niedziela, 30 maja 2021

Archiwum artykułów o Joy Division: Non Stop pisze o zespole piórem Grzegorza Brzozowicza, czy poprawnie?

W latach 80-tych wszystko wyglądało inaczej. Media zdominowane były przez komunistyczną cenzurę, a propagowanie muzyki z zachodu było trudne, lecz jak się okazuje z perspektywy czasu - nie niemożliwe. 

O Joy Division wiedzieliśmy z nocnych audycji w radio, prowadzonych przez Jerzego Janiszewskiego, czy Tomka Beksińskiego. Wizerunek zespołu pojawiał się w prasie, malutkie zdjęcia, głównie Cumminsa opatrywały dość skromne teksty o grupie. Dzięki Rock Serwisowi dowiadywaliśmy się dużo więcej (warto zobaczyć TUTAJ). Wtedy czasopism stricte muzycznych było bardzo mało, a jednym z nielicznych był NON STOP. Ale dostać go w kiosku było nielada wyzwaniem. Niski nakład powodował, że do małego miasta w jakim wtedy mieszkałem, trafiało kilka egzemplarzy, więc nieraz trzeba było obiec wszystkie kioski żeby pozyskać upragniony numer. Nie przeszkadzało nam że druk był potwornej jakości. Mało tego, co szybsi wykupowali wszystkie numery jakie docierały do danego punktu sprzedaży by później nimi handlować..  

W jednym z numerów pojawił się omawiany dziś artykuł Grzegorza Brzozowicza. O ile mnie pamięć nie myli pierwsze dłuższe opracowanie o zespole, jakie pojawiło się w prasie w tamtym czasie. 

Jak widać do tytułu - nazwy grupy - wkradł się błąd. Nie podano też autora zdjęcia jakim jest Paul Slattery (warto zobaczyć TUTAJ). Sam artykuł natomiast zawiera kilka trudnych do zaakceptowania tez. 

Na początku autor sięga bardzo głęboko bo do roku 1972, choć dalej pisze o 1979 (zapewne tekst pisany był na maszynie i został błędnie przekonwertowany do druku). Zaczynamy zatem od 1979 roku i eksplozji punka i od wydania debiutanckiej płyty Joy Division, co jak słusznie zauważa autor - było najciekawszym debiutem w historii rocka. Podana jest geneza nazwy, choć tak na prawdę brak informacji że Ian Curtis już swój duet z Iainem Grayem nazwał Warsaw (pisaliśmy o tym TUTAJ). O ile podana jest geneza nazwy Warsaw (piosenka Bowiego) o tyle nie ma też genezy nazwy Joy Division (opisaliśmy ją TUTAJ). Dalej autor wspomina o tym, że zespól wybrał jako muzyczne wzory the Doors i Velvet Underground, natomiast nie ma ani słowa o Kraftwerk

Chyba najtrudniej w tekście Brzozowicza zgodzić się z fragmentem o Shadowplay i Transmission, gdzie autor twierdzi, że utwory te stanowią doskonałą analizę rytuału koncertu rockowego (a nawet muzyki rockowej) i opisują wzajemną zależność wykonawcy i publiczności.

No bez przesady. Jeśli chodzi o Shadowplay, to kto czytał książkę Deborah Curtis (naszą polemikę z jej treścią przedstawiliśmy TUTAJ) zapewne pamięta scenę, kiedy opisuje jak Ian zabrał ją za miasto i zostawił na pastwę obcych, którzy zaczęli ją zaczepiać niczym prostytutkę. Zapewne ta scena stała się dla Curtisa inspirację do napisania tekstu. Transmission natomiast też zdaje się bardziej dotyczyć relacji męsko damskich (synchronizacja rytmu miłości z rytmem muzyki) niż relacji publika - wykonawca. Zapewne inspiracją były wieczory, kiedy z Deborah słuchali wspólnie muzyki z płyt i radia.  

W opisie płyty Closer trudno nie zgodzić się z tezą, że cztery utwory ze strony B to najważniejsze dokonania zespołu. Tak rzeczywiście jest. Rację też ma Grzegorz Brzozowicz pisząc o roli Martina Hannetta. Choć trudno zaakceptować pominięcie roli genialnego realizatora w powstaniu Unknown Pleasures, gdzie moim zdaniem Hannett zasłużył się bardziej. Jakby nie patrzeć na Closer jest mniej efektów dźwiękowych. One oczywiście są, ale są bardziej wysublimowane, bardziej zlewają się z przekazem, jak choćby urywany dźwięk na końcu Isolation, czy znakomite i zupełnie niesamowite zakończenie strony A albumu, poprzez iluzoryczne zwolnienie obrotów winylu. Czy ktoś zna genialniejsze zakończenie strony A albumu? Chyba może z nim konkurować jedynie ucięcie taśmy, jakiego dokonał 11 lat wcześniej John Lennon na Abbey Road, mówiąc enough, i wprawiając w ruch nożyczki w pewnym momencie jednej pierwszych kompozycji heavymetalowych pt. She's so Heavy (nota bene też zakończenia strony A).



Trudno też zgodzić się z powielaną masowo informację że Ian Curtis powiesił się mając 24 lata. Miał niepełne 24, czyli 23 (a 24 rocznikiem). 

Artykuł kończy P.S. o świadomym pominięciu roli New Order, jako zupełnie innego zespołu. To fakt, choć też nie w pełni, nie zapomnijmy bowiem o początkach NO, dobieraniu się do tekstów Curtisa po jego śmierci, i o znakomitym Movement. Na nim to jednak była pełna i świadoma kontynuacja, z której niestety NO zrezygnowali, by grać coś na kształt upiornego tanecznego disco (z nielicznymi oczywiście wyjątkami).

Wracamy jutro - dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz