niedziela, 11 marca 2018

Beksińscy - Portret podwójny

Pamiętam, to był początek lat 80-tych ubiegłego wieku, kiedy ojciec prenumerował gazetę o sztuce pt. „Projekt”. Wydawana na kredowym papierze, dużego formatu zawierała wywiady z artystami, informacje o wystawach itd. W jednej  z nich zamieszczono wywiad ze Zdzisławem Beksińskim, zdjęcia artysty z jego pracowni i to co najbardziej urzekło - zdjęcia obrazów… (dzięki Internetowi można łatwo ustalić, że był to wywiad Wojciecha Skrodzkiego opublikowany w 1981 roku). Od tego czasu Zdzisław Beksiński staje się jednym z moich ulubionych artystów. Mam kopię kilku jego obrazów, w czasie swojej aktywności malarskiej namalowałem również sam nieudolną kopię innego. Później dowiaduję się, że Tomasz Beksiński - ulubiony prezenter radiowy, ale i autor ciekawych felietonów muzycznych, to syn wielkiego malarza. Ze smutkiem przyjmuję wiadomość o śmierci Tomasza (24.12.1999). Śmierci świadomej, z wyboru, przy kolejnej próbie samobójczej. Odwiedzam muzeum w Sanoku, kiedy Zdzisław Beksiński jeszcze żyje. Geniusz jego obrazów poraża. Jest tam ten który jedna z moich ulubionych polskich grup Collage wykorzystała na okładce swojego albumu….  Śmierć Zdzisława (21.02.2005) - ojca, zupełnie bezsensowna, wielki artysta zabity przez gówniarzy - motyw rabunkowy.
 
Z radością witałem artykuły i opracowania o obu, w sieci powstała strona o Tomaszu, duża liczba stron o Zdzisławie.  Na YT można obejrzeć filmy, programy itd.  Z tym większym zainteresowaniem sięgnąłem po książkę Magdaleny Grzebałkowskiej  „Beksińscy - Portret Podwójny”. Na okładce ojciec i syn odwróceni do siebie plecami, wypełniają  podobną część powierzchni. Zapewne niesłusznie - ojciec przecież był gwiazdą formatu światowego, syn krajowego. Ojciec żył dłużej, stworzył nieporównywalnie więcej. Dlatego w książce więcej miejsca, siłą rzeczy, poświęcone jest Zdzisławowi. Czy można napisać książkę o życiu rodziny w sposób taki, żeby stała się czymś w rodzaju powieści sensacyjnej? Żeby nie można było się od niej oderwać? Autorka pokazuje że jest to możliwe. Przyjęta konwencja, bogaty wybór źródeł (z przypisami co nadaje działu wymiar opracowania historycznego) no i ogromna ilość nieznanych informacji, czyni z powieści Grzebałkowskiej dzieło niezwykle wartościowe.  Co poza tym najbardziej urzeka?  Na pewno fakt odkrywania przez autorkę pewnych procesów których opis znacznie wybiega poza typowo biograficzny. Możemy dowiedzieć się w jaki sposób w Zdzisławie rozwijał się specyficzny sposób spojrzenia artystycznego…
 
Jednym z najsilniejszych wzruszeń dzieciństwa jest kontemplacja Wyspy Umarłych malarza Arnolda Bocklina. Na obrazie do skalistej wyspy dopływa łódź z postacią w białym całunie na pokładzie. Pośrodku wyspy rosną drzewa jak stare cmentarne cyprysy. Morze jest spokojne, ale na granatowym niebie zbierają się chmury.”
 
W książce otrzymujemy obraz Zdzisława Beksińskiego jako człowieka unikającego wszelkich ideologii i religii, stroniącego od ludzi (chyba, że przyjmowani są w jego domu), odmawiającego przyjmowania odznaczeń, honorów, do tego stopnia neurotycznego, że nie będącego w stanie pojawiać się nawet na otwarciu swoich własnych wystaw (mimo że przedtem potrafi jechać i sprawdzić czy obrazy są dobrze rozwieszone). Jego stosunek do świata dobrze podsumowuje zdanie: „Zdzisław Beksiński do trzech największych totalitaryzmów będzie zaliczał: faszyzm, komunizm i katolicyzm.” Jego stan psychiczny z kolei cytaty: „Beksiński od wczesnej młodości cierpi na nerwicę natręctw”. „Natręctwa się zmieniają. Przez jakiś czas Zdzisław Beksiński wychodzi przez drzwi tylko pod kątem prostym. Potem przestaje stawać na złączeniach płyt chodnikowych. Przed urodzeniem syna małe dzieci budzą w nim taki strach, że konsultuje się z psychiatrą. Kiedy w latach 50-tych pod wpływem prób świadomego oddychania, które ma mu pomóc w pozbyciu się natręctw, zapomina jak się oddycha, idzie do lekarza”.
Co czyta Zdzisław? „Ponad moje siły jest lektura wszystkich Szołochowów, Hemingwayów. Nie wiem, nie rozumiem, obce, nudne, głupie, płaskie, obojętne… W tym co lubię, panuje także potworny mętlik. A więc Dostojewski i Czechow, Kafka, Schultz, ale także i Tomasz Mann, dziewiętnastowieczne sentymentalne opowieści o duchach i science fiction, a więc na przykład Margaret Oliphant i Brandbury, i Lem, gdyby jednak dalej poszperać w rzeczach nieraz i drugorzędnych i obrzydliwych, to znalazłby się tam (…) i Poe i Meyrink, Dziady Mickiewicza, Rilke. Pasjonuje mnie to co dotyka spraw niezrozumiałych, tajemniczych, jak paralelność zjawisk i zdarzeń w czasie, wyobraźnia ludzka, psychika chora - rzecz dotycząca schorzeń psychicznych, choćby była słaba artystycznie, jest mi podejrzanie bliska.” Wizje obrazów Zdzisława Beksińskiego - mroczne, niesamowite, odrealnione. Ktoś mógłby pomyśleć, że może powstają pod wpływem narkotyków. Jednak nie, a malarz swoją obawę przed nimi tłumaczy strachem przed wizją jaka mogłaby wytworzyć jego psychika… „Ostatecznie Zdzisław Beksiński LSD nie próbuje, ale ma wiele wyobrażeń na ten temat. W 1972 roku pisze do Henryka Wańka: Co do mnie to ja się zupełnie otwarcie boję LSD. A konkretnie boję się wizji o charakterze delirycznym, przez co rozumiem jaskrawe i namacalne halucynacje stymulowane przez treści zepchnięte do podświadomości, a więc na przykład pająki wielkości psów, wydziobywanie oczu przy pomocy drutu kolczastego etc. Nikt nie wyjaśnił do końca, czy przypadkiem wizje po LSD nie mają charakteru oczekiwanego przez podmiot lub też charakteru podświadomie oczekiwanego, za czym przemawiałyby wizje Andrzeja będącego lamą (ha, ha)". „W sumie widzę w wielu doznaniach mistycznych w czasie trip coś w rodzaju banalnej turystyki facetów otępiałych od oglądania formy rzeczywistości, jaką mamy dostępną codziennie. A przecież każda noc przynosi nam na dodatek rzeczywistość równie kolorową i zaskakującą jak ta (…) dostępna nam w dzień. Gdzie ja dziś w nocy nie byłem: (…) na stacji kolejowej Mrzana (…) oglądałem egzekucję w roku 1921, w której rozstrzelano w trakcie odjazdu pociągu osobowego z Warszawy do Zakopanego (…) skazańców, wśród których były małe dzieci po trzy lata, które potem toczyły się z nasypu (…) po czym niektórych poprawiono z pistoletów, bo byli niedostrzeleni, po czym komandir wydał rozkaz, by trupy do Wisły, (…) po czym w innym śnie udusiłem Tomka, który w trakcie duszenia nie był Tomkiem, lecz moim kuzynem Jurkiem, potem była powódź i wykopywałem zwłoki ojca, które jak zwykle w moich snach leżą pod lipą u nas w ogrodzie., jest to paskudny sen powtarzający się w wielu wariantach wielokrotnie”, „więc jest rzeczą zastanawiającą fakt, iż zanim nastąpiła moda na Indie (…) relacje ze spożycia meskaliny nie zawierały NIC z duchowego odrodzenia, lecz tylko informacje, że w dechę, jakie kolory, bracie zesrać się można, widzisz wszystko jakbyś sfiksował (…) podczas gdy teraz trudno chwycić relację, która by nie donosiła, że kilka geometrycznych wzorków lub spotęgowanych kolorów spowodowało Duchowe Światło na miarę satori (…). Ponieważ nie należę do przeciwników, a raczej do ludzi, których do pisania tego stymuluje zazdrość  , ze nie mogą dostąpić eksperymentu (nawet poczciwy Huxley dodaje, ze są tacy którym  ukazuje się piekło – nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że ja do nich należę), i chęć udowodnienia sobie,  że nie stracili tak wiele, nie łykając pigułki”. 

Strach, mrok i klimaty nie z tego świata towarzyszą również jego synowi: „Horrorom pozostaje wierny do końca. Pięć lat przed śmiercią powie: Wywiad z wampirem to film o mnie. Odebrałem go jako obraz tragizmu - także mojego.” Tomasz od młodych lat ogarnięty jest wizją śmierci. Życie jest dla niego udręką, z którego jedynym możliwym wyjściem jest samobójstwo. Samounicestwienie traktowane jest jako jedna ze zwyczajnych czynności… "Grudzień 1977 roku. Czterdzieści minut dziennie w tramwaju na uczelnię. Kolejki po żarcie. Smród papierosów w pociągach. Nieznośna woń współpasażerów. Uczenie się niepotrzebnych bzdur. Potrącanie mięsa na ulicach sprawia radość. Odkupić spalony czajnik Henryka Wańka. Zabić się. Sylwestra spędzić w Sanoku. Jechać na święta do rodziców." "Styczeń 1978. I gdyby było czym… to chyba bym się skończył. Miałem do wyboru tylko podcięcie sobie żył albo powieszenie się. Gaz odpadał, bo było za mało czasu. Z cięcia żył zrezygnowałem: gdyby mnie, nie daj Boże, uratowali, to potem mogłem się rozstać z samobójczymi myślami, a gdybym sobie pouszkadzał ścięgna, to mógłbym mieć bezwładne ręce do końca życia. Jak się już zabijać, to na dobre. Wieszanie odpadało z powodu braku haka – wyjście na balkon było skreślone – zimno! Tak więc przeżyłem, choć tarzałem się po łóżku, jęcząc i myśląc co tu ze sobą zrobić." Podejmuje kilka prób. Wszystkie na razie nieudane. Ale ulepsza metodę… „Tomek od jutra idzie na  obserwację do szpitala psychiatrycznego, potem może na jakąś sensowną terapię, ale problem polega raczej na tym, by znalazł sobie cel w życiu i nauczył się walczyć z przeciwnościami uniemożliwiającymi mu realizację tego celu. (…). Obiektywnie rzecz wyglądała następująco (bo winien jestem jakieś wyjaśnienia): Z niedzieli na poniedziałek zamknął się w swojej kuchni i obkleił każdy centymetr drzwi, okna oraz wywietrznika (do którego napchał ręczników) plastrem, jaki mam od Pana. Po paru godzinach około 4 rano, gaz eksplodował, wyrywając szyby z okna i drzwi – nastąpiło  szybkie spalanie pozostałej ilości gazu, która przy eksplozji nie mogła połączyć się z tlenem. Odłamki szkła poprzecinały Tomkowi łokieć prawej ręki, przecinając ścięgna, oraz przecięły plecy na dość długim odcinku. Poza tym doznał licznych, ale na szczęście lekkich poparzeń (…). Eksplozja była na tyle silna, że wg opinii sąsiadów z dołu wydawało się, że budynek się wali.”.

W procesie twórczym Beksińskiemu - ojcu pomagają wizje. Tak opisuje powstanie obrazów o Katyniu.  „W roku 1982 po usłyszeniu w Wolnej Europie jakiejś audycji na temat Katynia pożyczyłem od znajomego wydaną chyba w Londynie książkę pt. bodajże Zbrodnia Katyńska w świetle dokumentów - właściwie sprawę znałem stosunkowo dobrze od czasów okupacji, a teraz chodziło o powtórne zweryfikowanie niektórych wyobrażeń na ten temat. W trakcie lektury (był to początek 1982, stan wojenny i odpowiednia atmosfera do lektury) (…) niektórych fragmentów zaczął mi się pojawiać obraz tego, co chciałbym namalować, mimo iż początkowo, biorąc książkę  do ręki, nie miałem w ogóle zamiarów artystycznych związanych z lekturą. Pierwsza wersja tego co namalowałem, ma format poziomy 73x87 i została sprzedana przez galerię Wahl (chyba) zaraz w 1982 lub na początku 1983. Był to obraz całkowicie nieudany, stojące postacie w hełmach i szynelach unosiły się jak chmura w powietrzu, w sumie pomysł będący inspiracją do namalowania obrazu, wywietrzał w trakcie roboty, sam nie wiedziałem, co namalowałem, tyle że wiedziałem, że jest to niewiele warte (…). Czułem, że format musi być większy, ale nie miałem wtedy większego formatu i sposobu, jak go oprawić, ani w co go oprawić etc. Musiały upłynąć dwa lata zanim powtórnie, mając już materiał, wróciłem do wizji pierwotnej, tej z początku 1982. W pierwszym założeniu, postacie wyłaniające się z quazi - wykopu miały stać na czymś w rodzaju bajorka wypełnionego ciemnoczerwonofioletową cieczą, z której też miały się wyłaniać jakieś szczątki. Oczywiście zadziałało przekleństwo niskiego sufitu i niemożności swobodnego malowania u dołu obrazu, o czym pisałem w poprzednim liście. Bajorko zmieniło się w załamany strop, spod którego widać było głowy i hełm poniżej, strop został zamalowany i w ogóle przerabiany był tyle razy, że nie pamiętam już, co jest obecnie: jakiś taki dół i wykop czy coś niezbyt sprecyzowanego. To, co wyżej, malowało się szybciej i łatwiej. Dość szybko zamiast poszczególnych postaci zrobiłem coś w rodzaju zrostu bez wyliczania, czyja ręka czy noga do kogo należy - czułem, że tak jest lepiej, problemy zaczęły pojawiać się w trakcie zmęczenia tematem - jak zwykle zacząłem czuć się ograniczany tym, co sobie założyłem, i wydawało mi się, że porzucając założenie, zrobię lepszy obraz. Tak więc pojawił się problem tego typu, że ten tłum stał jakby w oczekiwaniu na coś, czego w tym obrazie nie było, czułem, że konieczne jest dodanie tego czegoś, a nie wiedziałem, co by to być mogło, co by wiązało grupę ludzi czy tłum ludzi poubieranych w hełmy i szynele. Myślałem o czymś, co unosiłoby się na pierwszym planie w powietrzu, np. latający hełm - musiałbym namalować to coś całkiem inaczej niż resztę, tak aby było jakby bardziej materialne, bardziej ostre, wypolerowane... Porzuciłem tę myśl i zdecydowałem, że od tyłu na żółtym niebie pojawi się zeppelin, ponieważ jednak tło jest rozmyte, nieostre, postacie na horyzoncie ledwie zamarkowane jako amorficzny tłum, powstał problem, gdyż nie można było tego, co jest najdalej (czyli zeppelina), namalować ostrzej niż to, co jest bliżej. Namalowałem go blado, że wyłania się od prawej strony, ale wyglądał w najlepszym wypadku jak pershing. Napisałem więc na pierwszym planie u stóp postaci Zeppelin. Źle to wyglądało. Zamalowałem napis. Wysunąłem zeppelina do przodu, tak że widać było stery, co znacznie pogorszyło samą wizję (chodziło o to, by się wysuwał, a nie stał na niebie w całej okazałości), ale wydawało mi się, że już zaczyna być dobrze. Na dwóch hełmach dodałem szpice takie, jakie miała armia niemiecka w pierwszej wojnie. (…)zamalowałem sterowiec, gdyż mnie wydawał się (...) poetyczny, ale odczytywany był całkiem w bok, a mimo wszystko zależy mi na właściwym odczytaniu przez ludzi tego, czego sam nazwać sensownie nie potrafię. No i na tym rzecz zakończyłem."
 
Zarówno Zdzisław jak i Tomasz napotykali  na problemy z dźwiganiem ciężaru sławy. Zdzisław ogólnie unikał ludzi, podobne problemy dopadły Tomasza, kiedy stał się znanym dziennikarzem radiowym. W 1998 roku Aneta Awtoniuk i Tomek Beksiński pojadą do Katowic na koncert Genesis: „Po koncercie obstąpił go tłum ludzi, w których zobaczyłam siebie z czasów liceum. Ale ci ludzie byli w różnym wieku. I każdy z nich miał problem, nie było wśród nich nikogo pozytywnego. Najczęściej byli nieszczęśliwie zakochani. On był ich księciem ciemności, nie wyobrażali sobie, żeby mógł po bułki rano chodzić. Był wtedy w szoku, chciał się schować, a oni nie odpuszczali, byli natarczywi. Byliśmy kiedyś na dużej imprezie muzycznej w hotelu Forum. Przed wejściem stała spora grupa ludzi - polowali na gwiazdy. Jak wyszliśmy, napadli Tomka, widziałam, jak dziewczyny go dotykały, wyciągały ręce. A on z dotykiem obcych miał kłopot. Jak go ludzie obstępowali w publicznych sytuacjach, to irytował się, oganiał. Wkurzało go, gdy byliśmy w kinie, a ludzie do niego podchodzili. Mówił, że jest tu prywatnie. A oni chcieli się odnosić do konkretnych słów z audycji. On im mówił, że to taka konwencja, że sobie nie życzy.”
 
Ojciec pozostawił po sobie niezliczone ilość dzieł, syn…
 
Magazyn Muzyczny”. 1983-1991: 11 artykułów, 9 recenzji płyt, 4 felietony. „Tylko Rock”. 1991-1999: 26 artykułów, 42 recenzje, 18 felietonów".
 
Z jednym fragmentem książki nie zgadzam się. Pamiętam jak Tomasz fascynował się Marillion. Autorka opisuje zakończenie tej fascynacji następująco: "Nie toleruje zdrady. Kiedy Fish, wokalista jego ukochanego Marillionu, odchodzi z zespołu, Tomasz przestaje słuchać grupy." O ile mnie pamięć nie myli, Tomasz bardzo czekał na przyjazd Marillion do Polski. I pamiętam jak po spotkaniu z nimi oświadczył w jednej z audycji, że o Marillion nie chce więcej słyszeć. Musiało dojść do jakiegoś incydentu podczas spotkania. Tym należy tłumaczyć fakt odwrócenia się Beksińskiego od Fisha i kolegów. 

Kolejna próba samobójcza. Relacja ojca:
 
"Kiedy zaszedłem do jego mieszkania, był już nieprzytomny. Leżał na ziemi. Wezwałem pogotowie od milicjanta, który mieszkał w sąsiedztwie, bo wówczas tylko owe służby miały telefony. Pogotowie zawiozło go do szpitala na Solcu, stamtąd zadzwoniłem do żony, ona z kolei do naszego znajomego profesora”. Tomasz kilka dni jest nieprzytomny. Zdzisław mówi do profesora Noszczyka: „Samobójstwo nie jest tchórzostwem ani ucieczką. Przeciwnie. Kiedy człowiekowi świat wydaje się piekłem, samobójstwo to akt odwagi i męstwa. Więc skoro Tomek tego dokonał, czy musimy go budzić?”. „Musimy” -  odpowiada lekarz.
 
Był bardzo wyrazisty w ocenach muzycznych. Jedna z jego eks określiła to jako „świecenie światłem odbitym”. Wątpię. Po prostu miał gust. A że przenosił teksty płyt na życie prywatne i odbierał jako historie o sobie? Chyba nie ma w tym niczego dziwnego. Artyści też są ludźmi i opisują swoje przeżycia, czasem podobne do tych jakie mają zwykli śmiertelnicy. Sam wiele razy utożsamiałem historie z piosenek z tymi które przeżyłem…  
 
"Zapraszałem go czasem do nocnych audycji w Trójce z piątku na sobotę. Próbowałem przekonać do kilku płyt w tamtym czasie istotnych. O utworze The Verve Bitter Sweet Symphony z 1997 roku powiedział, że go zniesmaczył i miał ochotę go wyłączyć już w pierwszej minucie. Nie trawił Oasis, który w latach dziewięćdziesiątych był na topie. Uważał, że rzępolą na gitarach i niczego istotnego w ich twórczości nie ma. Nie zaakceptował nigdy rapu, hip-hopu, chamskiego disco w dresie. Ale były też dwa albumy, do których go przekonałem. Na płycie Secret Samadhi grupy Live spodobał mu się Rattlesnake. O krążku The Bends Radiohead powiedział: Tam jest jeden kawałek, który mnie wzrusza. Zapytałem który. Ostatni, Street Spirit (Fade out). Grał te piosenki w swoich audycjach. Rozmowy z nim o muzyce zawsze zahaczały o życie prywatne. Pamiętam kilka wizyt u niego, gdy prosił, żebym przeczytał felietony do Tylko Rocka, które miał wysłać redakcji. Felieton o The Wall przełożył potem na swoje życie. Opowiadał mi bardzo długo o tym. Nie chcę się wgłębiać w szczegóły. Podejrzewam, że każdą ważną płytę i utwór przenosił na życie prywatne, bo działały jak lustro, w którym się przeglądał. Zaskoczył mnie raz. Wiedział, że jestem absolwentem germanistyki, więc poprosił, żebym przetłumaczył dla niego kilka tekstów zespołu Rammstein. Wiesz, to takie fajne, marszowe - powiedział. Ja tego nie kupuję - odparłem - ale rozumiem, że mają na siebie pomysł. I jeszcze zaskoczył mnie AC/DC. Miał kilka ich płyt na półkach."
 
Swoje nieudane doświadczenia z kobietami Tomasz zrzucał na karb ich niedoskonałości: Tomasz Beksiński: „kobieta jest bublem genetycznym, a dobry (?) Bóg w chwili jej stwarzania był chyba mocno pijany lub tak podniecony wizualnym efektem swoich mocy twórczych, że resztę kompletnie schrzanił. (...) Odkąd obejrzałem w dzieciństwie Kobietę węża, miałem wątpliwą przyjemność spotykać na swojej drodze wszelkiej maści femme fatale żerujące na moich uczuciach i - przede wszystkim - portfelu."
 
To wszystko spowodowało, że podjął kolejną, tym razem udaną próbę…  "Nie będę też w dalszym ciągu mesjaszem dla durnych radiosłuchaczy ani autorytetem dla telewidzów i czytelników. Ja już jestem martwy, tato. To, co zrobię i do czego przygotowuję się spokojnie od paru miesięcy, będzie tylko postawieniem kropki nad i. Nie szukaj w koszu ani w zsypie opakowań po lekach. Wszystkie dawno wyrzuciłem, żebyście nie wiedzieli (Ty i dobrzy doktorzy), czego się najadłem. Żywię głęboką nadzieję, że się już nie zbudzę. Wierzę, że nie ma życia po śmierci. Wierzę, że to naprawdę koniec. Tego właśnie pragnę. Tomek”. Reakcja ojca może być dla wielu zaskoczeniem… Na potrzeby filmu o Tomku Beksińskim studentów łódzkiej filmówki mówi: „Odczułem coś w rodzaju ulgi niewątpliwie, że w jakiś sposób się to rozwiązało. Najgorszy z możliwych, ale się rozwiązało. Bo oczekiwanie przez kilkadziesiąt lat na coś takiego to jednak jest doświadczenie, które jest koszmarne zupełnie. Ten węzeł w brzuchu, który zawsze jest. Człowiek patrzy na tę drugą osobę, czy się uśmiecha, czy się nie uśmiecha, czy jest ponura, czy może dzisiaj coś się będzie zaczynało. Nieznajomość - bo nie chciał się dzielić - jego kłopotów prywatnych, o kogo chodzi, o co chodzi. To, że ktoś kocha życie, to nie znaczy, że wszyscy kochają życie. On na przykład na pewno nie kochał. On z dużym wysiłkiem woli je kontynuował”.
 
Został sam. Wydaje się że po śmierci żony Zofii i syna chyba trochę zdziwaczał…
 
Po trzydziestu latach wciąż jest tego samego zdania: jeśli witaminy, to w tabletkach, jeśli kawa, to w proszku, najsmaczniej można zjeść w McDonaldzie (kanapka McRoyal na pierwszej pozycji), najlepszym napojem świata jest obecnie pepsi max. Z owoców mogą być truskawki, ale rezygnuje z nich, bo za dużo jest roboty z odrywaniem ogonków. Marzy o truskawkach w tubce, na razie zjada jogurty. Górne szafki segmentu w pracowni zalepił ulotkami z pizzerii. Obok zawiesił swoje Tezy Gastronomiczne: „Wszystkie potrawy na świecie można podzielić na potrawy zdrowe oraz potrawy smaczne. Określenia te wzajemnie się wykluczają: potrawy zdrowe nie są smaczne, zaś potrawy smaczne nie są zdrowe. Jako przypadki szczególne potraktować należy potrawy zarazem niesmaczne i niezdrowe, natomiast potrawy zarazem smaczne i zdrowe w ogóle nie występują w przyrodzie. Powyższe stawia pod znakiem zapytania teorię ewolucji i stanowi pośredni dowód na istnienie Boga. Pieprzu jest zawsze za mało. Nawet niewielki dodatek oliwy jest w stanie kompletnie popsuć smak każdej potrawy. Czosnek jest niejadalnym paskudztwem. Cukinia, patison, melon, kabaczek i dynia są niejadalnym paskudztwem. Owoce morza są niejadalnym paskudztwem. Grzyby są niejadalnym paskudztwem. Rydze nie są grzybami. Amen”.

Do końca pozostaje konkretny: „Gdy dostaje zaproszenie do Pałacu Prezydenckiego na spotkanie ludzi kultury, najpierw się martwi, bo trzeba będzie odmawiać (a jeśli sprawi przykrość prezydentowi Kwaśniewskiemu?), ale zaraz oddycha z ulgą. Na zaproszeniu jest błąd, wystawiono je na Zygmunta Beksińskiego. Wieczorem wpisuje do dziennika: „A więc Zbigniew nie pójdzie”. Tym bardziej, że nie cierpi być zapraszanym: „Wizytę u Nyczków Beksiński opisuje w liście do Śnieg-Czaplewskiej: „Nie można zrobić mi większej krzywdy, niż zapraszając mnie na kolację - przepraszam, można, zapraszając mnie na obiad. Nie trawię nawet zaproszeń tego typu, bym wpadł po południu. NIE-NA-WI-DZĘ być zapraszanym
 
Warto odwiedzić świat Zofii, Zdzisława i Tomasza Beksińskich. Dzisiaj, kiedy nie ma już ich fizycznie pośród nas, ich świat żyje między okładkami doskonałej książki Magdaleny Grzebałkowskiej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz