sobota, 21 września 2019

Shadowplayers: Fakty i mity o Factory Records cz.11 - Obraz Iana Curtisa i jego dziewczyny epatował delikatnością


Od jakiegoś czasu omawiamy na naszym blogu dokument Jamesa Nice'a Shadowplayers, czyli fakty i mity o wytwórni Factory Records

Tak też w części pierwszej (TUTAJ) omówione zostały początki powstania klubu i tworzenie stajni zespołów Factory. Część druga to historia tworzenia pierwszej płyty promującej zespoły wytwórni a więc A Factory  Sample (TUTAJ). Z kolei część trzecia (TUTAJ) przedstawiała personalia wytwórni. W części czwartej (TUTAJ) streściliśmy wypowiedzi legend tamtych czasów wspominających realizację kultowej dziś płyty, chodzi oczywiście o album Unknown Pleasures zespołu Joy Division (FAC 10), nagrany w maju 1979 roku a zrealizowany przez samego Martina Hannetta (o którym pisaliśmy wielokrotnie  TUTAJ). Kolejna część (TUTAJ), poświęcona była właśnie jemu, legendarnemu producentowi i jednemu ze współtwórców potęgi Factory Records, a jednocześnie twórcy Manchester Sound. W części szóstej (TUTAJ) opisywaliśmy historię Vini Reilly i jego Durutti Column, zespołu, który oprawił swoją pierwszą płytę długogrającą - Return of Durutti Column (FAC 14) w niesamowitą okładkę - okładkę z papieru ściernego (a sklejaniem zajmował się między innymi Ian Curtis i Joy Division). Cześć 7 (TUTAJ) poświęcona była pierwszemu singlowi A Certain Ratio, i ich relacji z menadżerem, szefem Factory Records - Tony Wilsonem, natomiast część 8 (TUTAJ) zespołowi Section 25 z Blackpool, którego menadżerami byli Ian Curtis i Rob Gretton (warto spojrzeć też  TUTAJ). W części dziewiątej (TUTAJ) zamieszczono wspomnienia z tras koncertowych zespołów z Factory ale nie tylko... Część dziesiąta poświęcona była koncertowi Joy Division i Cabaret Voltaire w Plan K w Brukseli 16.10.1979 r (TUTAJ).

Omawiana dziś część filmu dotyczy dwóch koncertów Joy Division zagranych 4.04.1980 roku w the Rainbow i Moonlight Club.

Na wstępie Richard Jobson z the Skids i Peter Hook wspominają, że był to koncert kiedy Joy Division grali jako support the Stranglers. Hook wspomina jak pozytywne wrażenie wywarł an nich J.J. Burnel, i że było to pierwsze doświadczenie zespołu z polityką w muzyce.

Z kolei Jobson mówi, że występ Joy Division pokazał mu iż w zasadzie wszystko co robi jego zespół w muzyce jest do niczego. Występ Joy Division był pełen dramatyzmu, struktury, tekstury i smaku, a Ian był człowiekiem niesamowicie autentycznym i uczciwym. Prywatnie miał niesamowite poczucie humoru.

Hook zrzuca ignorowanie choroby Curtisa na karb młodości i faktu,że zespół odnosił sukcesy. Ian zachowywał się zresztą identycznie a to powodowało, że stawał się swoim własnym wrogiem, bo podupadał na zdrowiu. 


Bracia Cassidy z Section 25 wspominają atak epilepsji Iana Curtisa, kiedy Joy Division występowali przed the Stranglers. Ian Curtis podczas ataku przewrócił się na perkusję. To było bardzo szokujące dla publiki. 

Hook podkreśla, że brak snu, stres i przemęczenie pogarszały stan zdrowia Iana Curtisa. To było zbyt wiele do zniesienia dla niego. 


Jako ostatni w tej części głos zabiera Jaz Coleman z Killing Joke wspomina, jak ostatni raz widział Iana Curtisa. Było to po próbie. Stał z jakąś piękną dziewczyną (Annik Honore) i trzymał ją za ręce, było widać że jest bardzo zakochany. 

Ten obraz, zdaniem wokalisty Killing Joke, epatował delikatnością i pozostał w jego głowie już na zawsze. 

Czy kogoś jeszcze dziwi fakt, że historia wokalisty Joy Division nazywana jest często ostatnią prawdziwą historią rocka? Nas nie - czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 20 września 2019

Obrazy Michael'a Kidd'a: Ludzie wyparowali...

Droga Michael'a Kidd'a (ur. 1937 r.) do malarstwa była kręta. Wprawdzie ukończył Royal College of Art (szczyci się że studiował razem z późniejszym reżyserem Ridley'em Scott'em i malarzem David'em Hockney), lecz najpierw długo pracował w wielu agencjach reklamowych na stanowisku producenta i dyrektora artystycznego w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Kręcił spoty reklamowe dla takich potentatów jak m. in. British Airways, Coca Cola, Lloyds, Barclays Bank oraz Ford Motor Company. Przy czym cały czas malował... I to dobrze malował, o czym świadczy jego autoportret z 1977 roku. Od 1981 r. zaczął pokazywać swoje prace przyjaciołom i znajomym, aż kiedyś, a dokładnie w 1997 roku jego obrazy zostały zauważone przez Stanley'a Harris'a z Galerii Rona w Mayfair , który zaproponował mu wystawienie u siebie dzieł o tematyce ogrodowej. Wystawa odniosła sukces i Michael Kidd mógł nareszcie zrezygnować z dotychczasowego zajęcia. Został malarzem.

Jego płótna są szczególne. Ukazują krajobrazy - pejzaże miejskie, wiejskie i ogrody a także weduty nadmorskie - lecz w dość przedziwny sposób. Perfekcyjne, geometryczne bryły i linie układają się na nich w kompozycje wyglądające niczym wytwory programu komputerowego. Są nie tylko realistyczne ale aż nadrealistyczne. Przesadne dążenie do odwzorowania rzeczywistości czyni z nich dzieła prawdziwie surrealistyczne. Ten sposób malowania zamiast harmonii wprowadza niepokój, podobny do tego jaki odczuwamy wchodząc do domu, w którym mieszka osoba pedantycznie dbająca o jego czystość. Przesada jak to mówią jest gorsza od faszyzmu, może dlatego idealne domy wydają się niezamieszkałe a krajobrazy idealne są równie opustoszałe, czy wręcz wysterylizowane z wszelkich śladów życia ludzkiego. Na obrazach Kidd'a widzimy obecność ludzi: na polach leżą bele słomy, na nabrzeżach stoją konstrukcje wykonane przez jakiegoś człowieka, w miastach widzimy reklamy i inne urządzenia techniczne, w ogrodach zauważamy równo przystrzyżoną  zieleń. A mimo to - te wszystkie wnętrza są puste, jakby ludzie z nich wyparowali...














Kidd mówi, że ma tendencję do myślenia liczbowego. Fascynują go wzory i matematyka, poezja nieczytelności. Jeśli matematyka jest w swoim abstrakcyjnym myśleniu najbliższa poezji, to obrazy Michael'a Kidd'a są plastyczną wersją takich wzorów.
 
I jeszcze strona internetowa artysty, na której możemy zobaczyć jeszcze więcej jego dzieł (LINK). I dodatkowa informacja: malarz mieszka w Kingston nad Tamizą w Wielkiej Brytanii.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 19 września 2019

Tak w Polsce rodził się punk: Warszawski występ the Raincoats

Pod linkiem do naszego tekstu o początkach muzyki punk w Polsce (TUTAJ) zamieszczonym w mediach społecznościowych wpisał się jeden z czytelników. W swoim komentarzu zwrócił uwagę na to, że era punk w Polsce rozpoczęła się od koncertów londyńskiego zespołu the Raincoats w warszawskim klubie Riwiera w dniu 1 i 2 kwietnia 1978 roku. 

Występ tej grupy stał się w naszym kraju tym samym, co pojawienie się Sex Pistols w Manchesterze w 1976 roku: szok, niedowierzanie, że można tak grać, fascynacja nowym brzmieniem, a w następnie wysyp zespołów, Jarocin itd. (pisaliśmy o tym już sporo m.in. TUTAJ).

Z warszawskiego występu the Raincoats wydano w 2010 roku płytę z zapisem live (TUTAJ) w dodatku niedawno w Internecie pojawił się filmik na którym utrwalono dosłownie migawkę, kilka minut koncertu (TUTAJ).

W the Raincoats, które również powstało na fali reakcji wywołanych przez the Sex Pistols i the Clash, grali:  Ana da Silva na gitarze (i wokal), Gina Birch na basie (i wokal) i oraz Nick Turner - jedyny mężczyzna w grupie - na perkusji.  Przyjechali do Polski na zaproszenie polskiego rządu, jak napisano w książce o nich (Jenn Pelly. The Raincoats' The Raincoats, Londyn 2017), aby wziąć udział w festiwalu muzycznym International Artists’ Meeting (w skrócie IAM), organizowanym przez Henryka Gajewskiego z Galerii Remont w Warszawie. Na opiekuna angielskich muzyków wyznaczono Tomasza Lipińskiego

Dziewczyny z Raincoats w rewanżu w hotelowej łazience przefarbowały Lipińskiemu włosy w kolorze jaskrawego różu (cyklamenowym). Chłopak jednej z nich, a jednocześnie menager grupy, Simon "Barren Culture" Bramley, napisał Lipińskiemu tekst piosenki… I dalej już poszło. 

Lipiński założył rok później zespół Tilt a Robert Brylewski, który również wtedy zapoznał się z artystkami z Wielkiej Brytanii, najpierw The Boors a potem Brygadę Kryzys (LINK).

The Raincoats po koncercie zostali w Polsce na ok. dwa tygodnie, a po powrocie do Londynu Simon zaprosił Macieja "Magurę" Góralskiego i poznał go z muzykami z Sex Pistols i the Clash. I dalej już wszystko potoczyło się dość szybko (LINK).  W Polsce wybuchł punk a the Raincoats

Zespół rozpadł się w 1984 roku, wydając trzy albumy studyjne, ale reaktywował się w 1994 roku po tym, gdy ponownie stali się popularni po reedycji ich albumów w 1993 r. Ostatni raz wystąpili w 2016 r. W tym roku planują trasę koncertową (LINK) a w dodatku we wrześniu, z okazji 40. lecia istnienia, wydadzą ekskluzywną wersję ich pierwszego albumu na przeźroczystym winylu, wraz ze specjalnymi materiałami do pobrania… 

Ciekawe, że o wizycie w Polsce nie zamieściły na swojej stronie ani słowa. Być może z ich punktu widzenia nie był to tak ważny moment dziejowy, jak dla nas.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 18 września 2019

Dla laika: Jak produkowana jest płyta winylowa?


Taka sytuacja, jak to dziś mawia młodzież. 

Syn namawia mnie do odsłuchania płyty CD, Odpalamy.. Niestety odtwarzacz wyświetla komunikat: no disc.. To staje się coraz bardziej popularne, że nośniki CD są specjalnie poddawane technice postarzania, znanej od czasów tzw. spisku żarówkowego, o którym pisaliśmy TUTAJ. I mimo że początkowo przewidywano, iż żywotność płyty CD to nawet 100 lat, dzisiaj okres ten sprowadzony został przez proces postarzania do około 8 lat. Tak też na mojej półce z CD przybywa płyt nieodtwarzalnych, z nowiutkimi okładkami.. 

Wracając do powyższej sytuacji, na szczęście winylowa wersja owego wydawnictwa grała bez zarzutu, mimo że ma już około 40 lat... Warto zatem na poważnie rozpatrzyć powrót do kolekcji winylowej, poza tym winyl to winyl, wiadomo, okładka, jakość, plakaty, teksty... Tego CD nam nie da (warto zerknąć do działu Z Mojej Płytoteki - TUTAJ). 

W dzisiejszym wpisie zatem postanowiliśmy skupić się na produkcji płyty winylowej.  

Kolokwialnie nazywanym zapis dźwięku wcale nie jest niczym magicznym, bowiem nie zapisujemy dźwięku tylko wytłaczamy w płycie rowek mający na celu pobudzić igłę do drgań, a drgania igły konwertowane są na sygnał elektryczny. Najprościej można to sprawdzić biorąc zapałkę i ostrząc jej jeden koniec. Na drugim końcu wykonujemy nacięcie i wkładamy w nie mały papierowy kwadrat. Następnie włączamy gramofon (z jakąś mniej wartościową płytą) i delikatnie przykładamy zapałkę zaostrzonym końcem. Usłyszymy dźwięk, który nie jest niczym innym jak falą zaburzającą powietrze. Czy ktoś pamięta jeszcze jak z  pudełek do pasty na buty i sznurka robiło się telefon? To dokładnie jest to samo. 

Aby zatem dokonać zapisu dźwięku, czyli wytłoczyć w winylu rowek po którym biegnie igła dając nam tyle radości, należy najpierw przygotować tzw. płytę lakierową. To pierwszy etap. Ta wykonana jest z wyszlifowanego i wygładzonego aluminium. Po czym pokrywa się go warstwą lakieru nitrocelulozowego. Powłoka ta musi być bardzo gładka. Z powodu specyfiki procesu odrzuca się na tym etapie około 50 % płyt w wyniku nierównomierności warstwy. W środku płyty hydrauliczny dziurkacz wybija otwór. Po zapakowaniu oddzielone od siebie płyty wysyła się do studia nagrań. 

Tam na płycie lakierowej odbywa się wyżłabianie (za pomocą szafirowego rylca)  rowka kontrolnego, po czym mikroskopem następuje sprawdzenie jego jakości. Zapis jest tak na prawdę jednym długim spiralnym rowkiem, przy czym stereo to zapis na dwóch zboczach tego samego rowka pod kątem 45 stopni (pokazuje to zdjęcie z mikroskopu elektronowego na samej górze tekstu). Po jego dokonaniu kontroler umieszcza za pomocą rylca odpowiednie dane na krążku (np. numer serii). Płyta lakierowa (inaczej płyta matka) służy w dalszym etapie, do produkcji płyty tłoczącej. Po jej umyciu spryskuje się ją chlorkiem cyny i azotanem srebra. Zachodzi proces redoks, podczas którego cyna ulega utlenieniu a srebro redukcji, pokrywając płytę metalicznym lustrem. Lustro to z kolei pokrywa się w wannie galwanizerskiej, elektrochemicznie, lustrem niklu, który jest bardziej odporny mechanicznie od srebra. Po tym procesie, płyta metalowa odrywana jest od lakierowanej i staje się stemplem prasy tłoczącej (oczywiście po wycentrowaniu i przycięciu). 

W tym samym czasie drukowane są etykiety, które zostaną naklejone wewnątrz płyty winylowej. Winyl używany w produkcji jest granulatem (jest to dokładnie polichlorek, zwany PCV), który w ekstruderze jest stapiany i formowany do postaci talerzy. Na nich nalepiane są etykiety a PCV trafia pod prasę. Matryce wytłaczają rowki i odpowiednio wypłaszczają winyl (proces trwa około 30 sekund). 

Pozostaje już tylko spakować płytę w kopertę i okładkę i wysłać do zamawiającego... Ten zedrze z nas wielokrotność wartości, no ale taka jest cena bycia audiofilem... 

Całość produkcji płyt dobrze pokazują poniższe filmy:



O procesie produkcji kaset magnetofonowych pisaliśmy wcześniej TUTAJ, natomiast o zapisie CD napiszemy wkrótce.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.        

wtorek, 17 września 2019

Prapremiera: Antipole - Radial Glare - nostalgiczna chłodna fala


Prowadzenie bloga muzycznego czasem owocuje niespodziankami. Tak też było i tym razem, bowiem dzięki Karlowi mogliśmy zapoznać się z materiałem z najnowszej płyty Antipole pt. Radial Glare jeszcze przed oficjalną premierą. Przypomnijmy, że Antipole to chłodnofalowy projekt o którym Karl Morten Dahl opowiedział nam w wywiadzie (TUTAJ).

Promienisty Blask zaskakuje od pierwszego utworu, bowiem Antipole zdaje się coraz bardziej ugruntowywać własny, charakterystyczny styl. Jest już znacznie mniej typowych brzmieniowo dla the Cure gitar (choć technika gry jest podobna), a wokalnie jest na prawdę bardzo, bardzo ciekawie, no i co najważniejsze nostalgicznie. 

Na albumie udzielają się: Paris Alexander, Eirēnē i Marc Lewis (mam nadzieję, że nikogo nie pominąłem) co daje nam na prawdę szeroki wachlarz artystów... 

Może na zachętę zacznijmy od teledysku promującego album:

     
Radial Glare otwiera Decade Apart z tekstem Eirēnē i męskim, nostalgicznym wokalem o ciemności, która niczym jakiś wir wciąga narratora, nie ma już z niej wyjścia... To całkiem niezły motyw na początek, prawda? 

Darkness Pulling me down
Give up, falling, falling ...

There is no winning, 

drive myself into the dark

Darkness, surround, 
suffocating me, 
suffocating me 

Pulling me down, 

pulling me down, 
pulling me down ...
Pulling me down down down down ...

Darkness, 

surround, 
suffocating me, 
suffocating me 

Charakterystyczne kobiece chórki są znakiem rozpoznawczym na tym albumie. Po mrocznym wstępie utwór Syndrome z tekstem Paris Alexander, który można interpretować na wiele sposobów, zwłaszcza fragment o pisaniu krwią, robi się nieco demonicznie gdy słuchacz odkrywa o czym jest ta piosenka:

I see you breathing
Your skin tighten
Fire burns

Your eyes show deepness
A well for wishing
Distant sadness
Bless me for singing

Hold my heart
Tighten your grip
For I have ripped it now
My blood My blood

You can sip
Hold my heart
Tighten your grip
For I have written now
My blood My blood


Ta bowiem wolno rozkręca się w charakterystyczny dla Antipole sposób. Znowu męski wokal, tym razem jednak jest bardziej wyciszony, niemal szepczący. W refrenie znowu pojawiają się damskie chórki. Klimat utrzymuje się na przyzwoitym nostalgicznym poziomie. Końcówka z nagłym wyciszeniem i płynne przejście do Memorial Waves. Na wstępie jest w nim dużo elektroniki, i znowu niemal szepczące wokale, z tym że tutaj w dalszej części mamy już wyraźnie męski i damski głos (bardzo klimatyczny) w formie dialogu. Tekst Eirēnē jest apelem o uczucia. Ogólnie na całym albumie warstwa tekstowa jest dość minimalistyczna...   

Feel my heart, 
Entwined 
Feel mysoul
(Spoken)
 

Feel your love grow stronger 
Feel your love grow deeper deeper ....
Feel my heart Beating Feel
 
Feel me feel me
Feel my soul



Part Deux z damskim wokalem, i ponownie tekstem Eirēnē o poddaniu się złu sprawia, że słuchacz zaczyna odczuwać lekką monotonię albumu. Pada pytanie, OK jest klimat, ale czy tutaj coś jeszcze może się wydarzyć?

A waterfall of Tears
A Demon that wants me 

My Cries can not be heard 
My head begins to spin
I cast no blame
 

I embrace the Angel
I surrender myself
I can not be heard
Over the sound of my ....

Empty tears
I cast no blame
Embrace the Angel 

I surrender 
Empty Tears
I cast no blame


Odpowiedź na zadane powyżej pytanie jest twierdząca bowiem piosenka numer 5, zatytułowana Hyoscine to gamechanger i zdecydowanie jeden z najlepszych momentów Radial Glare. Piękny wokal, nostalgia, tekst Paris Alexander... Tytuł to nazwa leku Skopolaminy - depresanta... 

   

Keep dreaming 
I keep dreaming
Keep dreaming 

I keep dreaming 
Keep dreaming
I’m Feeling my way 

Calling your name 
Up through the haze
I’m feeling more brave 

I’m seeing your face 
i’m seeing your face
Im feeling my way 

I’m calling your name 
Up through the haze
I’m feeling more brave 

I’m seeing your face 
Keep dreaming 
I keep dreaming and reaching

I’m Feeling my way 

Calling your name 
Up through the haze
I’m feeling more brave 

I’m seeing your face 
I’m seeing your face
I’m Feeling my way 

Calling your name 
Up through the haze
I’m feeling more brave 

Ta piosenka jest esencją nowej płyty Antipole i kierunkiem w jakim zespół powinien podążać. Szkoda że trwa tak krótko... Le Moment - szeptany po francusku trzyma poziom, a po nim Divine z tekstem Eirēnē:

Beating ticking heart, 
Beating ticking heart
Broken shattered until there’s nothing left.
Time to cry, 

time to sleep, 
time for real, 
until time finally stands still, 
until time finally stands still,
until time finally stands still.
 

Once beating heart is now lost 

Pora na Everything i znowu znakomity męski wokal Marca Lewisa, jak i w kolejnej piosence  Here I am. Ten utwór to następny  świetny moment albumu z bezmiarem smutku,  który z niego bije. Piosenki July Supine i 1983 zamykają wydawnictwo. Obie z nostalgicznym wokalem Eirēnē. Pierwsza z ciekawymi klawiszami, druga w charakterystycznym dla Antipole stylu i z monorecytowanym tekstem.   

To care for me, 

is to care for you, 
Eyes so deep, 
my body aches to hold you ...oooo ooo
Silent fears that make us,

time to love, 
that make us, 
time to dance, 
that make us, 
time to feel that make us, 
That make us , that make us

Podsumowując album Radial Glare  ma plusy i minusy. Bardzo duże plusy to charakterystyczne i rozpoznawalne już brzmienie, wszechogarniająca nostalgia, zróżnicowanie wokalne i co najmniej dwa znakomite utwory, które moim zdaniem powinny promować album: Hyoscine i Here I am. Karl obiecał, że weźmie naszą sugestię pod uwagę. 

Nie każdemu natomiast musi podobać się dość schematyczna gra gitary i uboga warstwa tekstowa sprawiająca, że poza kilkoma momentami odnosi się wrażenie jakby wszystkie piosenki zlewały się w jedną. Ale może to wynik zbyt małego osłuchania z albumem? Zobaczymy co będzie po jakimś czasie, nie ulega jednak wątpliwości, że Antipole to już solidna marka na rynku niezależnych wykonawców nurtu chłodnej fali i gotyku. Styl gry Karla zyskał już naśladowców, bowiem wydaje się, że Echoberyl, których przepytywaliśmy o najnowszą płytę TUTAJ są pod jej dużym wpływem.

Albumu można odsłuchać i zakupić TUTAJ.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.



Antipole - Radial Glare, 2019. Realizacja: Paris Alexander w Blue Door Studio. Tracklista: Decade Apart, Syndrome, Memorial Waves, Part Deux, Le Moment, Divine, Everything, July Supine, 1983.  

poniedziałek, 16 września 2019

Isolations News 54: Bauhaus reaktywacja, Factory na wystawie, córka Hooka w traumie, New Dawn Fades, Morris i Haslam występują, Dead Can Dance w labiryncie

Rozpoczyna się celebrowanie 40 rocznicy wydania Closer, jednego z najważniejszych albumów w historii muzyki i niewątpliwie najważniejszej płyty chłodnofalowej. Przy okazji w przyszłym roku obchodzić będziemy 40-lecie śmierci Iana Curtisa. Powyżej zapowiedź koncertu zespołu Transmission - The Sound of Joy Division

My przypominamy, że w te dni będziemy w Manchesterze, gdzie Peter Hook and the Light zagrają w legendarnym Apollo Theatre koncert na którym wykonają nie tylko Closer, ale i Unknown Pleasures. O znakomitym koncercie Hooka i the Light we Wrocławiu pisaliśmy TUTAJ i TUTAJ. Nasze inne relacje z koncertów są TUTAJ.  Bądźcie w te dni z nami!
Wystawa o Factory Records, a  dokładnie pierwszych czterech latach jej działalności z gadżetami z tamtych czasów ma miejsce w Chelsea College of Art w Londynie. Jeszcze do 26.10. można tam podziwiać wszystkie artefakty od FAC 1 do FAC 50. Znakomity interaktywny katalog z gadżetami dostępny jest TUTAJ - na prawdę warto go zobaczyć. Jest tam też link do sklepu. 

Na naszym prawym pasku można odszukać linki do wnikliwego opisu wielu wydawnictw z Factory. Reszta pojawi się w swoim czasie. Więcej o wystawie TUTAJ.
Trwa promocja książki Stephena Morrisa, a że książkę napisał też Dave Haslam (o którym pisaliśmy TUTAJ), to panowie postanowili połączyć siły. Będzie ciekawie kiedy obaj poopowiadają o tamtych czasach. Spotkanie odbędzie się w kościele w Macclesfield w sobotę 19.10.2019 roku. Wejściówki po 11 funtów w przedsprzedaży lub 13 w dniu imprezy. Więcej TUTAJ
Into the Labirynth - genialna płyta Dead Can Dance doczekała się remasteringu. Jak widać nowa wersja ma też nową, ciekawą okładkę. Wszystkiego można posłuchać TUTAJ. A my z łezką w oku wspomnijmy genialny występ zespołu na warszawskim Torwarze w czerwcu (opisywaliśmy go TUTAJ). Odeszło lato, przyszła jesień, tylko muzyka trwa wiecznie.


Cały czas wystawiana jest sztuka New Dawn Fades, której autorem jest Brian Gorman (sztukę opisaliśmy TUTAJ). Poświęcona jest ona nie tylko Joy Division, ale i historii Manchesteru. Więcej o aktualnych datach TUTAJ. Najnowsza recenzja sztuki TUTAJ.


Peter Hook udzielił wywiadu portalowi buzz.ie (LINK). Główna teza: szczerze wierzę, że Ian Curtis byłby dumny z tego co robimy - powiedział o swojej działalności z zespołem the Light

A my oddając należny hołd występom Hooka i the Light, którzy na prawdę idealnie oddają brzmienie Joy Division myślimy, że odkąd Hook z Sumnerem nie pojawili się na pogrzebie Iana Curtisa, ten ostatni ma to co robią w głębokim poważaniu.


Skoro mowa o basiście Joy Division to warto wspomnieć o jego córce (dzieci Hooka opisaliśmy TUTAJ). Jessica  bowiem wciąż nie może wyjść z traumy po zamachu, jaki miał miejsce w 2017 roku na koncercie Ariany Grande w Manchesterze. Córka Hooka, która pracuje jako producent the Ligth, została wtedy ranna. Ważne że przeżyła, w przeciwieństwie do innych 22 zamordowanych tam ludzi. Zamachowiec urodził się w Manchesterze w rodzinie imigrantów z Libii. Do zamachu przyznała się ISIS. Więcej TUTAJ.


Peter Saville - jeden z twórców Factory Records i autor kultowych okładek, w tym słynnej Unknown Pleasures, obecnie projektant i kreator mody, zaprojektował statuetkę nagrodę portalu porn hub. Saville chciał w projekcie połączyć ze sobą hormony estrogen i testosteron.  


Pomysł nawet interesujący, choć naszym zdaniem za dużo w nim chemii. Więcej TUTAJ.
Na koniec istna bomba atomowa. Reaktywacja Bauhaus - legendy muzyki gotyk, i to w oryginalnym składzie (LINK). Po 13 latach grupa wystąpi 3 i 4.11. w Palladium w Los Angeles. Gdy kończy się kasa zaczynają się schody. Ważne, że skoro tak, to z sercem Murphyego jest lepiej. 

I tą optymistyczną nowością kończymy dzisiejszy wpis zapraszając na jutro, kiedy w tym miejscu pojawi się kolejny - jak codziennie. Dlatego czytajcie nas - tego nie ma w mainstreamie.

P.S. W sobotę w moim mieście jakiś chłopak na rowerze pozdrowił mnie krzycząc: Factory, Joy Division! Nie jest wykluczone, że nas czyta. Pozdrawiamy serdecznie - jak widać można jeszcze spotkać ludzi słuchających normalnej muzyki.... I to jest druga optymistyczna wiadomość.

niedziela, 15 września 2019

O tym jak Kevin Cummins spotkał córkę Iana Curtisa z Joy Division - niesamowity dokument Sally Williams i Petera Davisa


Na kanale Vimeo Kevina Cumminsa (LINK), można obejrzeć film dokumentalny Sally Williams i Petera Davisa pt. Zdjęcia Kevina Cumminsa. Legendarny fotograf i kilka innych osób wspomina czasy popularności Joy Division

Na wstępie Cummins opowiada jak pracował z Paulem Morleyem dla NME i robił zdjęcia różnych kapel występujących w Londynie, zwykle w soboty. Paul Morley  kolei twierdzi, że Joy Division byli niesamowitym i niewiarygodnym wydarzeniem muzycznym. Cummins starał się zainteresować publikę Londynu zespołami z Manchesteru. Wtedy centralnym punktem miasta był Electric Circus, a w nim gościły takie gwiazdy jak the Clash, the Ramones, the Jam, co tydzień działo się coś ciekawego. Tam też Cummins zobaczył Joy Division po raz pierwszy, występowali jako support the Buzzcocks

Nazywali się wtedy Stiff Kittens, po czym zmienili nazwę na Warsaw. Przytoczony zostaje jeden z wywiadów z Ianem Curtisem, który opowiada że na początku ich muzyka była bardzo głośna i podobna do tego co robiły inne zespoły. Paul Morley wspomina, że pierwszy raz zobaczył zespół pod nazwą Joy Division kiedy uczestniczyli w konkursie zespołów Band on the Wall (w sumie widział ich wtedy trzeci raz). Te konkursy były czymś w rodzaju punkowego X-Factora, a zwycięzca mógł nagrać płytę. Wspominają je po kolei Cummins, Sumner i Morley. Ten ostatni zwraca uwagę na fakt jaką mocą dysponował zespół  Curtisa. Moc tą bardzo dobrze wyeksponował Martin Hannett, co podkreśla Cummins. Brzmienie zespołu kompletnie zmieniło się w stosunku do tego które prezentował kilka miesięcy wcześniej, a debiut zespołu brzmiał jak nic dotąd. 

Cummins opowiada, że gdy stał przed zespołem i robił zdjęcia podczas koncertów, miał wrażenie że Ian Curtis jest jakby poza kontrolą. Było to dość mocno zastraszające. Stepehn Morris wręcz stwierdza, że to wyglądało jak zachowanie szaleńca. Kiedy zobaczył je pierwszy raz był w szoku. 

Stewart Maconie wspomina zimową sesję zdjęciową zespołu (opisaliśmy ją TUTAJ) - to część mitologii, która doskonale komponuje się z ich muzyką. Występująca w filmie Natalie Curtis (pisaliśmy o niej TUTAJ) twierdzi, że zdjęcia Cumminsa pozwoliły jej lepiej zrozumieć kim był jej ojciec, jaką pracę wykonywał. Uważa ze na tych zdjęciach ojciec jawi się jako osoba bardzo delikatna. Noel Gallagher z Oasis stawia tezę, że zdjęcie Cumminsa, jakie wykonał na moście Epping Bridge (opisaliśmy ten most TUTAJ), jest ikoną Manchesteru.



W dalszej części filmu Kevin Cummins przytacza córce Iana Curtisa wspomnienia jak doszło do zrobienia tego historycznego zdjęcia. To on pokierował zespół na most celem zrobienia zdjęć na tle miasta. Najpierw wykonał dwa  - na tle przystanku autobusowego. Później kilka zdjęć na moście. Słynne, wykonane z oddali, różniło się od wszystkiego co ukazywało się w tamtym czasie, bowiem nie było to zbliżenie. Po nim wykonał kilka ujęć palącego Iana Curtisa. Na więcej nie starczyło już filmu. 

Cummins wspomina, że miał kilka zdjęć Iana kiedy się śmieje (opisywaliśmy takie zdjęcia TUTAJ), ale nie publikował ich, bo uważał że to nie był odpowiedni czas. Naszym zdaniem jednak było to świadome kreowanie wizerunku zespołu, co zresztą sam Cummins przyznał w jednym z wcześniejszych wywiadów, dokładnie dla The Telegraph w 2014 roku: Robiłem zdjęcia z uwagą. Postanowiłem, że nigdy nie będę fotografował Iana z uśmiechem, ponieważ nie chcieliśmy, żeby tak wyglądał. To była manipulacja medialna. Chcieliśmy, aby wyglądali jak bardzo poważni młodzi ludzie, wizualnie onieśmielający. (pisaliśmy o tym TUTAJ).

Następnie w filmie pojawiają się wspomnienia samobójczej śmierci wokalisty Joy Division. Morley twierdzi, że samobójstwo Curtisa potwierdziło fakt autentyczności dramatyzmu muzyki zespołu. 

Ostatnie 5 minut filmu przedstawia sesję fotograficzną Bernarda Sumnera z epoki New Order, oraz przytacza fragmenty recenzji i wypowiedzi na temat roli Cumminsa w dokumentowaniu historii muzycznej Manchesteru. Sam fotograf finalnie stwierdza, że mimo upływu 40 lat, jego zdjęcia ciągle cieszą się ogromnym zainteresowaniem, choć nie miał zupełnie pojęcia jak fotografować zespół, po prostu się wtedy uczył...

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
      

.