niedziela, 30 lipca 2023

Z mojej płytoteki/ niezapomniane koncerty: The Doors - Live At The Bowl' 68 - jedna z najlepszych płyt live wszechczasów na 50 wzmacniaczy

 

W 2012 roku wznowiono (podwójny winyl i DVD) album koncertowy zespołu The Doors, wydany oryginalnie w maju 1987 (a koncert odbył się 5.07.1968). I być może z tego właśnie powodu notorycznie usuwano z YT zripowane z DVD wideo. Od roku jednak sytuacja jest stabilna, i ponieważ klip cały czas na YT jest, postanowiliśmy o tym albumie dziś napisać. Tym bardziej, że niedawno minęła 55. rocznica jego nagrania. 


Wielu krytyków muzycznych podkreśla, że to jeden z najciekawszych koncertów jaki został zarejestrowany w historii muzyki. Tak też jest, mamy tutaj wszystko, Morrisona ewidentnie pod wpływem (ponoć LSD, przy czym pozostali członkowie zespołu są w pełni świadomosci), świetny performance, luz, zaczepki w kierunku człowieka od świateł, no i co najważniejsze największe hity zespołu.

We wkładce Bruce Botnick podkreśla, że koncert odbył się, kiedy Doors istnieli już na scenach trzy lata, za kilka dni miał ukazać się album Waiting For The Sun (opisany TUTAJ) a singiel Hello I Love You zmierzał na szczyty list przebojów. Co ciekawe, podczas tego koncertu ewidentnie widać momenty że próbują, i to przy pełnej sali.

Muzycy wspominają wydarzenie następująco:

Ray: Kiedy słucha się tego albumu widać czterech skupionych ludzi. Grałem z Jimem, Robbym i Johnem - to były czasy, łza kręci się w oku. To było wspaniałe. Byliśmy w kwiecie wieku i mieliśmy moc otoczenia dźwiękiem wzgórz Hollywood. Chcieliśmy aby na bulwarach Hollywood słyszeli, że the Doors grają Light My Fire. To był świetny show.

Robby: Chcieliśmy brzmieć najmocniej jak można. Zapytaliśmy ekipy ile wzmacniaczy są nam w stanie dostarczyć i dostaliśmy ich aż 50. Niestety w związku z ograniczeniami dźwiękowymi Bowl nie mogliśmy użyć wszystkich. Każdy z nas użył zaledwie po jednym, poza Johnem, który użył dwóch. W końcu ja też użyłem dwóch ale dźwięk był średni. W trakcie show trochę próbowaliśmy, czego nie robiliśmy nigdy przedtem.


John: Ponieważ nikt nie chciał się tym zajmować, ja zawsze przygotowywałem listę piosenek. Zwykle na koncertach wrzucałem kilka pierwszych taktów i reszta już wiedziała jaki utwór grać. W Bowl tak nie było, chłopaki dali się namówić na przygotowanie setlisty. Tego wieczoru jedliśmy kolację z Jaggerem i innymi Stonesami, i kiedy po niej pojechaliśmy do Bowl zobaczyliśmy tłum 18 000 ludzi. Pomyśleliśmy że być może jesteśmy wielcy... Na bis zagraliśmy the End, jak zawsze. Light My Fire zawsze pobudzał publikę i zmuszał do tańca, po czym graliśmy the End co powodowało że gdy oni musieli już iść, byli totalnie zdewastowani, zbyt słabi żeby klaskać. Szli do domów ale tam myśleli o show. To było najmocniejsze.
 
Czy dzisiaj są jeszcze artyści starający się w taki sposób oddziaływać na publikę? Czy choć jeden z nich zbliży się na milimetr do Jima Morrisona, który bez specjalnych efektów, przebieranek, malowania twarzy itd. potrafił zrobić show swoją ponadprzeciętną osobowością?
 
I w końcu, jak to kiedyś ktoś skomentował pod wideo z jednym z koncertów tamtych czasów: no f@@@ing cell phones waving around... 
 
Tylko oni, my i sztuka. Przepraszam: Sztuka. 
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
 
 
The Doors - Live At The Bowl' 68, producent: Paul A. Rothchild, Elektra 2012, setlista:  Slow Start/Intro, When the Music's Over, Alabama Song (Whisky Bar), Back Door Man, Five to One, Back Door Man (reprise), The WASP (Texas Radio and the Big Beat), Hello, I Love You, Moonlight Drive, Horse Latitudes, A Little Game, The Hill Dwellers, Spanish Caravan, Hey, What Would You Guys Like to Hear?, Wake Up!, Light My Fire, Light My Fire (segue), The Unknown Soldier, The End (segue), The End. 

     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz