Ten, kto śledzi nasze wpisy o sztuce, zdążył już zauważyć, że cenimy minimalizm. Szczególnie w fotografii. Tutaj zasada wyrażająca się w sentencji minimum formy, maksimum treści jest wyjątkowo celna. Tak samo uważa fotograf Marcin Ryczek (ur. 1982 r.), który jakiś czas temu za sprawą jednego zdjęcia trafił na okładki znanych pism. Chodzi o tę fotografię:
Niby proste, a ma w sobie to coś”, dzięki czemu można je zapamiętać. Artysta słusznie je interpretuje (dla tych, którzy doszukują się w tym co widzą zawsze czegoś jeszcze, jakiegoś drugiego dna), jako ilustrację yin-yang, harmonijnego połączenia dobra i zła, czarnego i białego, smutku i radości…
Na innym zdjęciu fotograf wykorzystuje żurawia i symboliczne treści, które dla Japończyków nosi w sobie ten obraz. A oznacza dla nich odrodzenie i szczęście.
Oczywiście, nie zawsze i nie każde zdjęcie musi coś symbolizować. Może dać nam wyłącznie przyjemność estetyczną. Artysta słusznie zauważa: „Powstające zdjęcia są tożsame z moim stanem ducha, myślami i aktualnymi emocjami. Tajemnica, niedopowiedzenie i nieoczywistość to jest to, co mnie fascynuje w fotografii. Czystość formy, minimalizm, odwołania do geometrii w połączeniu z treścią i symboliką tworzą spójną całość” (LINK).
Tyle informacji w jednej pracy… Ale wystarczy czasem siatka i gołąb, czy szosa i chodzący po nim pieszy albo schody, mgła i człowiek, a otrzymujemy całą opowieść, którą sami możemy sobie przedstawić. Niewątpliwie elementem, który łączy w wysmakowaną całość te kompozycje jest właśnie człowiek. On jest bohaterem i jedynym punktem odniesienia, nawet na tych fotografiach, na których go wcale tam nie ma. Lecz to widz nadaje sens wykonywanym przez Marcina Ryczka pracom, to on dopełnia je swoją interpretacją… W ten sposób nasz blog staje się częścią prezentowanego dzieła sztuki.
Więcej prac Marcina Ryczka się na jego stronie TUTAJ.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz