środa, 25 lipca 2018

Umieranie: fascyncja Jacka Malczewskiego

Gdyby pokazać przechodniowi na ulicy reprodukcję jakiegokolwiek obrazu Jacka Malczewskiego, stwierdziłby, że już gdzieś go widział, choć pewnie nie umiałby powiedzieć, czyje jest to dzieło i co przedstawia. Twórczość tego malarza nie tyle jest znana, co rozpoznawalna, bo Malczewski zamalował kilkaset półcień. Za życia był uznanym artystą, ale jeszcze bardziej po śmierci, dziś jego obrazy osiągają rekordowe ceny na aukcjach (niedawno jeden z nich został sprzedany za 2,6 mln zł przy cenie wywoławczej 1,5 mln zł). I podobają się, choć był okres, w którym tzw. krytycy sztuki gardzili malarstwem postaciowym a już najbardziej takim, które można by włożyć do szufladki z napisem malarstwo akademickie


Nie ma potrzeby zamieszczać pełnego biogramu artysty, bo zawsze można go znaleźć choćby w Wikipedii. Dość podać, że urodził się w czasie zaborów, krótko przed powstaniem styczniowym, a zmarł w wolnej Polsce w 1929 r. Pochodził z rodziny ziemiańskiej, może niezbyt zamożnej, lecz zasobnej. Jego ciotka, Wanda Malczewska, była mistyczką, uważa się, że przewidziała w 1837 r. zwycięską bitwę warszawską z 1920 r. (więcej o niej TUTAJ). Sam Malczewski był patriotą, romantykiem wierzącym w misję sztuki. Swoim uczniom powtarzał: malujcie tak, by Polska zmartwychwstała. I sam tak też starał się robić. 

Zanurzony w polskiej tradycji i akceptujący wartości chrześcijańskich, mimo burzliwego życia, zdążył zaprzyjaźnić się ze śmiercią, zresztą jak wszyscy Polacy, którym przyszło dorastać w cieniu legendy powstańców, oddających niczym Spartanie życie w walce za Ojczyznę. Może dlatego temat Śmierci - Odchodzenia - Umierania był mu bliski i stał się głównym w jego twórczości. Co dziwne, śmierć na jego obrazach nie jest zgodnie z obowiązującą konwencją upiorną kostuchą zawiniętą w białą czy czarną płachtę. Wręcz przeciwnie. Przybiera postać młodej, krzepkiej kobiety z kosą, bardzo cielesnej, tak świadomej swojej kobiecości, że aż wyzywającej. Konsekwentnie Thanatos nie jest u niego przystojnym młodzieńcem, jak to podają greckie mity, lecz kobietą - przepełnioną erotyzmem, emanującą witalnością i wdziękiem.



Umieranie nie budziło lęku w Malczewskim, lecz wręcz fascynowało. Do tego stopnia, że oprócz licznych autoportretów ze Śmiercią lub Thanatosem, namalował pod koniec życia tryptyk pt.  Mój pogrzeb,  a wcześniej obraz pt.: Śmierć Artysty z sobą na marach. Możliwe, że dlatego, iż śmierć mogła kojarzyć mu się z zarówno z rozkoszą erotyczną tzw. małą śmiercią jak i z ukojeniem, wedle słów dekadenckich poetów:  


O przyjdź, jesienią -
W chwilę zmierzchu senną, niepewną -
i dłonie
Swe przejrzyste, miękkie, woniejące
na cierpiące
Połóż mi skronie -
o Śmierci!…

 
i jeszcze:
 

Rozpusta i Śmierć są to dwie przyjemne panny,
Skore do pocałunków, pełne zdrowia, siły,
Ich łona wciąż dziewicze, ubrane w łachmany,
W wiecznym, mozolnym trudzie nigdy nie rodziły. 



Taka śmierć, niosąca spełnienie i ukojenie bywała w czasach twórczości Malczewskiego utożsamiana z nirwaną, której idea wynikała z filozofii Schopenhauera, a zwłaszcza z cechującej ją negacji woli życia i działania. W dodatku według egzystencjalnych, romantycznych wizji, śmierć jest tak samo płodna, jak życie. Wiliam Blake zauważył, że nie tylko Ewa jest Matką Śmierci, ale każda ziemska kobieta rodząca śmiertelne ciało (więcej o tym tutaj: S. Foster Damon, A Blake Dictionary: The Ideas and Symbols of William Blake, with a new index by Morris Eaves, New York 1979, s. 99-100). 



Malczewskiemu na obrazach towarzyszą rozmaite stwory: trytony, syreny, fauny, satyry i chimery pojawiające się w swojskim krajobrazie wiejskim, podobnie jak ma to miejsce w malarstwie Arnolda Böcklina (o jego najbardziej znanym obrazie pisaliśmy TUTAJ), który również łączył motywy mitologiczne ze światem realnym (TUTAJ). Zresztą nie tylko Böcklin tak czynił. Wyobraźnia Malczewskiego wykazuje wiele wspólnych cech z twórczością Maxa Klingera (TUTAJ) i Franza von Stucka (TUTAJ), którzy także odrealniali na pozór zwyczajne postaci i tworzyli światy fantastyczne. To właśnie dzieje się na wspomnianym tryptyku Mój pogrzeb, namalowanym 6 lat przed śmiercią. Malarz ukazał na jego bocznych skrzydłach kondukty żałobne prowadzone przez kobiety niosące krzyż, w których ciało zmarłego na marach dźwigają satyrowie a za trumną idą, ni to wiejskie baby, ni to przebrane za nie fauny, bo spod szerokich spódnic i zapasek żałobnikom wystają kozie nóżki. Między nimi na drodze stoją kamienne kopczyki, symbole Hermesa, posłańca bogów, który swobodnie wędrował pomiędzy światem żywych, zmarłych i Olimpem... Pośrodku nad brzegiem rzeki, w domyśle Styksu, siedzi artysta. Jest w stroju wakacyjnym, ma nawet w ręku słomkowy kapelusz. U stóp Malczewskiego leży Chimera, która właśnie skończyła kopać mu grób, jeszcze trzyma w ręku łopatę. Nad Malczewskim rozpościera się sieć - symbol sieci Piotrowej, czyli Kościoła. Ta luźna, radosna atmosfera unosząca się nad środkową częścią tryptyku dziwnie przeczy tytułowi obrazu, lecz wynika z usposobienia malarza, który żył z rozmachem, zgodnie z zasadą sformułowaną przez Juliusza Słowackiego: A chorobą zgubną, mówią, jest melancholia i zamyślenie zbytnie o rzeczach duszy. Dwie są bowiem melancholije: jedna jest z mocy, druga ze słabości; pierwsza jest skrzydłami ludzi wysokich, druga kamieniem ludzi topiących się



Siła jego obrazów, ich wymowa, przetrwała próbę czasu i inspiruje, ożywia wyobraźnię kolejnych pokoleń twórców. Po okresie negacji i krytyki (że jest przegadany i przesadnie symboliczny), był i jest wciąż na nowo odkrywany. W czasach współczesnych przez filmowców. Jednym z nich był Andrzej Wajda, który w realizowanej w 1970 r. Brzezinie konstruował całe sceny posiłkując się obrazami Malczewskiego. Drugim był Jan Jakub Kolski, który w filmie Grający z talerza umieścił postać śmierci wędrującej przez wiejskie pola, a wzorowanej na kobietach z kosą przewijających się przez obrazy Malczewskiego. Jedna z takich kobiet dotarła w końcu do malarza, który oślepł przed śmiercią ale nie zrezygnował z kierowania własnym życiem. Doktorze, już nie zastrzykuj, bo odchodzę - miał powiedzieć szeptem, gdy umierał. Może nie chciał uśmierzać swego cierpienia albo też, choć ociemniały, ujrzał przy swoim łóżku młodą, radosną kobietę, wspartą na kosy, która znacznie lepiej mogła mu pomóc. Zmarł i kazał się pochować w czarnym habicie  III Zakonu św. Franciszka. Zachowało się zdjęcie leżącego w trumnie Malczewskiego. W tle, za katafalkiem, widać fragment obrazu Tobiasz z aniołami... 



Dzieła:


2 komentarze:

  1. Tego pana, mimo, że jest dobry jakoś nie potrafię pokochać. Gdzieś, brakuje mi w nim czegoś.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Nadziejo na naszym blogu. Pisaliśmy tutaj o wielu artystach, może któregoś z nich polubisz? Malczewski ma klasę, choć masz rację nie każdy go lubi. Jako symbolista wymaga od oglądającego dzieło znajomości historii, której ja na przykład nie za bardzo kocham. Za to koleżanka, która pisała ten tekst na historii, zwłaszcza historii sztuki, zna się doskonale. Dziękujemy za komentarz i zapraszamy do nas częściej.

    OdpowiedzUsuń