Mistrzowie renesansu byli nie tylko artystami, lecz także uczonymi. Dzisiaj jest to rzadkość, choć i współcześnie istnieją naukowcy, którzy tworzą dzieła sztuki. Tak jest w przypadki Juliana Voss-Andreae, którego rzeźby obrazują wyniki badań naukowych, o czym pisaliśmy TUTAJ i tak samo, a może nawet bardziej, jest z czeskim astrofizykiem Miloslavem Druckmüllerem, który fotografuje ciała kosmiczne, wykorzystując matematyczne metody przetwarzania obrazu (warto zajrzeć na jego stronę internetową LINK). Jego zdjęcia ukazują zjawiska, których nikt nie jest w stanie dostrzec gołym okiem. Druckmüller zaczynał od technik tradycyjnych, fotografując obraz z lunety astronomicznej w obserwatorium w Brnie, lecz szybko uznał, że aby wydobyć więcej szczegółów trzeba użyć nowatorskich metod fotografowania. I tak w 1986 roku sfotografował powrót komety Halleya wykorzystując improwizowany montaż paralaktyczny. Kilkanaście lat później, w 1999 roku pojechał na Węgry, aby zarejestrować całkowite zaćmienie Słońca, które było tam widoczne 11 sierpnia. Jednak nie uzyskał spodziewanego efektu, jego aparat nie był w stanie oddać kontrastu pomiędzy koroną słońca, a kosmicznym tłem i tarczą księżyca. Po wielu poszukiwaniach, za namową córki Hany, uczony zaczął w końcu sam pisać programy do cyfrowej obróbki zdjęć. Z ich pomocą dokonał niemożliwego, czyli uchwycił wygląd materii słonecznej, przyczyniając się jednocześnie do poszerzenia wiedzy o strukturze korony słonecznej i słonecznego pola magnetycznego.
Spektakularne fotografie zaćmienia słońca wykonane w 2009 roku z pustyni Gobi zostały potraktowane jako osobny materiał badawczy i znalazły się na okładce magazynu Nature. Ale oprócz wartości naukowej jego zdjęcia mają także walor artystyczny. Ukazują przepastną głębię przestrzeni kosmicznej, w której jest tylko ciało niebieskie oraz widz, samotnie kontemplujący kosmiczny spektakl…
Czyż jednak nie było mu łatwiej, niż jego poprzednikom? Dysponował przecież nowoczesnymi urządzeniami, dzięki czemu i on i my możemy zobaczyć zjawiska, o istnieniu których wcześniej można było tylko przypuszczać że są, ewentualnie je namalować lub narysować. Tak zrobił Étienne Trouvelot po obejrzeniu całkowitego zaćmienia Słońca 29 lipca 1878 roku w Wyoming, a powstała grafika jest niesamowicie podobna do matematycznych zdjęć Miloslava Druckmüllera…
Pokazaliśmy, co dzieje się, gdy naukowiec jest artystą. A jaki efekt twórczy uzyskamy, gdy artysta chce zrozumieć zjawiska naukowe? Vincent Van Gogh (1853 - 1890) i impresjoniści przedstawiali światło w inny sposób niż ich poprzednicy, zamiast efektu chiaroscuro malowali ruch światła, na przykład migoczącą w słońcu wodę albo mrugające przez fale chmur gwiazdy... Zauważyli przy tym, iż kolor zestawiony kontrastowo z intensywnym światłem powoduje zjawisko luminancji, czyli pulsowania i promieniowania światła na obrazach. W 1845 r. irlandzki astronom William Parsons, hrabia Rosse, wybudował w swojej posiadłości ogromny, ważący sześć ton teleskop przezwany przez niego Lewiatanem (największy na świecie aż do 1918 roku) i zaobserwował nim coś, czego przed nim nikt nie dostrzegł a mianowicie spiralne struktury mgławicy, znanej dzisiaj jako Galaktyka Wir M51. Opublikowany według jego opisu wydruk zainspirował Van Gogha do namalowania jednego z najbardziej fascynujących obrazów, jakie kiedykolwiek powstały, czyli Gwiaździsta Noc. Najciekawsze w tym jest to, że dopiero po ponad stu latach w 2004 roku za pomocą kosmicznego Teleskopu Hubble'a naukowcy zobaczyli wiry chmury pyłu i gazu wokół odległej gwiazdy, wyglądające tak samo jak na Gwiaździstej Nocy Van Gogha. To zmotywowało naukowców z kilku państw, z Meksyku, Hiszpanii i Anglii do dokładniejszego zbadania luminancji na obrazach Van Gogha. Odkryli, że namalowane przez niego struktury zwijają się w sposób uporządkowany, a ich wykładnią jest wzór podobny do równania Kołmogorowa. Po digitalizacji tego i innych malowideł, zmierzeniu odległości między pikselami o zmiennej jasności uczeni doszli do wniosku, że zmierzone krzywe pomiędzy poszczególnymi pikselami na płótnach Van Gogha zachowują się niezwykle podobnie do turbulencji płynów. Na ich podstawie doszli do wniosku, iż w ten sposób reagują tylko prace Van Gogha z najtrudniejszego okresu jego życia, gdy cierpiał na depresję a inne, ze znacznie spokojniejszego czasu nie wykazywały takiej cechy. Także dzieła innych artystów, wydawałoby się równie burzliwe, jak na przykład Krzyk Edvarda Muncha, nie wykazywały śladu podobnych zależności.
Rezultaty badań zebrali i opublikowali Natalya St. Clair oraz Arthur Benjamin w książce The Art of Mental Calculation (LINK) oraz w krótkim klipie
Wynika z nich, że Van Gogh w chwilach intensywnego cierpienia był w stanie zobaczyć i zarejestrować najtrudniejsze zjawiska natury, jakie ludzkość stara się zrozumieć i poznać, nadając przy tym kształt najgłębszym tajemnicom ruchu, cieczy i światła.
Tak jak my robimy na naszym blogu od lat...
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz