sobota, 2 listopada 2019

Grobowce szczególne: w tzw. typie transi

Jeśli kiedykolwiek zwiedzaliście średniowieczną katedrę, na pewno zwróciliście uwagę na stojące w niej nagrobki. Ukazują postać zmarłego zazwyczaj leżącą w typie gisant czyli na wznak, odzianą w strój odpowiedni dla pozycji społecznej. Oprócz takich nagrobków w kościołach Zachodniej Europy znajdują się grobowce szczególne w tzw. typie transi, na których rzeźba zmarłego ukazuje go w stanie zaawansowanego rozkładu: ma zapadnięte oczy, wydatne żebra, czasem nawet jest pokryty ropuchami, wężami i robactwem - co szczególnie było popularne na kontynencie, w Niemczech, we Francji, Hiszpanii i na Wyspach Brytyjskich. I jest to tak realny obraz zwłok, że szokuje nawet nas współczesnych, wydawałoby się obeznanych poprzez kino i telewizję w różnymi drastycznymi obrazami śmierci.
 
Naukowcy w rozmaity sposób interpretują powody takiego przedstawienia śmierci. Większość upatruje je w traumie po epidemii dżumy zwanej czarną śmiercią (ok. 1346 - 1353), która zabiła około jednej trzeciej ludności Europy (na szczęście nie dotarła do Polski). Po niej zaczęto ukazywać śmierć jako nieodłączną towarzyszkę życia, jakby ludzie zapragnęli zmierzyć się z nią, spoglądając jej w twarz. Hasło memento mori stało się codziennym zawołaniem, uświadamiającym każdemu oczywistą prawdę o tym, że śmierć czeka każdego i nikogo nie oszczędza. 
 




Większość grobów od XIV do XVI wieku pokazuje zatem makabryczne transi czyli sztywne zwłoki, z których wiszą strzępy mięsa czasem zamieszkałe i ogryzane przez robaki. Prawdopodobnie najsłynniejszy wizerunek zwłok należy do Henry Chichele, arcybiskupa Canterbury w latach 1414-1443. Dostojnik ukazany jest na nim podwójnie: u góry leży w stroju pontyfikalnym, a u dołu, leżą obdarte sztywne zwłoki biskupa. Inne grobowce tego typu są równie kreatywne, zmarły pokazany jest na nich zawinięty w całun lub nagie ciało z częściowo odsłoniętym szkieletem albo jako już zupełny szkielet z resztką zasuszonych, zmumifikowanych tkanek…

Najbardziej zaskakujący chyba jest jednak nagrobek  z 1544 r. Rene de Chalon w Bar-le-Duc we Francji, na którym stoi zmarły rycerz jako szkielet obleczony w opadającą płatami skórę, z jedną ręką opartą na pustej piersi podczas gdy w drugiej, wysoko wyciągniętej przed siebie, trzyma wydarte z piersi serce. 


Jakby było jeszcze mało, w literaturze i innych dziedzinach sztuki pojawiały się przeciwstawne obrazy grzesznego, luksusowego życia i odpowiadające im konsekwencje. Ilustracje związane z tymi opowieściami pełne były Danse Macabre  lub obrazów Trzech  żywych i trzech zmarłych które uwypuklały morał: że światowa próżność i chwała nie pomogą duszy oczekującej na sąd. Śmierć przy tym oswajano, pokazywano wesołą, tańczącą i grającą na różnych instrumentach. Wierzono przy tym powszechnie w czyściec zatem aby skrócić czas przebywania w nim chciano zmusić żywych do modlitwy. Zepsute fizycznie ciało w ten sposób stawało się alegorią upadku człowieka lecz - paradoksalnie - wyzwolenia. 


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 1 listopada 2019

Czy lista piosenek na Unknown Pleasures Joy Division mogła być lepsza?



O genezie okładki kultowego już debiutu zespołu Joy Division pisaliśmy TUTAJ. Wspominaliśmy też, streszczając fragmenty książki Iana Curtisa - So This Is Permanence (TUTAJ), że płyta miała mieć inny tytuł. Ale to nie wszystko, bowiem w najnowszej książce Jona Savage'a, jak i na wystawie pamiątek po Factory w Chelsea Space, poza gadżetami ogólnie znanymi, znajduje się notatka menadżera Joy Division Roba Grettona, dotycząca wizji tracklisty z Unknown Pleasures

Jak wiadomo z wywiadów z Joy Division - choćby TEGO, to menadżer układał ich koncertowe setlisty, mało tego, miał duży wpływ na ich brzmienie i kierunek w jakim podążali muzycznie. Zanim jednak omówimy ewolucję zawartości Unknown Pleasures, poniżej prezentujemy zdjęcia ze wspomnianej wystawy, autorstwa Martina Browna (jego Twitter jest TUTAJ), który zgodził się na użycie ich w naszym wpisie. No jest moc...





Teraz przejdźmy do słynnych notatek Grettona

Tracklista piosenek rozważanych do umieszczenia na Unknown Pleasures ewoluuje w czasie, a menadżer zespołu zmienia kolejność, dopisuje swoje spostrzeżenia, mało tego ocenia każdy z utworów punktami. 

Jak widać w pierwotnych zamierzeniach Unknown Pleasures miał otwierać Walked In Line, stary utwór jeszcze z czasu Warsaw. Drugi miał być Insight, Gretton komentuje: wstęp z windą (chodzi o efekt windy który wprowadził Martin Hannett) i dopisuje: znakomita perkusja elektroniczna. Utwór uzyskuje 9.5 punktu na 10 w skali menadżera Joy Division

Jako trzeci pojawia się Candidate, adnotacja political, sugeruje, że to tekst o zabarwieniu politycznym, być może tak postrzegał go Gretton. Oceniony jako 9/10. Jako utwór 4 miał pojawić się The Only Mistake (finalnie znany ze Still), ale zostaje wykreślony. Gretton zapisuje: out is out, oceniając go jako 3/10. Surowo... Na pozycji 5 jest Wilderness oceniony jako 10/10 (trudno się nie zgodzić, ten utwór wtedy gdy pierwszy raz usłyszałem Unknown Pleasures najbardziej przypadł mi do gustu). Podobnie wysoko zostaje oceniony New Dawn Fades, opisany jako posiadający spokojny początek, ale później eksplodujący. Finalnie I Remember Nothing, też 10/10 hipnotyczny, łamiący konwencję.

Poniżej Gretton kompletuje kolejne utwory. Wykreśla jeden ze starszych - Exercise One, inspirowany ewidentnie Kraksą Ballarda (TUTAJ), co było błędem (tylko 5/10). Co z tego utworu potrafił zrobić Martin Hannett możemy posłuchać na Still. A jakie brzmienie nadali mu dźwiękowcy legendarnego dziennikarza Johna Peela, możemy sprawdzić TUTAJ. To ogromny błąd, ten utwór, nigdy nie wykonany na żywo przez zespół, powinien znaleźć się na albumie, ale w wersji bardziej brzmieniowo pasującej do reszty. Hannett dałby radę. 

W ocenie Grettona She's Lost Control punktowane jest na 6.5/10 a Shadowplay na 9.5/10. Disorder za to, uzyskuje maksymalną ocenę 10/10 i jest romantyczny. Day of the Lords ma 9/10 nie bardzo wiadomo, co miał na myśli menadżer Joy Division określając wykonanie jako szczupli chłopcy

Interzone, uzyskuje 9/10 co pokazuje, że Gretton miał jednak swój specyficzny gust. 

Na dole kartki zapasowe utwory: Autosuggestion i From Safety to Where? Przy pierwszym notka: end track. Poznaliśmy je na albumie Permanent, który ukazał się po śmierci Iana Curtisa już w 1995 roku. 

I szczerze mówiąc możemy sobie teraz wyobrazić, jak doskonałym dziełem byłby album Unknown Pleasures gdyby zamiast Candidate i Interzone znalazły się na nim Excercise One i From Safety to Where? Oczywiście to by wymagało zmiany kolejności, ale na pewno płyta by zyskała. 

Mimo tego i tak jest doskonała. A my dzisiaj, w ten szczególny dzień, wspomnijmy wszystkich tych, bez których byśmy nigdy nie poznali tego arcydzieła, a może nawet żadnego nagrania Joy Division

Ian Curtis, Tony Wilson, Rob Gretton, Annik Honore, wszyscy oni dzisiaj, tego szczególnego dnia, są znowu na ostatnim wieczorze w Factory Records...





Czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.           

czwartek, 31 października 2019

Knud Andreassen Baade: Jego dzieła są archetypami współczesnego malarstwa fantasy

Dzisiaj chcemy zaprezentować twórczość malarza, który jest mistrzem lirycznych księżycowych krajobrazów. Jest nim Knud Andreassen Baade (1808–1879), wykształcony w Dreźnie i Monachium norweski artysta, który zauroczony obrazami swojego przyjaciela C. F. Friedricha (warto zobaczyć TUTAJ) także chciał ukazywać siłę i piękno natury. Jest on kolejnym malarzem norweskim, po Amaldusie Nielsenie (o którym pisaliśmy TUTAJ), który uległ tej samej fascynacji.

Baade był uczniem J.C. Dahla, również malarza pejzażów, lecz znacznie bardziej powściągliwych, zgodnie z klasycystycznym stylem, w jakim tworzył. Tymczasem jego uczeń o tyle interesował się tematem, o ile za jego pośrednictwem mógł wyrazić nastrój i emocje. Znacznie mniej zajmował się natomiast odwzorowaniem realistycznych podobieństw z istniejącym krajobrazem. Dlatego malował rzeczywiste wybrzeża Norwegii, takie, które widział, ale nadawał im rys baśniowego dramatyzmu, który czerpał z wyobraźni. Był tak oczarowany norweskimi mitami, że oświetlone księżycem morza i góry na jego płótnach wydają się być archetypami współczesnego malarstwa fantasy.  Najchętniej malował nokturny, na których skąpane zimnym światłem wzburzone morze rozbija się o skalisty brzeg lub niesie na grzbietach fal samotne łodzie. Czasem naśladował też krajobrazy Friedricha, z samotnymi postaciami, które patrzą na nieokiełznaną naturę…






Oprócz pejzaży malował także portrety, lecz te są konwencjonalne, nie ma w nich tego szaleństwa, które odsłania naturę malarza, wydawałoby się spokojnego człowieka, który nigdy nie sprawiał niespodzianek mieszkając samotnie w Monachium… 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 30 października 2019

Shadowplayers: Fakty i mity o Factory Records cz.13


Od jakiegoś czasu omawiamy na naszym blogu dokument Jamesa Nice'a Shadowplayers, czyli fakty i mity o wytwórni Factory Records

Tak też w części pierwszej (TUTAJ) omówione zostały początki powstania klubu i tworzenie stajni zespołów Factory. Część druga to historia tworzenia pierwszej płyty promującej zespoły wytwórni a więc A Factory  Sample (TUTAJ). Z kolei część trzecia (TUTAJ) przedstawiała personalia wytwórni. W części czwartej (TUTAJ) streściliśmy wypowiedzi legend tamtych czasów wspominających realizację kultowej dziś płyty, chodzi oczywiście o album Unknown Pleasures zespołu Joy Division (FAC 10), nagrany w maju 1979 roku a zrealizowany przez samego Martina Hannetta (o którym pisaliśmy wielokrotnie  TUTAJ). Kolejna część (TUTAJ), poświęcona była właśnie jemu, legendarnemu producentowi i jednemu ze współtwórców potęgi Factory Records, a jednocześnie twórcy Manchester Sound. W części szóstej (TUTAJ) opisywaliśmy historię Vini Reilly i jego Durutti Column, zespołu, który oprawił swoją pierwszą płytę długogrającą - Return of Durutti Column (FAC 14) w niesamowitą okładkę - okładkę z papieru ściernego (a sklejaniem zajmował się między innymi Ian Curtis i Joy Division). Cześć 7 (TUTAJ) poświęcona była pierwszemu singlowi A Certain Ratio, i ich relacji z menadżerem, szefem Factory Records - Tony Wilsonem, natomiast część 8 (TUTAJ) zespołowi Section 25 z Blackpool, którego menadżerami byli Ian Curtis i Rob Gretton (warto spojrzeć też  TUTAJ). W części dziewiątej (TUTAJ) zamieszczono wspomnienia z tras koncertowych zespołów z Factory ale nie tylko...

Część dziesiąta poświęcona była koncertowi Joy Division i Cabaret Voltaire w Plan K w Brukseli 16.10.1979 r (TUTAJ), jedenasta (TUTAJ) dotyczyła dwóch koncertów Joy Division zagranych 4.04.1980 roku w the Rainbow i Moonlight Club, a dwunasta Factory Benelux i pokrewnym wytwórniom (TUTAJ).

Kolejna, trzynasta część dotyczy awantury i bójki, jaka miała miejsce w Derby Hall w Bury 8.04.1980 roku. 

Na początku tego odcinka Tony Wilson wspomina, że wspólny występ to był jego pomysł. Ian Curtis był po nieudanej próbie samobójczej (przedawkowanie Luminalu) i dochodził do zdrowia. Osłabienie powodowało, że był w stanie zaśpiewać tylko dwie piosenki (warto wspomnieć, czego nie mówią uczestnicy filmu, że Ian Curtis przedawkował 7.04., więc wyszedł ze szpitala w dzień koncertu...). 

Larry Cassidy opowiada o stanie zdrowia wokalisty Joy Division, który nie mógł śpiewać, więc zaproponowano połączenie występów Section 25 i Joy Division (Section Division). Simon Topping (z A Certain Ratio) z kolei twierdzi, że to Rob Gretton zapytał jego i wokalistę Crispy Ambulance o to, czy zaśpiewają kilka piosenek w miejsce Iana Curtisa

Peter Hook wyjaśnia, że było to powodowane racjami biznesowymi, nie chcieli stracić pieniędzy za występ, a może było to wynikiem obietnicy występu jaką złożył organizatorowi  Rob.
 

Tony Wilson twierdzi, że awanturę rozpętało dwóch pijanych miejscowych. Alan Hempsall, który wtedy zastąpił Iana Curtisa wspomina, że mógł sobie wybrać piosenki, które chce wykonać, wybrał Digital i LWTUA - wtedy jeszcze nie wydaną piosenkę, którą znał z sesji Johna Peela (warto zobaczyć TUTAJ).

Koncert rozpoczęli Minny Popps (grali 40 minut), później wystąpili Section 25 z czterema piosenkami, występ tego zespołu zakończył ich nowy singiel Girls Don't Count i po nich wystąpili Joy Division, najpierw z Hempsallem, później z Curtisem, który zaśpiewał 2 utwory. Wykonał prawdopodobnie Decades i Eternal. Wersję tą potwierdza Peter Hook, z tym że twierdzi, iż zespól mógł wtedy wykonać trzy piosenki. Po tym na scenę wrócił Hempsall i Topping i wspólnie wykonali piosenkę Velvet Undrground - Sister Ray


Tony Wilson z kolei uważa, że awantura rozpętała się kiedy na scenie pojawił się Simon Topping, ponieważ A Certain Ratio koncertował tydzień wcześniej. 

Section 25 wspominają, że tylko ich wokalista został na scenie, a wkoło latały butelki. Muzycy wspominają, jak w publikę zrzucona została konsoleta, o tym jak Peter Hook był powstrzymywany przed bójką, a Tony Wilson opowiada jak poszedł do góry do baru gdzie znalazł Iana Curtisa siedzącego przy ścianie w fotelu rattanowym trzęsącego się i płaczącego. Pocieszył go twierdząc, że  ludzie będą pamiętać ten koncert do końca życia. 

Wspomniał koncert Lou Reeda w Trade Hall w Manchesterze, kiedy muzyk przez godzinę stał nieruchomo z mikrofonem. Tam również wybuchła awantura, a mimo tego ludzie, w tym sam Curtis który również tam był, wspominają to jako wydarzenie ich życia. 

Peter Hook twierdzi, że awanturę spowodowała młodzież, która została wpuszczona przez Roba mimo że nie mieli pieniędzy na bilety. To było najbardziej paradoksalne w tej całej sytuacji.

Niedawno muzycy Section 25 ujawnili zdjęcia z tego zajścia - warto zobaczyć TUTAJ.

Reasumując, racje biznesowe racjami biznesowymi, ale jak można było człowieka, dzień po próbie samobójczej, wyciągać ze szpitala i zaciągać na koncert... 

Kolejna część  Shadowplayers, tym razem ze wspomnieniami po samobójstwie Iana Curtisa, zostanie przez nas opisana wkrótce, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.   

wtorek, 29 października 2019

Joseph Wright: Światło i mrok

Światło i mrok… Świat na granicy tych dwóch stanów zawsze fascynował ludzkość. Największe dzieła architektury pokazują grę świateł rozkładających się wewnątrz budowli i na ich fasadach, najsłynniejsi pisarze opisują najciemniejsze zakamarki duszy ludzkiej, najbardziej znane nazwiska malarzy wiążą się z obrazami ukazującymi efekty świetlne wywołane przez blask księżyca, gwiazd, zachodzącego lub wschodzącego słońca, wreszcie świec… Jednym z takich artystów był Joseph Wright z Derby (1734-1797), znany na całym świecie jako malarz światła.
 
Joseph Wright w zasadzie całe swoje życie spędził w mieście, którym się urodził - w Derby - stąd jego przydomek. Tworzył w epoce Oświecenia i malował głównie osiągnięcia techniki. Był tym, który po raz pierwszy ukazał doświadczenia naukowe, w tym moment narodzin chemii. Zgodnie z duchem swoich czasów, pokładał nadzieję w możliwościach ludzkiego umysłu i malował urządzenia przemysłowe. Był jednak także znakomitym portrecistą i malarzem krajobrazów.
 
Nie będziemy podawać jego biografii, bo tę każdy może łatwo sobie znaleźć w Internecie. Informacja o tym ile miał dzieci i kim była jego żona jest dla nas bez znaczenia, bo nas interesuje jedynie jego sztuka, a z niej - pejzaże. Może tylko wspomnimy o tym, że po nieudanej próbie wejścia na rynek sztuki w Londynie, wrócił do Derby i założył tam firmę portretową, a w latach 60. XVIII wieku zaczął tworzyć portrety oświetlone świecami, które wydobywały z mroku głównego bohatera a na resztę rzucały głęboki cień. Potem także w takim sam sposób wykorzystywał światło księżyca. Było to bezprecedensowe osiągnięcie w malarstwie angielskim, choć na kontynencie stosowano je już dużo wcześniej, bo przynajmniej od XVII wieku, szczególnie w malarstwie Caravaggia i jego zwolenników, tzw. Caravagionistów (w Polsce mieliśmy w tym czasie np. Hermana Hanna). Ale w Anglii Wright był w tym pierwszy.
 
Może dlatego, że za pomocą światłocienia najlepiej mógł wyjaśnić moment naukowego objawienia. Jednak poszedł z tym dalej i najchętniej przedstawiał świat w chwili przełomu, oświetlony nagłym błyskiem, którego źródło bywało nadnaturalne, np. pożar spowodowany przez człowieka lub gigantyczny słup ognia wywołany erupcją wulkanu. Temu ostatniemu zjawisku poświęcił cały cykl, około 30 płócien. Sam wprawdzie nie widział aktywnego Wezuwiusza, który wybuchł w 1777 roku, lecz w roku 1774, gdy Wright odwiedził Neapol podczas swojej podróży do Włoch, wulkan już dymił i od czasu do czasu wyrzucał z siebie rozpaloną lawę.

Widzimy na obrazie biały, gorący strumień stopionej cieczy wyrzucony z wnętrza wulkanu, otoczony gęstymi kłębami dymu, które unoszą się nad zatokę. Nad nią wisi krąg księżyca w pełni. Wright z pasją rejestruje efekty światłocienia - kontrast pomiędzy czerwoną gorącą lawą spływającą po zboczach góry z ciemniejącym niebem i otaczającym krajobrazem. Na pierwszym planie ledwie widać niknące w mroku postaci mężczyzn niosących martwe ciało, może jednej z ofiar wulkanu. Być może Wright chciał w ten sposób przywołać wspomnienie śmierci filozofa Pliniusza Starszego podczas wielkiej erupcji Wezuwiusza w 79 r n. e. W każdym razie mamy tu utrwalony nie tylko wielki spektakl sił natury, lecz także dowód na kruchość i znikomość samego człowieka w porównaniu z mocą przyrody.

Kolejne jego dzieło, które chcemy pokazać naszym czytelnikom ma za temat równie dramatyczne zdarzenie, choć na zdecydowanie mniejszą skalę. Jest pożar domu, nieszczęście w czasach Wrigtha dość często dotykające ludzi.

Znów odmalowana scena dzieje się w nocy, przez co otrzymała rys większego dramatyzmu, niżby działa się za dnia. Malarz mógł przez to pokazać kontrast pomiędzy czerwonym blaskiem ognia i chłodnym białym światłem księżyca, który oświetla mały domek ogarnięty przez płomienie w przeciwieństwie do ciemnej sylwetki powoli rozkładającego się zamku.


A teraz spójrzmy jeszcze na inne prace tego artysty.
 








Destrukcja dzieł stworzonych ręką człowieka, którą również widzimy na pracach Wrighta stała się modnym motywem w malarstwie europejskim w ciągu następnego stulecia i zapoczątkowały trendy w pejzażu romantycznym, o którym pisaliśmy TUTAJ

Cóż jeszcze możemy stwierdzić po obejrzeniu szeregu dzieł Josepha Wright’a? Chyba tylko to, że nic nie dzieje się bez przyczyny… Dramatyczne wydarzenia na jego obrazach znalazły swoje apogeum w realnym świecie. Wiek Oświecenia stworzył potwora w postaci Rewolucji Francuskiej, która głosząc szczytne hasła doprowadziła do masowych rzezi, terroru i pierwszych obozów koncentracyjnych… 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 28 października 2019

Isolations News 60: Archiwa Tonyego Wilsona, wznowienie Section 25 i Nirvany, Hook czyta, sweterek Cobaina, Hante i Boy Harsher w Polsce, Joker filmem wszechczasów


Parę dni temu na YT ruszył kanał Factory Records na którym pojawił się pierwszy filmik z cyklu Poznajemy archiwa Tonyego Wilsona. Omawiają je Jon Savage i Mat Bancroft. Savage jak Lenin - wiecznie żywy i jedyny ekspert od Joy Division. Zaczyna to stawać się lekko nudne...


Oczywiście wszystko nie jest przypadkowe, a wiąże się bezpośrednio z akcją reklamową promującą wznowienie pierwszych 10 wydawnictw Factory. O archiwach Tony Wilsona pisaliśmy TUTAJ.

Wznowiono kultową płytę Section 25. Są w niej bonusy (dodatkowe utwory, miksy, koncert). My posiadamy w kolekcji oryginał z epoki, i na pewno o nim napiszemy. Tymczasem recenzja wznowienia jest do przeczytania TUTAJ.

W klimacie - Peter Hook podaje listę swoich ulubionych książek do zabrania w podróż. Można porównać z pozycjami z biblioteki Iana Curtisa, opisywanymi u nas wielokrotnie (choćby TUTAJ). Na pierwszym miejscu Świat Według Garpa, na dziesiątym... No comments. Lista jest TUTAJ.
Można kupić sobie sweterek Kurta Cobaina w którym wystąpił na koncercie w MTV. Cena wywoławcza 200 000 USD (TUTAJ). Sweterek jest nieprany, więc ducha legendarnego Kurta można dosłownie poczuć... Nas jednak ciekawi, za ile pójdą na aukcji białe skarpetki Zenka Martyniuka?

A skoro mowa o Cobainie, to w przedsprzedaży jest jego biografia po polsku, która pojawi się w księgarni 27 listopada. Oryginał po angielsku jest dostępny już teraz TUTAJ. Można też już zamawiać koncert Nirvany, który zostanie wznowiony na kilku winylach (TUTAJ).
Hante, o której pisaliśmy u nas kilkakrotnie TUTAJ  wystąpi 27.11. w Krakowie w ramach tourne po Europie i Rosji.



Przypomnijmy, że artystka ma za sobą działalność w znakomitym Phosphor i Minuit Machine. Bilety w rozsądnej cenie 30 PLN można zamawiać TUTAJ.

Niedługo w Polsce wystąpi inna znakomita kapela dark - Boy Harsher. Będą tylko na jednym koncercie, w Warszawie w klubie Niebo. Bilety do kupienia (były) TUTAJ.


Joker ma szansę stać się najbardziej dochodowym filmem wszechczasów (piszą o tym TUTAJ). Nie dziwi nas to - pisaliśmy o filmie wczoraj. To arcydzieło. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 27 października 2019

Kinowa jazda obowiązkowa: Na czym polega fenomen filmu Joker, czyli świat oczami człowieka chorego psychicznie

Zwykle w cyklu: Kinowa jazda obowiązkowa dokonujemy opisu fabuły filmów, i staramy doszukiwać się tzw. drugiego dna. Dzisiaj jednak nieco odstąpimy od tej zasady, znacząco ograniczając opis fabuły, bardziej natomiast skupiając się na analizie ukrytych podtekstów. 

W internecie dostępnych jest już wiele recenzji filmu Todda Phillipsa, możemy na przykład wyczytać stękania malkontentów, że nie ma Batmana, a Joker bez Batmana to nigdy nie będzie pełna historia... Otóż nie, bo w tym filmie poza pseudonimem głównego bohatera (w tej roli Joaquin Phoenix) i nazwą miasta - Gotham, z Batmanem nie kojarzy się więcej nic. Zatem widzowie o psychice nastolatków którzy ekscytują się latającymi ludzikami i wypasionymi skrzydlatymi samochodami, mogą miast iść do kina, zmienić pampersy i pobawić się zabawkami - ten film nie jest dla was. Właśnie na tym polega jego wielkość, że może obejrzeć go  przysłowiowa pani Krysia z warzywniaka, która nigdy nie słyszała o Batmanie, Robinie i wszystkich tych komiksowych pierdołach, i po prostu go w pełni przeżyć. Zwyczajnie zobaczyć coś, czego w filmach nie porusza się często - chodzi bowiem o świat widziany oczami człowieka chorego. Człowieka mającego urojenia, zwidy, których tylko część jest w filmie zdemaskowana, tak że w zasadzie widz do końca nie wie, co było urojeniem, a co prawdą. 

Zatem można zapytać, dlaczego dla widza ta niemożność rozróżnienia urojeń od rzeczywistości  stała się w ogóle możliwa? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Nazywa się świetny scenariusz i geniusz kreacji głównego bohatera. Nawet osoby, którym nie przypasowała fabuła, a film określany jest potocznie jako ciężki i mroczny, jednoznacznie chylą czoła przed grą aktorską Phoenixa. Geniusz to mało powiedziane, ten człowiek, który w zasadzie przez całe 120 minut nie znika z pierwszego planu, do tego stopnia kreuje postać Jokera, że widz nie jest w stanie oderwać wzroku od ekranu. Chyba pierwszy raz w życiu byłem w sytuacji, że nie chciałem żeby film się skończył... 

A fabuła... Tutaj tkwi sedno. Bowiem główny bohater mimo, że miejscami odrażający, straszny, i na pewno nie do końca poczytalny, jest wykreowany w sposób co najmniej wzbudzający litość, o ile chwilami nawet nie sympatię i współczucie. 

To właśnie otoczenie odmawia mu pomocy, podjudza go, to otoczenie epatuje przemocą, nakazuje mu dźwigać ciężar trudnej przeszłości, chorego dzieciństwa i niezrozumienia dla jego odmienności, jaką jest choroba psychiczna. Czy trudno zatem zrozumieć, że ten zachowuje się tak jak się zachowuje? Że w końcu pęka i staje się zupełnie nieobliczalny, będąc jednak absolutnie nieszkodliwym wobec osób, od których nie zaznał zła? Jednocześnie nie traci w tym obłędzie zaskakującej trzeźwości w ocenie sytuacji...          

Fabuła filmu nie jest wielce skomplikowana i bardzo przypomina (włącznie z zakończeniem) opisywany przez nas TUTAJ obraz John Doe - Samozwańczy Strażnik. W obu dziełach poruszony jest wątek zemsty, powstania ruchów społecznych, kreowania przywódcy wywodzącego się z ludu. Oba filmy mają bardzo podobne zakończenie. Ale oglądana w nich gra aktorska to dwie zupełnie inne bajki. Również niebanalną rolę gra doskonała oprawa muzyczna Jokera,  wśród wykonawców Lou Reed, Velvet Underground, czy Radiohead.  

John Doe - Samozwańczy Strażnik to film do obejrzenia przy herbacie, w ramach rozrywki w sobotni wieczór. Joker to dzieło, które wryje się na zawsze w psychikę każdego człowieka posiadającego przynajmniej minimalny poziom empatii i wrażliwości.   Między innymi z tym właśnie wiąże się fenomen filmu, który jak donoszą media może stać się największym kasowym hitem w historii kina. Dlaczego tak właśnie będzie i dlaczego dzieło Phillipsa obsypane zostanie Oskarami

Otóż świat się znacznie zmienił. Coraz więcej osób wkoło nas ma problemy adaptacyjne. Sprawa dotyczy nie tylko starszych, nie  umiejących nadążyć za rozwojem technologicznym, powszechnym postarzaniem produktu i nowinkami. Niestety również masa ludzi młodych ma kłopoty w pracy. Zostają w tyle w przysłowiowym wyścigu szczurów, coraz trudniej im wytrzymać presję otoczenia, mobbing, i mówiąc najogólniej powszechne zezwierzęcenie. 

Brak zasad, skrupułów, niedotrzymywanie obietnic, powszechnie panujące zakłamanie (dziś kłamstwo nazywane  jest pieszczotliwie ściemnianiem) i brutalizacja życia, stają się dla człowieka wrażliwego czymś trudnym do zniesienia. Zmuszają młodych do masowego korzystania z pomocy psychoterapeutów a w licznych przypadkach nawet psychiatrów... I to właśnie do nich, to właśnie do nas trafia ten film...

Jest tak, bowiem w takich warunkach nietrudno popaść w chorobę psychiczną... W takich warunkach nietrudno stać się Jokerem

Czytajcie nas, codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.