich muzyka zawsze była pełna mistyki wywodzącej się z romantyzmu. Dla Curtisa była prawdziwa i doprowadziła go do ostatecznego rozwiązania. Była szalonym romansem, pełnym symboli, znaków, a także piekielnego strachu. Ian Curtis posunął się w tym piekielnym romansie o krok za daleko, co było symbolem poddania - lub komunikowanej dumy. Zespół nie narzucał się z przekazem, Curtis żył w świecie samotności, marzeń i wyobraźni. Zajmował się składnikiem X muzyki, w nim tkwi mistyka w komunikowaniu niewytłumaczalnego.


Autor wspomina, że docierają do niego plotki, iż Ian Curtis przebywał w klinice, że zbyt  mocno eksploatował się na scenie, odrywał się od życia  do tego stopnia że stał się duchem Jima Morrisona. Alan Erasmus wspomina, że często był zdołowany. McCullough wyraża opinię, że spotkanie z Curtisem było mistyczne. Mówił półgłosem, hipnotycznie i czarująco o sklepach z zabawkami. Z wielkim kunsztem układał zdania i tak też robił w swoich tekstach. 

Całość kończy bardzo wymowny cytat, później wielokrotnie potępiany przez krytyków. Jest on na tyle wymowny, że pozwolimy sobie przytoczyć go w całości: 

Jego śmierć była poetycko piękna. Nie była to tania śmierć, on nie był bezwartościową ofiarą i nie powinien być jako taka traktowany. Więc możesz wypchać się swoimi sympatiami z biznesu muzycznego, i szykownymi pseudo-pasjami z lat 80 - tych. Ian Curtis bowiem, należał do prawdziwego świata: jest to ponury i przemysłowy stos, który dla niego zrobiłeś, a teraz on stał się twoim własnym stosem, twoją własną winą, twoją własną głupotą, twoim własnym sposobem unikania prostych prawd.

Więc następnym razem, gdy przeglądasz swoje półprawdy które masz na płytach w kolekcji, następnym razem, gdy poświęcisz uwagę na historię zdezelowanej gwiazdy rocka, następnym razem, gdy odejdziesz na minutę cichej kontemplacji w swój plastikowy świat, pomyśl o Ianie Curtisie, niech jego dusza cię wypełni. Ten człowiek się troszczył o ciebie, ten człowiek umarł za ciebie, ten człowiek widział szaleństwo wokół ciebie.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 15 kwietnia 2021

Motywy filmowe bezpośrednio zapożyczone z obrazów Magrittea

Każdy artysta jest skłonny zanurzyć się w poezji szukając w niej inspiracji. Czasem jest to poezja złożona ze strof, czasem są to odniesienia wizualne, obrazy, grafiki. Zadziwiające tylko jak takie przecież statyczne dzieła sztuki oddziaływały na obrazy ruchome czyli filmy. Ukształtowały nie tylko wygląd lecz i temat całych scen, a w niektórych przypadkach całych filmów. Wśród długiej listy malarzy których twórczość odcisnęła się w świecie kina, poczesne miejsce zajmuje René Magritte (1898-1967), o którym pisaliśmy wielokrotnie, m.in. TUTAJ.  Poniżej pokażemy kilka przykładów wpływu jego obrazów, przywołując tytuł filmu i zestawiając kadr z niego z konkretnym obrazem. Jedne są kalką pracy belgijskiego malarza, inne przenoszą nastrój, kolor lub tylko zasady kompozycji… A więc po kolei:

Afera Thomasa Crowna (The Thomas Crown Affair) w reżyserii Johna McTiernana i Syn człowieczy (The Son of Man)

Malena w reżyserii Giuseppe Tornatore i Georgette Magritte


Moonlight w reżyserii Barry’ego Jenkinsa i Suknia wieczorna (Evening Dress)


Trainspotting, czarna komedia w reżyserii Danny Boylei i Arcydzieło lub Tajemnice horyzontu (The  Mysteries of the Horizon)


Avatar, film science-fiction autorstwa Jamesa Camerona i Zamek w Pirenejach (The Castle in the Pyrenees)


Służąca (The Handmaiden) w reżyserii Park Chan Wook i Nie Do Reprodukcji (Not to be Reproduced lub La reproduction interdite)


Egzorcysta (The Exorcist) w reżyserii Williama Friedkina i Imperium światła (The Empire of Ligh


I na koniec: The OA, serial Netflix zestawiony w kilkoma dziełami Rene Magrittea


Jak widzimy naocznie, malarstwem belgijskiego surrealisty inspirowali się zarówno twórcy kina akcji, science-fiction, horrorów i dramatów. Nawet filmy Davida Lyncha powstały pod wpływem twórczości Magrittea, bo niemal w każdym filmie tego słynnego reżysera pojawiają się czerwone zasłony - motyw bezpośrednio zapożyczony z obrazów Magrittea. Za jakiś czas pokażemy tak samo inspiracje innymi malarzami.

Czytajcie nas  - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 14 kwietnia 2021

Niezapomniane koncerty: Free Games for May grają w studio Ramtamtam - doskonała chłodna fala

Są z Gdańska, są młodzi i pełni ciekawych pomysłów. Co najważniejsze - grają znakomicie, o czym mogliśmy przekonać się opisując ich debiut - Leave a Bruise (TUTAJ). Zespól udzielił nam też wywiadu (TUTAJ) z którego dowiedzieliśmy się jak tworzą i co ich inspiruje. 

Dzisiaj w serii Niezapomniane Koncerty mamy przyjemność zaprosić do obejrzenia występu zespołu Free Games for May. Koncert miał miejsce s Studio RamtamtAm w Sopocie 3.04.2021 roku, więcej detali można znaleźć TUTAJ.


A sam występ? 

Jest znakomity. Słychać zgranie, widać skupienie, poważne traktowanie tego, czym się zajmują. W trakcie występu Wymieniają się instrumentami (podobny numer robili Hook z Morrisem choćby podczas odgrywania na żywo utworu Glass), a samo granie przychodzi im z niezwykłą łatwością.


Do moich faworytów należy od dawna znakomity Still to Bright, ale to nie znaczy, że jakikolwiek utwór z ich debiutu, i tego show, odbiega poziomem. Może mam słabość do świetnego tekstu i stylu śpiewu Hani, której gra na gitarze podczas całego show powala, tak jak i kreacja sceniczna. Czy ktoś zna dziewczynę w tym wieku, która tak się ubiera? Właśnie... W każdym razie dla mnie bomba.

Warto jeszcze dodać, że mimo iż sesja nosi tytuł taki jak pierwsze wydawnictwo zespołu, to zarówno kolejność jak i lista zaśpiewanych piosenek różnią się. To taki kaprys, a może niespodzianka.


Dzisiaj można bez wątpienia powiedzieć, że Free Games for May to obok Give Up To Failure i Freuders najważniejsze młode kapele polskiego undergroundu. 

Trzymamy kciuki za kolejne wydawnictwo. Nie poddawajcie się - jesteście wielką nadzieją polskiego chłodnego grania. Oby wielcy tego świata was dostrzegli - w pełni na to zasługujecie. 


Free Games for May - Live in Ramtamtam, Sopot, 3.04.2021. Tracklista:John Cazale Was a Dancer, Dorothy, Bad Idea, Still Too Bright, Mermaids, Drift        

wtorek, 13 kwietnia 2021

Arthur Delaney: Życie codzienne angielskich miast przemysłowych

John Lennon jest legendą. Był nią już za życia, może dlatego w 1966 roku menadżer Beatlesów Brian Epstein zamówił portret muzyka u znanego wówczas artysty Arthura Delaneya (1927-1987) (LINK). Jednak obraz pozostał własnością malarza, który sprzedał go pewnemu biznesmenowi z Liverpoolu. Ten po śmierci Delaneya, za zgodą jego rodziny, która ma prawa autorskie do wszystkich dzieł, wykonał w 1996 roku limitowaną edycję reprodukcji dzieł w ilości 999 sztuk, która można było nabyć tylko w galerii Henry Donna (Henry Donn Galleries) w Whitefield, w Bury. Wszystkie odbitki zostały oprawione i ponumerowane. Każda rycina pierwotnie kosztowała 99 funtów, a teraz jej cena waha się od 400 do 600 funtów… Natomiast oryginalny obraz Johna Lennona autorstwa Delaneya Christie's w Londynie wycenili na 10 000 funtów.



Portret Lennona jest bardzo udany. Nic dziwnego, że odbitki cieszą się popularnością. Dużo większą niż szkic tegoż samego malarza:



Jednak Delaney nie jest artystą jednego dzieła. Głównie znany jest ze swoich miejskich pejzaży utrzymanych w stylistyce Laurence Stephena Lowryego, jednego z najbardziej ulubionych brytyjskich artystów modernistycznych, który malował życie codzienne angielskich miast przemysłowych.  Tak samo jak jego słynny poprzednik potrafił przenieść na płótno nostalgię za latami 30., czasem dzieciństwa... Jego pogodne obrazy - z kolorowymi, charakterystycznymi budynkami i biegającymi tam i z powrotem ludzkimi sylwetkami - dowodzą, iż malował dla przyjemności.







Ta satysfakcja z twórczości udziela się także widzom, może dlatego jego prace, gdy po wielu latach w końcu je wystawił w Tib Lane Gallery w Manchesterze, sprzedały się w ciągu pół godziny. Z jednym z nich wiąże się opowieść rodem z czasów, które tak ukochał. Otóż w 2004 roku niejaki Maurice Taylor na kupił na aukcji za 7,5 tys. funtów zimowy pejzaż Delaneya, który ten namalował w hołdzie dla Lowryego.


Taylor posługiwał się nazwiskiem Maurice Taylor Windsor oraz tytułem szlacheckim, który kupił na targu. Mieszkał w okazałej rezydencji niedaleko Congleton w Cheshire i żył wystawnie ...z fałszywych dzieł sztuki. Kupiony obraz opatrzył sygnaturą Lowryego z datą 1964, a następnie wyłudził wycenę ubezpieczenia tego dzieła na sumę 600 tys. funtów. Mając to wszystko przedstawił obraz kolekcjonerowi sztuki, którym był David Smith, dyrektor zarządzający Neptune Fine Arts. Spotkanie miało miejsce w luksusowym hotelu Ritz. Dalej poszło już gładko - Smith zapłacił 230 tys. funtów i zabrał obraz. Po czym dopiero wtedy naszły go wątpliwości... Po dokładnych oględzinach odkrył, że padł ofiarą oszusta. Po krótkim śledztwie fałszywy Lord został skazany na trzy lata więzienia oraz bajońską grzywnę wynoszącą 1.157.300 funtów (LINK). 

A dzieła Delaneya? Można je obejrzeć na naszym blogu oraz w Victoria Gallery and Museum w Liverpoolu a także w Internecie, na stronach wielu aukcji dzieł sztuki...

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Isolations News 136: David Edwardes o pomniku Iana Curtisa, remaster koncertu Joy Division, Saville wystawia, Record Store Day 2021, Lisa Gerrard, Gary Numan, Molchat Doma i David Gilmour z nowymi klipami, Jarre nagrywa Salgado, sensacje ze świata sztuki


David Edwardes, który startuje w wyborach samorządowych na burmistrza Macclesfield napisał na FB, że Rada Miejska tego miasta ma zamiar postawić pomnik Iana Curtisa w West Park. Ma to być statua z brązu bez cokołu, a obok będzie znajdować się płaska scena (teren) na występy. Edwardes obiecuje że gdy zostanie wybrany, dopilnuje aby tak się stało. A teraz prosi o uwagi, rady od fanów Joy Division. Wybory będą w maju... (LINK).

Zobaczymy ile z tych obietnic zostanie kiedy Edwardes wygra wybory... Oby nie tylko sama płaska scena.

Jeśli już jak zawsze zaczęliśmy od Joy Division, to bloger FageOner zremasterował nagranie koncertu live z Apollo Theatre (Manchester) z 28 października 1979 r. Klip powyżej.


I przy okazji - w związku z 45 rocznicą powstania Warsaw/Joy Division można nabyć koszulkę, kubek, bluzę itd. wszystko z okolicznościowymi napisami (LINK).  


Jeśli Joy Division to niezapomniane okładki Petera Savillea. Museum of Design w Atlancie 9 kwietnia zademonstrowało prace jego, oraz innych artystów, których twórczość ukazuje siłę muzyki w budowaniu wspólnoty na wernisażu wystawy The Future Happened dostępnej online. Jednym z zademonstrowanych projektów jest zdjęcie Savilla  podczas wykonywania kultowej okładki albumu Section 25 From the Hip z 1984 roku  wydanego przez Factory Records (LINK).  W tym roku album ten ponownie ukaże się poprzez Factory Benelux - specjalnie na Record Store Day 2021. 

Jeśli o tym mowa, to pełna lista wszystkich płyt dostępnych podczas tej imprezy znajduje się TUTAJ a dla polskich fanów z listą sklepów TUTAJ. Przypominamy, że tegoroczny Record Store Day odbędzie się w dwie soboty: 12 czerwca i 17 lipca.

Dwa newsy w klimatach mroku - Deshta (Forever) jest drugim utworem z nowej płyty Burn duetu Lisa Gerrard & Jules Maxwell, wyprodukowanej przez Jamesa Chapmana, który został udostępniony aby zachęcić do kupna całego albumu.


I drugi news - białoruski Molchat Doma dołuje jak za dobrych czasów. Powyżej ich nowy klip. Przypomnijmy, że byliśmy pierwszym blogiem który przeprowadził wywiad z zespołem, zanim zaczęli robić światową karierę w Rough Trade. Można go przeczytać TUTAJ. Taką samą karierę wróżymy Give up to Failure, Freudersom i Free Games for May. Wszystkie nasze wywiady są TUTAJ.


Podobne mroczne klimaty roztacza przed nami Gary Numan, który przejął się ociepleniem i w nowym teledysku do Saints and Liars ostrzega przed niszczycielskimi zmianami klimatycznymi i hipokryzją religii. Singiel pochodzi z przygotowywanego albumu koncepcyjnego Intruder.


Jeśli już weszliśmy w progrock - David Gilmour udostępnił videoclip który zapowiada premierę filmu z koncertem nakręconym w Palladium w Londynie w lutym 2020 roku, zaledwie kilka tygodni przed pandemią koronawirusa. Wystąpili wówczas  Neil Finn, Noel Gallagher, Billy Gibbons, Kirk Hammett, John Mayall, Christin McVie, Jeremy Spencer, Zak Starkey, Pete Townshend, Steven Tyler i Bill Wyman. Cyfrowa transmisja filmu będzie dostępna od 24 kwietnia a płytę będzie można nabyć od 30 kwietnia.


Inny dinozaur - Jean Michel Jarre wydał kolejny album studyjny. Nosi tytuł Amazônia. I różni się od wszystkiego co napisał wcześniej. Może dlatego, że to dźwiękowy komentarz do wystawy zdjęć Sebastião Salgado wykonanych właśnie w Amazonii. Płytę można nabyć TUTAJ a wcześniej posłuchać jej fragmentu. 

Żeby znowu nie wyjść na nieskromnych, delikatnie wspomnijmy, że my zafascynowaliśmy się Salgado zanim zrobił to francuski muzyk. Warto zobaczyć TUTAJ.


Skoro weszliśmy w klimaty sztuki - szykuje się międzynarodowy skandal. A w zasadzie już trwa. Otóż ekspert Muzeum Luwr odmówił wystawienia na ekspozycji wartego 450 milionów dolarów obrazu Salvator Mundi przypisanego Leonardowi da Vinci. Bo stwierdzili, że jego autentyczność jest wątpliwa. Obraz stał się najdroższym dziełem sztuki na świecie, gdy w listopadzie 2017 roku został sprzedany na aukcji przez dom aukcyjny Christie's następcy tronu Arabii Saudyjskiej Mohammedowi bin Salmanowi. W wywiadzie, w nowym filmie dokumentalnym Antoinea Vitkinea o tym dziele zatytułowanym The Saviour for Sale, wysoki urzędnik w rządzie prezydenta Emmanuela Macrona mówi, że tajne badania przeprowadzone w Luwrze wykazały, że Leonardo tylko przyczynił się do powstania obrazu. Saudowie liczyli, że ich obraz stanie się główną atrakcją planowanej wystawy, a tymczasem dzieło zostało odrzucone w ostatniej chwili. Kontrowersyjny film zostanie wyemitowany we Francji 13 kwietnia na kanale France5 (LINK).


Kolejna sensacja: W Egipcie archeolodzy odkryli w piaskach pustyni zaginione miasto Luksor z czasów Amenhotepa III (dziadka słynnego Tutanchamona) czyli sprzed 3500 tys lat (dokładnie z okresu 1386-1353 p.n.e.). W nowo odkrytym mieście znajduje się kilka dzielnic: mieszkalne i administracyjne, a także duża piekarnia i przetwórnia żywności, warsztat do produkcji cegieł i biżuterii oraz cmentarz z nienaruszonymi grobowcami (LINK).


I jeszcze jedna sensacja:  być może autorem dzieła w Hiszpanii przedstawiającego Ecce Homo jest sam Caravaggio (należy nadmienić że istnieje tylko 14 przypisywanych mu prac). Ministerstwo kultury Hiszpanii zablokowało aukcję XVII-wiecznego obrazu po tym, jak eksperci zasugerowali, że mógł on zostać wykonany nie przez naśladowcę Caravaggia, jak wcześniej sądzono, ale przez samego mistrza renesansu. Wyceniony na skromne 1500 euro (1780 dolarów), miał trafić na sprzedaż do domu aukcyjnego Ansorena w Madrycie. Jeśli rzeczywiście byłoby to dzieło Caravaggia, prawdopodobnie byłoby warte miliony.

Na koniec niepokojąca wiadomość - Jacek Żaba Żędzian zaraził się COVID-19… (LINK). Życzyliśmy mu zdrowia przez FB. Przypomnijmy że Żaba to równy gość, jest między innymi organizatorem festiwalu Rock na Bagnie - o czym opowiedział nam TUTAJ.

Żaba skop tyłek chińskiemu wynalazkowi i wracaj do nas cały i zdrów. 

A wtedy my znowu napiszemy o Twoim festiwalu - bo u nas codziennie coś nowego - tego nie ma w mainstreamie.

niedziela, 11 kwietnia 2021

Z mojej płytoteki/ z katalogu Factory: The Wake - Harmony, co było pierwsze brzmienie The Wake, czy brzmienie New Order?

 

Dzisiaj prezentujemy wydawnictwo będące debiutem zespołu The Wake pt. Harmony. Oryginalnie (jako Fact 60) ukazało się we wrześniu 1982 roku, a dzisiejsza płyta jest rozszerzoną wersją opublikowaną na CD przez Factory Benelux.

Chcemy skupić się na kilku detalach i zwrócić uwagę na odwiecznie istniejący dylemat - co było pierwsze: jajko, czy kura?

Skąd takie pytanie? Otóż analizując historię działalności Joy Division, zwłaszcza ostatni etap (wiele ciekawych detali znajdujemy w omawianym na blogu filmie pt. Shadowplayers - TUTAJ) dowiedzieliśmy się m.in. o tym, jak doszło do powstania New Order

Jego 15-ta cześć (TUTAJ) opisuje detale tego procesu. Panowie już w lipcu 1980 roku (czyli w okresie żałoby po śmierci Iana Curtisa) zagrali pierwszy koncert. Mieli bardzo ubogi repertuar: dwie piosenki w spadku po Joy Division (Colin Sharp w swojej książce TUTAJ opisywał, jak muzycy odwiedzili Deborę Curtis w poszukiwaniu zeszytów z tekstami Iana) i dość słaby image koncertowy (warto przeczytać nasz wywiad z naocznym świadkiem - TUTAJ). 

W kolejnym roku nagrywają swój debiut - Movement, płytę dość mocno osadzoną w klimatach post Joy Division, choć niezaprzeczalnie jest w tej muzyce więcej elektroniki. Dziwnym zbiegiem okoliczności, ukazuje się ona pod koniec 1981 roku, i brzmieniowo nie przypomina tego co New Order prezentuje później, za to ich późniejsze dokonania przypominają brzmienie... the Wake z omawianej dziś płyty...


Oddajmy zatem głos Ceaserowi - muzykowi zespołu the Wake i autorowi tekstu we wkładce albumu Harmony w wersji dla Factory Benelux.

Opisuje on, że idea nagrania wydawnictwa dla Factory pochodziła od Roba Grettona, po tym jak the Wake kilka razy zagrali koncerty z New Order. Najpierw planowali wydać singla, ale nagrali więcej piosenek. Musieli jedynie przekonać Tony Wilsona, żeby wydać album, a ten był skłonny do takich rewolucji. 

Nagrali płytę w Strawberry Studios w Stockport pod okiem samego Chrisa Nagle (był to asystent legendarnego Martina Hannetta - warto zobaczyć TUTAJ), choć nie wszystkie piosenki na płycie w wersji Benelux powstały w jego realizacji. 



Finalnie zatem na wersji płyty którą dziś omawiamy mamy 3 sety utworów. 

Pierwsza grupa (1-8) została zrealizowana w Stockport przez Naglea (grudzień 1982 roku, siedem z nich czyli: Judas, Testament, Patrol, The Old Men, Favour, Heartburn oraz An Immaculate Conception, ukazuje się dokładnie w takie właśnie kolejności na debiucie w Factory, natomiast Benelux dodaje jeszcze utwór Chance), drugi set (piosenki 9 i 10) pochodzą z sesji nagranej przez Oza (czyli Keitha McCormicka) w październiku 1983 roku, piosenki 11 do 13 są z sesji dla Johna Peela z 1983 roku, a dwie ostatnie z singla dla BBC Music z 1982 roku.


Całość nagrana została w składzie: Caesar, Carolyn Allen, Steven Allen i Boby Gillespie. Co ciekawe sesję zdjęciową do płyty też przeprowadził nasz dobry znajomy, którego znamy z pracy z Joy Division, mianowicie Paul Slattery (warto zobaczyć TUTAJ). Tym razem zdjęcia zrobione zostały w bibliotece w Glasgow.

Na koniec posłuchajmy jak brzmiał oryginalny debiut FACT 60,  a w tyle głowy miejmy tendencję New Order do delikatnie mówiąc zapożyczeń (geneza powstania Blue Monday, którą ujawnił kiedyś w wywiadzie sam Peter Hook...).


Judas

Now I know what friends are for

They call the name I must ignore

They make the same mistakes again

Now I know they laugh alone


They call the name I must not hear

They call the name I must ignore

Now I know what friends are for

One day it will come to this


One day I will say my sentence

One day I will make decisions

One day it will come to this

I hear the name dropped with a kiss


They call the name I must not hear

I live in hope, I live in fear

A fear of god, the god of love

The god of love, the god above


Now I know they call the name

The same mistakes I never learn

I must not hear, I must ignore

Now I know what friends are for

The god of love, the god above


Genialny album, więc nie może być inaczej: 6/6.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


The Wake - Harmony, Factory 1982, realizacja: Chris Nagle, tracklista: Judas, Testament, Patrol, The Old Men, Favour, Heartburn oraz An Immaculate Conception.