niedziela, 29 grudnia 2019

Z mojej płytoteki: Voo Voo - debiut - późno już i wieje zimny wiatr

Zupełnie przypadkiem wdałem się niedawno w rozmowę, podczas której znajomy pokazał mi okładkę płyty pt. 7 zespołu Voo Voo. Mimo że to ładnie wydana płyta, której środek przypomina wnętrze Nowych Sytuacji - debiutu Republiki (TUTAJ), to jej raczej nie poznam, natomiast bardzo dobrze znam debiut zespołu Voo Voo, o którym dzisiaj. Ta bowiem płyta przyszła mi od razu na myśl. Po niej wydali SnoPowiązałkę i koncert, po których mój kontakt z ich muzyką się zerwał..

Mam do Voo Voo bardzo prywatny stosunek, byłem bowiem obecny podczas ich debiutu, na koncercie w Jarocinie w 1985 roku, i przyznam że debiut był znakomity. Zaskakiwał mnie zwłaszcza bas, świetne brzmienie i teksty. Pamiętam że Waglewski występował wtedy w bluzie jeans, a koncert na prawdę odbił się szerokim rozgłosem. Zatem bez najmniejszego wahania nabyłem wydany niespełna rok później debiut, tym razem płytowy.

Minimalistyczna okładka i równie minimalistyczna muzyka zawarta na albumie to znaki rozpoznawcze. Co wcale nie znaczy, że płyta jest zła. Wręcz przeciwnie. To doskonała muzyka i niesamowite teksty Waglewskiego, które do dzisiaj zmuszają do refleksji. Ja wiem, że artysta lata później starał się nadać jej nieco inny wydźwięk, na pewno miej poważny. Być może dzisiaj, gdyby czytał ten tekst to by się ze mnie nieźle nabijał. Dla mnie jednak, chłopaka z małego betonowego bloku na obrzeżach miasta, który gdzieś tam samotnymi wieczorami odsłuchiwał tej muzyki, niosła ona bardzo dołujący przekaz, była czymś płynącym absolutnie z wnętrza. To był zupełnie unikalny i bardzo autentyczny przekaz. Wtedy w pełni się z nim identyfikowałem. I być może wynikało to z faktu, że rzeczywiście byłem naiwny i zwyczajnie dałem (i może cały czas daję) się Waglewskiemu nabierać, niemniej szczerze mi to wisi, bowiem pociesza mnie, że wraz ze mną nabrała się cała masa znakomitych dziennikarzy muzycznych.

Album otwiera Wizyta I, gdzie po intro w stylu latino wchodzi ostry wyrazisty bas, który stawia nas do pionu. Piosenka jest o poznawaniu siebie. Po niej Wizyta II - już ósmy dzień, przy oknie tkwię i czekam aż dojdę do siebie... Narrator pogrążony w swojej bezradności stara się odnaleźć siebie samego.

Wizyta III to już całkiem poważna historia. Dość mroczna muzyka i tekst o szarości dnia codziennego, sennej podróży autobusem, która jednak przerwana zostaje wrzawą i w końcu dotarciem do celu... Cel zdaje się być rozwiązaniem ostatecznym, śmiercią - końcem podróży. Ten niesamowity tekst jest chyba jednym z najsmutniejszych na albumie. No i co stało się z moim cieniem? pyta finalnie Waglewski. Wizyta IV przynosi skojarzenia z tekstem Ciechowskiego do piosenki Tak Tak, która jednak powstała później. Rozmowa z samym sobą, swoistego rodzaju rachunek sumienia. Jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. Autora nikt nie odwiedza, już nie. Musi sam walczyć ze stanami wyprowadzenia siebie samego z równowagi, w jednym ciele Dr  Jeckyll i Mr Hyde. Następujący po nim Faz to jeden z najlepszych utworów na albumie. 

Ulepię od nowa
I morza i ląd
Obsypię garściami
Pachnących łąk
Pozrywam granice
Zadepczę ich ślad
I z gór czekolady
Zbuduję mój świat

Domy różowe,
Bez okien, bez ścian
A snów hulajnoga
Zawiezie mnie tam
Śmiejecie się ze mnie
Nie wiedząc że ja
W mym świecie nie słyszę
Bo nie ma w nim was  

To sentymentalna odpowiedź na agresywne: chcę być sam chcę być sam zostawcie mnie odczepcie się, Dezertera. Autor w końcówce pokazuje wszystkim środkowy palec, jednak robi to w sposób bardzo wysublimowany, można powiedzieć wręcz dyplomatyczny. Po nim przychodzi kolej na F-I, zdecydowane arcydzieło.

Późno już i wieje zimny wiatr
Może znów zapukam cicho tak
A jeśli to będą twoje drzwi
To otwórz mi

Posiedzę chwilę, gdzieś znajdę ciepły kąt
Ogrzeję dłonie i zaraz pójdę stąd
A jeśli herbatę będziesz pił
To daj mi łyk

A potem wyjdę, zatrzasnę cicho drzwi
I chociaż zniknę nie zostawiając nic
To od tej pory będę już w tobie żył...
W tobie żył 


W zasadzie po tej piosence nic już tak nie zabrzmi. Waglewski w tym momencie kończy płytę bo później są już tylko dodatki... tzw. Fazy.

Tak więc Faza I o ucieczce (niestety zakończonej porażką) z doczesności. Faza II jest chyba najmniej udana, miejscami w stylu Republiki i ich Telefonów. Faza III za to jest piosenką o tym jak nieraz ma się dość ludzi. Płytę kończą Faza IV, jakaś wycieczka w stylu science fiction i Faza - bardzo jasny i ciekawy utwór. W zasadzie idealne zakończenie.  

Bo w końcu pora na jakieś podsumowanie. Wytrwałem wiedząc, że wszystko zmieni się... 

Czy dzisiaj tej wytrwałości też by nam wystarczyło?
 

Voo Voo, Pronit, 1986, producent: Jerzy Andrzej Byk, tracklista: Wizyta I, Wizyta II, Wizyta III, Wizyta IV, Faz, F-I, Faza I, Faza II, Faza III, Faza IV, Faza.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz