czwartek, 5 lipca 2018

Kinowa jazda obowiązkowa: Rok 1984 George'a Orwella - książka czy film, a może muzyka?


O książce Rok 1984 George'a Orwella pisaliśmy TUTAJ, w kontekście inspiracji muzyków polskiej sceny nowofalowej. Zawsze adaptacje kinowe wzbudzają niepokój i rodzą pytania, co lepsze - książka, czy film? Ten ostatni wszedł na ekrany kin w 1984 roku i jest thrillerem science-fiction w reżyserii Michaela Radforda, z Johnem Hurtem w roli głównej. 


Film rozpoczyna się od pokazania seansu nienawiści wobec Goldsteina, kontestującego przekaz partii. Później jest jak w książce, Smith dostaje od Julii (w tej roli Suzanna Hamilton) karteczkę z wyznaniem miłości, i adresem spotkania.  


Dalsza fabuła jest zbieżna z książką, choć film, w związku z ograniczeniami czasowymi nieco ją spłyca. 


Spłycenie to czasem wychodzi na korzyść filmu, a czasem wręcz przeciwnie. Na przykład pominięcie dość długich (a obecnych w książce) wywodów Goldsteina czytanych przez Smitha Julii, to na pewno duży plus. Minusem natomiast jest na przykład znaczne uładzenie scenerii filmu, choćby wyglądu pokoju spotkań kochanków i ich łóżka.


Niepowtarzalnym za to jest klimat wytworzony w filmie, rzeczywiście atmosfera podczas oglądania jest niesamowita, a przedstawiona przez reżysera wizja ministerstw i pracujących w nich urzędników, zwykle doskonale zbiega się z opisami Orwella.


Ale i tutaj są odstępstwa. Czytając książkę wyobrażałem sobie inaczej blokowiska w których mieszkali działacze partii. Raczej widziałem oczami wyobraźni blokowiska z czasów głębokiej komuny. Ale to już kwestia wyobraźni czytelnika.


Bardzo umiejętnie reżyser przedstawił sceny tortur jakim poddawany jest Smith. W zasadzie w filmie najbardziej podobała mi się końcówka z kultowymi dialogami między aktorami. Zaczyna się od padającego krótko przed aresztowaniem Winstona i Julii dialogu: Czy myślisz że braterstwo istnieje? - pyta Smith i otrzymuję odpowiedź Julii: nic nie istnieje..


Później, od chwili aresztowania do końca filmu widz zmaga się ze scenami tortur głównego bohatera.


Smith wypowiada wtedy kluczowe sentencje: ważne jest nie tyle utrzymanie życia co pozostanie człowiekiem..., czy też rozumiem już jak, ale wciąż nie rozumiem dlaczego?


System najpierw sam sprowadza go na złą drogę, by później rękami prowokatora O'Briana (granego przez Richarda Burtona) poddawać go praniu mózgu. 



W jakim celu? Bo jak mówi O'Brian: zanim pocisk roztrzaska czaszkę, mózg musi być doskonały. Po to by Smith zrozumiał realia przeszłości i teraźniejszości i zastanowił się, co z przyszłością?  

Partia ma jeden cel, chce zmienić świat tak by, jedyną miłością była  miłość do Wielkiego Brata, dlatego chce zniszczyć wszystkie przyjemności. Człowiek w tym systemie jest nikim,  jednostka jest tylko komórką a zmęczenie komórek składa się na siłę organizmu, bo ludzkość to partia.



Podstawową wadą filmu jest zakończenie. Myślę, że jeśli ktoś nie czytał książki, będzie miał kłopot z jego zrozumieniem, ale być może się mylę. Doskonała jest za to muzyka, skomponowana i wykonywana przez Eurythmics.  

Reasumując, jeśli ktoś ma ochotę przenieść się do innej rzeczywistości polecam film Michaela Radforda, po którym możemy tylko zastanowić się nad tym, czy rzeczywistość w której przyszło nam żyć nie zmierza czasem w orwellowskim kierunku...

1 komentarz:

  1. Nie czytałam książki może kiedyś ale film chętnie

    OdpowiedzUsuń