wtorek, 1 września 2020

Odo Dobrowolski: Mistrz półmroku

Gdyby spytać przeciętnego przechodnia, czy cokolwiek słyszał o malarzu Odo Dobrowolskim na pewno zaprzeczy. W rankingu najmniej popularnych zdobyłby on jedno z głównych miejsc.  Dlatego po prostu musimy u nas go zaprezentować. Tym bardziej, że był niezwykle utalentowany i żył tylko 34 lata.
 
Może kilka informacji biograficznych: Odo (a w zasadzie Otton) Dobrowolski urodził się w 1883 roku w Czerniowcach na polskich Kresach, w rodzinie urzędnika Namiestnictwa Galicji Józefa Dobrowolskiego. Imię – dość oryginalne – zawdzięcza swojej matce, Eugenii z domu Wittich. Po gimnazjum we Lwowie dostał się w charakterze wolnego słuchacza na wydział malarstwa w krakowskiej akademii. Po kilku latach, na rok wyjechał do Paryża (1908-1909), gdzie prawdopodobnie korzystał ze wsparcia Jana Styki, potem odwiedził także polską kolonię artystyczną w Monachium i ostatecznie osiadł we Lwowie. I tam zmarł. 

Pozostawił sporo prac, głównie są to gwasze, akwarele i rysunki tuszem, które można zobaczyć w zbiorach m.in. Muzeum Narodowego w Krakowie, Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, Biblioteki Narodowej w Warszawie oraz Lwowskiej Galerii Obrazów. Tyle o życiu, dość niewiele, trzeba przyznać…
 
Więcej o nim mówią jego prace. Najchętniej malował miejskie nokturny, których scenerią była zima. Kontrast pomiędzy czarnymi pniami drzew w parku, ciemnym brukiem ulicznym, błyszczącym zimno w blasku latarń i okien, a mglistym światłem księżyca i krystaliczną bielą śniegu nadają jego obrazom aurę wręcz cmentarnego, bo nieruchomego spokoju. Nieliczni przechodnie, nawet jeśli pojawiają się na planie, zdają się być częścią odwzorowanej, z mistrzowskim użyciem perspektywy, architektury. Te pozostawione przez niego, liczne widoki Paryża i Lwowa, w zupełności zapewniają mu tytuł Mistrza Półmroku. Czy w tych pejzażach, z których, jak wspomnieliśmy, emanuje niezmącony spokój, nie tkwi jednak jakaś niedookreślona tajemnica? Jakby wszystko, co  ważne, czaiło się na nich w cieniu…














Dobrowolski nie malował tylko miast. Zachowały się, wprawdzie w niewielkiej liczbie, wykonane przez niego scenki rodzajowe i portrety znajomych czy osób, które jakoś go zafrapowały. I tutaj także po mistrzowsku utrwala ów charakterystyczny dla jego prac element wyizolowania, jakby spoglądał na temat swoich prac z oddali, odsunięty na bok. Szczególne tego wrażenie pozostawia scena, która toczy się wewnątrz kawiarni, gdzie wszyscy prawie odwróceni są do niego plecami a jeśli nawet tak nie jest, to i tak nikt nie zaszczyca go choćby krótkim spojrzeniem, zdawkowym zainteresowaniem.
 
Rzadkością są portrety Dobrowolskiego. Chcemy pokazać dwa z nich, jeden to portret Zbigniewa Zwierzchowskiego, grającego na fortepianie, ujętego z boku. Mężczyzna potraktowany został na nim niczym bryła instrumentu, także monochromatyczna, czarno biała. Inny jest z kolei autoportret malarza, wykonany na początku jego artystycznej drogi. Ukazuje go stojącego bokiem i spoglądającego przez jedno ramię na widza. Ubrany w zbyt luźne, obwisłe spodnie, pasiastą koszulę i rzuca nam spod daszka czapki surowe, badawcze spojrzenie.  W rękach trzyma czaszkę, której szczerbate szczęki rozwarte są w sardonicznym uśmiechu. Czy było to przeczucie bliskiej śmierci, czy tylko aluzja do Hamleta Szekspira i odwiecznego pytania – być czy nie być? Portret został wykonany w 1908 roku, za kila lat rozpoczęła się wojna światowa, a nie minie dekada i bohater naszej opowieści być już przestanie…

Czytajcie nas  - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz