W zasadzie nigdy nie byłem znawcą muzyki elektronicznej. Staram się w swojej kolekcji posiadać płyty wartościowe, zwykle najpierw przesłuchuję a później kupuję. Nie dzielę muzyki gatunkami, płyty stoją alfabetycznie, poza kilkoma wyjątkami: osobno Beatlesi, Joy Division i całe 4AD. Reszta wg. alfabetu.
Ostatnio pojawiła się znakomita okazja na Ebayu - płyta uchodząca za szczytowe dokonanie Tangerine Dream - Phaedra. W dodatku winyl e epoki, mało tego - jak napisano w komentarzu - płyta jest nowa (rzeczywiście gra jakby nie była nigdy wcześniej słuchana). A ponieważ nie miałem jej w kolekcji, luka została wypełniona. I jest.
To najlepszy i legendarny skład TD - Froese, Franke i Bauman. Pierwszy z nich gra na melotronie, gitarze basowej, organach, drugi na moogu, klawiszach a trzeci organach. Wszyscy trzej na syntezatorze VCS3. Mimo tego bogactwa instrumentów muzycy mieli problemy z realizacją, bowiem całość nagrywali w żmudnym procesie na kasetach magnetofonowych, co w owym czasie było ogromnym przedsięwzięciem technicznym. Ale ja nie o tym. Ja o czymś, co natchnęło mnie podczas słuchania albumu.
Otwiera go długa (prawie 18 minut) - zajmująca całą stronę A suita Phaedra - kompozycja wszystkich trzech muzyków. Jak tytułowa bohaterka - grecka bogini, posiada wiele obliczy. Przechodzi przez kilka faz, od bardzo mechanicznej, przypominającej opisywany u nas album the Residents - Postcards from Patmos, wydany wiele lat później bo w 2008 roku (TUTAJ), do spokojniejszej.
Stronę B otwiera kompozycja Froese - najlepsza i najbardziej romantyczna - Mysterious Semblance at the Strand of Nightmares. Trudno oprzeć się urokowi tego utworu. Melotron na którym gra Froese przypomina, że zespół powstał pod wpływem inspiracji karierą Beatlesów. Z kolei wiatr, czy odgłosy helikoptera przypominają dokonania takich klasyków jak Klaus Schulze i jego Timewind z 1975 roku (o tej płycie jeszcze napiszemy). Końcówka z charakterystycznymi wystrzałami, szumem morza, jak i brzmieniem syntezatorów przypomina natomiast coś innego...
Rzucam szybko okiem na dorobek wielkiego wirtuoza elektroniki. Zaczynał w 1972 roku, ale album który wstrząsnął światem - Oxygene (pisaliśmy o tej płycie TUTAJ) zrealizował po omawianej dziś płycie, bo w roku 1976. Mowa oczywiście o Jean Michelu Jarre, zatem natychmiast nasunęło mi się pytanie - kto od kogo. Przesłuchuję debiut i drugi album JMJ. I wiem, że brzmią totalnie inaczej, to nie jest ten Jarre jakiego znamy z epoki od Oxygene poczynając. Dowodzi to jak wielką siłę inspiracji mieli niemieccy muzycy (nie zapomnijmy, że album wydała potęga - wytwórnia Virgin).
Movements of a Visionary skomponowany znowu przez wszystkich trzech jest nieco bardziej dynamiczny, a kończący album Sequent C (kompozycja Baumanna) wycisza słuchacza i nastraja bardzo refleksyjnie. Jest także nieco mniej elektroniczna a bardziej idzie w kierunku czegoś co po latach nazwane zostało world music.
Nie może być inaczej, musi być 6/6 za upór, nowatorstwo muzyczne i jeden z najpiękniejszych utworów muzyki elektronicznej jaki pozostawił po sobie genialny Froese, przechodząc w inny - czwarty wymiar (warto zobaczyć TUTAJ).
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz