czwartek, 31 grudnia 2020

Na sylwestrowy wieczór: Roxy Music i Avalone - do tańca i refleksji z mojej płytoteki z okładką Petera Saville'a


Na nadejście roku 2019 zaproponowaliśmy naszym czytelnikom, na zabawę sylwestrową, wiązankę piosenek new romantic z lat 80-tych. Poniżej wklejamy ją i polecamy raz jeszcze:  


Dla osób bardziej nastawionych na refleksję, a czasy jakie nadeszły raczej do niej skłaniają, polecamy natomiast dziś znakomity album, który zawiera piosenki do tańca i różańca, czyli zarówno do zabawy, jak i do głębokiej refleksji. Tak zróżnicowanym bowiem jest chyba najlepszy w dorobku Briana Ferry i jego kolegów z Roxy Music album Avalone. 10 piosenek i całość w wymiarze czasowym 37 minut tworzy absolutnie niesamowity klimat, co więcej, podkreśla go okładka autorstwa samego Petera Saville'a, a płyta jest conceptalbumem.


Nie ma wątpliwości, że okładka z kobietą w hełmie (a jest to przyszła żona Ferryego) w rękawicy i z sokołem na dłoni nawiązuje do mistycznej krainy Avalon, a być może nawet do faktu ostatniej podróży tam Króla Artura, który ponoć wciąż tam żyje... Faktem natomiast jest, że Ferry rozpoczął pracę nad płytą w Irlandii pod wpływem swojej przyszłej żony.



Rozpoczyna się od dynamicznego More Than This, oddającego refleksyjny nastrój autora:

Przez chwilę było fajnie
Nie sposób było wiedzieć
Jak sen w nocy
Czy ktoś może powiedzieć 
Dokąd go doprowadzi?
Żadnej troski na świecie
Może właśnie uczę się 
Dlaczego przypływ 
Nie ma możliwości odpłynięcia 

Ta piosenka promowała wydawnictwo poniższym klipem:



Po nim The Space Between, wyraża niepokój autora, który w prostym tekście apeluje o zakończenie złego okresu. Po nim największy hit albumu i utwór tytułowy  - Avalon. To dzięki temu klipowi w roku 1982 zwróciłem uwagę na Roxy Music.


Przyjęcie skończone
Jestem taki zmęczony
I widzę jak nadchodzisz
Znikąd
Dużo komunikacji
W ruchu
Bez rozmowy
Albo pomysłu

Avalon

Kiedy zabierze Cię samba
Znikąd
A tło zanika
Nieostre
Tak, obraz się zmienia
Każda chwila
I twój cel
Ty tego nie wiesz

Avalon

(Taniec, taniec)
(Taniec, taniec)

Kiedy jesteś bossanovą
Nie ma tańca 
Bo chcesz, żebym tańczył
Sam z niczego

Avalon
  
Po nim instrumentalny utwór India trwający niecałe dwie minuty, wprowadzający nas w klimat kolejnego znakomitego utworu -  While My Heart Is Still Beating. 

Wszyscy ci ludzie
Wszędzie
Zawsze bardzo potrzebni
Gdzie to wszystko prowadzi
Powiedz mi gdzie
Nic nieuczciwego

Lepiej się zlituj
Lepiej pójdę spokojnie
Nigdy się nie położę
Podczas gdy moje serce wciąż bije

Gdzie to wszystko prowadzi
Chodzenie w powietrzu
Czy ja wciąż śnię
Słowa do utracenia
Zagubione w ich znaczeniu

Lepiej będę teraz silny
Lepiej przestanę śnić
Moje serce teraz odleciało
Czy nigdy nie przestanie krwawić?


The Main Thing mimo klimatu jest jednym ze słabszych utworów albumu. A po nim przychodzi kolej na Take a Chance with Me, który leniwie rozkręca się do całkiem szybkiej i melodyjnej piosenki. To utwór o odnalezionym uczuciu, ale też o wierze:

Czasami robię się taki smutny
Ludzie mówią, że jestem po prostu głupcem
Cały świat, nawet ty
Powinien nauczyć się kochać, tak jak ja

To Turn You On jest piosenką o tym, że muzyka może być naszym najlepszym przyjacielem, zwłaszcza gdy wykonują ją Roxy Music. True to Life, nawiązuje do legendy Avalonu, a album kończy się nastrojowym utworem instrumentalnym Tara. Tytuł nawiązuje znowu do Irlandii i mistycznej wyspy - siedziby Bogów.

W ten sylwestrowy wieczór warto zanurzyć się w ten album i wyrazić życzenie - żeby w 2021 roku ktoś choć na kilka metrów zbliżył się swoją muzyką do tej jaką prawie 40 lat temu tworzył Brian Ferry i jego koledzy z Roxy Music

P.S. Patrząc na wersję CD albumu przypomniałam sobie, że nabyłem go wiele lat temu w antykwariacie muzycznym ELVIS w Gliwicach, podczas wyjazdu w delegację służbową. Miał atrakcyjną cenę z powodu dość mocno zdezelowanej okładki. Szybki research w sieci pozwala stwierdzić, że gliwicki ELVIS ciągle jeszcze żyje. Jak na króla przystało...



   
 

Roxy Music, Avalon, EG 1982, producenci: Rhett Davies i Roxy Music, tracklista: More Than This, The Space Between, Avalon, India (instrumentalny), While My Heart Is Still Beating, The Main Thing, Take a Chance with Me, To Turn You On, True to Life, Tara (instrumentalny).

    
   

środa, 30 grudnia 2020

Archiwum artykułów o Joy Division cz.1: Na ile śmierć Iana Curtisa można skomercjalizować?


Wiele razy podkreślaliśmy na naszym blogu różnice w wersji wydarzeń, jakie docierają do nas z przekazów z epoki, zeznań świadków i książek o zespole
Joy Division. Wątpliwości wzbudziły choćby: obecność Iana Curtisa na koncercie Bauhaus w Londynie (nasze opinie zebraliśmy TUTAJ), czy też sprzeczności w książce Deborah Curtis (TUTAJ). 

Dzięki portalom zbierającym wycinki prasowe, jak choćby TEN gdzie pojawił się znakomity plakat Iana Curtisa (opisany przez nas TUTAJ) możemy dotrzeć do oryginalnych wycinków artykułów prasowych, nie tylko o Joy Division, ale też i o całej stajni Factory Records w tym New Order.

Ostatnio użytkownik Shug_Fac383 dodał do zbioru masę interesujących wycinków. Postanowiliśmy zatem otworzyć nowy dział i w serii wpisów, poczynając od dziś, omówimy pokrótce to co się tam pojawiło, jak i artykuły z naszych zbiorów. Skupimy się na nich szczegółowo, zwracając uwagę na rozbieżności w pojawiających się opiniach i relacjach. 

Tak więc jeśli chodzi o Joy Division, w zbiorach na wspomnianym powyżej blogu jako pierwsza znalazła się seria wycinków z the Independent, opublikowanych w roku 2007, dokładnie 14.05. a skupiających się na premierze filmu Control,  która miała miejsce w tamtym właśnie tygodniu.

Jako pierwszy pojawia się artykuł Andy Gilla pt. The Cult of Ian Curtis. Autor porównuje w nim na początku filmy 24 Hour Party People (pisaliśmy o nim TUTAJ) i Control, zwracając uwagę na klimat tego drugiego, uzyskany dzięki czarno białej realizacji. Zwraca uwagę, że Joy Division byli obok Throbbing Gristle, Cabaret Voltaire i Pere Ubu, jednym z pierwszych zespołów industrialu. Podkreśla też, że byli jednymi z pierwszych używających elektronicznej perkusji, dzięki czemu niczym Kraftwerk, uzyskali niesamowity efekt robotycznego klimatu. Biało - czarne zdjęcia zespołu były takimi, bowiem Kevin Cummins wyznał, że po prostu były tańsze. Poza tym specyficzne oświetlenie wynikające z choroby Curtisa też odegrało tutaj niebagatelną rolę. 

Autor spotkał Iana Curtisa i wspomina go jako wesołego, ujmującego i z zapałem otwartego na dyskusję o filmach i literaturze, jednocześnie wolnego od artystycznego snobizmu i gwiazdorstwa. Na scenie jednak zmieniał się w potwora, jego taniec przypominał ataki epileptyczne, a oczy były szeroko otwarte. Wydawał się być jak opętany. W takie stany, zgodnie z relacjami kolegów z grupy, popadał też poza koncertami. Dzisiaj być może byłby zdiagnozowany jako osoba bipolarna, ale wtedy pod koniec lat 70-tych takie zachowania były postrzegane inaczej.


W dalszej części artykułu autor opisuje ostatnie miesiące życia Curtisa, dwa koncerty w Londynie jednego popołudnia i ataki epilepsji podczas obu, próbę samobójczą, pobyt w szpitalu i płukanie żołądka, koncert w Bury. Po tych incydentach Ian Curtis mieszkał z Wilsonem, Sumnerem i u swoich rodziców. Dalej następuje opis ostatniego dnia życia i samobójstwa wokalisty. Autor przedstawia porównanie kilku sylwetek samobójców, w tym Hendrixa i Cobaina. Z tym że przypadek Curtisa był odmienny, bowiem zdaniem autora, zespół nie był jeszcze tak bardzo sławny, a w prasie toczy się debata, czy sława jaką zyskał byłaby możliwa bez samobójczej śmierci wokalisty zespołu. Po śmierci Curtisa i wydaniu Closer dostrzeżono w warstwie tekstowej zapowiedź samobójstwa. Album stał się klasykiem i zapoczątkował rozwój gotyku. Przełomem stał się tutaj film the Crow i śmierć na planie Brandona Lee - syna Bruce'a Lee. Po tym fakcie takie zespoły jak NIN czy Marilyn Manson stały się klasykami gatunku. 

Na końcu artykułu pojawia się bardzo interesujący wątek. Autor w inteligentny sposób zwraca uwagę na fakt komercjalizacji marki Joy Division. Choćby zapowiedzi firmy New Ballance wydania linii obuwia poświęconej zespołowi oraz drugiej, z logo Factory. Autor smutno konkluduje, że za jakiś czas być może znajdzie się producent lalki Iana Curtisa na baterie, która będzie tańczyć i śpiewać piosenki zespołu. 

Tak oto tragedia człowieka zwanego ostatnią prawdziwą legendą rocka weszła w nowe stulecie, gdzie skomercjalizować można praktycznie wszystko.

Wkrótce opiszemy kolejny interesujący artykuł ze wspomnianej serii. Jeśli chcecie go poznać - czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.              

wtorek, 29 grudnia 2020

James McNeill Whistler: Artysta jest jak muzyk - tworzy wspaniałe harmonie

James McNeill Whistler (1834-1904) miał barwne życie. Malował z łatwością i dużo. Tworzył w Paryżu, Stanach Zjednoczonych i w Londynie. Podlegał różnym wpływom, o czym wiele można przeczytać w dostępnych opracowaniach, bowiem Whistler znanym artystą był. Nas jednak z całej jego bogatej twórczości zainteresował cykl obrazów nazwany przez niego Nokturnami, które zaczął malować w 1871 roku. Nazwa pochodziła od miana spokojnych i nastrojowych kompozycji muzycznych, inspirowanych ciszą nocy. Malarz bowiem dopatrzył się analogii pomiędzy sztuką wizualną a muzyką: Natura zawiera elementy, kolory i kształty wszystkich obrazów, tak jak klawiatura zawiera nuty całej muzyki. Lecz artysta jest do tego stworzony, by te elementy rozpoznać i wybrać i umiejętnie zestawić, by efekt był piękny - tak, jak muzyk zbiera swoje nuty i formuje akordy, aż z chaosu tworzy wspaniałe harmonie.



Pierwszym obrazem z tej serii był Nokturn w błękicie i srebrze. Rok później powstał najbardziej znany Nokturn  w czerni i złocie, spadająca gwiazda, a w kolejnych latach pozostałe. Akcję obrazów umieścił nad Tamizą, malował widoki na most Battersea i pobliskie ogrody Cremorne. Nokturny te były niczym utwory Szopena -  nastrojowe i klimatyczne, a poza tym ciemne, z rojem małych kropek, które miały przypominać fajerwerki eksplodujące nad rzeką. Postacie ludzkie zaznaczył niewyraźnymi plamami, były raczej cieniami roztapiającymi się w mgle.  Ogólnie mówiąc malowidła wzbudziły kontrowersje. Nie były to prace, do których przywykli widzowie i krytycy, więc seria obrazów wystawionych w Galerii Grosvenor w 1877 roku spowodowała wyjątkowo zjadliwą recenzję najsłynniejszego znawcy sztuki za jakiego po obu stronach Atlantyku uważano Johna Ruskina. W sztuce bronił prawdy zwartej w naturze i cenił narrację historyczną, wspierając twórczość JMW Turnera, a później artystów nurtu prerafaelickiego, takich jak Edward Burne-Jones i Dante Gabriel Rossetti, którzy malowali sceny mitologiczne i z ilustracje legendy arturiańskiej (o wpływie prearafaelitów na sztukę dawną i współczesną pisaliśmy TUTAJ). W porównaniu z ulubioną przez niego stylistyką malarską obrazy Whistlera były szokiem. I doczekały się jego druzgocącej recenzji. Szczególnie cena jaką zażądał artysta (200 gwinei) za płótno była policzkiem dla krytyka. W odpowiedzi Whistler wytoczył Ruskinowi proces i domagał się odszkodowania w wysokości 1000 funtów.




Proces trwał tylko dwa dni. Ruskin był zbyt chory, aby w nim uczestniczyć, ale kilku artystów, w tym Burne-Jones, stanęło po stronie Ruskina. Sąd jednak wyśmiał zarzuty krytyka i zawyrokował, że czas tworzenia dzieła nie ma znaczenia przy ustalaniu jego ceny – także niezależnie od tego, czy ława przysięgłych w pełni zrozumiała argumentację Whistlera, orzekła na jego korzyść, lecz zmieniła wysokość zadośćuczynienia. Dostał tylko 1 pensa odszkodowania. To pyrrusowe zwycięstwo kosztowało go znacznie więcej niż gdyby przegrał. Koszty sądowe spowodowały jego znaczne zadłużenie i doprowadziły go do bankructwa. Whistler sądził, że sprawa sądowa przeciwko komuś tak znanemu jak  Ruskin będzie doskonałym chwytem reklamowym, że w ten sposób zwróci na siebie uwagę, rozpropaguję swoje malarstwo i publicznie je objaśni, a świat sztuki zgromadzi się wokół niego i go wesprze. Lecz wcale się tak nie stało. W 1879 roku Whistler stracił swój dom w Londynie. Po czym wyjechał i przeniósł się do Wenecji. Tam zajął się tworzeniem grafik. I chociaż żył jeszcze po tym dwadzieścia trzy lata, nigdy nie wrócił do malowania nokturnów.



Powiedzieć malarzowi, że Naturę należy przyjąć taką, jaka jest, to powiedzieć muzykowi, że może usiąść na fortepianie. To, że natura ma zawsze rację, jest mniemaniem nieprawdziwym, zarówno pod względem artystycznym, jak też przez to, że przyjmuje się jej prawdę za udowodnioną. Natura ma bardzo rzadko rację, tak rzadko, że niemal można powiedzieć, że zazwyczaj nie ma racji:  co znaczy, że układ rzeczy, który ma stworzyć doskonałą harmonię, jest rzadki i zupełnie nie zwyczajny. Te słowa Whistlera i wyrok sądu otworzyły drzwi abstrakcjonistom. Ale to już zupełnie inna historia…

Jeśli chcecie ją poznać - czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

(w tekście słowa Jamesa McNeill Whistlera pochodzą z jego wykładu Ten o’clock wygłoszonego Londynie i opublikowanego w 1885 roku. Na polski przetłumaczył go Antoni Potocki i zamieścił w prowadzonym przez siebie piśmie Sztuka (Paryż) w 1904 roku (z. 2 i 3), przedruk w: Moderniści o sztuce, pod red. Elżbieta Grabska, Warszawa 1971, s. 80-81).

poniedziałek, 28 grudnia 2020

Isolations News 121: Hooky zaprojektował bas i zagrał LWTUA, tekst o grze Bernarda Sumnera i Molchat Doma, wywiad rzeka z Buzzcocks, Bauhaus w Meksyku, Iggy Pop o wirusie, Wraca Liquid Tension Experiment i Beatlesi, Nanga i Banksy w Warszawie


Eastwood Guitars wyprodukuje 51 sztuk gitary basowej zaprojektowanej przez Petera Hooka. Cena powala, za to do każdej będzie dodany własnoręczny certyfikat basisty. Więcej TUTAJ.


Powyżej za to wersja lockdown największego hitu Joy Division LWTUA, w wykonaniu Petera Hooka and the Light. Może się podobać, lub nie, ale przyznać trzeba, że Hooky i jego band są aktywni, przynajmniej kilkanaście razy bardziej, niż pozostali koledzy z dawnej grupy.


Jeśli mowa o innych członkach Joy Division to ukazał się tekst podnoszący rolę brzmienia gitarowego Bernarda Sumnera w charakterystycznym stylu Joy Division - złożonego z prostych riffów i minimalistycznych dźwięków (TUTAJ).


Joy Division byli z nimi w trasie - są jednym z pierwszych zespołów punkowych. 10 czerwca jego fani, a mowa o the Buzzcocks, będą mogli kupić wydany drukiem wywiad rzekę z Pete Shelleyem, z którym rozmawiał Louie Shelley: Ever Fallen in Love. Okładkę, można tak powiedzieć, zaprojektował Malcolm Garrett. Więcej TUTAJ.


Z kolei kapela, o której pozytywnie wypowiadał się w ostatnim wywiadzie Ian Curtis (TUTAJ) - Bauhaus, po 15 latach wystąpią w Meksyku. Dadzą tam dwa koncerty - 23 i 24 kwietnia 2021. Więcej TUTAJ.


Za to kapela, o której pozytywnie wypowiadaliśmy się my (TUTAJ), mało tego zrobiliśmy z nimi jeden z pierwszych wywiadów zanim stało się to modne (TUTAJ), podbija świat. W The New York Times napisali bowiem o Molchat Doma - dokładnie o pozytywnym odbiorze ich muzyki na Białorusi przekładającym się na liczny udział fanów w ich ostatnim występie w Mińsku, oraz na ilość odsłon ich utworów na TikToku (LINK)   


Tego wykonawcę, z kolei, wokalista Joy Division tak lubił, że jego płyta była ostatnią, jakiej słuchał (pisaliśmy o tym TUTAJ). Iggy Pop, bo o nim mowa,  nagrał nową piosenkę Dirty Litlte Virus, zastanawia się w niej nad niszczycielską siłą koronawirusa. Chyba bardziej adekwatnie i ciekawiej byłoby gdyby Iggy śpiewał po chińsku... To dopiero byłby eksperyment.


W temacie eksperymentów - grająca instrumentalny rock  progresywny grupa Liquid Tension Experiment, w której grają członkowie Dream Theater, powraca z nowym albumem po 20 latach przerwy. Płyta pojawi się wiosną’21 a promuje ją powyższy klip.


Powracają też najwięksi z największych - pojawił się bowiem wstępny materiał zachęcający do obejrzenia dokumentu o Beatlesach Get Back, który realizuje Peter Jackson. Premiera filmu planowana jest na 27 sierpnia 2021 roku.


Wraca też syn exbeatlesa - Julian Lennon (LINK). Próbował już swoich sił na rynku muzycznym, różnie z tym było - tym razem nagrał piosenkę z Dennisem Deyoung.


Brzmi całkiem dobrze, i brzmi jak... John. Poza brzmieniem jednak, do ojca w innych aspektach jeszcze daleko.   


Wracają też Marillion, którzy ujawnili kilka szczegółów na temat swojego najnowszego - 19 albumu. Jego przekaz będzie pozytywny, nie będzie na nim niczego o pandemii - wywiad z zespołem powyżej.   


Do zakupienia jest już płyta zespołu Nanga pt.: Cisza w bloku. Można zrobić to TUTAJ. My odkryliśmy talent Magdy o wiele wcześniej, przeprowadzając z nią wywiad TUTAJ.  


Skoro Nanga to wiadoma rzecz - stolica. A tutaj 12 lutego rozpocznie się w Praskim Centrum Koneser wystawa prezentująca (pierwszy raz w Polsce) prace artysty ulicznego znanego jako Banksy (LINK).

To underground taki jak nasz blog. My wracamy z nowym wpisem jutro - dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 27 grudnia 2020

Z mojej płytoteki: Cocteau Twins - Head over Heels, Sunburst and Snowblind, czyli między Garlands a Treasure

Jakiś czas temu opisywaliśmy na naszym blogu znakomity debiut Cocteau Twins, album Garlands z 1982 roku (TUTAJ), oraz sesję dla Johna Peela z czysto zimnofalowym repertuarem z tamtego okresu (TUTAJ). 

Dzisiaj pora na muzykę, która w znakomity sposób pokazuje ewolucję twórczości Cocteau. Jest to album Head over Heels w wersji z winylu z epoki, oraz w wersji CD - tutaj wydany w połączeniu z maksisinglem Sunburst and Snowblind, który ukazał się chwilę po opublikowaniu albumu Head over Heels

Wydawnictwa opatrzone są znakomitymi okładkami zmarłego rok temu Vaughana Olivera, kreatora stylu artystycznego 4AD w tamtym okresie (pisaliśmy o nim TUTAJ), artysty który opuścił nas 29.12.2019... Ponieważ warstwa tekstowa piosenek z prezentowanego dziś albumu jest delikatnie mówiąc uboga i dość trudna do interpretacji, postanowiliśmy w tym wpisie skupić się na czymś innym, bowiem po porównaniu szaty graficznej CD i winylu naszła nas pewna refleksja. 

Otóż w odwiecznej dyskusji co jest lepsze - CD czy winyl, audiofile skupieni są na stronie dźwiękowej. Fani zapisu cyfrowego podkreślają czystość dźwięku, fani płyty winylowej, charakterystyczne delikatne trzaski i głębię uzyskiwaną z odtwarzania zapisu analogowego. Mało kto natomiast zwraca uwagę na okładki, a różnica w przypadku prezentowanych dziś wydawnictw jest diametralna. Warto spojrzeć jak znakomicie prezentuje się okładka winylu z epoki - jest to jedna z lepszych okładek Olivera. Porównując ją z okładką Garlands widać i u niego ewolucję stylu, nie ma jak na okładce Garlands postaci, jest coś zdające się przypominać stopiony ołów, w który (po drugiej stronie okładki) wtopiony jest kwiat...



Na wersji CD niestety tego efektu się nie zobaczy... Okładka bowiem jest bez porównania uboższa...



CD z powodu rozmiaru zdecydowanie nie jest w stanie przenosić efektu 3D jaki uzyskał Oliver. I jeszcze jedno - brak w wersji CD wkładki, w której umieszczona jest płyta winylowa. Na niej znajdujemy nie tylko ciąg dalszy znakomitej kompozycji wizualnej, ale i fantazyjnie wpleciono tytuły.



Wersja CD niestety jest tylko ubogim krewnym, i wygląda tak:


Dodatkowy efekt w przypadku omawianej płyty uzyskano na wklejce krążka, czego nie ma na CD

Tyle, jeśli chodzi o porównanie CD i winylu. Nie dyskredytujemy wersji cyfrowej, jest niezastąpiona w aucie, albo podczas prac domowych kiedy nie chce nam się obracać winylu, niemniej samo obcowanie z wydawnictwem stawia słuchacza na zupełnie różnych poziomach abstrakcji, jeśli rozważać obie wersje.
  


Muzycznie już od pierwszego utworu: When Mama Was Moth uderza zmiana stylu, w stosunku do debiutu zespołu. Gitary nie są już tak zimne, pojawia się fortepian, brzmienia są bardziej akustyczne. W warstwie tekstowej trudno jednoznacznie zinterpretować o czym jest ten utwór - być może chodzi tutaj o oślepiający wybuch (nuklearny?). Po nim spokojny i znowu bardzo akustyczny Five Ten Fiftyfold, zdecydowanie jeden z lepszych utworów na płycie, pojawia się saksofon, który za jakiś czas będzie nieodłącznym elementem brzmienia Cocteau. Analiza tekstu tej, jak i kolejnej piosenki Sugar Hiccup prowadzi do wniosku, że muzycy kierowali się w tej warstwie w stronę awangardy. Może to dobrze, że finalnie Frazer zaczęła śpiewać udając instrument? 

In Our Angelhood jest piosenką z tekstem o zagłaskiwaniu kogoś na śmierć a Glass Candle, Grenades posiada całkiem interesujące riffy. In the Gold Dust Rush zdaje się być samokrytyką (?) wokalizy FrazerThe Tinderbox (Of a Heart) to chyba najsłabszy utwór całego albumu. Multifoiled to piosenka o jakiejś zmianie w osobowości autorki - pozbywa się męczącego ją uczucia, by stać się bardziej wartościowa. My Love Paramour i Musette and Drums  to dwa ostatnie utwory zamykające ten znakomity album.

W recenzjach z epoki podkreślano, że na Head over Heels można doszukiwać się pierwszych prób zmian stylu śpiewu Frazer. Być może tak jest, niemniej ewidentna zmiana stylistyki w warstwie muzycznej jest słyszalna gołym uchem. Na obie zmiany, zarówno sposobu śpiewu jak i w pełni dojrzałe, akustyczne brzmienie, przyjdzie pora na kolejnej płycie zespołu, arcydziele Treasure, które opisaliśmy TUTAJ.  

Na omówienie innych płyt Cocteau zapraszamy wkrótce, i jeśli chcecie je poznać czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


Cocteau Twins, Head over Heels, 4AD 1983, producenci: Cocteau Twins, John Fryer, tracklista: When Mama Was Moth, Five Ten Fiftyfold, Sugar Hiccup, In Our Angelhood, Glass Candle, Grenades, In the Gold Dust Rush, The Tinderbox (Of a Heart), Multifoiled, My Love Paramour, Musette and Drums, Sunburst and Snowblind, 4AD 1983, producenci: Cocteau Twins, John Fryer, tracklista: Sugar Hiccup, From the Flagstones, Hitherto, Because of Whirl-Jack.

    

sobota, 26 grudnia 2020

Dokument o Minimal Compact pt. Raging Souls, cz.3/3 - dlaczego zespół się rozpadł?

Pierwszą część filmu opisaliśmy TUTAJ, drugą TUTAJ. Dzisiaj ostatnia, trzecia część znakomitego dokumentu o legendarnym zespole chłodnofalowym - Minimal Compact

Ta część zaczyna się od opisu klimatu, jaki zapanował między muzykami podczas realizacji albumu The Figure One Cuts - ostatniej płyty studyjnej zespołu. Chodziło o specyficzną atmosferę między Malką, Colinem a Rami Fortisem. Samy Birnbach wspomina, że to był cud iż mimo tego klimatu, grupa potrafiła dalej istnieć, nagrywać niemniej po realizacji tego albumu zaczęli się rozpadać. Fortis wrócił znowu do Izraela, spotkał tam swoją przyszłą żonę Naomi, a Barremu urodziło się dziecko. Publika lubiła, gdy śpiewała Malka, ale też uwielbiali wokal Fortisa, w zespole pojawiła się masa konfliktów, współpraca stała się niemożliwa... 


Sytuacja w zespole przypominała tą, kiedy rozpadali się Beatlesi.. Wszyscy poza Maxem żyli w jednym budynku, Max natomiast mieszkał w Amsterdamie. Problemem zespołu było to, że nie mieszkali w Londynie, stąd trudno im było przebić się na scenę w UK. W końcu zostali zaproszeni na bardzo ważny koncert dla NME. Koncert jednak się nie odbył z powodu masakrycznych opadów śniegu, te bowiem spowodowały, że Max i realizator dźwięku utknęli w zaspie podczas drogi. Ponadto zaistniała szansa występów w USA na New Music Seminars w Nowym Jorku. W stanach wystarczy nagrać jeden dobry singiel, żeby zrobić karierę, ale zespół nie dostał wiz. Było to winą wytwórni Crammed Discs, która przegapiła terminy.


Ponadto Birnbach był przekonany że Fortis chce być głównym wokalistą grupy, ten jednak temu przeczy. Wtedy Fortis zaczął zadawać sobie pytanie - co dalej? Uważa że być głupio postąpił rozwalając zespół, ale atmosfera była nie do wytrzymania. Pojawiły się też problemy wynikające z kłopotów w funkcjonowaniu rodzin członków zespołu... Trudno żyć poza domem, zwłaszcza mając dzieci...

Innym aspektem był fakt, że nadeszła nowa moda. Fani Minimal Compact przestawili się na techno i house. Birnbach podkreśla, że zespół osiągnął apogeum, ale nie tworzył nic nowego. Dla niego to był koniec.
 

Wspomina jak zadzwoniła wtedy do niego Malka,  była w depresji i prosiła o radę. Z jednej strony był zespół - ten był dla niej wtedy wszystkim, z drugiej chciała założyć rodzinę z Colinem... Birnbach nie udzielił jej rady, nie wiedział co ma powiedzieć. Malka z kolei uważa, że chciała wtedy zdecydować się na dziecko, i nie wiedziała co robić, czemu zaprzecza Fortis - twierdzi, że przyszła do pozostałych członków zespołu i po prostu oświadczyła im, że jest w ciąży. Twierdzi też, że mimo iż zaczęli szukać basisty to jednak zdali sobie sprawę, że bez Malki zespół nie istnieje. 

Birnbach twierdzi też, że każdy chciał wtedy śpiewać i być głównym głosem zespołu, jemu z kolei, kazali jedynie pisać teksty i grać na syntezatorze... 

Zespół odbył ostatnią trasę po Francji z ciężarną wtedy Malką... Max wspomina, że kapela była dla niego jak rodzina i nie mógł przeżyć rozpadu... Wtedy Fortis nagrał album Tales From The Box po czym z Sakharowem stworzyli projekt Foreign Affair.

Sakharov wyznaje, że postanowił wtedy - po urodzeniu się jego syna, powrócić do Izraela. Miał dość nagrywania piosenek w języku angielskim, a w tym samym czasie Fortis pokazał, że można nagrywać w ich rodzimym języku.

W 1991 roku zespół powrócił i zagrał trzy koncerty w Izraelu. Wtedy dopiero zrozumieli, jak ważnym zespołem byli dla fanów w swojej ojczyźnie. 


Zespół sprzedał od 40 do 50 tysięcy kopii każdej ze swoich płyt. Potrafił, jako jedyny izraelski band, wyjść z poziomu lokalnego na poziom światowy i osiągnąć sukces. W 1998 roku pojawiły się plotki o ponownej reaktywacji i nagraniu singla, ale to okazało się nieprawdą...

Może kiedyś?    

Cały film jest do obejrzenia poniżej: 


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 25 grudnia 2020

Salvador Dali jakiego nie znacie

 


Powyższy obraz namalowany przez Salvadora Dalego –  a w zasadzie Salvador Felipe Jacinto Dalí the Domènech (1904-89) -  i zatytułowany Ogon jaskółki - seria katastrof (La queue d'aronde - Serie des catastrophes) był jego ostatnim dziełem. Został ukończony w maju 1983 roku jako ostatnia część serii opartej na matematycznej teorii katastrof René Thoma. Ten francuski matematyk zasugerował, że w zjawiskach czterowymiarowych istnieje tylko siedem możliwych form elementarnych, zwanych katastrofami, których odpowiednia kombinacja prowadzi do odtworzenia wszelkiej formy naturalnej. Nazwał je: fałda, zmarszczka, jaskółczy ogon, motyl i trzy rodzaje umbilik: hiperboliczna, eliptyczna i paraboliczna. Nazwa obrazu Dalego: Ogon Jaskółki jest zaczerpnięty więc bezpośrednio z czterowymiarowego wykresu Thoma o tym samym tytule. Model Thoma Salwadore odwzorował dokładnie obok krzywych uformowanych na kształt wiolonczeli i otworów w pudle rezonansowym  przypominających symbol rachunku różniczkowego f. Dali był tak zafascynowany teorią katastrof, że przywołał ją w swoim przemówieniu w Academie des Beaux-Arts w Institut de France w 1979 r., określając najpiękniejszą teorią estetyczną na świecie. Przypomniał w nim także swoje pierwsze i jedyne spotkanie z René Thomem, podczas którego Thom rzekomo powiedział Dalemu, że studiuje płyty tektoniczne; sprowokowało to Dali do wypytania Thoma o stację kolejową w Perpignan we Francji (niedaleko granicy z Hiszpanią), którą artysta w latach 60. ogłosił jako centrum wszechświata…


Może dla niektórych będzie zaskoczeniem informacja, że Dali bardzo cenił matematykę. I nie sprowadzał ją jedynie do technicznej pomocy, stosując klasyczny złoty podział w kompozycji lecz odkrył w niej źródło twórczej inspiracji. Dowodem na to jest passus w jego książce: 50 Secrets of Magic Craftsmanship, z radą dla początkującego malarza: Musisz, zwłaszcza jeśli jesteś młody, używać geometrii do ustalenia zasad symetrii przy komponowaniu swoich prac. Wiem, że mniej lub bardziej romantyczni malarze argumentują, że takie matematyczne podstawy zabijają inspirację artysty, dając mu zbyt wiele do myślenia i refleksji. Ale ty nie wahaj się ani przez chwilę, lecz odpowiedz w takim przypadku, że jest wręcz przeciwnie, po prostu nie musisz myśleć i zastanawiać się nad pewnymi elementami, bo je używasz.



Parafrazując, Dalí podaje młodemu artyście gotowy przepis na dobry obraz: najpierw powinien narzucić sobie ścisłe ograniczenia geometryczne, a następnie poddać się swojej wyobraźni, a efekt będzie estetycznie harmonijny i przyjemny w odbiorze. Przepis ten Dali stosował osobiście, przykładem na to jest jego obraz  Leda Atomica, w którym nic pozostawione przypadkowi: prawa stopa Gala-Ledy kończy się w jednym z pięciu punktów gwiazdy pitagorejskiej opisanych przekątnymi pięciokąta wpisanego w obwód, którego średnica ogranicza szerokość obrazu; obwód jest styczny do spodu stołka, na którym siedzi Leda, a głowa kobiety cała mieści się w środku gwiazdy. Zastosowany tu złoty podział porządkuje także proporcje  Ostatniej Wieczerzy (El sacramento de la Última Cena): stół na nim dzieli obraz na dwie części. Uczniowie umieszczeni po obu stronach Chrystusa także dzielą obraz lecz w pionie. Widoczny dwunastościan w tle jest zmaterializowanym wcieleniem teorii złotego podziału.


Innym przykładem zamiłowania Dalego do geometrii jest hipersześcian, który służy jako krzyż w obrazie: Chrystusa Corpus Hypercubus. Krzyż który namalowany został w odniesieniu do sześcianu przeniesionego w czwarty wymiar, określonego przez matematykę hipersześcianem, został użyty przez artystę do symbolicznego przekazania idei transcendencji Chrystusa, żyjącego równocześnie w zwykłym i wymiarze wyższym niż ten, który człowiek może sobie wyobrazić.

Lubujący się w zwracaniu na siebie uwagi Salvador Dalí nie był bufonowatym pozerem. On na prawdę rozumiał wiele zagadnień z zakresu matematyki, do tego stopnia, że celowo używał je w swoich obrazach. Artysta przyjaźnił się z wieloma matematykami, takimi jak René Thom, Matila Ghyka, Thomas Banchoff, Martin Gardner. Osobiście znał Einsteina, studiował teorię względności i fizykę kwantową. Zgromadził w swojej bibliotece setki książek naukowych, utworzył prywatne muzeum w którym znajdował się nawet modelu atomu wodoru, uczęszczał na wykłady fizyki i matematyk, nawet zorganizował u siebie w 1985 roku sympozjum: Cultura y ciencia: determinismo e liberdad

Nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje… 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


czwartek, 24 grudnia 2020

Matazo Kayama: malarz, który wyeliminował czas

Piękno jest kategorią tak uniwersalną (istniejącą, choć w obecnym wieku odrzucaną), że nie trzeba znać dokładnie pełnego znaczenia prezentowanych na obrazie treści, aby odczuć estetyczną przyjemność z nim związaną. Sztuka japońska nie jest dla Europejczyków do końca zrozumiała, bo odnosi się do skojarzeń wynikających z odmiennej kultury, niemniej zawsze fascynowała artystów naszej szerokości geograficznej, o czym już pisaliśmy TUTAJ. Po tym wstępie można się domyśleć, że bohaterem dzisiejszego tekstu jest japoński artysta, dokładnie malarz.





Nazywał się Matazo Kayama i żył w latach 1927-2004. Urodził się w Kioto, w rodzinie, co zabrzmi zupełnie jak bajka - krawca kimon. Matazo zaczął malować w wieku 13 lat, a potem kształcił się w akademiach sztuk pięknych, w Kioto i w Tokio. Uważany jest za najważniejszego artystę japońskiej sztuki XX wieku, co już jest wystarczającym powodem abyśmy pokazali jego prace. Czym sobie zasłużył na takie miano? Zapewne tym, że czerpał swobodnie ze spuścizny dawnych mistrzów, tworząc obrazy inspirowane sztuką XVII wiecznej Japonii, tradycją dekoracyjnych ekranów zwanych Rimpa, a jednocześnie pozostał na wskroś nowoczesnym artystą, swobodnie poruszającym się w stylistyce europejskich prądów artystycznych. W młodości fascynował się malarstwem Breughla, natomiast jego późniejsze dokonania wskazują na wpływ fowistów, symbolistów i surrealistów.





Kayama połączył elementy sztuki rodzimej i Zachodu, po czym wypracował własny, niepowtarzalny styl. Najchętniej malował wielkoformatowe, często ponure (a może tylko nostalgiczne?), zimowe krajobrazy, na których nie ma ludzi. Zamiast postaci ludzkich są na nich zwierzęta: wielbłądy i ptaki, żurawie i kruki, czasami konie lub żyrafy albo koty. Osobną grupę prac stanowią akty naturalnej wielkości. I ornamentalne kompozycje złożone z powtarzających się linii, wyglądające niczym wielkie, ryte na skałach, dekoracje aborygenów… Wydaje się, że zwierzęta, które namalował mają znaczenie symboliczne. A może tylko nam się tak wydaje? Może wręcz przeciwnie, po to malował zwierzęta, aby nie iść w dydaktyzm, a skupić na warstwie dekoracyjnej? Tę tezę potwierdza przyjęta technika z użyciem złota. Artysta nazwał błyszczące farby z dodatkiem metali szlachetnych „trzecim kolorem”. Wśród barw rozróżniał trzy tonacje: czyste „kolory podstawowe”, kolory ziemi (takie jak ochra i ugry) oraz kolory metaliczne. Kayama nie poprzestał na przekazanej w szkołach artystycznych umiejętności posługiwania się kolorami podstawowymi, lecz niczym dawni mistrzowie układający mozaiki w Bizancjum czy tworzący w średniowieczu malarstwo tablicowe, zauważył możliwości, które daje czyste złoto i srebro.




Blask, którym otacza się drogocenny kruszec jest przeźroczysty, ulotny, a jednak ponadczasowy. On sam tak o tym mówił: Ciężar złota i srebra jest w stanie uchwycić nawet upływ czasu. Tak więc w wizualnej przestrzeni utworzonej przez złoto i srebro można odnaleźć chwilę wieczności. I dalej: Dla mnie złoto i srebro są najbardziej tajemnicze ze wszystkich materiałów. Początkowo nie widziałem możliwości zastosowania złota i srebra w moich pracach… Uważałem je, dość głupio, za nienowoczesne i nieodpowiednie w naszych czasach… Można więc powiedzieć, że moje spojrzenie na złoto i srebro drastycznie się zmieniło. Dziś, ponieważ używam znacznych ilości złota, po opanowaniu tego materiału, uważam, że zastosowanie tradycyjnych materiałów na nowo definiuje moje spojrzenie na japońską sztukę Nihonga. Użycie złota i srebra, zarówno w postaci płatków, jak i proszku, pozwoliło rozwinąć mi własną ekspresję Nihonga (LINK). Blask złota zawsze symbolizował wieczność więc w zasadzie brak czasu. Można zatem przyjąć, iż Matazo Kayama wyeliminował czas… 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.