niedziela, 28 lipca 2019

Martin „Zero” Hannett, ekscentryk z powołania?

W postpunkowym świecie Martin „Zero” Hannett osiągnął status ikony. Był on, co wszyscy podkreślają, osobą ekscentryczną. Opinię tę zawdzięcza w głównej mierze dziennikarzom, którzy opisywali go niczym postać z kreskówki – albo jako modelowy przykład szalonego naukowca albo osobę krańcowo odbiegającą od tego stereotypu, czyli skończonego ćpuna. Szkoda, że Hannett nie stał się po prostu tematem badań naukowych i że większość autorów opracowań dotyczących muzyki punk i postpunk skupia się na anegdotach i sensacyjnych opisach Hannetta i jego - podobno - gwałtownego zachowania. 

Tymczasem miało ono swoje logiczne wytłumaczenie. To, podobnie jak i jego dziwactwa, mają sens (np.: pouczenia Petera Hooka, by ten grał szybciej, ale wolniej albo sarkastyczna uwaga do Stephena Morrisa, by ten zagrał jeszcze raz, lecz tak, aby było w tym nieco więcej przyjęcia koktajlowego. Powtarzane bon-moty są barwne, lecz jeśli chodzi o muzykę, pozostają zupełnie bez znaczenia.
Wręcz przeciwnie to co mówił i robił Hannett w sumie czyniło z niego czarodzieja - czy raczej – alchemika (warto zobaczyć TUTAJ). Możliwe, że jego ekscentryczne zachowanie było celowe, bo zapewne bawiła go otaczająca go fama szalonego geniusza i odpowiednio podkręcał atmosferę wokół swojej osoby. Jednak przytaczane nienormalne pomysły np.: zmuszanie muzyków do powtarzania, wydawało się im bez końca, fraz muzycznych, demontaż perkusji i zmontowanie jej w nieoczekiwanych miejscach (np.: na dachu), maksymalne obniżania temperatury w studio za pomocą klimatyzatora aż zapanowała w nim temperatura właściwa dla lodówki – rozmyślnie wyprowadzało muzyków z równowagi (warto przeczytać nasz wywiad z Dave Clarke, perkusistą Blue in Heaven, którym Hannett realizował płytę - TUTAJ). Nokaut psychiczny stosowany przez Hannetta przekładał się na eksplozję tak silnych emocji, że niemal je materializował i można je było łatwo zarejestrować na taśmie magnetycznej. Wspominał o tym Colin Sharp w biografii Martina Hannetta pt. Who Killed Martin Hannett w której cytował słowa wyjaśnienia Mister Zero: Po prostu mówię to gówno: „szybciej, ale wolniej", żeby zmylić, i to jest całkiem zabawne.

Ale co w zasadzie oznaczało to polecenie? Przypomnijmy cechy pracy Hannetta: stosował efekt lekkiego opóźnienia oraz był niewiarygodnie cierpliwy i pracowity. Potrafił nagrać poszczególne dźwięki perkusji, aby potem złożyć je w całość, dokładając do tego własne pomysły (warto zobaczyć TUTAJ). Skąd się one brały?  Warto pamiętać, że Hannett z wykształcenia był chemikiem, zafascynowanym matematyką (podobno uwielbiał trygonometrię) oraz fizyką kwantową, natomiast dźwiękami bawił się od zawsze. Jeszcze w czasie studiów grał w zespole rockowym wspierającym John’a Cooper Clarka, Slaughter and the Dogs i Jilted John, a potem nagrał debiutancki album Spiral Scratch dla Buzzcocks (zobacz TUTAJ). Wtedy zwrócił siebie uwagę Tony'ego Wilsona, który potem zaproponował mu współtworzenie Factory Records…

Przy nagrywaniu utworów Joy Division faktycznie wzniósł się na wyżyny wyobraźni muzycznej. Nie tylko nagrał dźwięki, lecz wręcz jakby na nowo je stworzył, a przy okazji zarejestrował klimat utworów (warto zobaczyć jak wspominają go współpracownicy TUTAJ). W zasadzie on jedyny w tamtym czasie słuchał o czym śpiewa Ian Curtis, co tak naprawdę chce przekazać. Wysłuchał i zrozumiał wszystko: ból i desperację, która aż pulsowała w wykonywanych utworach, depresję i strach przed życiem. Aby to nagrać zastosował radykalny zestaw efektów: dźwięk tłuczonego szkła, odgłosy windy, opóźnione rytmy perkusji. Niewątpliwie był pod wpływem motorycznych rytmów nurtu Krautrock, od których przejął zamiłowanie do rytmicznych sekcji perkusji, bijącej zautomatyzowanym tętnem. Poprzez mocny rytm nadał utworowi She's Lost Control z albumu Unknown Pleasures, dodatkowy efekt  niepokoju. 


Posiłkował się przy tym rozmaitymi elektronicznymi zestawami perkusyjnymi. Wg ustaleń Jake Kennedy, autora monografii: Joy Division And The Making Of Unknown Pleasures wydanej w 2006 roku, Morris i Hannett używali dwukanałowego syntezatora Simmonds, syntezatora trójbębnowego Synare, Muscleid Claptrap i automatu perkusyjnego Boss DR55. Wprawdzie na początku zespół unikał takiego sprzętu, ponieważ powszechnie uważano je za niepasujące do surowego, punkowego rocka, jednak z czasem przekonał się do nich. Dzięki temu Hannett i Bernard Sumner byli w stanie zrealizować wszystkie możliwości tkwiące w utworze Atmosphere (warto zobaczyć TUTAJ). Skorzystali z syntezatora ARP Omni-2, dzięki czemu udało im się narzucić widzom poczucie szeroko otwartej przestrzeni, która tkwiła w muzyce Joy Divison i którą zauważył Hannett od pierwszego momentu (TUTAJ).  Należy jednak dodać, że nie poprzestali na jednym typie syntezatora, lecz również korzystali z innych. Wymieńmy je po kolei: ARP Solina String Ensemble, Powertran Transcendent 2000, Maplin ETI International 4600 oraz Computer Music Melodian.

Nowe instrumenty perkusyjne dawały nowe możliwości. Martin Hannett jest znany ze swojej pionierskiej pracy nad wykorzystaniem opóźnień cyfrowych, w szczególności w nagraniach Joy Division. W wywiadzie udzielonym Jonowi Savage'owi w 1992 roku (opublikowaliśmy go TUTAJ) Hannett mówił: Kiedy pojawiły się efekty dźwiękowe, pod koniec lat 70-tych nastąpił przeskok w sposobie kontrolowania nastroju muzyki. Mogłeś wprowadzić tyle smaczków ile tylko byłeś w stanie wymyślić.

Efekty studyjne Hannetta pozwoliły na osiągnięcie jeszcze jednego celu. Dźwięk miał stworzyć obraz odległości. Brzmi to może nieprawdopodobnie, lecz chodzi o to co Tony Wilson nazywał tworzeniem miejsca w kosmosie, a co wyjaśnił w sposób następujący: za każdym razem, gdy słyszysz dźwięk, nie wiesz co to, ale twój mózg mówi ci, gdzie jesteś i skąd dochodzi dźwięk, zależnie od pogłosu, opóźnienia i tak dalej. Tworzy wyimaginowany pokój... To, co robią wielcy producenci, tacy jak Martin, to tworzą osobny pokój dla każdego nastroju (za publikacją Jake Kennedy s. 59-60). Hannett na albumie Joy Division, za pomocą dodatkowych dźwięków i systemu opóźnień, skutecznie zakłócił poczucie przestrzeni, nie pozwalając słuchaczowi na stworzenie własnej mapy dźwięku a przez to wywołując rodzaj klaustrofobii. Inaczej mówić, nie pozwolił na stworzenie określonego pokoju, co stało się u słuchacza źródłem psychicznego niepokoju, poczucia, że coś jest nie tak. Osiągnął to przez opóźnienie sekcji bębna, którego uderzenie czuje się, lecz dźwięk słyszy z lekkim, prawie niezauważalnym, opóźnieniem (część oryginalnych taśm Hannetta sprzedawał ostatnio na aukcji Peter Hook - TUTAJ).

Martin Hannett, przypomnijmy sam o tym mówił w cytowanym już tutaj wywiadzie, używał kilku urządzeń opóźniających, z czego najważniejszym był Advanced Music Systems (AMS) DMX 15-80, który w tamtym czasie był najnowocześniejszym sprzętem studyjnym, ponieważ był to pierwszym na świecie kontrolowany przez mikroprocesor 15-bitowy opóźniacz cyfrowy. Hannett podobno posiadał kilka i używał ich szeroko na obu albumach Joy Division (TUTAJ omawialiśmy bootleg z nagraniami z prywatnej kolekcji Hannetta).

Do postaci Martina Hannetta będziemy tutaj wracać jeszcze nie raz, a obie książki omówimy w detalach. Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

Jake Kennedy, Joy Division and the Making of Unknown Pleasures. Londyn 2006
Colin Sharp, Who Killed Martin Hannett? Londyn 2007

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz