niedziela, 23 października 2022

Archiwum artykułów o Joy Division: Dave McCullough recenzuje Still


21.11.1981 roku, legendarny dziennikarz, Dave McCullough (pojawia się w tekstach naszego bloga TUTAJ) recenzuje Still w magazynie Sounds. Choć jego dziennikarstwo budzi mieszane uczucia, i  na TT trwają cały czas spory, naszym zdaniem było wybitne. Zarzuca się nieżyjącemu już dziennikarzowi (jego losy opisaliśmy TUTAJ), że uprawiał londyński, patetyczny sposób pisania, ale każdy kto czytał jego teksty musi przyznać, że on był w pewien sposób podobny do Hannetta, bo widział w twórczości zespołu coś więcej niż przeciętny słuchacz. Martwe Disco - jego chyba najlepszy tekst i jednocześnie recenzja Unknown Pleasures (TUTAJ) to wręcz przepowiednia losów wokalisty zespołu, Iana Curtisa.

Z Martwym Disco łączy dzisiejszy tekst zdjęcie zespołu. W ten sposób cykl pisarski autora dopina się w jedną całość. Niech Martwe Dusze Śpią (przypomina się tytuł piosenki The Mission - Let's Sleeping Dogs Die), bo tak zatytułowany jest tekst recenzji Still, tak na prawdę w tytule już oddaje jej krytyczny charakter. 

Na wstępie autor podkreśla, że nie bardzo widzi sens istnienia płyty, zostawi ona bowiem nieco rys na micie Joy Division. Płyta ma dwa oblicza - live, z całym niedostatkiem nagrań na żywo, i stronę studyjną, ale z piosenkami który niewiele wnoszą po ich odsłuchaniu. Autor przyznaje że dawno przestał słuchać płyt live zespołów z lat 70-tych, ujawniają one bowiem wszystkie słabe strony, które słuchacz niekoniecznie powinien poznać. Płyty live zdzierają mistycyzm jakie zawierają oba albumy studyjne JD. Takie zakończenie przez Factory historii zespołu wydaje się autorowi bezsensowne. Nazywa album rockowym jękiem, który kiwa głową w stronę kolekcji powtarzalnych pamiątek. Autor krytykuje wydawnictwo nazywając je średnim, a cover Sister Ray wręcz katastrofą. Chwali natomiast stronę studyjną albumu, zwłaszcza Dead Souls, który był jednym z najlepszych utworów zespołu. Album nazywa aberracją tego, po co istnieli Joy Division. Zarzuca Factory, że nie usiedli i nie przygotowali porządnego materiału, jednej dwustronnej płyty i że wytwórnia może tym wydawnictwem zadusić złotą rybkę jaką jest mit o zespole.

Na koniec dedykuje recenzję innemu dziennikarzowi z Sounds - Barneyowi Hoskynsowi, który ma w tym numerze główny artykuł o U2.

Podsumowując, trzeba obiektywnie stwierdzić, że dziennikarz ma rację. Przecież dzisiaj ukazujące się wznowienia Still, czy innych albumów zespołu, zawierają rarytasy w postaci koncertów. I często są one znacznie lepsze niż ten uwieczniony na Still. Może Factory powinno wydać Still znacznie później a po śmierci Curtisa coś znacznie wyższej jakości, jak choćby koncert w London Lyceum (warto zobaczyć TUTAJ i TUTAJ)? Na Still znalazłoby się miejsce czas, ale być może wytwórnią kierował fakt, że zaprezentowano na nim ostatni koncert jaki dał zespół w swojej historii, o czym McCullough już nie napisał. 

Po latach to rzeczywiście płyta głównie o znaczeniu kolekcjonerskim, a wspomnienie, kiedy pierwszy raz ją usłyszałem (po wcześniejszym poznaniu dwóch płyt studyjnych) i rozczarowanie nagraniami koncertowymi, pozostanie już ze mną na zawsze. Pewnie tak samo rozczarował się McCullough.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz