„Człowiek to tylko stadium przejściowe. Przyszłość przyniesie zagładę wszystkiego, co oswojone.” Ta myśl Davida Cronenberga odkrywa ukryty sens powieści Jamesa G. Ballarda Kraksa (Crash). Książka ta, od początku owiana aurą skandalu i nazwana przez wielu krytyków literackich powieścią pornograficzną, jak każda z książek Ballarda jest czymś więcej niż tylko zgrabnie opowiedzianą historyjką. Wieżowiec, o którym było wcześniej [TUTAJ] pokazał, najogólniej mówiąc, do czego prowadzi konsumpcjonizm w świecie podzielonym na konkurujące ze sobą państwa czy klasy społeczne. A Kraksa? Tu dużo trudniej odnaleźć znajdujący się w powieści klucz, bo bohaterowie nie są sympatyczni, trudno się z nimi identyfikować, trudno stać "po ich stronie", wręcz przeciwnie. Ich motywacje budzą niechęć, a oni sami, jeśli nie obojętność, to wstręt.
Ale do rzeczy. Książka, i oparty na jej fabule film z 1996 r. wyreżyserowany przez D. Cronenberga, opisuje życie zblazowanego małżeństwa Jamesa i Catherine Ballardów (interesujące jest to, że główny bohater nosi to samo imię i nazwisko, co autor powieści). Związek tej pary można nazwać prawdziwie „wolnym”, bo żyją bez zobowiązań, również wobec siebie. Można raczej uznać, że po latach współżycia niewiele ich łączy. Dotknięci swoistą impotencją nie są w stanie nawet kochać się bez zewnętrznego impulsu. Podnietą są dla nich drobiazgowe relacje z wzajemnych zdrad. Jest tak do czasu, gdy James uczestniczy w wypadku samochodowym i poznaje Helen Remington, ofiarę zajścia, podczas którego ginie jej mąż. Oboje trafiają do szpitala i po wyjściu z niego jadą nowym samochodem Jamesa na miejsce wypadku, gdzie dają upust wzajemnemu pożądaniu... Helen przedstawia małżonkom Vaughana, fotografa obsesyjnie zafascynowanego kraksami, który zajmuje się inscenizowaniem głośnych wypadków samochodowych, np.: Jamesa Dean'a. Odtąd obecność w reżyserowanych stłuczkach staje się motorem napędzającym ich istnienie, powoduje ekstazę, w której śmierć łączy się z erosem. Pokiereszowane ciała ofiar wypadków samochodowych, zestawiane z pogiętą blachą wraków, stają się atrybutem seksu. W ogóle dla bohaterów książki ciało przestaje być atrakcyjne, pociąga ich w nim tylko to, co techniczne: zadrutowana, skręcona szynami chirurgicznymi blizna, skórzana odzież przypominająca tapicerkę auta i seksualny akt naśladujący samochodowe kraksy, jakby czerpiący energię z gniotących się nawzajem maszyn.
Książka szokuje obscenicznymi opisami, relacjami licznych przejawów perwersji, które budzą niesmak, jak choćby homoseksualny akt Ballarda i Vaughana. A jednak wciąga. Czyta się ją na zasadzie robienia czegoś, czego nie powinno się robić, a z czego nie można się już wycofać, bo przeważa ciekawość, co będzie dalej, do czego autor zmierza. Ballard zresztą we wstępie zdeklarował się, że jego zamiarem było właśnie napisanie "powieści pornograficznej". Chciał nie tylko zaszokować czytelnika, lecz przede wszystkim go przestraszyć. Po co? Żeby przestrzec. Podobnie jak w Wieżowcu, pisarz wciela się w rolę Kasandry i wyjaśnia we wstępie, że Kraksa nie zajmuje się jakąś pojedynczą wyimaginowaną, choćby najtragiczniejszą w skutkach katastrofą, lecz pandemonicznym kataklizmem, który co roku pozbawia życia setki tysięcy, a okalecza miliony ludzi. Czy dostrzegamy w tym wypadku samochodowym złowieszczą zapowiedź koszmarnego mariażu seksu z techniką? (…) "uczyniłem z samochodu nie tylko symbol seksu, lecz również totalną metaforę życia mężczyzny we współczesnym społeczeństwie. Polityczna rola powieści, jako takiej, jest zupełnie oddzielona od jej zawartości seksualnej, ale nadal uważałbym "Kraksę" za pierwszą powieść pornograficzną wykorzystującą technikę jako środek wyrazu”. Kraksa była stałą lekturą Iana Curtisa, do czego aluzję można znaleźć w filmie Control, o czym [TUTAJ.] Dlaczego Ian Curtis cenił tę książkę? Lubił opisy perwersji wyzwalające emocje? A może to młodość i ciekawość powodowała jego zainteresowanie? Może zgadzał się z przesłaniem książki, bo dostrzegł tak samo jak Ballard, coraz bardziej panoszącą się technologię, jej rosnący wpływ na ludzkie uczucia? W latach 80. sekwencery, syntezatory i inne elektroniczne urządzenia zdominowały wiele nowych gatunków muzyki pop. Muzycy zawdzięczali oryginalne brzmienie technice, której nadmiar degradował człowieka do roli jeszcze jednej maszyny (np. muzycy z zespołu Kraftwerk wręcz naśladowali roboty). W dodatku apokaliptyczny świat ponurych miast pokazany przez Ballarda i w Kraksie, i w Wieżowcu niestety coraz bardziej przystawał do widoku Manchesteru czy innych angielskich miast, pogrążających się w upadku wywołanym kryzysem ekonomicznym lat 80. Czy można zatem uznać, że Kraksa to po prostu moralitet? Nie wiem. Na to pytanie każdy czytelnik musi odpowiedzieć sobie sam. Cóż dodać więcej, może jeszcze to, że autorem muzyki do ekranizacji D. Cronenberga jest Howard Shore. Ten sam, którego idylliczny podkład towarzyszy fabule zekranizowanej trylogii Władca Pierścieni. Czy ma to jakiekolwiek znaczenie? Żadnego. Choć zarówno R.Tolkien jak i J.G. Ballard, każdy inaczej, a jednak podobnie, w rozwijającej się technice widzieli czające się zło, źródło chaosu i zagłady istniejącego świata...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz