sobota, 1 stycznia 2022

Klaus Nomi: muzyk z innej planety - Kto w ogóle ustala zasady?

They were different - takimi słowami opisał Joy Division Martin Hannett kiedy pierwszy raz zobaczył zespół live. Taniec i teksty Curtisa, znakomita gra Stephena Morrisa sprawiły, że zespół wyróżniał się na tle setek innych kapel, głównie nurtu punk. To nowy image, zwłaszcza fryzury, jak i zrzucenie kowbojskich kurtek i butów nadały nowy wygląd na początku lat 60-tych Beatlesom. Przykłady można mnożyć. Kiedy dawno temu pierwszy raz usłyszałem z kolegami Metallice (dokładnie piosenkę Metal Militia) zastanawialiśmy się, czy można jeszcze szybciej grać. Tony Wilson, gdy usłyszał Sex Pistols od razu wiedział, że to rewolucja w muzyce, a John Peel (TUTAJ) uwielbiał artystów z ekstremalnym głosem (temu dał urzec się sam David Gilmour i tak świat poznał Kate Bush - warto zobaczyć TUTAJ). 

Także unikalny pomysł na siebie miał Klaus Nomi

Naprawdę nazywał się Klaus Sperber, urodził się podczas II Wojny Światowej (24.01.1944) w Immenstadt w Aplach w Bawarii. W jego rodzinie wiele się śpiewało właściwie przy każdej okazji, tak banalnej jak np. sprzątanie. Słuchał płyt Marii Callas a chciał być niczym Elvis Presley. Krąży legenda, że Callas pojawiła się w jego życiu, bo matka zamieniła będące w jego kolekcji płyty Elvisa, na muzykę bardziej górnolotną (jej zdaniem). 

Klaus zaczął uczęszczać do szkoły muzycznej w Berlinie, ale nie bardzo wiedzieli co z nim tam zrobić. On sam też miał z tym problem. Z racji faktu bycia homoseksualistą udzielał się wokalnie w klubach gejowskich i żył ze sprzątania w operze. 

Jego marzenie spełniło się po emigracji do USA, dokładnie do Nowego Jorku. Pracował w cukierni a w świecie muzycznym postępowała dominacja muzyki disco, bezwartościowej sieczki pozbawionej walorów intelektualnych. Trudno się dziwić, że szybko nastąpił przełom. Zaczęła się dominacja punka.

Równie dobrze mógłbym wyglądać tak obco, jak to tylko możliwe, ponieważ wzmacnia to punkt widzenia, o którym mówię. U mnie polega to na tym, że do wszystkiego podchodzę jak bym był absolutnym outsiderem. Tylko w ten sposób mogę złamać tak wiele zasad na raz. Pamiętaj, moje pochodzenie jest zupełnie dziwne - niemiecka opera klasyczna. Byłem więc niepewny, czy będę umiał odnaleźć się i przerobić to na rock. Równie szokujące było dla mnie śpiewanie opery falsetem w Niemczech. To była kolejna zasada, którą łamałem. Po prostu tego nikt nie zrobił. A pomaga mi fakt, że pop i rock, który, jak sądzisz, nie ma żadnych reguł, jest tak samo konserwatywny jak muzyka klasyczna. Więc to, co robię, jest podwójnie szokujące. Różnica polega na tym, że publiczność punkowa podziwia, że ​​mogę ich zaszokować. Nic nie jest dla mnie święte. Kto w ogóle ustala zasady?

/Klaus Nomi/

Do tego dochodził zupełnie odlotowy image, sposób tańca i panowania nad publiką. Każdy może sobie wyobrazić jak piorunująca była to kombinacja... Zresztą zobaczmy:


Wspominający go ludzie, którzy widzieli występ pierwszy raz, opisują w jak głębokim byli szoku, kiedy Nomi wyglądał i zachowywał się, a co najważniejsze śpiewał, w stylu, jakby był z innej planety... Przy okazji z wywiadów jakie są dostępne w Internecie Klaus Nomi wydaje się być człowiekiem dowcipnym i pozbawionym, jak to u wielu gwiazd bywa, zadufania w sobie. Przy czym dysponuje niesamowitymi możliwościami wokalnymi. 


Te fakty, jak i rodzący się nowy muzyczny nurt podziemny, dostrzega sam David Bowie, który zaprasza dwóch artystów, w tym Klausa Nomi do wspólnego występu w roku 1979. W RCA odbywa się nagranie i wydanie pierwszego solowego albumu artysty.


Po latach świat muzyczny już nie opisuje powyższego teledysku jako piosenkę Bowiego. Na wideo bowiem są dwie wielkie gwiazdy muzyki...

Niestety Klaus Nomi odchodzi przedwcześnie. W wieku zaledwie 39 lat umiera w samotności na AIDS. Wszyscy poza jednym przyjaciele odsuwają się od niego. Przed śmiercią Nomi zmienia lekko stylizację, zakłada kołnierz aby ukryć pojawiające się na szyi mięsaki Kaposiego. Ostatni występ, na którym śpiewa mającą dość przerażający tekst piosenkę Cold  pokazuje w jak kiepskim był stanie. Ale mimo tego wystąpił.


Umiera 6.08.1983 roku a jego prochy zostają, zgodnie z jego życzeniem, rozrzucone nad Nowym Jorkiem

Klaus Nomi - artysta absolutny.

P.S. Jak dotychczas najlepsze opracowanie, w dodatku jedno z nielicznych w naszym języku, opublikował Adam Kruk w tekście Klaus Nomi: Ostatni akt. Zapraszamy do lektury TUTAJ. My do strony muzycznej dokonań Nomiego jeszcze powrócimy. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.       

piątek, 31 grudnia 2021

Mick Middles i Lindsay Reade: Życie Iana Curtisa - Rozdarty cz.23: Piosenka Weeping szczególnie zauroczyła Iana

 

Dziś omawiamy kolejny fragment z książki Micka Middlesa i Lindsay Reade (poprzednio omówione fragmenty: 123456789101112131415161718192021 i 22).

Kolejny fragment książki poświęcony jest opisowi epilepsji. Jeśli chodzi o Marka Reedera wynikała ona z przepracowania. Lekarze doradzili mu, żeby porzucił pracę w barze, co uczynił i od tego czasu ataki ustały. Ian czuł się z epilepsją wyobcowany. Kiedy wracali z Niemiec do UK miał atak, wtedy Hooky powiedział Reederowiżeby go zostawić aż atak ustanie. Rzeczywiście po 20 minutach wszystko wróciło do normy. 

Istnieje kilka rodzajów ataków padaczkowych, słabsze petit mal i mocne - grand malIan miał te drugie. Ataki zmieniają też nastrój, także idiotyzmem było to, że po nich wychodził na scenę. Podobnie jest z lekami, tutaj w zasadzie lekarze eksperymentują i dobierają je indywidualnie do pacjenta. 

Vini Reilly twierdzi, że leki rozregulowały Iana. Chodzi o psychikę, mimo tego, że padaczka nie została dzięki nim wyeliminowana. 

Pod koniec 1978 roku ukazał się niesamowity album Throbbing Gristle - z niego piosenka Weeping szczególnie zauroczyła Iana (warto zobaczyć nasze teksty o przyjaźni między Curtisem a Genesis P. Oridgem - TUTAJ).

Kolejny, dziewiąty już rozdział książki nosi tytuł MonochromePoświęcony jest ważności zdjęć jakie wykonał Kevin Cummins zespołowi, z których jedno znalazło się na okładce NME w pierwszym numerze 1979 roku. W zasadzie ten fragment nie wnosi żadnych nowych informacji do publikowanych już na naszym blogu, może poza tym, że zdjęcie Iana Curtisa na okładce NME, obok innych zdjęć, zostało umieszczone przez przypadek. W zasadzie rozważano umieszczenie zdjęcia kapeli Spherical Objects, ale Morley po dni przybywania z zespołem wraz z Cumminsem, dostrzegł w nich jakiś potencjał. 

Od początku wyróżniał się Ian, jeszcze w czasie Warsaw kiedy grali kiepskie piosenki. Podczas sesji dla NME Cummins wykonał też pamiętne fotografie z TJ Rehersal - na tle czarnych ścian. 

W rzeczywistości ściany pomalowane były na ciemny brąz, tak wspomina kolor Terry Mason. Była to bardzo tania farba, prawdopodobnie kradziona. Fotografie były czarno-białe bo ta była tańsza od kolorowej. Cummins wspomina, że chciał świadomie fotografować zespół jako ponury (pisaliśmy o tym TUTAJ), to nie było łatwe bo chłopaki dużo żartowali, zwykle czekał aż przestaną się śmiać i wtedy fotografował.

W styczniu 1979 roku zespół nagrał swoją pierwszą sesję dla Johna Peela w Maida Vale w Londynie pod okiem Boba Sargeanta (pisaliśmy o tej sesji TUTAJ). Grali głównie na żywo a producent i inżynier Nick Gomm pozbawili ich brzmienia jakie nadał im dla Factory Martin Hannett.

C.D.N.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.     

czwartek, 30 grudnia 2021

Grafiki komputerowe Alberto Seveso - świat XXII wieku

Alberto Seveso (ur. 1976 r.) pochodzi z Włoch, urodził się w Mediolanie, ale większość życia spędził na Sardynii, a także w Rzymie. Obecnie działa w Bristolu (Wielka Brytania), zatem można go nazwać bez przesady obywatelem Europy, niemniej otoczenie, w którym wzrastał, czyli kultura śródziemnomorska odcisnęły na nim swoje piętno, co można dostrzec w jego twórczości. Dlatego mimo, że jest samoukiem, staje się coraz bardziej znany w świecie grafiki komputerowej.

Jak to zwykle bywa w takich przypadkach zaczynał zapoznając się z możliwościami prostych programów komputerowych i przyglądając się sławnym grafikom, takim jak Dave Mckean (LINK) i Alessander Bavari (LINK). Niemniej niemal od początku znalazł własny styl i teraz to on stanowi źródło inspiracji dla innych. Swoje grafiki wypuszcza w seriach, z których najbardziej może popularna jest zatytułowana A me mi piace la Gnocca, ukazująca ludzkie ciała i twarze. Technika, którą tam użył jest nazywa się dyspersją a Seveso jest jednym z pionierów jej stosowania. Używa także tzw. grafiki wektorowej. W tym cyklu najlepiej widać jego klasyczne inklinacje oraz fascynację kolorystami. Wśród ulubionych artystów Seveso wymienia Caravaggia, Pollocka, Warhola, ale nie Picassa, do którego czuje niewytłumaczoną niechęć.









Tak dobre ilustracje zostały zauważone także w świecie muzycznym. W latach 90. projektował okładki płyt CD zespołów metalowych, a w 2012 roku okładka singla z jego grafiką australijskiej grupy The Temper Trap z 2012 roku Need Your Love  zdobyła nagrodę Best Art Vinyl  2012. A zespół, który działa od 2008 roku w Londynie w 2011 roku został nominowany do nagrody BRIT Awards w kategorii przełomowy występ roku


Artysta tworzy, co można zauważyć, także wykonując szybkie zdjęcia kropli atramentu wpuszczonej do wody i obrabiając je następnie cyfrowo. W ten sposób powstały grafiki, które trafiły na okładki płyty.






Alberto działa już od 20 lat. Czy to dużo czy mało trudno określić. Są artyści, którzy zostali zauważeni dopiero wiele lat po swoim odejściu... Na szczęście dzisiejszy, przez nas omawiany nie należy do tej grupy. Z jego usług korzystają wielkie firmy elektroniczne i globalne firmy branży rozrywkowej, a także koncerny sportowe, producenci książek i inne firmy, wśród nich są tacy giganci jak:  Adobe, Sony, MTV, Olmeca Tequila, Playboy Magazine, GQ Magazine, Ford, Penguin Books, Disney, Advanced Photoshop Magazine...

My oczywiście pokazaliśmy tylko ułomek jego prac, więcej można zobaczyć na jego stronie internetowej LINK.


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 29 grudnia 2021

Czy dziennikarze NME znają się na twórczości the Beatles? Może trochę...

Kilka dni temu NME opublikował ranking z piosenkami the Beatles według ich ważności (LINK). W zasadzie trudno jest powiedzieć na czym oparto klasyfikację, choć we wstępie jest napisane, że wśród piosenek są takie które wywarły znaczny wpływ na muzykę. Moim zdaniem, w pierwszej dziesiątce jest kilka nieporozumień, dokładnie są tam piosenki których być nie powinno, za to brakuje kilku kamieni milowych, które ukierunkowały świat muzyczny. 

Zacznijmy zatem od numeru jeden i prześledźmy pierwszą dziesiątkę bo na całość zwyczajnie szkoda nam czasu. Numer jeden - tutaj jesteśmy zgodni, Tomorrow Never Knows. Jak najbardziej tak, choć warto pamiętać, że eksperymenty zaczęli od Rain, gdzie pojawił się fragment tekstu od tyłu. Ale Tomorrow należy się miejsce pierwsze, eksperymenty z głowicami magnetofonowymi o których piszący artykuł pojęcia najwyraźniej nie ma, w tym utworze są bardzo zaawansowane, wirujące głośniki i tego typu sprawy doprowadziły do faktu, że był to pierwszy utwór the Beatles którego nie mogli odtworzyć na żywo. No ale tego pewnie nie ma w Wikipedii, to jest w książkach których dziś nikt już nie czyta. Teraz wszyscy czytają pdfy. Jak zabraknie prądu wyjdzie na jaw, że bez wujaszka Google niektórzy zapomną oddychać, jak pewien bohater z książki Stanisława Lema (on jednak przez rotargnienie). 

Miejsce drugie zajmuje A Day in the Life. Słusznie, bo jest uważany przez wielu za najlepszy utwór zespołu. Ale dziennikarze NME nie zająknęli się nawet o tym, jak Paul zaproponował granie od niskich do wysokich tonów orkiestrze w sposób zupełnie przypadkowy, czym wywołał niezłe zamieszanie wśród muzyków. Za to NME zauważa dziury i LSD. Dziury owe zresztą zainspirowały Paula do napisania Fixing a Hole (miejsce 135 listy NME), ale to już inna historia. 

Miejsce trzecie zajmuje - uwaga - Hey Jude. I to jest pierwsze poważne nieporozumienie. Litowanie się nad Julianem Lennonem nie starczy, żeby ta piosenka znalazła się na podium. Nieporozumienie, za to w tym miejscu powinno być jak najbardziej Strawberry Fields które jest na miejscu czwartym...


Umieszczenie Something na pozycji piątej celem wykazania jak zdolnym kompozytorem był George, o jego autorstwie tej piosenki zresztą nie wspominają w artykule, to porażka. Argument, że piosenka jest najczęściej coverowanym przez sławy utworem Beatlesów do mnie nie przemawia. Za to George powinien być uhonorowany za wprowadzenie do muzyki (jako pierwszy) sitaru (w Norwegian Wood - miejsce 43), i można było zrobić to umieszczając tu genialny Within You Without You. Ten za to znalazł się na miejscu... uwaga - 103.. Inny znakomity utwór Georga, jeden z najlepszych jakie napisał, Only A Northern Song jest za to jeszcze niżej bo na 179... Czy ktoś w tamtych czasach potrafił tak pięknie pisać o samotności? A dzisiaj ktoś tak potrafi? Zz to inny utwór Georgea, While My Guitar... jest na miejscu 6. To nie jest zła piosenka, zwłaszcza że Harrison nie umiał zagrać w niej solo, co zrobił za niego Clapton.


Miejsce siódme - Blackbird... To już przestaje być śmieszne. Za to bijąca na głowę Blackbird piękna ballada Lennona dla matki, Julia jest na miejscu.... 61. Ktoś nieźle oszalał w tym NME

Peperback Writer zajmuje miejsce 8... bo ja wiem, Beatlesi mieli masę lepszych piosenek, no ale jeśli ktoś kocha Paula McCartneya...

 

Kompletnym nieporozumieniem jest All My Loving z miejsca 9 i We Can Work It Out na 10. Za to przełomowe dla muzyki piosenki są daleko w tyle. Czy dziennikarze NME wiedzą że Polythene Pam (miejsce - uwaga 151!) to tak naprawdę pierwszy utwór punk rockowy? 

Nawet się o tym nie zająknęli. Za to napomknęli o tym, że I Want You to jeden z pierwszych utworów heavy metal, choć piosenkę umieścili na miejscu 104.. Na 132 jest Think for Yourself - pierwszy fuzzujący bas w historii muzyki, o czym też nie napisali. 

Mógłbym pisać tak cały dzień. Zakończę refleksją pokazującą Himalaje ignorancji klasyfikacji NME. Piosenka która powinna być w ścisłej czołówce całej tej klasyfikacji zajmuje na niej miejsce... 163.


Jeśli Being for the Benefit of Mr. Kite nie zasługuje na uhonorowanie, a organy parowe Lennona na chwilę zadumy jak genialny umysł zaledwie 27 letniego wtedy muzyka wyprzedził swoją epokę, to ktoś tutaj nieźle odjechał. 

No ale ja przecież się nie znam, może dlatego piszę na jakimś marginalnym blogu a nie w NME...

P.S. Kiedyś jeszcze w czasach komuny puszczano w polskiej TV serię filmów pt. Historia Muzyki Rockowej. W odcinku o Beatlesach kilku znawców muzyki poważnej (poważnej!) podkreślało, że She's Leaving Home pod względem struktury to jeden z najgenialniejszych walców jaki słyszeli, nawet lepszy niż słynne walce muzyki klasycznej.  

Na tych się nie znam, za to wspomniany utwór Beatlesów to pozycja... 35). Aspekt wartości historycznej, jaki w sobie niesie (ucieczki hippisów) pomijam...   

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

wtorek, 28 grudnia 2021

Aura realistyczno-magicznego smutku oczekiwania na obrazach Aldo Pagliacciego

Życie Aldo Pagliacciego (1913 - 1991) było trudne... Jego podsumowaniem wydaje się być motto Pietro Paolo Zivelli wyryte na grobie Zawsze poszukujący przygody, niespełniony, w zasadzie skazany na niespokojne życie bez pokoju. On sam tak natomiast mówił o sobie: Maluję, bo tylko przed pustym płótnem odnajduję równowagę, której nigdy w życiu nie miałem: nienawiść i miłość, którą w sobie noszę. Krytycy często porównują go Giorgio De Chirico (pisaliśmy o nim TUTAJ), w jednej z recenzji możemy przeczytać, że Świat, architektura i postacie ludzkie otacza aura realistyczno-magicznego oczekiwania, które nie jest do końca metafizyczne, ale które wciąż coś zawdzięcza wyczuciu czasu Giorgio De Chirico (L'Unità z 15 stycznia 1988 r.). 

Niemniej, mimo tak górnolotnych fraz, malarstwo Pagliacciego jest trudne do zdefiniowania. Z pierwszego oglądu realizujące zasady klasyczne, ale po dokładniejszym przyjrzeniu odsłania swoje prowokacyjne treści graniczące z satyrą, co wynika zapewne z doświadczeń malarza. Urodzony w prowincji Foggia, dorastał w Pesaro, gdzie rozpoczął studia artystyczne w wieku 20 lat, po wystawach na Biennale w Wenecji i Quadriennale w Rzymie, rozpoczął swoją przygodę życia i zaczął podróżować: pierwszym przystankiem była Afryka, Etiopia, gdzie brał udział w kampanii kolonialnej, a we wrześniu 1939 trafił do brytyjskiej niewoli w Rodezji (dokładnie w Umvuma, obecnie Mvuma w Zimbabwe). Po wojnie także nie zwalnia tempa, przemierza Amerykę Łacińską, odwiedza Brazylię, Argentynę, Chile, Peru, Meksyk, Boliwię, Wenezuelę. Krótko mówiąc, pokonuje kilometry, a przy tym tworzy i wystawia. Jego obrazy pokazywane są do dzisiaj w galeriach i muzeach Ameryki Południowej i Środkowej.

Wrócił do kraju do kraju i w latach 80. osiadł na Ischii, a dokładnie w miasteczku Forio, które dla Włoch jest tym, czym dla Paryża był Montparnasse. Forio stało się zresztą domem dla wielu artystów. A punktem centralnym, wokół którego skupiało się ich życie była kawiarnia Maria, na Piazza Pontone

Ostatnie lata życia były dla malarza jednak wyjątkowo trudne... Nadużywał alkoholu aż kłopoty z krążeniem spowodowały zaostrzenie się choroby żył i trzeba było amputować mu nogę. Pagliacci żył sam, bez rodziny, w biedzie. Zdarzało się, że oddawał swoje obrazy za talerz makaronu czy możliwość wizyty u lekarza. A mimo to nie poddawał się. W maju 1990 r. wystartował nawet w wyborach samorządowych z ramienia partii komunistycznej. Głosowało na niego pięć osób... o czym się jednak nie dowiedział, bo zmarł dwa miesiące wcześniej na ciężką grypę. Został pierwotnie pochowany w zbiorowym grobie. Dopiero po jakimś czasie jedna z mieszkanek Forio, Adelaide Patalano, zobligowała samorząd i wspólnie z zarządem gminy ufundowała artyście nagrobek, gdzie spoczął (LINK).  

Jego obrazy są szczególnie cenione w Stanach Zjednoczonych, jest także coraz bardziej rozpoznawalny we Włoszech. A mimo tego nie ma nawet hasła w popularnej Wikipedii, nie doczekał się także indywidualnej wystawy, zbierającej wszystkie, a przynajmniej większość jego prac. 


Są one, jak już wspomnieliśmy, pod względem kompozycji klasyczne, a w warstwie znaczeniowej surrealistyczne. Wśród powtarzających motywów pojawiają się arlekiny, ptasznicy, koty, nagie kobiety oraz... płonące kościoły. Gdy po raz pierwszy pokazał je na wystawie w Rzymie w 1951 roku był to szok. Obrazy wzbudziły gwałtowne reakcje krytyków lecz dla Pagliacciego ich ekspozycja była sukcesem. Gazety o niczym innym nie pisały jak tylko o jego płótnach i w przeciągu dwóch dni kolekcjonerzy wykupili wszystkie 20 prac. Sam artysta odrzucił teorię jakoby działał z pobudek ideowych i jak wyjaśniał wszystko wzięło się z mojego pragnienia namalowania architektury widocznej przez przeźroczysty dym. Pomysł płomieni pojawił się później. Tam, gdzie jest dym, musi być ogień. Teraz policja ściga mnie, aby ustalić czy aby nie mam w kieszeni zapałek. Przecież nie mógłbym podpalić Bazyliki Świętego Piotra. Deklarował też, że ma łagodne poglądy anarchistyczne i bliskie ateistycznym, ale jest zdecydowanym antykomunistą (LINK).  Tak na marginesie interesujące, że opinia publiczna od razu powiązała chęć zniszczenia kościoła z ideologią komunistyczną...





Ogólnie jego obrazy są niepokojące. Tak samo jak epoka, w której tworzył. Jego święty Sebastian wyglądający na robotnika stoi przywiązany do słupa, u stóp którego poniewierają się śmieci, w tym nawet samochodowa opona, a arena z bykami to tak naprawdę zaplecze rzeźniczej jatki. Po raz kolejny uderza nas przytłumiony, ponury koloryt jego prac i budowa postaci niczym u Pierra Della Francesca, za to co charakterystyczne, często spowitych cienkimi tasiemkami w jaskrawych kolorach. 







Jaki był Aldo Pagliacci, nie dość doceniony malarz włoskiego renesansu w czasach niepokoju? Zostawił zapiski, w których napisał o sobie i swoich codziennych lękach. Są niczym poemat samotnego człowieka...

Mam 75 lat i kilkukrotnie korygowaną wątrobę (po alkoholu). Dziesięć kotów rozrzuconych po mieszkaniu patrzy na mnie, pewnie mnie szpieguje. Kocham je wszystkie. Cicciolino, Syjamczyk nazywany „Wojownikiem”, łapie mnie swoimi czystymi niebieskimi oczami. Idę do kuchni i robię kawę. Za oknem w moim ogrodzie wypełnionym drzewami pomarańczowymi i cytrynowymi, lśni wielki hibiskus o czerwonych kwiatach, uderzony źdźbłami słońca. Jest piękny jak czysty głos Boga, którego nikt nie słyszy i nie widzi w naturze.

Myślę, że tak naprawdę życie to niegodziwy kalendarz. Przechodzę z kuchni do sklepionego holu, dom to wiekowy, staromodny budynek ze skośnymi ścianami grubymi jak forteca. Wzdłuż ścian biegną dwa żelazne druty, a wisi około dwudziestu gotowych skrzypiec do retuszu. Muszę skończyć dwoje [artysta był także lutnikiem] (...)

O ósmej słucham horoskopu przez radio, ale zawsze zapominam, co zapowiada. W ogrodzie słońce pada teraz na drzewa pomarańczowe, na otaczające je przedmioty, które błyszczą jak politura skrzypiec, aż w słodkim powietrzu wibruje uszczypnięty przez muchę dźwięk „a”. Przeciągam się do ogrodu i daję kotu jedzenie. Robię kolejną kawę. Pigułka krążeniowa. Wkładam pędzle do zmiękczenia w aceton, czyszczę paletę. Mam się dobrze, siedzę wygodnie, okno wychodzi na ogród kwiatowy. Gilda, piękna ruda pręgowana kotka, chrapie mi na kolanie (napisałem na kolanach). Mam nadzieję, że ktoś przyjdzie do mnie, potrzebuję ludzi: do zrobienia zakupów, do banku, na pocztę, do chodzenia po schodach: i zawsze „dziękuję”. Prowadzę bardzo ciężkie życie. Maluję i czuję jak zanikam, czuję swoje „ja”. W południe przychodzi znajomy, żeby zrobić mi obiad i czasami zabiera mnie samochodem, żebym mógł zaczerpnąć świeżego powietrza.

Powiedziałem, że świeci słońce, ale z bólu czuję, że po południu będzie padać. Bóle nasilają się, przestaję wtedy działać, a Bóg, słuchając mnie, kładzie mi ręce na uszach. Wchodzę do dużego salonu z perskim dywanem na podłodze. Pięć szafek pełnych książek, piękne krzesła, rozkładana sofa, obrazy na ścianach, XVII-wieczna konsola pełna ozdób, prosty kasztanowy stół pokryty pięknym chińskim dywanem. Z okna, za pomarańczami i hibiskusami, jałowymi w rozkwicie, widzę Punta Imperatore z latarnią morską z widokiem na morze, które urywa się, milcząc na opustoszałych brzegach Citara. Naprawdę mam nadzieję, że ktoś przyjdzie do mnie, udręka nadchodzi podstępnie.

Staram się przezwyciężyć wstręt do życia, które prowadzę, do tego uporczywego, uporczywego bólu dnia i nocy, który mnie jeszcze nie zdołał pokonać. Potem prawie nagle coś się porusza, telefon, kot ocierający się o mój but, kwitnąca roślina, myśli prowadzą na inne brzegi, chęć malowania; ale jest to niemal gniewny impuls reakcji. Nie mam emerytury, nie jestem dzieckiem Włoch, może nie zasługuję na to, jak ci, którzy z drugiej strony mają może trzy, w tym jedną do stracenia.

Jest około dziewiątej. Telewizor włączony. Potem przychodzi sen, ale nie będę spał. Duchy wspomnień, urazy, denerwujące oczekiwania na coś, czego nawet nie znasz, będą paradować przez twoją pamięć... (...) Minął cień świeżej i uśmiechniętej młodości, patrzącej na mnie ironicznie; i zniknął, nie oglądając się za siebie. Na szare ściany domu pada deszcz; ale nie odbarwia napisu w sprayu: Maria, kocham cię (LINK).

Pamiętajmy o Aldo Pagliaccim...

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 27 grudnia 2021

Isolations News 173: Nowy film o Joy Division, Brian Gorman ilustruje, Kate Bush życzy, May ma Covid, Soundrive 2022, Cobain inspiruje Batmana, Nirvana się procesuje, Ringo Starr o the Beatles

W zeszłym tygodniu został udostępniony w sieci dokument o Joy Division wyprodukowany przez Rob Johnstone i Andy Cleland i Chrome Dreams w 2006 roku. Zdążyliśmy go obejrzeć i opisać TUTAJ. O zespole opowiadają Pat Gilbert, Barney Hoskins, John Rob, David Stubbs, Mick Middles oraz Lindsay Reade.

To doskonały dokument mimo tego, że zawiera kilka nieścisłości, za to całkowicie zgadzamy się z tezami stawianymi pod koniec przez Micka Middlesa. Jeszcze do nich wrócimy bowiem od dawna, nie znając filmu, mieliśmy podobne przeczucia.  

Jeśli zaczęliśmy od ManchesteruBrian Gorman z którym rozmawialiśmy TUTAJ, zilustrował powieść Rogera Marshalla Man In A Suitcase: The Haunting. Jest to ten sam pisarz, którego scenariusz posłużył do nakręcenia The Avengers.

Książka wyjdzie, jeśli fani twórczości obu tych znanych artystów zechcą wspomóc pomysł. Chętnych zapraszamy TUTAJ.

Święta, święta i po świętach.. Kate Bush wysłała swoim fanom życzenia z okazji świąt Bożego Narodzenia. Życzy spokojnych świąt i bezpiecznego od Covid-19 nowego roku (LINK). 

To ostatnie mogłoby się zrealizować gdyby ktoś zainwestował w kilka bomb atomowych i zneutralizował Chiny. A i przy okazji Niemcom by się przydało, może też Bruksela... 

Każdemu wolno marzyć...


W temacie Covid - Brian Harold May (z Queen) ma Coronavirusa. Czuje się średnio ale uważa, że najgorsze już za nim (LINK). Każdy*, nawet najgorszy zespół, na jeden utwór godny uwagi. Ten Queen gra powyżej.

* nie dotyczy zespołów jazzowych, bluesowych i disco polo.


Koncertowo: 100 koncertów, 5 dni, 4 sceny - 9 sierpnia wystartuje w Stoczni Gdańskiej Festiwal Muzyki Niezależnej Soundrive 2022 (LINK). Wstyd się przyznać, ale poza Nagrobkami nie znamy nikogo... Starość?

W Poznaniu w kwietniu za to, odbędzie się pierwszy w Polsce koncert poświęcony muzyce dwóch uznanych twórców współczesnej muzyki filmowej czyli: The music of Hans Zimmer & John Williams

Podczas prawie dwugodzinnego widowiska zaprezentowane zostaną w wersji symfonicznej najbardziej znane i utytułowane utwory obu kompozytorów z filmów takich jak: Batman, Incepcja, Piraci z Karaibów, Harry Potter, Jurassic Park czy Star Wars (LINK). 

Nam zawsze z Batmanem kojarzy się boska piosenka Siouxsie and the Banshees...

Jeśli Batman - Matt Reeves, reżyser nowej jego wersji, która będzie miała premierę w kwietniu przyszłego roku, ujawnił, że jego Bruce Wayn powstał z inspiracji Nirvany i ich nieżyjącego już frontmana Kurta Cobaina, a dokładnie wpadł na pomysł tej postaci po obejrzeniu filmu Something In The Way (LINK).

Ciekawe jakiego reżysera mógłby zainspirować np. Zenek Martyniuk? I do stworzenia jakiej postaci? 

Skoro o Nirvanie - prawnik ją reprezentujący złożył w sądzie oficjalną odpowiedź na pozew mężczyzny, który został sfotografowany jako nagi bobas w basenie na okładce albumu Nevermind

Chodzi, przypominamy, o Spencera Eldena, który pozwał zespół o to zdjęcie. Mężczyzna utrzymuje, że przez ten fakt doznał dożywotnich szkód i że ta okładka jest przykładem wykorzystywania seksualnego dzieci w celach komercyjnych oraz pornografią dziecięcą. Muzycy twierdzą, że Elden był świadomy faktu publikacji zdjęcia odkąd zaczął rozumować, a w ogóle, że roszczenia przedawniły się (LINK).

Nieoficjalnie mówi się, że chodzi o coś zgoła innego. Facet ponoć od nadmiaru fleszy został kaleką... Spencer nie martw się. Zawsze możesz się pocieszyć, że może być mały, byle był technik. Tak mawiają...


Za to problemów tego typu nigdy nie miał żaden z Beatlesów. Chłopaki napłodzili nieślubnych dzieciaków co niemiara, a fanki gotowe były na wszystko...Jeden z nich, Ringo Starr 14 lutego wyda nową książkę  Lifted – Fab Images and Memories in My Life With the Beatles From Across the Universe. Zysk z niej będzie przeznaczony na cele charytatywne. 

Wydanie kolekcjonerskie będzie dostępne za 59 dolarów. Kopie Signature edition, podpisane przez Starra, kosztują 495 USD za sztukę i są ograniczone do 500 sztuk (LINK).

Ile pamięta Ringo, biorąc pod uwagę wiek i drinkowe okresy jego życia? Może dlatego w książce jest dużo obrazków?

My jeszcze pamiętamy, że jutro pojawi się tutaj kolejny wpis, wiec czytajcie nas - tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 26 grudnia 2021

Ten album warto znać: Cocteau Twins - BBC Sessions, mało znane wydawnictwo

Zaczyna się od nagrań z sesji Johna Peela, którą opisywaliśmy TUTAJ, a która miała miejsce 15.07.1982 roku. Grają kapitalnie w klimatach pierwszego albumu Garlands (opisanego TUTAJ). Wax And Wane, Garlands znamy z albumu. Alas Dies Laughing pochodzi z ich EPki z 1.11. 1982 roku zatytułowanej Lullabies. Ukazała się ona kilka miesięcy po debiucie i zawierała trzy utwory nie mieszczące się na Garlands. Wśród nich ostatni z pierwszej sesji PeelaFeathers-Oar-Blades. 

Kolejne cztery piosenki to nagrania z drugiej sesji Peela z 22.01.1983 (opisanej przez nas TUTAJ). Należą do moich ulubionych, zespół bowiem lekko ocieplił gitary, ale wciąż nieżle chłodzi i trzyma niesamowity poziom... Genialny wokal, bas wszystko komponuje się w zupełnie odlotowe klimaty, sesja ta zresztą ukazała się wraz z poprzednią na wznowieniu Garlands na CD i jest tego jak najbardziej warta. Zatem rozbrzmiewają: Hearsay Please, Dear Heart, Blind Dumb Deaf, Hazel

Kolejne nagrania to trzecia sesja dla Peela z 4.10.1983 roku. Tutaj w sieci są sprzeczności między danymi z oficjalnej strony BBC (nie ma na niej tej sesji) a danymi ze strony zespołu. Uznajmy zatem, że BBC ma dziurę w danych, a zespół pamięta dobrze. Z tej sesji pochodzą: The Tinderbox (Of A Heart), Strange Fruit, Hitherto, From The Flagstones, Sugar Hiccup, In Our Angelhood, My Hue And Cry, Musette And Drums, Hitherto, From The Flagstones. Wprowadzają nas w klimaty swojego drugiego albumu pt. Head over Heels (pisaliśmy o nim TUTAJ). 

Kolejna seria nagrań, dokładnie cztery: Sugar Hiccup, In Our Angelhood, My Hue And Cry, Musette And Drums pochodzą z sesji z 10.10.1983 roku z taśm Karla Jensena, który zrealizował je dla BBC One

Drugi dysk (bowiem wydawnictwo ukazało się na podwójnym CD) otwierają trzy nagrania z show Saturday Night Live z 2.12.1983 roku. Hitherto, From The Flagstones, Musette And Drums - słychać jak zespół wtedy spisywał się na żywo. Pamiętam opinie z epoki kiedy osoby które pojechały zobaczyć na żywo Cocteau Twins, nie kryły swojego głębokiego rozczarowania.. Niestety wiele wtedy działo się przy stołach realizatorów nagrań trudno więc dziwić się, że Frazer nie dawała sobie z tym rady w wersji live. Choć nie ukrywam, że słyszałem gorsze koncertowe wersje piosenek zespołu. 

Kolejna sesja z 5.09.1984 wprowadza nas w epokę Treasure. Wokal Frazer znacznie się poprawia. Poza pierwszym utworem, Pepper-Tree, reszta jest z Treasure właśnie: Beatrix, Ivo, Otterley. Czemu nie zagrali Pandory? Reszta brzmi poprawnie, no ale jednak realizacja z 4AD to nie jest... Pozostałe 7 piosenek to sesje z późniejszego dorobku zespołu, dokładnie z 12.03. i 10.04.1996. 

Na koniec opinia Johna Peela. Ten uwielbiał głos Frazer, jak się wyraził - bardzo lubię ekstremalne wokale. Przez lata zawsze pojawiają się ludzie, którzy mieli naprawdę specyficzne głosy, które lubię – Beefheart, Marc Bolan, Rod Stewart, Elizabeth Frazer z Cocteau Twins, Mark Smith z The Fall - tacy właśnie jak oni (LINK).

Reasumując, wydawnictwo dostarcza nam przekroju przez całą karierę Cocteau Twins. Jak to się mówi: must have dla każdego fana zespołu. Pora zamówić...

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 



Cocteau Twins - BBC Sessions, Bella Union 1999. Tracklista: Wax And Wane, Garlands, Alas Dies Laughing, Feathers-Oar-Blades, Hearsay Please, Dear Heart, Blind Dumb Deaf, Hazel, The Tinderbox (Of A Heart), Strange Fruit, Hitherto, From The Flagstones, Sugar Hiccup, In Our Angelhood, My Hue And Cry, Musette And Drums, Hitherto, From The Flagstones, Musette And Drums, Pepper-Tree, Beatrix, Ivo, Otterley, Serpentskirt, Golden-Vein, Half-Gifts, Seekers Who Are Lovers, Calfskin Smack, Fifty-Fifty Clown, Violaine.