Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania dave mccullough, posortowane według trafności. Sortuj według daty Pokaż wszystkie posty
Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania dave mccullough, posortowane według trafności. Sortuj według daty Pokaż wszystkie posty

środa, 11 sierpnia 2021

Co się dzieje z nimi dzisiaj: Dave „Angry” McCullough znakomity recenzent twórczości Joy Division

Dave „Angry” McCullough był znanym na przełomie lat 70 i 80. irlandzkim dziennikarzem muzycznym, który pisał dla magazynu Sounds. Jego recenzje były oryginalne, wizjonerskie o ciekawej formie, takie jak tekst o Unknown Pleasures Joy Division, nad którym pochyliliśmy się TUTAJ, czy tekst o Closer (TUTAJ). Dlatego uznaliśmy, że nie tylko warto opisać jego postać, a trzeba, tym bardziej, że dawno temu zniknął z przestrzeni publicznej i nawet nie dorobił się biogramu na Wikipedii


A więc Dave McCullough urodził się w 1958 roku w Irlandii Północnej. Niewiele wiadomo o środowisku, w którym dorastał, o jego rodzinie. W każdym razie chodził do szkoły z Martinem Gavinem* w Bangor w hrabstwie Down. Z nim w 1977 roku założył fanzin Alternative Ulster, w którym pisywał pod pseudonimem Dave Angry. Nazwę czasopisma McCullough i Gavin wymyślili wspólnie, podczas pewnego popołudnia, w szary, wilgotny irlandzki zimowy dzień, gdy zastanawiali się na smutną sytuacją Irlandii Północnej. Niezależne wydawnictwo szturmem zdobyło serca fanów, a także miejscowych muzyków, czego dowodem jest piosenka lokalnego zespołu Stiff Little Fingers zatytułowana Alternative Ulster. Były nawet plany aby singiel nagrany na flexi disc został dodany do jednego z numerów gazety, lecz chyba się to nie udało. Jednak pamiętna premiera utworu odbyła się w barze Trident w Bangor i piosenka stała się nieformalnym hymnem miejscowego środowiska punk (LINK).

Potem Dave wyjechał na studia do Londynu… Lecz nie przestał interesować się muzyką, ani nie zrezygnował z pisania. W latach 1978-1982, czyli dość krótko, lecz za to bardzo intensywnie współpracował z brytyjskim czasopismem Music Weekly Sounds, popularnie nazywanym Sounds, które ukazywało się od 1970 do 1991 roku. Opublikował w nim sporo recenzji koncertów i nowości płytowych a także relacji z tras koncertowych, w których brał udział, podróżując jako korespondent Sounds z fotoreporterem Paulem Slattery. Towarzyszył w ten sposób np.: Lurkers, którzy wybrali się w 1978 roku na tourne po miastach Irlandii Północnej, czy U2, którzy niemal powtórzyli tę samą trasę. Oczywiście byli też w Manchesterze żeby odwiedzić Joy Division - o czym pisaliśmy TUTAJ.


Teksty McCullougha - błyskotliwe, zadziorne i bardzo zdecydowane w swoich opiniach - podobały się czytelnikom. Dziennikarz nie obawiał się przy tym okazywać swoich preferencji muzycznych. Jasno dawał do zrozumienia, że ceni Joy Division, uwielbia U2 i The Smith a nie znosi The Cure.  Po prostu kochał muzykę, był uczciwy i chciał dzielić się swoją pasją z każdym, kto tylko chciałby czegoś się dowiedzieć. Podobno jego niezależność w po pewnym czasie stała się przyczyną konfliktu z wydawcami Sounds, którzy zaczęli cenzurować jego teksty. W 1983 roku podjął na krótko pracę w Blanco Y Negro, u boku Geoffa Travisa z Rough Trade a potem z Mikem Alwayem z Cherry Red. Później działał na rzecz kolejnej wytwórni stworzonej przez Alana McGee. Napisał jeszcze kilka recenzji dla londyńskiego magazynu City Limit, a i trzeba odnotować, że spróbował sił w radio. W 1983 roku w Greenwich Sound Radio miał własną audycję Creatures What You Never Knew About (LINK). 

W połowie lat 80. pisał do magazynu Blitz przeprowadzając wywiady z Julie Burchill, Dennisem Skinnerem, Teresą Bazar i Lennym Henrym. Jego ostatnie dzieło, to mały rozdział w książce Micka Middlesa o The Smiths z 1987 roku (LINK) A potem.... cisza. 

Dziennikarz zniknął tak nagle, jak się pojawił. Z krótkich informacji zamieszczonych na blogach fanów muzyki brytyjskiej (britpopa jak to określił Dave McCullought) wiadomo, że po kolejnym niepowodzeniu wrócił do Irlandii Północnej i został nauczycielem angielskiego. Przez długie dziesiątki lat nikt nie wiedział co też się z nim działo. Nawet można było przeczytać rozpaczliwe apele, aby jeśli ktokolwiek coś i nim wie, ma kontakt, dał znać, jak choćby tutaj, gdzie zamieszczono linki do 46 artykułów jego autorstwa (LINK).  

Dopiero w tym roku, dość przypadkowo dotarła wiadomość, że zmarł w 2013 roku, w wieku 55 lat… (LINK). Informację przekazała jego stryjeczna siostrzenica, która poza tym, że umarł, sama niewiele wiedziała więcej, bo jej rodzina nie utrzymywała z nim kontaktu (LINK).

Ciekawe, czy podczas pogrzebu Dave McCulloughta wybrzmiało Atmosphere? A może inny utwór? Ale tego niestety chyba nigdy się nie dowiemy… Więc jeśli nie - niech wybrzmi teraz.

Jednego jesteśmy pewni. Dave McCullough czuł potrzebę dzielenia się swoimi emocjami do końca. W 2011 roku brał udział w polowaniu na wyspie Rum zaproszony przez stowarzyszenie Rum Deer Management Association (RDMA). Poza krótką relacją zamieścił również swoje zdjęcie (LINK).


*Martin Gavin ur 1961 r. w Belfaście w Irlandii Północnej a dorastał w Bangor. Był irlandzkim korespondentem NME w latach 1978-1980, po czym w 1980 r. przeniósł się do Londynu, gdzie jako reporter i redaktor medialny przeprowadził wywiady m.in. z takimi legendami jak Marvin Gaye, Nina Simone, James Brown, Willie Dixon, Willie Nelson, Willie Never Shut Up, Dave Allen, Madonna, Oliver Stone, Sir Van Morrison, Joe Strummer, The Sex Pistols, Pete Townshend, Sting i U2. Obecnie, od 20 lat jest krytykiem muzycznym Daily Mirror. Obecnie mieszka w Anglii, w St Leonards (LINK)

Czy ktoś dzisiaj potrafi tak pisać? 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 23 października 2022

Archiwum artykułów o Joy Division: Dave McCullough recenzuje Still


21.11.1981 roku, legendarny dziennikarz, Dave McCullough (pojawia się w tekstach naszego bloga TUTAJ) recenzuje Still w magazynie Sounds. Choć jego dziennikarstwo budzi mieszane uczucia, i  na TT trwają cały czas spory, naszym zdaniem było wybitne. Zarzuca się nieżyjącemu już dziennikarzowi (jego losy opisaliśmy TUTAJ), że uprawiał londyński, patetyczny sposób pisania, ale każdy kto czytał jego teksty musi przyznać, że on był w pewien sposób podobny do Hannetta, bo widział w twórczości zespołu coś więcej niż przeciętny słuchacz. Martwe Disco - jego chyba najlepszy tekst i jednocześnie recenzja Unknown Pleasures (TUTAJ) to wręcz przepowiednia losów wokalisty zespołu, Iana Curtisa.

Z Martwym Disco łączy dzisiejszy tekst zdjęcie zespołu. W ten sposób cykl pisarski autora dopina się w jedną całość. Niech Martwe Dusze Śpią (przypomina się tytuł piosenki The Mission - Let's Sleeping Dogs Die), bo tak zatytułowany jest tekst recenzji Still, tak na prawdę w tytule już oddaje jej krytyczny charakter. 

Na wstępie autor podkreśla, że nie bardzo widzi sens istnienia płyty, zostawi ona bowiem nieco rys na micie Joy Division. Płyta ma dwa oblicza - live, z całym niedostatkiem nagrań na żywo, i stronę studyjną, ale z piosenkami który niewiele wnoszą po ich odsłuchaniu. Autor przyznaje że dawno przestał słuchać płyt live zespołów z lat 70-tych, ujawniają one bowiem wszystkie słabe strony, które słuchacz niekoniecznie powinien poznać. Płyty live zdzierają mistycyzm jakie zawierają oba albumy studyjne JD. Takie zakończenie przez Factory historii zespołu wydaje się autorowi bezsensowne. Nazywa album rockowym jękiem, który kiwa głową w stronę kolekcji powtarzalnych pamiątek. Autor krytykuje wydawnictwo nazywając je średnim, a cover Sister Ray wręcz katastrofą. Chwali natomiast stronę studyjną albumu, zwłaszcza Dead Souls, który był jednym z najlepszych utworów zespołu. Album nazywa aberracją tego, po co istnieli Joy Division. Zarzuca Factory, że nie usiedli i nie przygotowali porządnego materiału, jednej dwustronnej płyty i że wytwórnia może tym wydawnictwem zadusić złotą rybkę jaką jest mit o zespole.

Na koniec dedykuje recenzję innemu dziennikarzowi z Sounds - Barneyowi Hoskynsowi, który ma w tym numerze główny artykuł o U2.

Podsumowując, trzeba obiektywnie stwierdzić, że dziennikarz ma rację. Przecież dzisiaj ukazujące się wznowienia Still, czy innych albumów zespołu, zawierają rarytasy w postaci koncertów. I często są one znacznie lepsze niż ten uwieczniony na Still. Może Factory powinno wydać Still znacznie później a po śmierci Curtisa coś znacznie wyższej jakości, jak choćby koncert w London Lyceum (warto zobaczyć TUTAJ i TUTAJ)? Na Still znalazłoby się miejsce czas, ale być może wytwórnią kierował fakt, że zaprezentowano na nim ostatni koncert jaki dał zespół w swojej historii, o czym McCullough już nie napisał. 

Po latach to rzeczywiście płyta głównie o znaczeniu kolekcjonerskim, a wspomnienie, kiedy pierwszy raz ją usłyszałem (po wcześniejszym poznaniu dwóch płyt studyjnych) i rozczarowanie nagraniami koncertowymi, pozostanie już ze mną na zawsze. Pewnie tak samo rozczarował się McCullough.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 18 grudnia 2022

Archiwum artykułów o Joy Division: Paul Slattery w Sounds, 11.08.1979 roku o tym czego boją się Joy Division

Paul Slattery był w Manchesterze z Davem Mccullough'iem kiedy ten przeprowadzał wywiad z zespołem. Slattery robił zdjęcia, co opisaliśmy TUTAJ. Okazuje się, że opisał też całe zdarzenie w Sounds, w artykule o dość przewrotnym tytule: Dave Mccullough nie otrzymał radości od Joy Division

Dziennikarz usłyszał album Unknown Pleasures w redakcji i uważał go za bardzo depresyjny. Joy Division w dniu kiedy fotograf udawał się do Stockport miksowali swój nowy singiel, a później mieli zagrać koncert klubie Mayflower. Studio było dość dziwacznie urządzone, na ścianach miało dywany. Zespół grał na dole w bilarda, po czym udali się na wywiad z Mccullough'iem. Slattery rozmawiał z Ianem Curtisem i Bernardem Sumnerem, którzy wspomnieli mu o fakcie założenia grupy w maju 1977 po koncercie Sex Pistols. Curtis wspomniał, że od czasu powstania zespołu ich styl znacznie się zmienił, mało tego zmienia się on cały czas. Piosenki na Unknown Pleasures powstały dość dawno, zespół nagrywał album przez 4 i pół dnia, nocami od 14 do 2 rano. Wspomniał też, że był pesymistą jeśli chodzi o oczekiwania co do recenzji. W swojej muzyce zespół nie stara się dawać ludziom odpowiedzi, a raczej chce zachęcić słuchaczy do myślenia. 

Gretton i Hook nie wywarli dobrego wrażenia, raczej wyglądali na osoby z poważnymi defektami umysłowymi. Sugestie, że ich pierwsze wydawnictwo wytworzyło w publice obraz zespołu jako faszystowski, nie spotkały  się z żadną reakcją muzyków. Na pytanie skąd nazwa Joy Division Ian odparł że to taka nazwa jak każda inna (nie wspomniał nic o konotacji z obozami koncentracyjnymi i żydowskimi kobietami ocalonymi od komór gazowych dla satysfakcji Niemców). W pewnym momencie Hooky wydarł się na nich z pytaniem, czy na prawdę uważają że teksty Iana są pesymistyczne? To było dziwne zachowania bo w trakcie całej rozmowy takie określenie się nie pojawiło. Spier@alaj - miał powiedzieć Hook a Mccullough miał zamiar wtedy wyłączyć magnetofon i wyjść.


Występ Joy Division był interesujący, ich piosenki live brzmią jeszcze mocniej niż na albumie. Zespół jest kompletnie pozbawiony humoru, a publika traktowana jest w sposób praktycznie bezkontaktowy, także po występie zostaje się z uczuciem odsłuchania kilku dobrze brzmiących piosenek.
 

Po koncercie gitarzysta był widziany, jak w okolicach klubu Mayflower szukał swojej wełnianej czapeczki, co bardzo mocno kontrastowało z wizerunkiem koncertowym grupy. Autor uważa, że ich ponury image koncertowy, ponure stroje, są tylko wytworem PR, a nie są realne. Ich muzyka, jak i sami muzycy, jest zbyt butna by być prawdziwa. Ich muzyka ma wprawić słuchacza w dyskomfort. Z drugiej strony taki sam sposób wpływu na publikę ma dobrze sprzedający się  Gang of Four, wiec może publika ma potrzebę, by tak właśnie się czuć? Może Joy Division nie drukują swojej nazwy na albumach bo czegoś się boją? Możliwe że siebie samych...          

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

sobota, 31 lipca 2021

Archiwum artykułów o Joy Division: Dave McCullough recenzuje Closer Joy Division

26.07.1980 roku, czyli nieco ponad dwa miesiące po śmierci Iana Curtisa, i osiem dni od wydania Closer, w magazynie Sounds ukazuje się recenzja albumu autorstwa Dave'a McCullougha. Przypomnijmy, że w tym dziale (w którym omawiamy, streszczamy lub tłumaczymy  artykuły poświęcone zespołowi) nazwisko dziennikarza ukazało się wiele razy. Tak też w tej samej gazecie opublikowani jego pożegnanie z Ianem Curtisem (TUTAJ), 14.07.1979 roku ukazała się genialna recenzja debiutu zespołu w znakomitym artykule Martwe Disco (TUTAJ), a wizytę dziennikarza w Manchesterze na wywiad z zespołem uwiecznił w swojej znakomitej książce sam Paul Slattery (TUTAJ). Zresztą jednym z jego zdjęć opatrzony jest artykuł który tłumaczymy dzisiaj, a zatytułowany Closer to the Edge (Bliżej Krawędzi).


Bliżej Krawędzi 

Młodzi mężczyźni o ciemnych sylwetkach, niektórzy ciemniejsi niż inni, zapatrzeni we wnętrza samych siebie, patrząc - odkrywają ciągle ten sam horror i opisują go z takim samym mrokiem akordów rocka gotyckiego. Niespodziewanie są muzykami soul; rozszerzają skalę z dogłębnego  płaczącego smutku, przez Presleya, przez Tamlę (Miłość to naprawi), do punka, a teraz do burzy i stresu młodych mężczyzn spoglądających do wewnątrz z zewnątrz, czyniących swoje dusze  przerażającym poczuciem ostateczności i końcem łańcucha wydarzeń rocka. Bez pudła Joy Division oznacza epokę, inni twórczo krążą tylko wokół nich. Love Will Tear Us Apart jest  najlepszą piosenką miłosną od czasu Love Minus Zero Dylana; ta piosenka jest idealna w każdy sposób, w tym technicznie, ale dodatkowo, bardziej niż cokolwiek innego przecina serce za pomocą nacięcia tak głębokiego i tak prawdziwego, że trudno jej wysłuchać do końca. Pod względem oddziaływania i bólu można porównać ją jedynie  do Unknown PleasuresJeśli Love Will Tear Us Apart jest nacięciem, głębokim nacięciem, to Closer jawi się jako otaczający ją, zawiły strumień wydarzeń. Unknown Pleasures jest albumem gorzko nieszczęśliwym; a jedyne jego ciepło tkwi w wiedzy, że to nierozcieńczone nieszczęście utopione jest w kawałku winylu. Love Will Tear Us Apart jest kompletną całością, a album Closer jest bardziej wyważony, uładzony i jednocześnie bardziej grubo ciosany niż jego poprzednik. Pomysły są wciągane i wyciągane w oparciu o solidniejszą podstawę  niż robiono to na Unknown. Ta podstawa jest dźwiękowym odpowiednikiem solidnej marmurowej płyty, tak luksusowym i tak przejmującym jak kamienny, antyczny obraz śmierci, który zdobi okładkę; światło jest załamywane we wszystkich kierunkach, muzyka i produkcja tonalna, poziomy wznoszą się i opadają nieprzewidywalnie, nigdy nie stoją w miejscu, nigdy nie odpoczywają, nigdy nie są dwa razy w tym samym punkcie. Ta zadziwiająca różnorodność jest dobrze zaplanowana i zarządzana przez Martina Hannetta, dając muzyce przestrzeń i powietrze, którego potrzebuje, i umieszczając głos Iana Curtisa w samym jej centrum. Album obejmuje spektrum możliwości Joy Division z łatwością przeistaczania się kameleona, zaczynając od najdłuższej i najluźniejszej strukturalnie piosenki albumu, witajcie w naszej-komnacie-terrorystów koszmar, hałas i świst  czyli Atrocity Exhibition. Godzien swojego tytułu utwór gdzie Curtis syczy To jest droga, wejdź do środka, podczas jazdy po błyszczącym metalu gitary Bernarda Albrechta, całość kończy się śliskim hałasem, który krąży po całym ciele niczym w Set the Controls For The Hearts of the Sun Pink Floyd.

Isolation przypomina mi Metamorfozę Kafki, Hannett sprowadza ton o krok w dół, kwitnie dźwięk syntezatorów, odniesienia do Kafki to fragment Matko, próbowałem, proszę uwierz mi. Piosenka jest jednak krótka i wybucha naglą akcją, co jest typowe dla całego albumu, w ostatniej chwili , jakoś odpływa niekompletna co zwiększa poczucie beznadziejności. Na końcu pierwszej strony wyróżnia się jeszcze A Means To An End. Piosenka po części o zemście, po części o  wyrzutach sumienia wbita w album tak mocno jak gwóźdź. Pokładam w Tobie moje zaufanie; ma taką samą strukturę jak Love Will i podobnie, nie mogę powstrzymać się od skojarzenia z wczesnym Stax i ich singlami  TamlaPassover jest za to subtelny, drżący i przesiąknięty akceptacją winy. Następująca po nim dudniąca Kolonia powraca do stylu zespołu opartym na r'n'b, i przez wers Bóg w swojej mądrości wziął mnie za rękę, podkreśla podobieństwa z wczesną muzyką bluesową/gospel. Druga strona albumu to dawka transcendentnego Joy Division; piosenki są monumentalne, bez oszczędzania na aranżacji. A to rodzi moje zastrzeżenia, bowiem w tej czwórce piosenek jest coś zbyt klaustrofobicznie DOSKONAŁEGO. Piosenkom brakuje powietrza i przestrzeni pierwszej strony, nagle produkcja przekracza granicę od mistrzowsko subtelnej do misternie oczywistej. Przydałoby się jakaś pomyłka tu czy tam, jakaś skaza. Desperacja pojawia się po The Eternal, gdzie brzęczące radio i krótka pogawędka urywa się nagle, co tylko zdaje się potwierdzać, że w tych piosenkach umieszczono zbyt duży ładunek doskonałości. Być może jest to zbiór sztuczek Martina Hannetta, które wyczerpują się lub biegną za szybko. Tak czy inaczej, po prostu spieram się z samą ideą perfekcji; lecz nie mam wątpliwości, że te cztery utwory są najbardziej zaawansowanymi piosenkami Joy Division, a talent Iana Curtisa osiąga apogeum rozpaczy. Heart and Soul, przypływy i odpływy 24 Hours, najniższy upadek na The Eternal (jakiś rodzaj sennego spaceru po pogrzebie) i finał, klimatyczne syntezatory z Decades. Album kończy się jak może kończyć się tylko klasyczne dzieło soulowe, wychodząc z kompletnej beznadziejności miłości w sercu Iana Curtisa i mówieniu o „smutkach, które przecierpieliśmy”, rzucając światło dookoła w świat. Zobacz sam. Sędzia dla samego siebie. Ale nie bierz tego zbyt poważnie (wszyscy czasami traktujemy to zbyt poważnie, kiedy musimy). Closer to zapierająca dech w piersiach muzyka rockowa, to szczyt obecnych szczytów, dzielenie się czymś, co jest w muzyce Magazine, Bunnymen, a nawet Dexy i innych, ale jednocześnie definiujący ciemne klimaty i pozostawiający je niezrównanymi. Gdybyśmy mogli na to spojrzeć za dwadzieścia lub więcej lat, może dowiedzielibyśmy się więcej o tym, co sylwetki młodych mężczyzn w ciemności mają nam do powiedzenia. Na razie Closer jest wystarczająco blisko. Rozerwie cię na strzępy. Ponownie.

DAVE McCULLOUGH

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.      

sobota, 6 lutego 2021

Archiwum artykułów o Joy Division cz.6: Martwe Disco, czyli co przewidział Dave McCullough

14.07.1979 roku w magazynie Sounds ukazała się recenzja debiutu Joy Division Unknown Plesures, autorstwa Dave McCullougha. Jest to o tyle ważny tekst, że uważany po latach jako jeden z przełomowych dla kariery zespołu. Co ważniejsze, autor wystawia albumowi ocenę najwyższą z możliwych, czyli 5 gwiazdek - co oznacza konieczny do zakupu/wysłuchania.

Pozwoliliśmy sobie na zamieszczenie tłumaczenia całego tekstu z powodu jego ważności i oryginalności.

Martwe Disco

Andrew spojrzał przez mgliste, stęchłe zasłony i zobaczył nadchodzący poranek, niczym posłańca losu. Uliczne lampy ciągle migotały, ale blade światło kolejnego dnia wspinało się majestatycznie ponad mrokiem nocy. 

Wrócił do pokoju. Przez trzy dni był tutaj - więzień z wyboru, owładnięty przez pokój wiecznym chłodem śmiertelnie milczących koszmarów. Radiowe trzaski w chaotycznym nieporządku, poduszki leżą porozrzucane na podłodze niczym puszyste zwłoki, zegar tyka ze świadomą pewnością. Gazeta sprzed trzech dni leży na podłodze, pochłaniając coś krwawego i grubego. 

Podniósł okładkę płyty. Była całkowicie czarna, z zapisem małych białych fal z przodu i malutkim napisem Joy Division - Unknown Pleasures na rewersie. Okładka swoją pustotą zapraszała go, więc podszedł oszołomiony do odtwarzacza przy łóżku i położył igłę na lukrecjowo czarnym plastiku. 

Outside to tytuł pierwszego zestawu piosenek. Otwierał go Disorder. Klikająca elektroniczna perkusja sycząca i spluwająca, grzmiący bas, tłusty i ciężki, wybrzmiała potrójnie gitara w rozedrganym wzorze nierównych akordów. Zabrzmiał Day of the Lords, muzyką czarną i nieziemską, rozpościerając obrazy niezrozumiałego zła i destrukcji. "Kiedy to się skończy?" Ten wypełniony krwią, niesamowity głos krzyczący chrapliwie. Głos przypominający Andrew Jima Morrisona z najlepszych czasów. 

"Próbowałem do ciebie dotrzeć ... Próbowałem do ciebie dotrzeć... Próbowałem". Następna piosenka, "Candidate", zamigotała mistycznie do końca, gitary i bas poszły coraz głębiej w miks dźwiękowy niczym wielkie czarne pazury diabelsko przeszukujące gramofon. Andrew ponownie wyjrzał przez okno. Wciąż nikt się nie pojawił, a na zewnątrz nie było żadnego dźwięku. Nawet ptaki odleciały na zawsze... 

Zaczęło się "Insight", bas wymownie spływał po opowieści o przygnębiającym wspomnieniu. To zabawne, jak zawsze patrzymy wstecz - pomyślał Andrew. Nasze życie to jeden długi tunel nostalgicznej tęsknoty. "Pamiętam ...", piosenka podkreślała mrok czasu, muzyka toczyła się jak surowa odpowiedź na los tego co było kiedyś punkiem, jak pomnik czegoś prawdziwego i wściekłego. Piosenki były krótkie, ale równie napięte jak przesuwające się linie basu i kipiące emocje. Czy ci ludzie żyją tak jak ja, pomyślał Andrew? 

Zapalił papierosa i przewrócił płytę na drugą stronę. Bałagan na podłodze wciąż go martwił ...   To była strona nazwana "Inside" Joy Division. "Straciła Kontrolę" brzmiała piosenka. Aaa! Oni wiedzą, pomyślał! Elektryczne bębny syknęły sarkastycznie, przekrzykując zawodzenie, wymachiwanie, wkurzonej gitary, piosenka złowieszczo wspięła się do punktu kulminacyjnego. Technika Joy Division, wydawało mu się, że jest przygodą zakorzenioną w r'n'b, prymitywna rosnąca emocjonalność, dzięki której piosenka jest wreszcie doprowadzona do napiętego, zgorzkniałego zakończenia. 

"Do centrum miasta w nocy, czekam na Ciebie" fraza "Shadowplay" przetoczyła się szaleńczo przez jego mózg, gra gitary gladiatora przecinająca ścieżkę blachy przez plik półświadomości w pokoju. "Wilderness" było czarne jak diabeł, piekielna passa mściwej, całkiem pięknej melancholii na płaskowyżu totalnego spustoszenia. Nadal bałagan pozostał ... 

"Interzone" parsknęło jak karabiny po drugiej stronie granicy, postrzępione rock and rollową panoramą hałasu. "Gwałtowny bardziej gwałtowny jego ręka łamie krzesło…" - "Poczekalnia" raduje się żałosną przemocą miejsca, zakończenie albumu i krótkie zdjęcie - słuchowa rozpacz z doskonałą beznadziejnością. Bogate w ciemność wrażenie, pomyślał Andrew. 

"Unknown Pleasures" zostało zdjęte z gramofonu i ustawione ostrożnie z powrotem w sztywnej czarnej okładce, jak chodzący, rozmawiający obraz Śmierci ponownie osiadającej w swoim grobie. Wciąż krwawy bałagan połamanych kości, pomyślał. 

Andrew poszedł do łazienki. Nucił "Ona straciła kontrolę" podczas gdy brzytwa cięła ekstatycznie niczym głodny wampir.


Warto zwrócić uwagę, w jak mistrzowski sposób dziennikarz odczytał intencję zespołu, jak rozszyfrował klimat ich muzyki. 

No i to zakończenie, dość jasno ekstrapolujące przyszłość wokalisty zespołu...

Czy po takim rozkodowaniu przez Dave McCullougha przesłania tekstów Iana Curtisa ktoś nadal wierzy,  że członkowie zespołu i całe otoczenie Factory Records naprawdę nie miało pojęcia o czym Ian Curtis śpiewa? 

Wątpliwe. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.  

piątek, 16 kwietnia 2021

Archiwum artykułów o Joy Division cz.10: Dave'a McCullougha pożegnanie z Ianem Curtisem

31.05.1980 roku w the Sounds ukazał się artykuł Dave'a McCullougha będący pożegnaniem autora z Ianem Curtisem i zespołem Joy Division

Przypomnijmy, że McCullough uwikłany był w zdjęcia jakie zespołowi zrobił Paul Slattery (pisaliśmy o nich TUTAJ), jest też autorem znakomitej recenzji albumu Unknown Pleasures, z 14.07.1979 roku (z tego samego magazynu), którą opisaliśmy TUTAJ.

Autor rozpoczyna artykuł od wspomnienia, że wiadomość o tym, iż Teardrop Explodes zadedykowali jeden ze swoich utworów na ostatnim koncercie Ianowi Curtisowi, który właśnie popełnił samobójstwo, potraktował jak żart. Jednak wyraził opinię, że by się wcale nie zdziwił gdyby tak było. Zadzwonił zatem do Alana Erasmusa celem wyjaśnienia i dowiedział się, że to prawda. Usłyszał pogłoski, ze znaleziono go powieszonego na ulicy. Inna pogłoska głosiła, że tego samego dnia odeszła od niego żona. Autor wspomina, że informacje jakie uzyskiwał z kręgów Joy Division były szczątkowe i czuł się jak początkujący reporter. 

Wiedział, że Curtis opuścił żonę i dziecko, choć faktu opuszczenia dziecka nie rozumiał. Nikt nie przypuszczał, że dojdzie do samobójstwa. Nagrali właśnie Closer, LWTUA wychodzi lada chwila, i co najważniejsze mieli lecieć na 3 tygodnie do USA.

McCullough starał się o wywiad  z zespołem od 3 tygodni i ich opinie na temat tego, czy go udzielić były podzielone - pamięta jednak, że Curtis chciał tego wywiadu. Nie czuł się odmową zdruzgotany, raczej był rozczarowany, niemniej wiedział że członkowie zespołu są dziwni. Autor podkreśla, że po śmierci Curtisa chciał jeszcze bardziej eksplorować twórczość zespołu. Podkreśla że aura i klimat twórczości JD sprawia, że wspomniany na początku dowcip o śmierci Curtisa wcale nie wydaje się żartem dla tych którzy znają muzykę zespołu.

Podkreśla, że płyty zespołu wywołują u niego raz uczucie uwielbienia, raz nienawiści. Albo go pochłaniają całkowicie, albo wcale ich nie słucha. Zespół zainspirował wielu artystów, jedni ich nie słuchają w samotności bo się boją, inni ich nie lubią, mają też naśladowców. Ich muzyka zawsze była pełna mistyki wywodzącej się z romantyzmu. Dla Curtisa była prawdziwa i doprowadziła go do ostatecznego rozwiązania. Była szalonym romansem, pełnym symboli, znaków, a także piekielnego strachu. Ian Curtis posunął się w tym piekielnym romansie o krok za daleko, co było symbolem poddania - lub komunikowanej dumy. Zespół nie narzucał się z przekazem, Curtis żył w świecie samotności, marzeń i wyobraźni. Zajmował się składnikiem X muzyki, w nim tkwi mistyka w komunikowaniu niewytłumaczalnego.


Autor wspomina, że docierają do niego plotki, iż Ian Curtis przebywał w klinice, że zbyt  mocno eksploatował się na scenie, odrywał się od życia  do tego stopnia że stał się duchem Jima Morrisona. Alan Erasmus wspomina, że często był zdołowany. McCullough wyraża opinię, że spotkanie z Curtisem było mistyczne. Mówił półgłosem, hipnotycznie i czarująco o sklepach z zabawkami. Z wielkim kunsztem układał zdania i tak też robił w swoich tekstach. 

Całość kończy bardzo wymowny cytat, później wielokrotnie potępiany przez krytyków. Jest on na tyle wymowny, że pozwolimy sobie przytoczyć go w całości: 

Jego śmierć była poetycko piękna. Nie była to tania śmierć, on nie był bezwartościową ofiarą i nie powinien być jako taka traktowany. Więc możesz wypchać się swoimi sympatiami z biznesu muzycznego, i szykownymi pseudo-pasjami z lat 80 - tych. Ian Curtis bowiem, należał do prawdziwego świata: jest to ponury i przemysłowy stos, który dla niego zrobiłeś, a teraz on stał się twoim własnym stosem, twoją własną winą, twoją własną głupotą, twoim własnym sposobem unikania prostych prawd.

Więc następnym razem, gdy przeglądasz swoje półprawdy które masz na płytach w kolekcji, następnym razem, gdy poświęcisz uwagę na historię zdezelowanej gwiazdy rocka, następnym razem, gdy odejdziesz na minutę cichej kontemplacji w swój plastikowy świat, pomyśl o Ianie Curtisie, niech jego dusza cię wypełni. Ten człowiek się troszczył o ciebie, ten człowiek umarł za ciebie, ten człowiek widział szaleństwo wokół ciebie.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 15 września 2021

Joy Division w książce Shadowplayers Jamesa Nice'a cz.12: Po samobójstwie Iana Curtisa z Joy Division

  


Poprzednie części streszczenia fragmentów poświęconych Joy Division w książce Jamesa Nice'a można odszukać (kolejno od pierwszej do jedenastej) TUTAJTUTAJTUTAJTUTAJTUTAJTUTAJTUTAJTUTAJTUTAJTUTAJ i TUTAJ.

Omawiany dziś fragment zaczyna się od przytoczenia znanych powszechnie faktów związanych z reakcją członków Joy Division na wiadomość o śmierci wokalisty (pisaliśmy o tym TUTAJ). 

Kremacja odbyła się 23.05.1980 w Macclesfield, przed ceremonią Wilson zaprosił wybranych muzyków z Factory żeby zobaczyli ciało. Wśród gości byli: A Certain Ratio, Section 25, Cabaret Voltaire, oraz Annik Honore. Pozostali członkowie Joy Division odmówili zobaczenia ciała Iana Curtisa, czego później żałował Peter Hook. Zaproszony też został Paul Morley, celem napisania za jakiś czas biografii zespołu. 

Steven Mallinder z Cabaret Voltaire wspomina to tak: Zostaliśmy poproszeni żeby zobaczyć ciało Iana. W tamtym czasie byliśmy ze sobą blisko. Zaproszenie to nie było czymś upiornym. To była taka surrealistyczna seria wydarzeń, że w tamtym czasie nikt z nas nie umiał sobie z nią poradzić.


Factory obchodzili stypę po wokaliście Joy Division przy 86 Palatine Road obfitymi ilościami alkoholu, oglądając zrealizowany właśnie film o Sex Pistols The Great Rock and Roll Swindle. Towarzyszyły temu szok, frustracja i zakłopotanie. Larry Cassidy stwierdził, że wszyscy członkowie kapel Factory byli nieźle sfrustrowani. Zaszokowaniu towarzyszyły rozmowy o tym jak samolubnym czynem jest samobójstwo. Zarówno Morris jak i Hook doznawali sprzecznych emocji. Nie płakaliśmy na jego pogrzebie. Na początku byliśmy źli. Byliśmy absolutnie rozbici. Nie tylko straciliśmy kogoś, kogo uważaliśmy za przyjaciela. Straciliśmy też zespół, coś dla nas najważniejszego.


Przez kolejnych 15 lat ukazywały się nowe fakty dotyczące samobójstwa Iana Curtisa, począwszy od książki Deborah Curtis, a skończywszy  na wywiadach z członkami zespołu, i publikacji listów Curtisa do Honore w 2006 roku. W tamtym czasie informacje o tym co się działo nie wydostawały się poza wąskie grono ludzi z Factory i rodzinę. Tak więc wielu dziennikarzy żyło spekulacjami. Na przykład Dave McCullough przytoczył plotkę, że Curtis postradał zmysły, i napisał rozpaczliwe pożegnanie z liderem Joy Division (warto zobaczyć TUTAJ). Nie wspomniał o kłopotach zdrowotnych lidera zespołu.  

Gretton czekał na jakieś wyniki ze śledztwa. Przytaczane fakty odbiegały od jego oceny rzeczywistości.   nie zgadzał się z faktem, że Curtis cierpiał na poważną depresję, nie było tego widać. Tydzień wcześniej kiedy kupowali nowe ubrania na wyjazd do USA był bardzo zadowolony. Jego problemy rodzinne miały charakter osobisty, doradzali mu, ale to nie były sprawy zespołu. 7.04. próbował popełnić samobójstwo, 22.04. miał wizytę w klinice psychiatrycznej jako pacjent dochodzący. W pewien sposób oszukiwał zespół, nie chciał ich zawieść, choć o samobójstwie wspominał już od wczesnych lat jako nastolatek.


W czerwcu ukazał się LWTUA, a pozostali członkowie zespołu pozostali bez środków do życia ponieważ wcześniej porzucili swoje prace. 26.07 ukazał się Closer. Album sprzedał się w USA w 15 000 egzemplarzy, co dziwne, większy sukces odniósł singiel flexi (pisaliśmy o nim TUTAJKomakino, Incubation i As You Said który sprzedał się w 75 000 egzemplarzach. W UK Closer ulokował się na pozycji 6 tutejszej listy płytowej (warto zobaczyć TUTAJ).


Annik Honore po śmierci i pogrzebie Iana Curtisa przebywała przez kilka miesięcy w małej wiosce koło Mons w mieszkaniu swojej babci. Jeśli chodzi o śmierć Curtisa to w relacji pozostałych członków zespołu najbardziej przeżył ją Bernard Sumner. Próby zastąpienie Iana kimś z zewnątrz spełzły na niczym. 

Wspominają, że w tamtym czasie mieli tylko dwie piosenki - Ceremony i In a Lonely Place (zresztą obie z repertuaru JD - TUTAJ). Wkrótce zaczęły powstawać nowe kompozycje. Teraz, w przeciwieństwie do czasów Joy Division, zaczęli spędzać więcej czasu razem i więcej próbować - ich głównym celem było nie tylko zastąpienie Iana na wokalu ale i wypracowanie nowego stylu pracy, bowiem w Joy Division to Ian wszystkim dowodził. 

Zarejestrowali pierwszą sesję dzieląc wokale po równo - starali się sprawdzić, kto z nich wypadnie najlepiej. Rob Gretton miał pomysł żeby Stephen Morris śpiewał za Curtisa. W końcu do zespołu dołączyła Gillian Gilbert a wokalami zajął się Bernard Sumner.

Na tym kończymy nasze streszczenia książki Jamesa Nice'a do której zapewne wrócimy jeszcze omawiając inne mało znane aspekty działalności Factory. Tymczasem czekają nowe książki które omówimy już wkrótce.

Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 20 kwietnia 2022

Mick Middles i Lindsay Reade: Życie Iana Curtisa - Rozdarty cz.39: U2 to najlepsza kopia Joy Division

    

Dziś omawiamy kolejny fragment z książki Micka Middlesa i Lindsay Reade (poprzednio omówione fragmenty: 12345678910111213141516171819202122232425262728293031323334353637 i 38).

W tamtym czasie Manchester nawiedzili U2 o czym już kilkakrotnie pisaliśmy (warto zobaczyć TUTAJ). Pisaliśmy, że Martin zrealizował ich debiutancki singiel, a Bono nazwał głos Curtisa świętym i chwalił Unknown Pleasures

Nawet dziennikarz David Thompson stwierdził, że U2 to najlepsza kopia Joy Division. Mieli po 16 lat wtedy a dziennikarz miał 22 i ich zignorował, czego później żałował bo stali się jednym z najważniejszych zespołów  świata. 

Na Closer Hannett pokazał wszystkie swoje możliwości. Nazwał ten album swoim najbardziej mistycznym dziełem i najbardziej kabalistycznym. Wzmocnił dyskotekowe rytmy a wszystko stało się bliższym głos, rytm  dusza i muzyka. Obcowanie z głosem Curtisa stało się bardziej mistyczne. 

Całość otwiera mający marokańskie rytmy Atrocity Exhibition z przesłaniem, że to jest droga wejścia do środka. Isolation przypomina powieści Kafki. 24 Hours to najbardziej łamiący serce fragment albumu. Kończące album utwory Curtis nagrywał z zamkniętymi oczami mając ręce na głowie - tak to wspomina Annik.


Ostatni utwór pokazuje jak załamanym był w tamtym czasie Curtis. Finalnie można śmiało stwierdzić ze Closer wyprzedził epokę i w porównaniu z innymi albumami zrealizowanymi w tamtym czasie obronił się i jest zupełnie ponadczasowy. 

Podczas sesji zespół nagrał Komakino, As you Said, i Incubation które jednak nie znalazły się na płycie. Ukazały się limitowanym flexi disc który opisaliśmy TUTAJ wydanym przed ukazaniem się Closer.


Saville w książce twierdzi, że żadnej okładki Joy Division zespół nie widział wcześniej. Że projekty od razu wysyłał do drukarni. Inaczej było z Closer okładkę obejrzeli Rob i zespół. 

Naszym zdaniem to nie jest prawda o czym pisaliśmy TUTAJ. Saville miał wtedy rzekomo być pod wpływem zdjęć Woolffa (artystę opisaliśmy TUTAJ). Ian miał według Wilsona powiedzieć po zobaczeniu okładki: OK dokonało się. Warto byłoby sięgnąć do źródeł być może istnieją wspomnienia Wolffa bo jak twierdzi Saville, zespół musiał uzyskać zgodę na wykorzystanie jego zdjęcia, tak przynajmniej twierdzi Saville (sprawdzimy to wkrótce). 

Gretton natomiast na pytanie Savillea czy umieścić nazwę zespołu na okładce powiedział,  że niekoniecznie. Tytuł albumu niekoniecznie musi oznaczać Bliżej a może być tytułem Koniec czyli Closed. W recenzji dla the Sounds Dave McCullough użyl stwierdzenia,  że to klasyk gotyku (recenzję zamieściliśmy TUTAJ). Prawdopodobnie to pierwsze określenie tego typu muzyki (nie zgadzamy się z tym - tego stwierdzenia używał Hannett wcześniej). 

Po sesji koncertowali, a Genesis P-Orridge powiedział, że mieli plan stworzenia z Curtisem zespołu. To była tajemnica. Mieli w planach wspólny koncert i jam na koniec z Sister Ray Velvet Underground - jako inspiracje. Ian wtedy był zafascynowany filmem Czas Apokalipsy Coppoli i sceną kiedy wąż zbliża się do brzytwy. Sam był już bardzo blisko końca. 


Tak kończy się 17 rozdział książki. CDN.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 19 września 2021

Mick Middles i Lindsay Reade: Życie Iana Curtisa - Rozdarty cz.1 - dlaczego to wyjątkowa książka?

Ponieważ ostatnio zakończyliśmy streszczanie fragmentów książki Shadowplayers Jamesa Nicea (TUTAJ) przyszła pora na omówienie kolejnej pozycji o zespole Joy Division. Tym razem jednak zespół będzie w niej tłem, bowiem od dzisiaj przez dość długi czas, pojawiać się będzie na naszym blogu książka o życiu Iana Curtisa. Nie zawaham się powiedzieć, że poza So This Is Permenence (TUTAJ) zawierającej rękopisy tekstów wokalisty, książka Middlesa i Reade to najważniejsza pozycja dla fanów zespołu. 

Internet pełen jest treści, niestety spłycenie intelektualne jakie w nim się obserwuje, oraz pośpiech i pęd towarzyszący naszemu życiu, prowadzą do faktu, że treści te często są mocno delikatnie mówiąc, pobieżne. Dlatego od dzisiaj rozdział po rozdziale streścimy tutaj życie Iana Curtisa obalając przy tym wiele mitów. Oczywiście nie ma sensu przepisywanie książki, to absurd, ale cel jaki nam przyświeca to stworzenie pełnej internetowej biografii wielkiego wokalisty i muzyka. 

Dzisiaj wstęp. Warto na początek zaznaczyć że zarówno Mick Middles jak i Lindsay Reade byli świadkami tamtych chwil. Middles w latach 70-tych i 80-tych pracował jako korespondent dla Sounds, choć jesgo notki ukazywały się też w The Face, The Guardian, Daily Telegraph, Mail on Sunday i The Daily Express. Jest autorem kilkunastu biograficznych książek muzycznych. Lindsay przyjaźniła się z Ianem Curtisem, ten gościł wiele razy w domu jej i Tony Wilsona, wówczas jej męża (TUTAJ). Lindsay była też jedną z ostatnich osób z kręgu Factory, z którą Ian rozmawiał przed śmiercią.

Książka jest bardzo obszerna, ponad 300 stron, wydana została w roku 2006 przez Omnibus Press.


We wstępie który rozpoczyna Middles, podane jest uzasadnienie dlaczego Joy Division był najważniejszym zespołem, jaki widział w swoim życiu, a warto dodać że widział takie wielkie gwiazdy muzyki jak choćby Led Zeppelin, czy Metallica. Powód jest prosty: Ian Curtis

Bardzo znaczący jest fragment: Zamykam oczy i widzę go, widzę promyk światła, wielkie otwarte serce emocji i pewien rodzaj cierpienia które wyje wraz z muzyką. Genesis P-Orridge, kiedy pierwszy raz zobaczył Joy Division w Hemel Hempstead Pavilion zauważył, że Ian Curtis wydawał się być odizolowany od innych przez światło, podobne do błyskawicy. Choć to brzmi nieco fantastycznie, ja też je widziałem.



Middles podkreśla, że rozpoczęcie współpracy z Lindsay było swoistego rodzaju darem - wiadomo, że ta znała Iana Curtisa i przyjaźniła się z nim. 

Książka powstawała aż 5 lat, a między współautorami zawiązała się nić przyjaźni. Następnie Mick Middles składa podziękowania, na liście widnieją między innymi: Alan Hempsall, Kevin Cummins, Dave McCullough czy Colin Sharp - osoby od lat przewijające się przez treści naszego bloga.

Jako druga głos zabiera Lindsay. Podkreśla, że nie wiedziała w jakim kierunku podążą treści książki. Najważniejsze jednak dla niej jest to, że udało się nawiązać kontakt z osobami które latami milczały na temat Iana. Albo nie chciały, tak jak Annik Honore, albo autorka nie mogła do nich dotrzeć, jak do matki Iana, siostry Carole, czy ciotki Barbary. Autorka z kolei dziękuje takim znanym osobom, jak między innymi: Larry Cassidy, Carole Curtis, Doreen Curtis, Alan Erasmus, Annik Honore, Terry Mason, Paul Morley, Genesis P-Orridge, Mark Reeder, Vini Reilly, Pete Shelly, Tony Wilson, Martin Hannett.

Zwłaszcza podziękowania należą się, zdaniem autorki, Annik, za jej opowieść i listy. Terry Mason z kolei przypomniał autorce wiele zabawnych scen z życia Joy Division, uświadamiając jak ważnym wtedy dla nich był śmiech. Z kolei z pierwszego spotkania z mamą Iana Curtisa utkwiła jej w pamięci konkluzja, że ta nie może pogodzić się z faktem, że życie jej syna jest często opisywane jako tragiczne. Miał wesołe życie i spotkało go w nim wiele dobrych chwil. Zawsze żartował. Autorka kończy znakomitą refleksją, która pokazuje jej potencjał intelektualny:

Przykro jest stwierdzić, że bez względu na to jak wiele filmów zostanie nakręconych, i jak wile książek napisanych, nic nie jest w stanie nam go przywrócić - książkę tą dedykujemy jego pamięci.

C.D.N. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.           

piątek, 8 maja 2020

Kafka, Isolation, Colony, Ian Curtis i Joy Division...

Pisaliśmy już o wpływie różnych pisarzy na twórczość Iana Curtisa. O jego ulubionym, którym był J.G. Ballard (TUTAJTUTAJTUTAJTUTAJ),  a także o J.W. Burroughsie (TUTAJ). 

Dzisiaj zajmiemy się oddziaływaniem innego literata, dzięki któremu powstały tak istotne utwory jak Isolation czy Colony, czyli wpływem Franza Kafki. To o jego twórczości Ian Curtis rozmawiał z Annik Honore podczas ich pierwszego spotkania (pisaliśmy o tym TUTAJ) należy więc przypuszczać, że nowele Kafki wiele dla niego znaczyły.
W jednym z wywiadów Ian Curtis stwierdził, że napisane przez niego teksty nie zawierają określonej wiadomości, ale mają wpływ na interpretację, są wielowymiarowe i można je przeczytać w dowolny sposób (TUTAJ).



Z kolei Deborah Curtis przed premierą książki So This Is Permanence (jej obszerna recenzja jest TUTAJ), zawierającej ocalałe zapiski jej byłego męża powiedziała, że Jeśli [Ian] włączał płytę, musielibyśmy słuchać jej absolutnie całej. Opowiadał przy tym o znaczeniu tekstów i o tym jaka jest ich historia. Nie lubił piosenek, które nic nie znaczyły (LINK). Zatem przyjmuje się, że przynajmniej dwa jego utwory powstały z inspiracji tekstami Kafki: są to: Colony oraz do Isolation. Oba znalazły się na ostatniej płycie zespołu Closer (o której pisaliśmy wiele razy a ostatnio TUTAJ).

Colony zaistniało dzięki noweli In the Penal Colony (Kolonia karna), opowiadającej o narzędziu tortur, używanym w kolonii więziennej do wypisania wyroku skazanego na jego skórze. Po jego zastosowaniu skazaniec w następstwie odniesionych obrażeń umiera, bo maszyna psuje się i rozrywa go na strzępy. W opowieści występują cztery główne postacie, które Kafka nazywa zgodnie z pełnioną w tej historii funkcją: oficer (ten, który obsługuje maszynę), skazany mężczyzna, żołnierz (który musi zaopiekować się skazanym przed egzekucją) i odkrywca (europejski dostojnik kto zamierza odwiedzić kolonię). Trzeba jeszcze wyjaśnić, że winą żołnierza był sen na służbie i harda postawa po jego obudzeniu. Żołnierz jest winny, lecz sam wyrok okazuje się zbyt surowy. Według Iana Curtisa sytuacja wyglądała tak:

A cry for help, a hint of anesthesia,
The sound from broken homes,
We used to always meet here.
As he lays asleep, she takes him in her arms,
Some things I have to do, but I don't mean you harm.
A worried parent's glance, a kiss, a last goodbye,
ands him the bag she packed, the tears she tries to hide,
A cruel wind that blows down to our lunacy
And leaves him standing cold here in this colony.
I can't see why all these confrontations,
I can't see why all these dislocations,
No family life, this makes me feel uneasy,
Stood alone here in this colony.
In this colony, in this colony, in this colony, in this colony.
Dear God in his wisdom took you by the hand,
God in his wisdom made you understand.
God in his wisdom took you by the hand,
God in his wisdom made you understand.
God in his wisdom took you by the hand,
God in his wisdom made you understand.
God in his wisdom took you by the hand,
God in his wisdom made you understand.
In this colony, in this colony, in this colony, in this colony.


Wołanie o pomoc, o cień znieczulenia,
Dźwięk z rozbitych domów,
Zawsze się tu spotykaliśmy.
Kiedy on śpi, ona bierze go w ramiona.
Niektóre rzeczy muszę zrobić, ale sądzę, że wyrządzam ci krzywdę.
Spojrzenie zmartwionego rodzica, pocałunek, ostatnie pożegnanie,
wręcza mu torbę, którą spakowała, łzy, które stara się ukryć,
okrutny wiatr, który kłania się naszemu szaleństwu,
i pozostawia go tutaj zimnego w tej kolonii.
Nie rozumiem, po co wszystkie te konfrontacje,
nie rozumiem, po co wszystkie te przemieszczenia,
Brak życia rodzinnego, to sprawia, że czuję się nieswojo,
Stanąłem sam tutaj w tej kolonii.
W tej kolonii, w tej kolonii, w tej kolonii, w tej kolonii.
Dobry Bóg w swojej mądrości wziął cię za rękę,
Bóg w swojej mądrości sprawił, że zrozumiałeś.
Bóg w swojej mądrości wziął cię za rękę,
Bóg w swojej mądrości dał ci zrozumienie.
Bóg w swojej mądrości wziął cię za rękę,
Bóg w swojej mądrości dał ci zrozumienie.
Bóg w swojej mądrości wziął cię za rękę,
Bóg w swojej mądrości dał ci zrozumienie.
W tej kolonii, w tej kolonii, w tej kolonii, w tej kolonii.
 


W tym utworze brzmi rozpacz opuszczonego przez wszystkich człowieka, który odizolowany czuje się tak bardzo samotny i odrzucony, że zwraca się do Boga, aby ten wziął go za rękę... Ale czy tak prosto należy rozumieć tekst Curtisa? Kafka pisał alegoriami. Sytuacja pokazana w noweli obrazuje jego poglądy na sprawiedliwość i odpowiedzialność: każdy tekst według niego musi być przeczytany, podzielony na sekcje, a potem przeanalizowany a i tak często skutkuje to niczym... Tematem wartym przemyśleń, wynikających akurat z tego opowiadania, jest z pewnością problem sprawiedliwości i winy; błąd, którego nie można zignorować i występek, którego nie można w żaden sposób wyjaśnić i obronić. Wszyscy rodzą się winni, ale niektórzy nie ponoszą z tego tytułu konsekwencji.  Z drugiej strony ci najbardziej wrażliwi czują się nadmiernie odpowiedzialni za swoje czyny, czyli za druk wyroku, a jednocześnie sami siebie potępiają: tak jak Ian…


Dave McCullough w swojej recenzji Closer zauważa natomiast, że słowa piosenki Isolation przypominają mu nastrojem Metamorphosis  (Metamorfozę) Kafki (o Isolations i znaczeniu albumu pisaliśmy TUTAJ). Jest to historia mężczyzny nazwiskiem Gregor Sams, który budzi się pewnego ranka i uświadamia sobie, że nie wiadomo jakim sposobem przemienił się w robaka. Początkowo uważa swoją transformację za tymczasową i zastanawia się nad konsekwencjami tej metamorfozy, a te nadciągają z całą swoją przerażającą złożonością. Rodzina Gregora nie akceptuje stanu rzeczy i choć najpierw stara się opiekować krewniakiem, z upływem czasu ma go dosyć i ostatecznie przyczynia się do jego śmierci... Nawet matka nie jest w stanie przezwyciężyć swojej odrazy na jego widok i ucieka z pokoju.

Nowela Kafki od początku wzbudzała kontrowersje, jej wymowa jest wstrząsającym oskarżeniem o brak akceptacji dla inności ze strony tych, którzy powinni wspierać i kochać w trudnych chwilach życia a tego nie mają zamiaru robić bo świadomie tego nie chcą. Zachowała się kartka z odręcznie wypisanym tekstem, na której widać liczne zmiany poczynione przez autora, po których tekst brzmi tak:

In fear every day, every evening
He calls her aloud from above
Carefully watched for a reason
Painstaking devotion and love
Surrendered to self-preservation
From others who care for themselves
A blindness that touches perfection
But hurts just like anything else
Isolation, isolation, isolation
Mother I tried, please believe me
I'm doing the best that I can
I'm ashamed of the things I've been put through
I'm ashamed of the person I am
Isolation, isolation, isolation
But if you could just see the beauty
These things I could never describe
These pleasures a wayward distraction
Is this my one lucky prize
Isolation, isolation, isolation

W trwodze każdego dnia, każdego wieczora
On woła ją głośno z góry.
Uważnie obserwowana z powodu
Pełnej troski oddaniu i miłości
Podporządkowana instynktowi samozachowawczemu
Przez ludzi, którzy martwią się tylko o siebie.
Ślepota, która zawadza o perfekcję,
Ale boli jak każda inna rzecz.
Izolacja, izolacja, izolacja.
Matko, próbowałem, uwierz mi proszę.
Daję z siebie wszystko.
Wstydzę się rzeczy, do których mnie zmuszono,
Wstydzę się tego, kim jestem.
Izolacja, izolacja, izolacja.
Ale jeśli tylko udałoby ci się dostrzec piękno
Tych rzeczy, których nigdy nie będę w stanie opisać,
Tych rozkoszy, niespodziewanych roztargnień,
Czy będzie to moją jedyną nagrodą
Izolacja, izolacja, izolacja.

Czy rzeczywiście ten tekst jest o nagłej przemianie kogoś widzianego codziennie, członka rodziny w odrażającą istotę, która w dodatku wymaga stałej opieki? Może i tak… Niewątpliwie Ian mógł z racji swojej choroby czuć się czasem niczym robak, na którego niektórzy patrzyli z obrzydzeniem, zwłaszcza widząc jego niemoc. Tragiczną wymowę słów uwypukla kontrastująca z tekstem wesoła, beztroska melodia, przez co całość brzmi niczym hymn samobójców, a wrażenie to potęguje nagłe jej ucięcie.




Piosenki Curtisa nie są streszczeniem przeczytanych książek, raczej ich pastiszem. Czy ich napisanie kosztowało go dużo wysiłku? Możemy go sobie wyobrazić - siedzącego w pokoju o niebieskich ścianach i z niebieskim dywanem, wśród książek i płyt, z papierosem, którego dym ulatywał w górę. I piszącego na kartkach papieru wyciągniętych z plastikowej reklamówki.

Zatem siedział odizolowany i wyciągał z siebie swój ból i strach, dopasowując go do linii basu i gitarowych riffów oraz plaśnięć perkusji…
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.