sobota, 20 sierpnia 2022

Nostalgiczna fotografia uliczna Paula Borga Oliviera

Paul Borg Olivier (ur. 1969 r.) jest z zawodu prawnikiem i obecnie prowadzi prywatną praktykę prawniczą na Malcie. Specjalizuje się w prawie handlowym i prawie spółek, prawie cywilnym, konstytucyjnym i administracyjnym. Jest adwokatem czynnym od 1996 roku. Jest także politykiem, jakiś czas temu pełnił funkcję sekretarza generalnego miejscowej Partit Nazzjonalista. Był dyrektorem generalnym Media.Link Communications Limited (2008-2013). Poza tym był burmistrzem Valletty, stolicy Malty. Sporo jak na jednego człowieka. Przy takich obowiązkach trzeba mieć jakąś pasję. I Paul Borg taką ma. Od 2013 roku zajmuje się fotografią. I to całkiem udanie. W 2015 roku jego zdjęcie uhonorowano pierwszą nagrodę w konkursie I Shot it Competition, wybierając je spośród 900 innych, zgłoszonych przez twórców z całego świata.


Borg głównie zajmuje się fotografią uliczną. Robi czarno-białe zdjęcia, którymi utrwala piękno swojego miasta. Dostrzega historię metropolii, sięgającą czasów, gdy Malta była siedzibą zakonu rycerskiego Joannitów, wyspą-twierdzą u bram Europy, na granicy świata muzułmańskiego, przepełnioną cennymi pamiątkami przeszłości, wśród których najbardziej znane są malowidła Caravaggia w miejscowej konkatedrze, jedyne jakie podpisał... I historię współczesną, z okresu zimnej wojny i najnowszej. Borg rejestruje wszystko, bo jak mówi: Zawsze kierował się filozofią, że oczy są jego aparatem, a jego aparat pamięcią (LINK).





I takie są właśnie jego zdjęcia. Widać na nich emocjonalną więź z jego miastem, w którym przeplata się teraźniejszość i historia. Jej częścią są ludzie, którzy traktowani są tak samo jak inne elementy miejskiego krajobrazu. Żyją chyba tylko po to, aby nie opustoszały miejskie mury. Mieszkańcy wypełniają swoje funkcje, od wieków te same... Są jak trybiki w maszynie dziejów. Tak samo jak i bohater dzisiejszego postu. On również wykonuje nałożone na niego zadania. I może dlatego preferuje czarno-białą fotografię, która pozostawia mocniejsze wrażenie i przybliża fotografowany obiekt widzowi.







Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 19 sierpnia 2022

Mick Middles i Lindsay Reade: Życie Iana Curtisa - Rozdarty cz. 47: Atmosfera po samobójstwie Iana Curtisa

 

Dziś omawiamy kolejny fragment z książki Micka Middlesa i Lindsay Reade (poprzednio omówione fragmenty: 123456789101112131415161718192021222324252627282930313233343536373839404142434445 i 46).

Ostatni (poza suplementem) rozdział książki dotyczy klimatu po samobójstwie Iana Curtisa. Genesis-P'Orridge myślał, że był ostatnim który rozmawiał z Curtisem, jednak zdaje się, że osobą tą była Deborah, która odwiedziła go późnym popołudniem w Macclesfield. W każdym razie został sam. Bardzo interesujący fragment tego rozdziału stanowią wspomnienia sąsiada Curtisów Kevina Wooda, który widział najpierw jak Ian kilka razy wychodził w sobotę po południu, a później jak Deborah przyjechała około 11-11:30 do domu, w niedzielne przedpołudnie. 

Zawsze zabierała córkę ze sobą, tym razem jednak zostawiła dziecko w samochodzie. Kiedy wybiegła z domu z krzykiem zorientował się, że coś się stało. Myślał, że może Ian ma atak i ona nie potrafi sobie z tym pomóc. Pobiegł więc do ich domu o zobaczył co się stało, butelki po alkoholu stały na stole w kuchni, Ian klęczał przy suszarce i miał sznur na szyi. Był pewny że nie żyje. Postanowił go odciąć, wziął nóż z suszarki do naczyń i to zrobił, ale Ian nawet się nie poruszył.


Pobiegł do domu i zadzwonił po karetkę i policję. Pielęgniarz chwycił ciało Curtisa pod ramię i stwierdził, że zaszły już zmiany pośmiertne. Wkrótce też przyjechali rodzice Deborah. Wood wspomina, że te sceny wracają do niego za każdym razem kiedy słyszy LWTUA.

Rodzina Iana przeżyła śmierć syna i bardzo głęboko. Ojciec rozchorował się, zmarł kilkanaście lat później na raka. Annik dowiedziała się o śmierci Curtisa dzwoniąc do ojca Iana. Później zadzwoniła do Roba Grettona, ale ten nie chciał w to uwierzyć. Sadził ze to jakiś ponury żart, po czasie jednak oddzwonił do Annik i potwierdził. 

Annik przybyła do Macclesfield i mieszkała w domku Tony i Lindsay w tym samym pokoju co kilka tygodni wcześniej Ian. Mimo, że Deoborah wcześniej nie wyraziła zgody, Tony uprosił ją, żeby Annik mogła pożegnać się z Ianem w kostnicy. Zanim jednak to nastąpiło, poszła na spacer na łąki, gdzie kiedyś chodzili razem. Tam zobaczyła światło i uważała to za znak od niego, że z nim wszystko teraz jest OK, że przestał się już męczyć. W kostnicy wyglądał jakby był z wosku, to było tylko jego ciało, Iana już w nim nie było.

Członkowie Joy Division nie odwiedzili Curtisa w kostnicy, byli natomiast na pogrzebie, choć ukryli samochody. Nie byli tam mile widziani. Kremacja odbyła się 23.05.1980. Lindsay najbardziej (poza rodziną) przeżyła jego śmierć. Płakała po nim bardzo długo i kiedy odwiedził ją Hooky, ten miał stwierdzić, że dziwne iż wcale go nie znała. 

Annik opuściła Manchester w dniu pogrzebu, Tony kupił jej bilet samolotowy na nazwisko Annik Curtis. Tony uważał, że śmierć Curtisa była z jego strony aktem rozwiązania problemów, nie tylko swoich ale i otoczenia. Inni z kolei uważali, że Ian pisał bardzo dojrzałe teksty, tak jakby był o wiele starszy i w pewien psychiczny sposób swoje życie już przeżył, mimo że miał tylko 23 lata.

Zwróćmy uwagę, że w książce Annik nie wspomina o pewnych faktach, które później rozpowiadał Wilson. Nie twierdzi, że słuchała w ich domu płyt Joy Division i płakała, oraz że Ian miał na szyi naszyjnik, który założył mu Alan Erasmus celem ukrycia śladów po sznurze. 

Faktem natomiast jest, że po południu 23.05. w Factory odbyła się impreza. Oglądano film The Great Rock and Roll Swindle, panowała dziwna atmosfera - jakby chciano celowo ukryć żałobę. 

Dwa miesiące później odbył się pierwszy występ New Order. Nikt jednak nie zajął centralnego miejsca gdzie stał Ian Curtis. W repertuarze mieli utwory instrumentalne, i tylko dwa z repertuaru dawnego zespołu.


Śledztwo odbyło się w czerwcu, policja  wypytywała Wooda, dlaczego odciął ciało Curtisa, skoro ten był martwy. Okazało się też, że koperta pozostawiona przez wokalistę Joy Division to nie był list pożegnalny, tylko list do żony, w którym pisał, że po powrocie z USA chciałby z nią wrócić do bycia normalną rodziną. 

C.D.N. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 18 sierpnia 2022

Glen Martin Taylor: swoista forma japońskiego Kintsugi - wiele moich artystycznych kreacji dotyczy tematu zranień

Artysta Glen Martin Taylor (ur. 1957) z Ohio w USA tworzy ciekawe rzeźby z kawałków porcelany, które łączy przy pomocy drutu kolczastego, nożyczek, noży, łańcuchów a także kawałków starych gazet, papieru i blachy. Połączenie delikatnej, kruchej porcelany z czymś tak brutalnym jak zardzewiały drut kolczasty wywołuje bolesne skojarzenia. 










Wielu krytyków a także czasem sam artysta uważa, że powstałe prace są dowcipne. Że są swoistym żartem.  Taylor nawet powołuje się na Kintsugi, japońska formę sztuki, polegającą na takiej naprawianie potłuczonej ceramiki aby rezultat reparacji był widoczny. Jednak nie wydaje się nam aby to co proponuje realizowało te założenia. Zresztą przeczą temu działania artysty, który celowo rozbił na kawałki przechowywaną na strychu porcelanę, z którą emocjonalnie związana była jego zmarła matka… Wydaje się więc, że on także nie traktuje jednak swojej twórczości w kategoriach żartu, niezależnie od deklaracji. Tłuczenie pamiątek rodzinnych i łączenie ich następnie w całość drutem kolczastym, który przecież rani, wynika chyba z przeżywanego smutku a może i wewnętrznej rozpaczy. W jednej z wypowiedzi Taylor zauważył, że rozbite kawałki porcelany symbolizują niedoskonałość. Czy niedoskonałość jest śmieszna? Raczej nie…





Dla nas urodzonych i wychowanych po drugiej stronie globu, na terenach gdzie walec historii przetaczał się nie raz niszcząc tak samo kruchą porcelanę jak i solidniejsze wytwory ludzkiej wyobraźni, połączenie drutu kolczastego z czymkolwiek budzi skojarzenia dalekie od zabawnych. Kiedy Taylor zdobywa się na szczerość sam przyznaje się do poważnego i nawet smutnego sensu wykonywanych rzeźb, jak wyjaśnia: Wiele moich artystycznych kreacji dotyczy tematu zranień. Nikt nie przechodzi przez życie bez blizn. Wizualizując manifestację moich wewnętrznych zranień mogę się uzdrowić. Jeśli to pomaga komuś innemu, pomaga w ten sposób zamknąć krąg uzdrawiania. Moje prace opowiadają o tym, jak jesteśmy niedoskonali. Wiele rzeczy wokół nas wydaje się być zawiłych i bezsensownych, ale być może sztuka może pomóc nam nadać sens naszemu życiu, odnaleźć pełnię w naszych zranieniach i wybaczyć sobie, bo po prostu jesteśmy ludźmi (LINK).  Słowa artysty świadczą o tym, że doskonale rozumie to co robi. Z tym, że on aby osiągnąć stan Katharsis sam niszczy rodzinne pamiątki. W naszym środowisku zbieramy szczątki przedmiotów, które zniszczył nam ktoś inny i próbujemy odnaleźć w nich na nowo dawny kształt. Dokładnie tak, jak zaleca sztuka Kintsugi rekonstrukcja pozostaje widoczna, bo traumatycznych przeżyć nie da się usunąć z pamięci. Pozostają niczym kolczasty drut… Wśród prac, które można uznać za typowy przykład tego typu rzeźb jest rekonstrukcja zabytkowego krucyfiksu z XVII wieku w kościele św. Marcina w Warszawie, którego znaczna część spaliła się podczas Powstania Warszawskiego w 1944 roku. Po wojnie brakującą partię odtworzono z drutu. Projektantka, którą była Alma Skrzydlewska uznała, że w ten sposób dzieło będzie już zawsze przypominać o barbarzyństwie wojny. 

Na obrzeżach Europy trwa wojna. Po niej także pozostanie mnóstwo strzaskanej porcelany. I jeszcze więcej blizn. Czy sztuka, które potem powstanie - uleczy?

Na koniec tradycyjnie zapraszamy do śledzenia twórczości Glena Taylora (LINK).

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 17 sierpnia 2022

Chapter and Verse - Joy Division, New Order and me, streszczenie cz.9: Pierwszy atak epilepsji Iana Curtisa

 


Pierwszą cześć streszczenia zamieściliśmy TUTAJ, drugą TUTAJ, trzecią TUTAJ, czwartą TUTAJ, piątą TUTAJ, szóstą TUTAJ, siódmą TUTAJ, ósmą TUTAJ.

Rozdział 8 książki Bernarda Sumnera nosi tytuł Cold Winds Blowing i dotyczy dość trudnych perypetii związanych z  nagrywaniem w 1978 roku debiutu Warsaw

Ian Curtis poznał człowieka o nazwisku Richard Searling, który chciał wydać płytę z muzyką punk, bo uważał że jest na nią moda. Po wydaniu An Ideal For Living (warto zobaczyć TUTAJ) członkowie Warsaw nie spodziewali się że coś może pójść równie źle, a jednak tak się stało. Wynikało to z faktu, że Searling był zainteresowany tylko i wyłącznie robieniem pieniędzy. Narzucał im styl, chciał żeby wokale Iana brzmiały bardziej soulowo, żeby zespół nagrał materiał w jeden dzień, mieli dodać albo saksofon albo keyboard, poza tym był nerwowy bo płacił za wynajem studia. Po jednym dniu pracy Curtis oznajmił, że już nie wróci do studia. Jednak Sumner go namówił do zmiany zdania. Kolejnego dnia facet zapytał ich jaki rodzaj muzyki lubią, powiedzieli że Kraftwerk i Donnę Summer. Chciał żeby nagrali cover Keep on Keepin on, ale odmówili i nagrali swoją podobną piosenkę i tak powstało Interzone, do którego tekst napisał Hooky.


Cała ta sesja to była katastrofa i Rob postanowił odkupić taśmy, jednak facet od miksów zrobił kopie i te ukazały się na bootlegu. Postanowili od wtedy być bardziej ostrożni i nie działać bez menadżera, podpisali też kontrakt z Factory i na święta 1978 roku ukazał  się A Factroy Sample (warto zobaczyć TUTAJ). 

Nagrali wtedy Digital i Glass dla studia Martina Rushnetta ale nie wydali ich więc przekazali do Hannetta taśmy, a ten je zmiksował. 27.12 zagrali w The Hope and Anhor w Londynie, to był ich pierwszy koncert w stolicy. To był fatalny koncert, obserwował go jeden człowiek z psem. Wszyscy przed koncertem byli w kiepskich nastrojach. Ian był marudny, było zimno nawet jedzenie w pubie było kiepskie.


Kiedy wracali do domu Bernard czuł się fatalnie bo miał grypę. Pokłócili się wtedy z Ianem o śpiwór który Curtis w końcu wyrwał mu z rąk i zawinął sobie wkoło głowy. Wtedy dostał ataku. Położyli go na drodze a później zawieźli do szpitala w Luton. Tam dowiedzieli się że ma padaczkę. Wracali w milczeniu do domu, nikt się nie odzywał, Curtis dostał bardzo mocne leki. Te leki go zmieniły miewał wahania nastrojów. Ale nie był ponurym człowiekiem, zawsze potrafił świetnie żartować. Jeden z dowcipów to sikanie w stronę samochodu Stephena. Zawsze gdy gdzieś jechali i Ianowi chciało się sikać to sikał na koło samochodu, co strasznie wkurzało Morrisa. Tłumaczył się, że nie chce by ludzie którzy ich mijają widzieli go z siusiakiem w ręce. Był wielkim fanem Joy Division, uwielbiał koncertować i komponować. Powiedział podczas nagrywania Closer, że teksty napisały się same, czuł się jakby był w wielkiej pralce. Tamtej nocy miał atak, nosił ranę na czole bo się przewrócił. To były czasy, kiedy przestawał kontrolować to co dzieje się w zespole i jego życiu osobistym. Uwielbiał Doors, Velvet, Neu, Kraftwerk, Iggy Popa. Mimo że był fanem Joy Division odczuwał ogromną presję podczas koncertów. Raz po sesji Closer oświadczył, że odchodzi z Joy Division i otwiera księgarnię w Bournemouth, gdzie ma starego znajomego. Ale ten pomysł miał tylko przez jeden dzień. 

Dodatkowym problemem były ataki epilepsji podczas koncertów. Często widzieli że kiedy Stephen kończył grać, a Ian dalej tańczył to jest właśnie początek ataku. Wtedy delikatnie usuwali go ze sceny i pilnowali żeby przeszedł atak. Chciał po ataku zostawać sam, w obcym miejscu i obcym mieście, zwykle siedział i płakał. Podczas występów dawał z siebie zawsze wszystko a epilepsja mu to uniemożliwiała.     

C.D.N. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

wtorek, 16 sierpnia 2022

Miniature Calendar Tatsuya Tanaka: małe jest piękne

Czy małe zawsze jest piękne? Pytanie może zaskakujące, ale jeśli prześledzimy wątki w prozie i filmie zauważymy, że przewija się w nich motyw szlachetnego liliputa. Począwszy od Podróży Guliwera, gdzie Jonathan Swift odmalował w sposób satyryczny konflikt angielsko-francuski, poprzez hobbitów i krasnoludów J.R.R. Tolkiena, Pożyczalskich (Borrows) Mary Norton, gnomów i skrzatów z legend, a skończywszy na nelwynach z filmu Willows (pisaliśmy o nim TUTAJ)  i postaciach innych filmów fantasy. Dlaczego postać mikrobohatera jest tak pociągająca? Nie bardzo wiemy skąd biorą się takie motywy, choć ich znaczenie może wyjaśnić fakt, iż znakomita większość małych istot przedstawiana jest jako lepsi pod względem etycznym. No może poza gnomami z baśni i Liliputami z Opowieści Guliwera. Reszta ludzików jest idealna, szlachetna, hołdująca prostym, stałym zasadom moralnym etc. 






Podobne postacie zaludniają zdjęcia japońskiego fotografa Tatsuya Tanaka (ur. 1981 r.). Zdobył widzów codziennym, od 2011 roku publikowaniem fotografii ze scenami z życia zminiaturyzowanych ludzi wśród przedmiotów o normalnych rozmiarach. Swój cykl nazwał Miniature Calendar i ogółem przez ponad 10 lat na swojej stronie internetowej opublikował ponad 2000 zdjęć, zdobywając nimi uznanie ponad 3,5M obserwujących na Instagramie i ponad 170K polubień na Facebooku. Okazuje się więc, że współcześnie również lubimy opowieści o skrzatach i chętnie patrzymy na świat, gdzie wiosłuje się na łódce z papryczki pepperoni, spaceruje w szparagowym lesie, zjeżdża na nartach z rolki papieru toaletowego a nawet pływa w morzu z maseczki pandemicznej. W tym miniaturowym świecie życie wygląda zwyczajnie, ale z innej perspektywy, która każe jemu i nam spojrzeć na wiele przedmiotów z wielką dozą humoru oraz dystansu, znajdując dla nich zupełnie inne przeznaczenie. Właśnie ów dystans sprawia, że na zdjęcia Tanaki spoglądamy z uśmiechem, niezależnie od tego co na nich jest.









W 2021 r. minęło  10 lat od publikacji miniaturowego kalendarza z tej okazji artysta pokazał wybrane prace na indywidualnej wystawie w Mizuno Museum w prefekturze Nagano… I choć na jego zdjęciach nie ma tej naiwnej wiary w dobroduszność malutkiego człowieka (jak gdyby wraz z rozmiarem zmniejszały się wady), to proponowane obrazki wpływają na nas widzów pozytywnie. Niedawno Tanaka został wybrany jednym z finalistów konkursu The Shorty Awards, który odbył się  w Nowym Jorku. Wielki świat docenił prace Tanaki, który mieszka w Kagoshima City, niewielkim, prowincjonalnym mieście w południowo-zachodniej Japonii, niedaleko Okinawy. Artysta nie uważa, że ​​musi żyć w Tokio, Nowym Jorku czy Paryżu, ponieważ  jest połączony z całym światem przez Instagram. Z wykształcenia jest nauczycielem, ale zajmował się projektowaniem reklam, co jednak porzucił aby zając się twórczością i wychowywaniem swoich dzieci. I to może dzięki nim możemy oglądać te zdjęcia. Bo niewątpliwie widać w nich zmysł zabawy właściwej dzieciom, udawanie iż coś jest czymś zupełnie innym… 

Zaletą prac Tanaki jest także to, że są przystępne a ich sens dociera do wielu osób bez potrzeby dokonywania żmudnych interpretacji artystycznej. My pokazaliśmy oczywiście tylko część wykonanych przez niego obrazków reszta czeka na jego profilach w mediach społecznościowych (LINK).






Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.