poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Wszyscy jesteśmy przygotowani na życie, ale nikt z nas nie jest przygotowany na śmierć - historia Roba Grettona piątego członka Joy Division

Tym, kim dla Beatlesów był Brian Epstein, tym dla Joy Division był Rob Gretton, a w zasadzie Robert Leo Gretton. Jego grób znajduje się na Cmentarzu Południowym przy kościele St. Mary, w Road Chorlton-Cum-Hardy, dzielnicy Manchesteru. Na tym samym cmentarzu, na którym spoczywa także Ian Curtis, Tony Wilson i Martin Hannett. Menadżer zmarł nagle w 1999 r. w wielu 46 lat na zawał serca.  Jego pogrzeb zgromadził ponad 1000 osób....
 
Rob urodził się w 1953 r. Dorastał na farmie w pobliżu Wythenshawe, na przedmieściach Manchesteru. Należał do pokolenia wychowanego według wzorców przedwojennych, według których dzieci nie miały zbyt wiele do powiedzenia. Gdy dorósł, ucieczką od monotonnego życia stała się muzyka i piłka nożna. Tym dwóm namiętnościom pozostał wierny całe życie. Kształcił się w gimnazjum rzymskokatolickim St Bede's College gdzie poznał m.in., Kevina Cumminsa i Steve'a McGarry'ego. W Wythenshaw mieszkał także przez długie lata Martin Hannett.
 

W szkole na krótko przystał do skinheadów, lecz po jej ukończeniu podjął pracę w charakterze urzędnika ubezpieczeniowego w Eagle Star. Szybko zerwał jednak z takim życiem i w 1975 roku wraz z partnerką Gillian Lesley Gilbert (późniejszą wokalistką i klawiszowcem New Order) spędził sześć miesięcy w kibucu w Izraelu, a następnie w lecie 1976 roku podróżował po Europie i Grecji, wracając w końcu do Manchesteru. Para przeoczyła oba epokowe występy Sex Pistols w Lesser Free Trade Hall, ale szybko wciągnęła się w lokalne wydarzenia. Rob próbował znaleźć swoje miejsce przy powstającej angielskiej fali punk-rocka i dlatego zaangażował się w promocję takich zespołów jak The Fall, Buzzcocks i Slaughter and the Dogs. Tych ostatnich hojnie wspomógł wnosząc 200 funtów na poczet kosztów produkcji ich pierwszego singla w Rabid Records (zaprzyjaźnił się wtedy z Martinem Hannettem nazywanym „Martin Zero”). Później zajął się promocją koncertu z Vinnym Faalem w The Oaks, popularnym lokalu w Chorlton, wydawał także fanzin o nazwie Manchester Rains i kierował zespołem punkowym The Panik, którego członkiem był m. in. gitarzysta Eric Random. Jedyny singiel The Panik został wyprodukowany przez wydawnictwo Rainy City Records, należącym do Grettona, którego działanie oparł na manifeście: Jesteśmy znudzeni Londynem. Jednak niespełna cztery miesiące później The Panik się rozpadło.
 
I nagle wszystko się zmieniło, bo w 1977 roku z Rob Gretton zobaczył występ grupy o nazwie Warsaw. Warsaw była po prostu inna - wspominał później - Uznałem, że to najlepszy zespół, jaki kiedykolwiek widziałem. Natychmiast zaproponował zespołowi, że zostanie jego menadżerem i tak się stało. W tym samym czasie zespół Warsaw zmienił nazwę na Joy Division i dzięki Grettonowi uniknął dużych kłopotów w jakie wpędziła go źle skonstruowana umowa z korporacją wydawniczą, którą była RCA (Radio Corporation of America). Zawarty kontrakt nie przewidywał żadnych zaliczek i żadnych opłat licencyjnych. Wtedy Gretton zablefował oferując wytwórni płytowej kupno taśm-matek. Pomysł Grettona zadziałał, a Joy Division zostało zwolnione z kontraktu. Gretton z biegiem czasu tak zaangażował się w działalność grupy, że Steve Morris nazwał go po latach piątym członkiem zespołu. Jednym z twórczych pomysłów, które stosował, było wieczne określanie nowych celów, w myśl głoszonej przez niego zasady: zespół nigdy nie powinien zdobywać szczytu. Był poza tym lokalnym patriotą i dlatego uważał, że nie powinno się jeździć do Londynu, aby osiągnąć sukces, trzeba robić rzeczy na własnych warunkach bez kompromisów. W jaki sposób pojmował obowiązki menadżera opowiadał Neil Tennant, wokalista Pet Shop Boys, w filmie dokumentalnym New Order story z 1993 r. Rola menedżera polega na tym, aby wszystko zorganizować, aby ułatwić życie artysty. Rola Roba Grettona polegała na komplikowaniu rzeczy, utrudnianiu pracy zespołu i upewnianiu się, że pozostają wierni swoim pierwotnym ideałom. Pozostał menadżerem Joy Division a po śmierci Iana Curtisa także New Order przez 20 lat. W tym czasie zespół wydał ponad 25 płyt i wpłynął na niezliczone zespoły muzyczne, takie jak U2, Primal Scream, Happy Mondays, Chemical Brothers,  Fat Boy Slim wiele innych.
 

W październiku 1979 r. Rob Gretton stał się głównym udziałowcem Factory Tony’ego Wilsona. Miał 30 procent udziałów, a Tony 31. Często zapomina się o tym, lecz Gretton był także głównym inicjatorem powstania The Hacienda Club (FAC 51). W 1990 r. założył dodatkowo własną wytwórnię, Rob's Records. Na jego pracę rzucają światło jego robocze zapiski wydane przez Lesley Gilbert: Notatki menedżera Joy Division 1978-1980, na które złożyło się ponad 20 zeszytów notatek z lat 1978-1980. Oprócz tego w publikacji znalazły się plakaty, listy, wyjątki z pamiętników [więcej o publikacji TUTAJ]. Są tam różne informacje, które nie były dotąd nigdzie indziej podawane, np. lista nowych nazw, które zespół rozważał po śmierci Curtisa, w tym Arab Legion, Voices Crying, Dharma Bunms, Radycals Jesuits i Man Ray. W innym miejscu można przeczytać zapisek o kwiatach zakupionych przez Grettona na pogrzeb Iana Curtisa… Z innych mniej czy bardziej znanych faktów z życia Roba Grettona podaje się zamiłowanie do hazardu i wieczne zakładanie się o różne rzeczy np.: z Tonym Wilsonem o przewidywane miejsce piosenek New Order na liście brytyjskich przebojów. Poza tym Rob ćwiczył regularnie karate - miał czarny pas. Wraz z nim do historii przeszedł znaczący etap współczesnej muzyki brytyjskiej.
 

Zachowało się o nim sporo świadectw jego znajomych. Wszyscy zgodnie podają, że był ciepły i hojny. Jednak otaczała go sława twardego faceta, który nie stronił od kłopotów. Dziennikarz Mick Middles, który pierwszy przeprowadził z Joy Division wywiad w 1978 r. na potrzeby ogólnokrajowej prasy brytyjskiej podsumował to w ten sposób: On był niedźwiedziem. Dużym Misiem, co było widoczne nawet w jego wyglądzie: szpakowatych włosach i dużych okularach, które zawsze zsuwały się na czubek nosa. Kiedy zsunęły się całkiem, potrafił przesunąć je delikatnie z powrotem na górę, spojrzeć ci w oczy i powiedzieć: Jeśli kiedykolwiek nazwiesz mój zespół bandą smarkatych nazistowskich kochasiów, to pochowam cię w betonie. Z pozostawionych opinii wynika, że gwałtowna śmierć Roba Grettona głęboko dotknęła wszystkich, którzy go znali. Jak to ujął Donald Johnson, wszyscy jesteśmy przygotowani na życie, ale nikt z nas nie jest przygotowany na śmierć… [więcej opinii TUTAJ ].

2 komentarze:

  1. Nie jestem pewna czy na życie można się przygotować

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie to jakaś przenośnia, może lepiej byłoby "gotowi". Sam nie wiem, oryginalna wypowiedź: "we are all equipped to deal with life, but none of us are equipped to deal with death".

      Usuń