Tomasz Prajzler urodził się w 1967 r. w Sanoku, teraz mieszka w Kostkowicach na Śląsku Cieszyńskim i tworzy obrazy. I w zasadzie wystarczyłoby teraz je pokazać i na tym zakończyć nasz post, ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie spróbowali ich zakwalifikować i scharakteryzować. A z tym jest pewien kłopot. Otóż są one mocno niejednorodne i to nie tylko pod względem stylu czy tematu, co poziomu wykonania. Artysta jest profesjonalnym malarzem, absolwentem Wydziału Artystycznego Uniwersytetu, który swój dyplom uzyskał w 1992 roku w pracowni Jerzego Wrońskiego, ówczesnego prezesa Grupy Krakowskiej, czyli grupy wywodzącej się z okresu międzywojennego, utworzonego przez artystów o lewicowych poglądach na świat i sztukę, z której wywodzi się m.in. Teatr Tadeusza Kantora Cricot a której siedzibą były piwnice pałacu Krzysztofory, mieszczące galerię i kawiarnię...
Prajzler jednak całkowicie odszedł od tego nurtu i po studiach zajął się grafiką użytkową, został projektantem wzornictwa przemysłowego, autorem opakowań różnych towarów. Ale po kilku latach jednak powrócił do malarstwa.
W jego pracach da się zauważyć trzy nurty: malarstwo wzorowane czy też inspirowane formami Zdzisława Beksińskiego (którego znał osobiście), impresjonistyczne pejzaże i miejskie krajobrazy oraz akty i martwe natury. Wśród dwóch z nich możemy zobaczyć świetne płótna i nieco gorsze oraz słabe, takie, które chyba powstały, tylko z pobudek komercyjnych, z myślą o bardzo przeciętnym, niewyrobionym widzu, który chętnie powiesi u siebie obraz z nagą kobietą, z bukietem kwiatów lub z łąką, na której rosną ogromne kwiaty rumianku. Także malarstwo wynikające z fascynacji Beksińskim ma bardzo nierówny poziom. Niektóre tematy są z tego nurtu mocno eksploatowane, jak na przykład widok katedry - ale znać w tym dobry warsztat, umiejętność manipulacji formą i wrażliwość na kolory, przywodząca na myśl przy niektórych pracach Katedrę w Rouen Claudea Moneta, zwłaszcza gdy spojrzy się na ilość widoków tego typu.
Podobnie jest ze wspomnianymi pejzażami: z ulicami w deszczu albo sylwetkami miast złożonymi z prostokątnych gmachów wystających z morza zieleni, namalowanymi farbą kładzioną techniką impastu. Natomiast interesujące są płótna ukazujące rozlewiska, w których niby nic się nie dzieje, jest tylko woda, niebo, odbijające się w tafli wody wraz z suchymi trawami porastającymi brzegi i majaczące na horyzoncie wzgórza...
Dobrze, aby artysta podążał w tym kierunku. Ale oczywiście jest to wyłącznie subiektywna opinia, nienarzucająca się żadnemu z naszych czytelników, których zachęcamy aby wyrobili sobie własne zdanie, po obejrzeniu większej ilości prac, najlepiej za pośrednictwem strony Tomasza Prajzlera (LINK).
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz