Zawiera jedynie 6 piosenek, w związku z tym całość trwa niecałe 30 minut, ale zestaw jaki serwuje nam zespół jest kompletnie zabójczy. Tego trzeba słuchać bardzo głośno...
THEY KEEP CALLING ME
Blog o niedostosowaniu,
śmierci i przemijaniu,
o poezji,
mijającym czasie i o Ianie Curtisie,
o Joy Division muzyce i sztuce, która nie wróci do etapu tworzenia,
ale która jest w nas
Alice Bailly była jedną z najbardziej radykalnych malarek szwajcarskich na początku XX wieku. W 1906 Bailly osiadła w Paryżu, gdzie zaprzyjaźniła się z wieloma awangardowymi malarzami modernistycznymi, w tym z Juanem Grisem, Francisem Picabią i Marie Laurencin (LINK). W taki sposób zaczyna się większość opracowań sylwetki Alice Bailly. Po obejrzeniu jednak jej dzieł trudno orzec, w czym wyraża się ów radykalizm. Bo dzisiaj, gdy artyści bombardują się nas i szokują niekonwencjonalnymi formami, obrazy Alice Bailly są zachowawcze, konsekwentni realizują program stylów malarskich okresu międzywojnia - w jej malarstwie widzimy formy, które wprowadzili do sztuki Picasso, Matisse, van Gogh, a nawet Modigliani.
Pochodząca ze skromnej, szwajcarskiej rodziny Alice Bailly (1872-1938) w 1904 roku wyjechała do Paryża, gdzie dołączyła do kolonii artystów szwajcarskich przy rue Boissonade na Montparnasse. I zachłysnęła się stylistyką prac fowistów i futurystów. Po kilku latach wróciła do swego kraju i zamieszkała w Lozannie. Tak w w paru słowach można by streścić jej biografię. Oczywiście, można by rozpisywać się o udziale w wystawach, o podróżach do Włoch i wpływie tego wszystkiego na jej twórczość... Ale przecież można przeczytać o tym w Internecie, gdzie na każdym miejscu wlepia się o artystce te same informacje. A nasz blog stara się nie powielać oklepanych opinii a znaleźć nawet u najbardziej znanych twórców nową jakość. Czy uda nam się zauważyć to także w pracach? A może postawmy pytanie inaczej - czy obrazy powstałe na skutek daleko idących inspiracji mają w sobie dozę oryginalności, a jeżeli tak, to jaką? Spójrzmy zatem na kilka płócien dzisiejszej bohaterki:
To, co rzuca się w oczy, poza świeżością jest także radość. Podkreślana pastelowymi, jasnymi barwami i pełnymi wdzięku ruchami tancerzy, gestami portretowanych postaci - i tytułami obrazów - Joy in the Forests, Joy in the Woods, Joy aroud the Tree... Artystka ma ciepły stosunek do malowanych tematów. Nawet w stosunku do siebie wykazuje daleko posuniętą wyrozumiałość. Gdy patrzymy na jej zdjęcia a potem na wykonany autoportret widzimy, że nie mogła uchodzić na piękność, lecz nie popadała w kompleksy. Autoportret ukazuje pełną uroku postać, która siedzi wygodnie z paletą i pędzlem w rękach, pozuje patrząc na widza z lekko ironicznym uśmiechem na ustach.
Pod koniec życia artystka wypracowała nową technikę. W warstwę malatury wtapiała włókna wełny, przez co jej obrazy stawały się pracami z pogranicza tekstyliów.
Malarka obecnie jest nieco zapomniana, jej twórczość znana jest chyba tylko w Szwajcarii. Może szkoda, lecz czy nie jest przyjemne odkrywać takie prace jak jej? A wszystko to dzięki naszemu blogowi. Dlatego czytajcie nas...
Michael Fratrich (ur. 1968 r.) jest samoukiem. Niemniej mniema, że utrzymuje się z malarstwa od 1983 roku, kiedy to w wieku piętnastu lat sprzedał swój pierwszy obraz olejny, przedstawiający wiejskie gospodarstwo, na wystawie w North New Jersey. Zafascynowany widokami wiejskich zagród, maluje samotne farmy, wydawałoby się porzucone pomiędzy preriami środkowych stanów USA niczym kolorowe klocki na trawniku przez bawiące się dzieci. Ten temat zrodził się podczas rodzinnych wypadów w dzieciństwie, gdy jego rodzice podróżując po okolicy robili zdjęcia mijanym stodołom. I tak stodoła pozostała głównym tematem jego prac, co przyznaje bez ogródek: To jest mój temat numer jeden i prawdopodobnie takim pozostanie.
Widoków inspirowanych malarstwem Andrew Wyetha powstaje wiele, lecz obrazy Fratricha są wyjątkowe, a ich niepowtarzalność polega głównie wynika z doświadczeń ich autor nie tylko w malowaniu, ale także projektowaniu stodół. Zamiast iść do szkoły artystycznej, Fratrich remontował farmy. To pomogło mu dokładniej odtwarzać budynki na obrazach. W zasadzie, gdyby nie wakacje w Vermont, Fratrich do dzisiaj pracowałby w firmie budowlanej, a sztuką zajmowałby się okazjonalnie. Jednak w Vermont miał dużo czasu. Zwiedził tamtejsze galerie, zapoznał się z cenami wystawianych tam obrazów i postanowił umieścić w jednej z nich swoje na sprzedaż. I odniósł sukces. W ciągu czterech godzin dwa widoki zostały sprzedane, a potem następne.
Na aspiracjach artysty zaważyła znajomość z artystą i pisarzem Ericiem Sloane: Jestem bardzo szczęśliwy, że znałem go jako dziecko i studiowałem jego twórczość podczas mojego artystycznego wzrastania – stwierdził Fratrich w jednej ze swoich wypowiedzi - Do dziś nadal stosuję wiele jego wskazówek, którymi kieruję w mojej artystycznej filozofii (LINK).
Od tamtej pory, od Vermont, wiele się wydarzyło. Przede wszystkim Fratrich z żoną Tylene zamieszkali na Manhattanie w Nowym Yorku i doświadczyli na własnej skórze tragedii 11 września. Opuścili wielkie miasto i przenieśli się do miejsca, gdzie dla Michaela rozpoczęła się droga profesjonalnego artysty, czyli do Vermont. Od tamtej pory Fratrich pracuje codzienne w atelier, aby zadowolić galerie wystawiające jego prace na obszarze Środkowego Atlantyku i Nowej Anglii.
Domki na prerii - kolorowe, monochromatyczne i... samotne - to znak rozpoznawczy tego artysty. Nas jednak zafascynowały także jego pejzaże, na których wydawałoby się nie ma nic… Nic, poza niebem i bezkresnym horyzontem, który zamyka linia widnokręgu. Nawet kolorystyka tych w przewadze morskich pejzaży jest dość jednorodna. Jednak mają one przestrzeń, w której zatapia się nasze spojrzenie.
Fratrich jest teraz właścicielem własnej galerii Ten One Gallery w Lambertville (LINK). Jak sam przyznaje sztuka wypełnia jego życie w całości: Jestem na planecie ponad 50 lat, a 45 z tych lat to nic innego jak sztuka. Idę spać myśląc o (sztuce) i budzę się myśląc o (sztuce) (LINK).
My też, bo muzyka jest przecież największą ze sztuk.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Na wystawie w Manchesterze, o której niedawno pisaliśmy TUTAJ, można obejrzeć słynną gitarę Iana Curtisa, o której również pisaliśmy TUTAJ. Wszystko pięknie i ładnie, tylko że na TT (LINK) możemy zobaczyć jakieś pozujące z nią dziunie. Mają one co prawda rękawiczki gumowe, ale jak tak każda z nich pogłaszcze i się przytuli, to niedługo VOX Pahntom VI będzie przypominał posąg Binzuru w świątyni Zenkoji w Nagano. A tego chyba byśmy nie chcieli...
Skoro Hacienda, to jednym z DJów tam był Dave Haslam, który zaprasza na Manchester International Festival - wstęp za darmo, miejsce: Festival Square (Cathedral Gardens). Początek w niedzielę 4 lipca: - Griot City, Keisha Thompson AKA Shebekeke, poeci Chris Jam, Reece Williams & Jardel Rodrigues Poet oraz DJ z Werkha. Poniedziałek 12 lipca - Blanketman & The Lounge Society, DJ Charlotte Davies, Środa 14 lipca - Lovescene, DJ Mark Rae (LINK). Nazwiska mało nam mówią, ale odnotowujemy bo ładnie nam się tematycznie spina.
Kilka newsów z nieco innych obszarów. Roger Waters (Pink Floyd) nazwał Marka Zuckerberga jednym z najpotężniejszych idiotów na świecie i stanowczo odmówił użycia w reklamie Instagramu piosenki Another Brick In The Wall (LINK). A my, od czasu kiedy Waters na bilbordzie podczas koncertu wśród nazwisk największych dyktatorów wymienił Orbana i Kaczyńskiego, śmiało możemy nazwać idiotą też i jego. Co do Zuckerberga nie zgłaszamy sprzeciwu.
Idiotę również z siebie robi Robert Smith z The Cure, który uważa, że najnowszy album zespołu (powstający od około 100 lat) będzie ich ostatnim. I będzie w stylu Pornography (LINK). Smith zdaje się nie rozumieć, że istnieje związek przyczynowo - skutkowy między pojawieniem się jakiegoś albumu, a czasem i okolicznościami w jakich się pojawił. Peruka, worek na ciele i kilo tapety nie cofnie czasu. The Cure - RIP.
Tak jak minęła epoka the Cure, tak minęła też epoka punkrocka. Wydawnictwo Manufaktura Legenda rozpoczęło przedsprzedaż drugiego wydania książki Ady Lyons Polski Punk 1978-1984. Album został poszerzony o kilka wywiadów i jeszcze więcej zdjęć/skanów z początków punka w Polsce (warto zobaczyć TUTAJ). Premiera 28 czerwca. Książka ma dotrze także na letnie festiwale, począwszy od ROCK NA BAGNIE (OFFICIAL). Premiera sklepowa książki wydanej wspólnie z ZIMA RECORDS pod koniec wakacji ale już teraz można ją zamówić TUTAJ.
Jest nas coraz mniej.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.