niedziela, 22 sierpnia 2021

Z mojej płytoteki: Letnia muzyka, czyli Enchanted Marca Almonda

 


Marc Almond gościł już na łamach naszego bloga, kiedy prezentowaliśmy znakomity album Soft Cell (TUTAJ). A ponieważ artysta wkrótce wystąpi w Polsce (pisaliśmy o tym TUTAJ), warto tym razem omówić jego solowe dokonanie, dokładnie szósty solowy album Enchanted z 1990 roku. 

Aż dziw bierze, że we wszelkich kwalifikacjach albumów artysty nie zajmuje on czołowych miejsc bowiem to dzieło niemalże doskonałe, a przy okazji znakomita muzyka na kończące się lato. Tak właśnie jest z zawartością tej płyty, słychać na niej powiew ciepłego klimatu, ale i powolnie i nieubłagalnie zbliżające się szarówki jesieni.


Podczas realizacji albumu starły się dwie osobowości, co moim zdaniem wyszło całości na dobre. Almond, który raczej był za użyciem typowych, konserwatywnych instrumentów, a po drugiej stronie - Bob Kraushaar - realizator zafascynowany elektroniką. Wynikiem tego przeciągania liny jest album brzmiący zupełnie ponadczasowo, czyli jest tutaj coś typowego, jak choćby wprowadzenie paryskich klimatów przez obecność akordeonu (choćby w piosence otwarcia Madame De La Luna), i coś nowoczesnego, jak choćby elektronika obecna w znakomitej, kolejnej piosence Waifs and Strays. Finalnie Almond przyznał, że po latach płyta cały czas brzmi znakomicie, co dokładnie zgodne jest z naszą opinią, stąd podsumowujemy ją sześcioma gwiazdkami. 


Już od początku klimat zapowiada się znakomity. Madame De La Luna jest swoistego rodzaju wyciem Almonda do księżyca. Najlepszy moment w tej piosence to doskonała zmiana rytmu we fragmencie:

Księżyc, księżyc, majaczący księżyc

Sam w błękicie

Jak srebrny balon

Księżyc, księżyc, majaczący księżyc

Tańczący walca

Do melodii szaleńca...

Gdy już jesteśmy w klimacie nadchodzi kolejny znakomity utwór, jeden z moich ulubionych: Waifs and Strays. I tutaj Almond znowu stosuje chwyt ze zmianą rytmu, kiedy zaczyna śpiewać o ulicach Paryża.

A więc mówią, że wyjeżdżają

Podczas gdy ty przesypiasz cały dzień

Wychodzisz każdego wieczoru

Spotykając bezdomnych


Podążają za swoimi złudzeniami

Nie wiedzą, co robić

Potrzebują jasnego kierunku

Dlatego zwracają się do Ciebie


Błagasz

Proszę nie zostawiaj mnie

Nie odchodź ode mnie tak szybko

Muszę zostać odnaleziony

Bo ja też jestem zabłąkany


Nie odchodź

Poczekaj do jutra


Na ulicach Paryża

Na ulicach Rzymu

Znajdują dom

W cieniu lub w kawiarniach

W dół krętych alejek

Przez jasno oświetlone arkady

Nie jest ważne gdzie są

Wędrują w życiu i poza nim

Mali zabłąkani 

Pozostają, dopóki się nie zakochasz

Wtedy się uwalniają 


W ciemności zobaczysz

Te smutne brązowe oczy prześwitują

Twoje serce się stopi

Bo poczułaś sposób, w jaki na ciebie patrzyli

Nie odchodź

Poczekaj do jutra


Odkryjesz, że potrzebujesz kogoś

Kto kocha te twoje dni poza domem

Właśnie wtedy, gdy twoje serce płacze

Proszę zostań

Nie odchodź

Poczekaj do jutra


Tak, to prawda

Ja też jestem bezpański


Nie ukrywam, że po tych dwóch znakomitych piosenkach całość nieco siada w The Desperate Hours. Za to po nim Toreador in the Rain  - nieco bardziej dynamiczny, za to tekstowo niezwykle smutny. Pojawia się w nim watek marzeń, ale też i śmierci - takie spełnienie ostatniego życzenia przez wizję małego chłopca, który chciałby być torreadorem. Widow Weeds też jest całkiem dobry a pod względem opowieści jaką roztacza przed nami Almond, to wielkie dzieło. Opowiada o tym, jak mimo namowy otoczenia czasem trudno pozbyć się żałoby, choć czas pokazuje, że tytułowa wdowa została oszukana i mąż wcale jej tak mocno nie kochał, jak myślała. W każdym razie warto nieraz wsłuchać się w głos ludzi, którzy kiedy o czymś mówią, to pewnie mają ku temu jakieś podstawy. A Lover Spurned  znakomita ballada jest w pewien sposób kontynuacją tematu relacji damsko męskich. To piosenka o zemście odrzuconej kochanki.




Po niej kolejny hit - Deaths Diary. Chyba najlepsza piosenka na płycie z dość przewrotnym tekstem. Wydaje się, że autor stawia się w roli obserwatora degeneracji  świata. Po nim kolejne arcydzieło - The Sea Still Sings. Ten utwór pod względem patosu nie ma sobie równych, podejmując jednocześnie problem ingerencji człowieka w środowisko.


Pamiętam morze, pamiętam

Jak myślałem, że będzie śpiewać wiecznie

Choć jej głos stał się szeptem

To morze wciąż śpiewa w jej sercu


Do najdalszych wybrzeży Alaski

Z dziobu bełkoczącej cysterny

Jej brzegi w wiecznej zimie

Ale morze wciąż śpiewa w jej sercu


Czeka na odpowiednią chwilę

Spokojnie i samotnie

Na jej brzegu naszyjnik z piór i kości

Żadnego śmiechu dzieci

Tu nic nie wyrośnie

A morze wciąż śpiewa

Morze wciąż śpiewa

Morze wciąż śpiewa w jej sercu


Na koniec mamy jeszcze Carnival of Life i nie miałbym na przeszkodzie nic, gdyby ten utwór kończył album. Jest refleksyjny i opowiada o namiętnościach i jak upijamy się życiem. Orpheus in Red Velvet ani nie jest dobry, ani nie pasuje na zakończenie.

Niemniej całość jest bardzo dobra i pozwoli nam godnie pożegnać lato - zatem upijajmy się życiem zanim znowu przyjdą szarugi i przykryją nas śniegi.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

 

Marc Almond, Enchanted, producent: Bob Kraushaar, Parlophone 1990, tracklista: Madame De La Luna, Waifs and Strays, The Desperate Hours, Toreador in the Rain, Widow Weeds, A Lover Spurned, Deaths Diary, The Sea Still Sings, Carnival of Life, Orpheus in Red Velvet.


     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz