We wtorek, 26 kwietnia zmarł niemiecki kompozytor Klaus Schulze. Miał 74 lata. Odszedł wieczorem, po długiej chorobie. O śmierci świat dowiedział się z oficjalnego anonsu podpisanego przez jego syna Maximiliana i Franka Uhle, kierownika wytwórni płytowej SPV Schallplatten, z którą od wielu lat muzyk był związany, który został zamieszczony na profilu na FB muzyka i który zaraz został podchwycony i skopiowany przez media i prasę.
O muzyce Klausa Schulze napisano już całkiem sporo, my także wiele razy wracaliśmy do jego płyt (TUTAJ), w dodatku 10 czerwca wyjdzie poprzez SPV Recordings kolejny album studyjny Deus Arrakis, który będzie zawierał trzy zupełnie nowe utwory o łącznym czasie odtwarzania przekraczającym 77 minut, zatem na podsumowania twórczości jeszcze przyjdzie czas.
Teraz za to przyszła chyba pora, aby skupić się na Klausie-człowieku. Człowieku, który zawsze niejako stał w cieniu syntezatora, bo większość wywiadów dotyczyła spraw technicznych bądź planów muzyka, a prawie w nich nie ma informacji, jaki był poza salą koncertową? Z tym pytaniem próbował zmierzyć się sam artysta, a wynikiem takich zmagań stała książka napisana we współpracy z Olafem Lux, który wiele lat kierował niemieckim Forum poświęconym kompozytorowi a potem stał się twórcą i moderatorem niemieckiej grupy fanów Klausa Schulze na Facebooku (TUTAJ).
Zanim Olaf Lux napisał swoją książkę próbował na własną rękę dowiedzieć się czegoś o muzyku, wypytując jego fanów. Jednak w Niemczech nikt nie chce wspominać przeszłości, a zwłaszcza tej zahaczającej o II wojnę światową. Klaus, który urodził się niedługo potem bo w 1947 roku, także unikał tego tematu. Lux dowiedział się przypadkiem tylko tyle, że podobno jego matka była tancerką baletową, a ojciec pisarzem. Matka miała na imię chyba Rita, ale już imienia ojca nie udało mu się ustalić. Ani tym bardziej co robił i skąd się wywodził (LINK).
Artysta nie lubił jeździć do USA, ale z chęcią występował w Polsce. Koncerty miały w naszym kraju niepowtarzalną atmosferę. Schulze był dla nas niekwestionowaną gwiazdą i tak też był traktowany. Ludzie okazywali mu uznanie owacjami na stojąco a po występach ustawiali się w długie kolejki po autograf. W 1983 roku wspomagany przez Rainera Blossa dał serię koncertów w Polsce (powstałą z tego płyta Dziękuję Polsko, której historię opisaliśmy TUTAJ). We Wrocławiu publiczność wymusiła bisy, po trzecim Klaus wraz resztą zespołu wykonali krótką improwizację na łodzi na rzece Odrze, której wysłuchali nie tylko widzowie zgromadzeni w amfiteatrze na Wyspie Słodowej, ale setki osób na obu brzegach i na mostach. Było to dla niego niezapomniane przeżycie. Schulze dziękował fanom mówiąc: - Teraz już wiem, jak czują się wielcy ludzie, tacy np. jak Papież. To jeden z najpiękniejszych dni mojego życia i nie zapomnę go nigdy. Może dzisiejszym koncertem chociaż w najbardziej minimalnym stopniu naprawiłem to, co inni Niemcy zrobili z tym miastem w czasie wojny. I cieszę się, że mogłem dać tylu ludziom odrobinę radości (LINK).
Niedawno w Internecie pojawił się krótki klip z tego wrocławskiego koncertu nagrany przez Zygmunta Zygmuntowicza na taśmie ORWO 27 DIN 8 mm na sprężynowej kamerze Quarz.
W Warszawie wówczas Klaus przyznawał się, iż jego starszy, nieżyjący już brat (zmarł w 1977 roku i także podobno był muzykiem, artysta dedykował mu album Mirage) urodził się w Poznaniu, lecz cała rodzina pochodziła ze Śląska.
W Siemianowicach Klaus Schulze wziął udział w przyjęciu z okazji urodzin Józefa Skrzeka, wysłuchał jego mini koncertu i doskonale bawił się, wspominając przy okazji zaradność i pomysłowość Grzegorza Manieckiego, akustyka SBB i Breakoutu, który uratował mu koncert w Warszawie naprawiając niesprawny, podłączony do prądu sprzęt nagłaśniający dwoma śrubokrętami. Za uratowanie koncertu Klaus Schulze podobno zadedykował mu płytę (LINK). Trasa zakończyła się koncertem w Gdańsku, a jej ostateczne zamknięcie nastąpiło w hotelu Gdynia, na dyskotece, podczas której Schulze wznosił toasty do dna za kolejne polskie tourne, na które trzeba było jednak długo czekać...
Powrócił wraz z Lisą Gerrard w 2008 r., do bazyliki Ojców Salezjanów w Warszawie. Rok później - 17 września 2009 roku – w 70 rocznicę ataku Armii Czerwonej na Polskę – wystąpił w duecie z Lisą Gerrard (o tym jak doszło do ich wspólnych koncertów pisaliśmy TUTAJ) na uroczystym koncercie na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie, gdzie wykonali m.in. specjalnie skomponowany na zamówienie Narodowego Centrum Kultury utwór z okazji 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Utwór ten NCK wydało jako singiel upamiętniający rocznicowe obchody.
Słuchając kosmicznej muzyki Schulze aż trudno uwierzyć, że z wykształcenia był ekonomistą i psychologiem, a nagrywając pierwszy album Irrlicht - dopiero poznawał klawiaturę. Swoją przygodę z muzyką rozpoczął od perkusji i brzdąkania na gitarze. Z fascynacji muzycznych -uwielbiał Wagnera...
W młodości dużo palił, nie stronił od alkoholu, a nawet używek. Może stąd wzięły się jego problemy ze zdrowiem, szczególnie trzustką, nasilające się od kilku ostatnich lat. Jeśli chodzi o życie prywatne prawdopodobnie był trzy razy żonaty. Pierwszy raz z Sabine, którą możemy zobaczyć wraz z młodym Klausem na zdjęciu, jakie zrobiła im Monique Froese, żona Edgara. Udostępnił je parę dni temu w Internecie syn Edgara, Jerome, dając wyraz żałobie po śmierci muzyka tymi słowami: Jestem głęboko zasmucony śmiercią Klausa Schulze. Spotkałem go wiele razy w ciągu kilku lat i odbyłem z nim kilka fajnych rozmów. Zawsze doceniałem jego luźny sposób bycia. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych odwiedzał nas w studiu w Berlinie, często podwoziłem go moim samochodem i po wizycie podrzucałem do pubu. To zdjęcie zostało zrobione w 1969 roku przez Monikę "Monique" Froese podczas wspólnej wyprawy i przedstawia młodego Klausa Schulze ze swoją pierwszą żoną Sabine, która niestety również już nie żyje.
I to w zasadzie na razie tyle... Niewątpliwie wraz ze śmiercią artysty dobiegła końca pewna epoka. I to nie tylko dla rodziny muzyka...
Mimo, że Klausa już nie ma z nami, warto zajrzeć na stronę zawierającą całą dyskografię, wszystkie wywiady oraz zdjęcia i mnóstwo innych materiałów. Prowadzi ją Klaus D. Mueller (czyli KMD) - menadżer, przyjaciel, osoba, która zaprowadzała porządek w chaosie spraw... (LINK).
A Schulze i Froese teraz grają w niebie muzykę, którą kiedyś każdemu z nas będzie dane posłuchać...
Czytajcie nas - codziennie coś nowego, tego nie znajdziecie w mainstreamie.