sobota, 9 lutego 2019

Nasz wywiad z Jackiem "Żabą" Żędzianem - organizatorem festiwalu Rock na Bagnie

Festiwal Rock na Bagnie, czyli lipcowy wypad na mokradła, piękne Podlasie i spora dawka Punk Rocka!, czyli kilka chwil z Jackiem "Żabą" Żędzianem, organizatorem i twarzą imprezy!!!

Co zadecydowało, że wybrałeś akurat dobór kapel z gatunku punk rock na festiwal Rock na Bagnie? Czy oby nie wywodzisz się z jakiejś starej miejskiej załogi punx lat 80.? Czy też moje odczucia są całkowicie nie trafione a powody takiej a nie innej formy składu wykonawców kryją za sobą jakąś inną przyczynę?

- Tak, to prawda. Z punk rockiem zetknąłem się już jako dziesięciolatek w 1979r. i od tamtej pory ta muzyka zaczęła powoli drążyć moją osobowość. Nie stało się to z dnia na dzień, raczej był to dłuższy proces . Ogólnie już jako dzieciak interesowałem się coraz bardziej napływającym wówczas do naszego kraju rockiem i słuchałem wszystkiego co było wtedy u nas nowe: SEX PISTOLS, THE DAMNED, UK SUBS.. i jednocześnie SAXON, AC/DC, BLACK SABBATH plus cała fala rodzącego się wówczas rocka w Polsce. Zaraz potem zaczęły do mnie docierać takie kapele jak: JOY DIVISION, BAUHAUS, SEX GANG CHILDREN, X MAL DEUTSCHLAND a jednocześnie  wczesne zespoły hardcore z USA, którymi w pewnym okresie przeżywałem dość dużą fascynację: BAD BRAINS, MINOR THREAT, BLACK FLAG, 7 SECONDS… Jakoś tak  pod koniec 1983r. zaraziłem punkiem kilku kolegów i już wtedy zostaliśmy 100% punkową załogą :). W drugiej połowie lat 80. zaczęliśmy pierwsze próby założenia zespołu, wydawania kaset, czy też pojawiły się wówczas plany wydawania fanzinea, co się w końcu ziściło jako Prowincjal Underground, jednak już dopiero gdy zelżała cenzura i pojawił się swobodny dostęp do punktów ksero, czyli na początku lat 90. W lutym, albo kwietniu, 1990 r. zorganizowałem pierwszy koncert i od tamtej pory organizuję  je do dziś z różną częstotliwością, ale  bez żadnego roku przerwy, czyli zawsze był to przynajmniej jeden, a najczęściej kilka, koncertów rocznie. Przez te wszystkie lata organizując koncerty, wydając fanzina i samemu grając w m.in. takich zespołach jak WS999 i Tomahawk nawiązałem ogromnie dużo znajomości, więc gdy pojawiła się propozycja abym zorganizował duży festiwal od razu je wykorzystałem, dzięki czemu na pierwszej edycji w 2010r. zagrało aż 56 kapel. A że były to znajomości głównie z kręgu moich zainteresowań i dotychczasowej działalności to nieuchronnym było, że na festiwalu będzie dominował punk rock :).
Ilu masz ludzi do pomocy w tym przedsięwzięciu i kto jest odpowiedzialny za typowanie zespołów mających tam właśnie wystąpić? Który to już festiwal z rzędu, oraz jaką widzisz różnicę gdy zaczynałeś tworzyć to wydarzenie, a dniem dzisiejszym?
 
- Od początku istnienia festiwalu pomaga mi Waldek „Łysy” Tomaszuk, ale on działa tylko w trakcie odbywania się imprezy, ma tam wyznaczone swoje zadanie i jest mu z tym dobrze :). Wcześniej byli to też Piotr Znaniecki i Paweł Pogorzelski. Paweł zresztą w pewien sposób do dziś jest związany z festiwalem. Jednak to mi przypadło z racji doświadczenia pracować przy festiwalu cały rok i scalać wszystkie działania. W odpowiednim czasie w trakcie przygotowań dołączają kolejne osoby. Od 2013r. są to ludzie związani z Fundacją na rzecz Rozwoju Powiatu MonieckiegoAnia Porębska, która jako prezes fundacji zajmuje się wieloma sprawami technicznymi i biurowymi, Sebastian Kulikowski, Krzysztof Falkowski, Michał Chmielewski, Karol Grądzki, Błażej Buńkowski, Łukasz Wejda, Sławek Moczydłowski, oraz osoby spoza Moniek: Kordian Michalski bez którego oprawa graficzna imprezy byłaby uboga, Darek Kantor, Piotr „Rodzyn” Krawczyk z Bad Look Records, znani w kręgach rocka dziennikarze Leszek Gnoiński i Grzegorz Witkowski… Zawsze boję się, że przy tym wymienianiu nazwisk mogę o kimś zapomnieć , więc w razie czego przepraszam za swoje gapiostwo :). Pomoc tych osób jest nie oceniona. Mamy też wspaniałą ekipę Stage Team, która jako doświadczona grupa ludzi bywająca na koncertach i festiwalach pomaga firmie ochroniarskiej w ogarnianiu okolicy sceny podczas koncertów i załogę przesympatycznych, oraz pracowitych wolontariuszy. Muszę też wspomnieć o  ekipie filmowców z Entivi, która skrupulatnie filmuje i archiwizuje wszystkie koncerty. W tym roku odbędzie się IX edycja festiwalu, udało się przez te lata wypracować niesamowitą ekipę z którą można konie kraść :). Jestem wdzięczny tym osobom za to co robią, bo gdy przypomnę  ile kilometrów podczas pierwszych edycji z Waldkiem pokonywaliśmy nawet z samym donoszeniem wody zespołom na scenę,  to z miejsca robię się zmęczony :). Wówczas wiele rzeczy robiliśmy we dwójkę, no, czasem w czwórkę i był to okrutny wysiłek.   Teraz grupa organizatorów jest znacznie większa i każdy w niej zna swoją działkę, wie w którym momencie dołączyć się ze swoją pomocą.



Czy są kapele, które odmówiły pojawienia się na tej imprezie, lub takie, na które nie było Was stać?
 
- Tak, niewiele, ale były takie zespoły które odmówiły zagrania na festiwalu, lub specjalnie postawiły zaporowe warunki, abym nie mógł ich zaprosić, gdyż zabrakło im odwagi powiedzieć mi prosto w oczy nie, nie pasuje mi wasza impreza. Nie wiem dlaczego to robią, ale podejrzewam, że jest to spowodowane dawaniem wiary w plotki, które niektórzy ludzie rozsiewają na nasz temat. Nie martwię się jednak tym, bo tych kapel było tyle, że na palcach jednej ręki można je policzyć, a zgłoszenia od chętnych zespołów liczę w setkach.  Oczywiście, są też zespoły na które na razie nas nie stać. Takie np. Social Distortion to jeszcze pewnie długo nie będę mógł zaprosić na Bagno :).  Często też od ludzi pojawiają się prośby o Cock Sparrer czy Stiff Little Fingers,  jednak to też są drogie zespoły, jak na polskie realia.
 

Jak radzicie sobie z utrzymaniem porządku podczas trwania tego wydarzenia? Czy ogólnie towarzystwo zachowuje się w miarę spokojnie, czy też często ochrona musi interweniować?
 
- Radzimy sobie doskonale dzięki zaangażowaniu ludzi o których wspomniałem wcześniej, dzięki wolontariuszom i Stage Teamowi a także dzięki pomocy osób zarządzających Goniądzem. Impreza ogólnie przebiega spokojnie. Ochrona czasem wręcz narzeka, że nie ma roboty :). I niech tak pozostanie. Mam nadzieję, że jakieś zamieszki na rockowych festiwalach to już przeszłość.


Dlaczego akurat Goniądz i jak zapatrują się na to wszystko okoliczni mieszkańcy?

- Pierwsze dwa lata to była Strękowa Góra, też na Podlasiu. Jednak w pewnym momencie nastał tam nieprzychylny nam wójt, więc zostaliśmy zmuszeniu poszukiwać nowego miejsca. W międzyczasie odwiedziłem kilka miejscowości spotykając się z ich mieszkańcami i rozmawiając o zorganizowaniu festiwalu na ich terenie. Czasem nawet spotykałem się z wrogością mieszkańców, w jednej wsi o mało mnie nie zlinczowano za pomysł zburzenia ich spokoju dwa dni w roku :). W pewnym momencie od dobrego znajomego lokalnego samorządowca padła propozycja, że jednak powinienem festiwal organizować w okolicy Moniek, gdzie mieszkam. W ten sposób został nawiązany kontakt ze starostą monieckim, który następnie przedstawił mnie Ani Porębskiej – prezesowi Fundacji na rzecz Rozwoju Powiatu Monieckiego i to Fundacja od 2013r. jest formalnym organizatorem festiwalu.  W poszukiwaniu miejsca na festiwal trafiliśmy do burmistrza Goniądza, który wyszedł z propozycją wykorzystania  sceny na plaży w jego miejscowości. Ówczesny burmistrz – Tadeusz Kulikowski miał wiele obaw, jednak zaryzykował, pomimo straszenia przez jego oponentów,  że po festiwalu w miejscu miasteczka zostaną tylko zgliszcza i zgwałcone kobiety :).  Ku zdziwieniu przeciwników imprezy, na pierwszą edycję do Goniądza przyjechało około 2000 dziwnie wyglądających ludzi i… wyjechało, pozostawiając miasteczko takim jakie zastali. Bogatsze jednak o gotówkę pozostawioną w miejscowych agroturystykach i  sklepikach, gdzie towar został wykupiony do ostatniej konserwy :).  Okazało  się, że jednak była to trafiona decyzja i każdy kolejny zarządca miasteczkiem chce z nami współpracować. Większość mieszkańców też już  nie wyobraża sobie Goniądza bez festiwalu.  Festiwal obecnie bardziej łączy niż dzieli a liczba jego przeciwników maleje i ja to uważam za ogromny sukces.
 

Jakie zespoły wywarły na Ciebie wpływ w przeszłości ,że dzisiaj mamy właśnie imprezę o charakterze punk rock festiwalu?

- Bez Sex Pistols usłyszanego 40 lat temu by tego nie było. Po nich poszło mi dalej w zainteresowania pojawiającą się wtedy nową muzyką. Interesuje mnie punk rock jako całość, ze wszystkimi jego falami i odnogami, także wszystkimi odmianami new wawe i wszystkimi gatunkami których nie byłoby bez punk rocka. Miałem to szczęście obserwować prawie od początku docieranie tej muzyki do Polski i jej rozwój, więc właściwie wywarła ona na mnie wpływ jako szerokie zjawisko a nie poszczególne kapele. Dlatego też punk może widzę nieco szerzej niż  ci, którzy poznali go w późniejszym okresie.
 

Macie bardzo tanie bilety, karnety na waszą imprezę. Przy takich kapelach jak Anti-Nowhere League , GBH, czy Outcast, oraz wielu innych, to aż zadziwiająco śmieszne ceny!! Jak udało się Tobie tego dokonać?

- To m.in. dzięki dotacjom z samorządów za współpracę z którymi nieraz glanują mnie punkowi ortodoksi udaje się utrzymać niskie ceny. Także rozważny dobór zespołów nad którym pracuję miesiącami i skrzętnie przygotowywane plany budżetowe.  Te kwoty dotacji z samorządów nie są jakieś ogromne, ale jednak mają wpływ na ceny. Uważam, że skoro wszyscy płacimy podatki to też się nam coś za to należy. Jeśli nie weźmiemy tych pieniędzy to pójdą one i tak na inne imprezy kulturalne typu festyny z disco polo, czy akademie ku czci, więc dlaczego z tego nie korzystać i dzięki temu robić imprezę na wysokim poziomie z niskimi cenami karnetów?  Czasem udaje się też znaleźć sponsorów, ale o nich z każdym rokiem trudniej. Poza tym, nikomu z nas nie zależy na tym, aby zarabiać kokosy na tym festiwalu.



Wiadomo, że czasami polskie zespoły biorą więcej za granie niż te z poza kraju, choć to nie standard i bywa różnie. Jak byś to nam wytłumaczył, na swój sposób jako ktoś, kto ogarnia tak wiele kapel w jednym czasie? 

 - Być może jest to spowodowane tym, że te zagraniczne znane kapele koncertują często po całym świecie więc dzięki stałemu koncertowaniu mają większe możliwości utrzymania się z grania. Polskie praktycznie poza krajem nie są znane (chyba, że mówimy o Vaderze czy paru innych wyjątkach sceny metalowej lub jazzu) więc mają ograniczone pole manewru tylko do swojego kraju. A jeśli się zdarzy czasem wypad za granicę to im tam nikt nie zapłaci nic poza zwrotami kosztów podróży i czasem może niewielką gażą, więc aby się jakoś utrzymać próbują w kraju grać za takie same stawki jak ci z zachodu. Tak to widzę. Są też jednak i polskie zespoły, które postępują mądrzej, gdyż biorą mniejsze stawki i grają za nie bardzo dużo koncertów, co na pewno wymaga więcej wysiłku ale i też pozwala im utrzymywać się z grania. Jest to podobna opcja jak w przypadku wielu bardziej znanych kapel zagranicznych, tylko na mniejszą skalę, bo krajową.  Gdyby nie dość duże dodatkowe koszty związane z przelotami, to nieraz można by zrobić potężny skład samych zagranicznych dobrych kapel za podobne pieniądze. 
 

Wymień proszę pięć najlepszych zespołów punk z Polski i pięć z zagranicy, które w dzisiejszych czasach zasługują na głębszą uwagę Twoim zdaniem. Te które pulsują w twojej głowie i jakoś nie chcą się z niej ewakuować? Czy może po pięć to za dużo?
 
-  A muszę? Nie chcę wymieniać tylko po pięć zespołów bo jest ich bardzo dużo i ktoś mógłby poczuć się pokrzywdzony. Dociera do mnie bardzo dużo muzyki wielu fajnych młodych kapel. Żałuję, że nie jestem w stanie wszystkich, którzy mi się podobają, zaprosić na festiwal.


Kto właściwie przyjeżdża do Was na koncerty? Jaka dzisiaj jest proporcja, punx, skins, oraz ogólnie ludzi żądnych muzyki, oraz w jakim wieku jest towarzystwo?
 
- Na nasz festiwal przyjeżdżają chyba wszyscy: punki, skini, metale i zwykli chleba zjadacze lubiący szeroko rozumiany rock. Przedział wiekowy też jest przeróżny, chociaż jest bardzo dużo ludzi w wieku 40-50 lat, jednak trafiają się i starsi, oraz bardzo duże grono młodzieży która nie popadła w disco, pop, hip hop czy inne promowane obecnie przez komercyjne media gatunki.  Przekrój jest więc ogromny bo od malutkich dzieci do osób w wieku przedemerytalnym :).
 

Bilety na imprezę można nabyć poprzez waszą stronę na facebooku,  ale także i w sieci Empik, Media Markt!!!, czy też w niektórych biurach podróży!!!. To pełna profeska i dostępność. Widać, że jesteście naprawdę dobrze zorganizowani i zależy wam, aby ludzie was odwiedzali. Czy to już taki standard od zawsze i na zawsze?

- Pierwsze dwie edycje Bagna były za darmo dzięki wsparciu Unii Europejskiej. Od 2013r. prowadzimy sprzedaż biletów za pomocą ogólnopolskich firm, które robią to przeróżnymi kanałami co stwarza naprawdę duże możliwości i łatwość dostępu do ich zakupu. Wydaje mi się to normalne, że organizatorowi powinno zależeć na jak najłatwiejszym dostępie do zakupu karnetów. Przedsprzedaż jest dla nas ważna, gdyż dzięki niej opłacamy wiele rzeczy, które trzeba opłacić przed festiwalem a jest tego sporo i są kosztowne, jak np. bukowanie lotów zespołom, praca pani księgowej, druk plakatów, opasek, koszulek itd.  Zależy nam też na tym, aby każdego było stać kupić karnet, więc zaczynamy od naprawdę niskich cen stopniowo je podnosząc, jednak i w dniu festiwalu nie są one jakieś zawrotnie wysokie. Na nasz festiwal można też otrzymać wejściówkę za przekazanie 1% podatku. Byliśmy pionierami w rozdawaniu wejściówek w zamian za 1%.
 

Czy macie w planach jakieś konkretne kapele z zagranicy na rok 2020? Może ze sceny północno amerykańskiej? Jakieś oldskulowe grupy, które tam też grają pomimo upływu lat.
 
- Ostatnio zgłoszenia napływają z całego świata, z obu Ameryk też, więc wszystko jest możliwe. Jednak nigdy nie planuję na zapas, poza tą najbliższą edycją, bo w natłoku zajęć i tak zapomnę co planowałem rok wcześniej :).



Jak wygląda sprawa "castingu" nowych, młodych, lub starych ,a nieznanych grup, chcących się zaprezentować na waszym festiwalu?

- Zazwyczaj wybieram kapele ze zgłoszeń, które do mnie napływają prawie cały rok. Czasem sam piszę do jakiejś kapeli która mnie interesuje a sama jakoś się nie zgłasza :). Od paru lat, dzięki wsparciu Radia Bunt, dla młodych zespołów organizujemy przesłuchania w Warszawie  w klubie Mechanik i Ośrodku Kultury Ochoty OKO (wcześniej też były one w Harym Pubie w Białymstoku)  na  „otwieraczy” poszczególnych dni festiwalu, gdzie też nie brakuje zgłoszeń od starych wyjadaczy. Za cały program i skład zespołów odpowiadam ja, aby w razie niepowodzenia nie było na kogo zwalić winy :) 

Czy pomimo to, że robisz z pewną grupą osób bardzo dobrą robotę, to spływa na Ciebie smutna fala bezpodstawnej krytyki? To zawsze towarzyszy ludziom, którzy coś tworzą, działają, dają z siebie wszystko, a mimo to leje się na nich kubłem wymiocin. Czy tak jest też w twoim,(Waszym) przypadku?

- Oj tak, wiele razy spływało na mnie szambo od ludzi, którzy za grosz nie rozumieją zasad działania tej imprezy. Na początku bardzo mnie to bolało, nie potrafiłem zrozumieć czemu ktoś w necie wyzywa mnie od najgorszych za coś, co robię dla frajdy nie krzywdząc tym nikogo. Często też same kapele nie potrafią zrozumieć, że nie jestem w stanie przyjąć wszystkich zespołów,  więc po dwukrotnym falstarcie zgłoszeniowym zaczynają po mnie jeździć jak po dzikiej świni. Ortodoksi nie potrafią zrozumieć, że na festiwalu są przeróżni ludzie o przeróżnych gustach i staram się każdemu z nich sprawić frajdę, lub nie rozumieją, że współpracuję z samorządem, za co obrywam cięgi.  Inni hejtują mnie za przestrzeganie przepisów o imprezach masowych, płacenie ZAiKS, czy nawet zbieranie 1% podatku. Ludzie potrafią zrobić problem z niczego i za wszystko co nie jest po ich myśli wylać gnój na kogoś, kto robi swoje. Miałem jednak czas aby się do tego przyzwyczaić, frekwencja publiczności, która przyjeżdża na festiwal pokazuje, że ci hejterzy to niewielki procent typów z klapkami na oczach i już od dawna nie biorę tego do głowy. Jednak kopiowanie moich zdjęć z facebooka, robienie z nich memów, a co gorsza przeglądanie prywatnych profilów mojej rodziny w poszukiwaniu czegoś, czym później można mnie szkalować i obrażanie mojego syna na jakimś fanpage specjalnie powołanym do tego aby poniżać ludzi coś tworzących w punk rocku uważam za totalne kurewstwo.  Dziwią mnie takie zachowania, bo ja zazwyczaj jeśli mi się coś nie podoba a nie czyni to krzywdy drugiemu człowiekowi przechodzę obok tego obojętnie.        

Czy wasza impreza ma się trzymać jak najdalej od polityki jakiejkolwiek? Oczywiście życie to polityka, codzienność przypomina nam o tym, ale czy na takich imprezach powinna ona występować? Jak uważasz?

- Każdy z nas ma jakieś poglądy polityczne w niektórych punktach zbliżone lub odległe od siebie, jednak obserwując jak polityka dzieli ludzi, często nawet sobie bliskich, postanowiliśmy, że będziemy trzymać się od niej z daleka. To jest przykre jak ludzie dają łatwo podzielić się politykom.  Jedyne na co reagujemy to nawoływanie lub czynienie zła drugiemu człowiekowi lub naturze. Na to naszej zgody nie ma! Żadne skrajności u nas nie przejdą. A poglądy… każdy ma swoje i dopóki nie czyni lub nie namawia do czynienia zła nic nam do tego. Może to w obecnych czasach zabrzmi naiwnie, ale powinniśmy rozmawiać a nie dzielić się między sobą lub, co gorsze, zwalczać. 

Muzyka sama w sobie jest życiem i mocą, jaka by ona nie była. Czy myślisz, że w dzisiejszym czasie punk rock niesie za sobą jakąś rewoltę, bunt, nieprzystosowanie, czy też już wszystko co miał wywalczyć to przeszłość, a dzisiaj, to po prostu konkretny dźwięk ,moc i na tym koniec?


- Punk dla mnie oznacza indywidualizm, oznacza to, że każdy może w każdej chwili wyjść na scenę i zaśpiewać o czymś co go wkurwia lub dotyczy w każdy inny sposób, więc tematów  do poruszania w tekstach nie zabraknie nigdy, przez co  punk może mieć stale rację bytu. Zresztą ja punk widzę nie tylko w muzyce, wszędzie tam gdzie dzieje się coś nowego, ciekawego, gdzie ludzie wyrażają siebie w jakiś sposób albo wyrażają swój sprzeciw, jest jakiś pierwiastek punka. Może obecnie muzycznie nie jest to styl bardzo mocno popularny, ale też i tak naprawdę, poza chwilowymi modami jak chociażby ta z początku lat 90 na punko polo,  chyba nigdy specjalnie mocno popularny nie był. I dobrze,  bo dzięki temu mam przeświadczenie, że obecnie są w nim te osoby, które być powinny.    

Czy ty również za młodu jeździłeś na podobne festiwale? Jeśli tak to jaką widzisz dzisiaj różnicę w ich organizacji, atmosferze i ogólnym odbiorze uczestników.

- Tak, bywałem w Jarocinie i na Róbrege i to te festiwale miały na mnie wpływ jako organizatora. Różnica pomiędzy tamtymi festami a obecnymi jest ogromna i leży przede wszystkim w jakości  sprzętu i dźwięku, też w kontekście oświetlenia sceny, oraz w sprzęcie używanym przez zespoły. Obecnie to jest nie do porównania. Te bajery którymi dysponują kapele i firmy nagłośnieniowe to przy latach 80. odległe jest o lata świetlne. Także ludzie zajmujący się nagłośnieniem wiedzą co robią, ochrona wie co to pogo i nie traktuje tego jako coś agresywnego. Także sprawność techniczna kapel... Rzadko się teraz zdarzają zespoły nie umiejące trzymać gitar. Każdy wymiata jak potrafi najlepiej w swoim gatunku, przez co mam poważne trudności z wyborem zespołów i.. nieraz to powtarzałem – to, że jakiegoś zespołu nie biorę na festiwal nie oznacza że jest słaby, po prostu nieraz wynika to z braku miejsc czy chęci pomieszania w lineup gatunków, aby było dosyć różnorodnie. Bardzo rzadko odstawiam kapelę na bok bo jest słaba technicznie. 

Punk rock nie umarł, są powody by robić takie imprezy jak Twoja (Wasza), więc co chciałbyś powiedzieć dla młodszego pokolenia, które chce słuchać takiej muzyki i wciąż przyjeżdżać na "Rock na Bagnie"?

 
- No nie umarł i szybko nie umrze. Zapowiedzi jego śmierci słyszę od kiedy pamiętam :).  Jedynie co, to może się on zmieniać i ewoluować, co miało miejsce nieraz na przestrzeni tych lat jego istnienia.  Pamiętajcie młodzieży – punk to indywidualizm i różnorodność, nie kopiowanie czyjegoś wyglądu czy poglądów. To Ty i Twoja własna osobowość jesteście najważniejsi. Nikogo nie kopiujcie na siłę, bądźcie sobą na przekór tego co mówią o Was inni, macie jedno życie i to Wy macie być z niego zadowoleni.  

Dziękujemy za odpowiedź na te kilkanaście pytań, które mają przybliżyć Twój punkt widzenia dotyczący punk rocka w naszym kraju, oraz sposobu na zorganizowanie imprezy jak "Rock na Bagnie", która to z roku na rok poczyna sobie coraz lepiej.
 

- Również bardzo dziękuję za zainteresowanie. Pozdrawiam i zapraszam wszystkich czytelników Isolations na Rock na Bagnie do Goniądza w dniach 5-6 lipca 2019r.

Więcej o festiwalu i sklep: TUTAJ, TUTAJ oraz TUTAJ

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 8 lutego 2019

Koncertował z Joy Division: John Cooper Clarke zwany bardem z Salford

W dniu 25 stycznia 2019 r. John Cooper Clarke zwany bardem ze Salford ukończył 70 lat (LINK). Urodził się, co nietrudno obliczyć, w 1949 r. w Salford. Ten punkowy poeta, który sobie mówił, iż miał tę przewagę, że kiedy pojawił się punk on wyglądał już jak punk, w swoim mieście doczekał się statusu legendy. 

Debiutował przedstawieniami performance w latach 70-tych. W 1977 roku wydał swoje pierwsze winyle w niezależnej wytwórni Rabid, którą prowadził Martin Hannett, wśród nich była EP-ka Innocents:
Od 1979 roku koncertował z pop-poetą Lintonem Kwesi Johnsonem i dzielił scenę z Sex Pistols, The Fall, Joy Division, The Buzzcocks, Siouxie i Banshee, Elvis Costello i New Order. W 1980 roku jego album Cooper Clarke, Snap, Crackle and Bop, znalazł się na 26 miejscu brytyjskiej listy przebojów (producentem tej płyty również był Martin Hannett). Hannett który był współtwórcą większości podkładów wierszy Clarka, założył nawet zespół go wspierający: The Invisible Girls. Po latach charakterystyczna, chuda postać w butach z czubkami, dżinsach-rurkach, z rozwichrzonym gniazdem czarnych włosów i w czarnych okularach, stała się wyznacznikiem stylu.

W jednym z wywiadów poeta przypominał to, co Tony Wilson kiedyś o nim powiedział: Ja nie zmienię swojego życie w legendę, tak jak Baudelaire, Verlaine i Rimbaud. To nie będę ja, tylko John Cooper Clarke. Było to w czasach, gdy Wilson prowadził Haciendę, wiele lat przed powstaniem filmów Control oraz 24 Hour Party People. W Control Clarke zresztą wystąpił osobiście, ponieważ A. Corbijn uznał, że nikt go nie zagra lepiej niż on sam.


Jak bardzo był częścią kontrkultury lat 80. świadczą nagrania, strzępki gazet i inne artefakty z epoki, np.: program dla młodzieży Something Else w Radio Times i BBC, w którym nadano utwory Joy Division: Transmission i She's Lost Control, wywiad z Tony'm Wilsonem i Johna Cooper Clarke recytującego wiersz na schodach ruchomych w centrum handlowym. Poniżej fragment z recytacją Clarke i występem Joy Division
Dziś John Cooper Clarke jest uważany za jednego z najważniejszych poetów i wykonawców Wielkiej Brytanii. Jego wpływ na wielu młodszych artystów jest ogromny.  Przy obecnej modzie, wręcz obsesji na punkcie fenomenu punkowego lat 70. i 80., John Clarke stał się po prostu postacią kultową.

Arctic Monkeys nagrał cover jego wiersza (Wanna Be Yours), a w 2007 roku, jego najbardziej znany poemat: Evidently Chickentown (który pojawił się także w filmie Control) znalazł się w serialu The Sopranos (Rodzina Soprano). Wiersze Clarke'a umieszczono, obok twórczości Wordswortha i Keatsa, w angielskim sylabusie brytyjskich szkół średnich.

To, co nas jednak najbardziej interesuje, to fakt, że Cooper Clarke regularnie od 1979 r. występował z Joy Division, a nawet wcześniej, bo pojawił się na scenie Electric Circus obok muzyków Warsaw na ich pierwszym koncercie w dniu 29 maja 1977 roku.  Dlatego został poproszony o występ podczas koncertu Ian Curtis Memorial Night w De Effenaar w Eindhoven w dniu 18 maja 2011 r., w 31 rocznicę śmierci wokalisty.
 
John Clarke jest świadkiem wielu interesujących wydarzeń, dlatego dziwne jest, a nawet szokujące, że nikt z dziennikarzy nie zapytał go, podczas wielu wywiadów, o wspomnienia ze wspólnych koncertów z Joy Division, czy o znajomość z Martinem Hannettem, Tonym Wilsonem lub Ianem Curtisem... I dlaczego dotąd nikt nie namówił go do napisania książki o historii punka w Manchesterze? Wprawdzie wydano płytę z wyborem nagrań z lat 1977-1993, na której są także jego recytacje, lecz co książka to książka. 

Hej, ludzie z Manchesteru, pismaki i dziennikarze, ruszcie swoje tłuste tyłki znad biurek i obudźcie się! Inaczej my za was to zrobimy, choć nam za to nie płacą.
Czytajcie nas, codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 7 lutego 2019

Z mojej płytoteki: Blue in Heaven - niedoceniona i mało znana chłodnofalowa produkcja Martina Hannetta

To było pod koniec lat 80. kiedy w moim domu, dzięki znajomej holenderce, wylądował numer magazynu the Rolling Stone. Gazeta jak gazeta, kolorowe ilustracje, pop i rock, ale głownie komercyjny. W zasadzie większość artykułów jałowa, ale znalazłem tam też coś dla siebie. Mały artykulik zatytułowany In the Shadow of U2, opisujący kilka ciekawych zdaniem autora brzmień, wśród nich prezentowany dziś album. 

To były czasy kiedy U2 grali jeszcze muzykę, a zdjęcie zespołu Blue in Heaven, o którym dziś mowa, wzbudziło moje zainteresowanie. Czarne koszule, skóry i obiecujący tekst inspirował do zapoznania się z ich twórczością, również ze względu na nazwisko realizatora nagrań Martina Hannetta, TEGO Martina Hannetta (TUTAJ). 

Winyl kupiłem kilka lat później przez Internet w niemieckim komisie płytowym, wysyłając pieniądze zwykłym listem. Nie zawiodłem się a dzieło zespołu z Irlandii uważam dziś za jeden z najbardziej niedocenionych albumów w historii muzyki. Explicit Material, który nagrali później to zupełnie inna opowieść. Posiadam go w zbiorach i kiedyś może na niego tutaj przyjdzie pora. Ale dziś All the God's Men z 1985 roku.

Zacznijmy od okładki gdzie wśród tłumu wszelkiego rodzaju Ludzi Pana Boga odnajdujemy zespół. Aluzja do Sgt. Pepper jest dość oczywista. Płyta wydana jest ubogo, winyl w czarnej kopercie - zero tekstów. Przy odrobinie szczęścia można dziś go kupić za kilkanaście złotych. Sam jakieś dwa lata temu upolowałem jeden na Allegro, po czym sprezentowałem kumplowi. Bo to zupełnie niesamowita płyta, jak pisałem niedoceniona i nieznana...

Skromna informacja na okładce i nazwisko Hannetta... Artykuł z the Rolling Stone miał tytuł In the Shadow of U2, być może dlatego, że Martin Hannett, legendarny producent płyt Joy Division, był też realizatorem debiutu U2. Mało kto wie, jak bardzo przeżył on śmierć Iana Curtisa. Przez pół roku dzień w dzień płakał godzinami w studio, a po kłopotach i sporach z Tony Wilsonem, Hannett stał się samodzielnym producentem pogrążając się w alkoholu i zażywając coraz więcej heroiny. Ale to inna historia o której jeszcze napiszemy. 

Być może wspomniane kłopoty doprowadziły do tego, że w połowie lat 80. Martin Hannett zrealizował tylko dwa pełne albumy: francuskiej piosenkarki  Armande Altai  i omawiany dziś album Blue in Heaven... 
Album przez niektórych określany jest jako popowy (TUTAJ), ale nie dajmy się zmylić. Ta płyta to kontynuacja tego, co Hannett zaczął z Joy Division. Owszem, jest bardziej popowa, wątpliwości nie ma, ale sznyt Hannetta czyni z niej dzieło, które do komercyjnych zaliczyć trudno. Dzieło zupełnie ponadczasowe. Coś czego wielbiciele chłodnej i nowej fali mogą posłuchać kiedy poszukują ucieczki od dołującego klimatu w stronę lżejszą i nieco  bardziej relaksującą.
Płytę otwiera Sometimes i tutaj lekkie rozczarowanie, moim zdaniem jeden ze słabszych utworów. Zapowiada się na jakąś dyskotekę, i swego czasu traktowałem tą piosenkę jako swoistego rodzaju żart zespołu. Kiedy wybrzmi panowie pokazują, że są dorosłymi chłopcami i zaczyna się poważne granie. The big beat bowiem już od pierwszych taktów, zanim zacznie się nostalgiczny śpiew Shane O'Neilla, ukazuje nam muzyczny znak wodny Martina Hannetta. Wysunięty bas, i efekty specjalne, a przede wszystkim gitary wprowadzają ciekawy nastrój. Napięcie narasta a później jest już zupełnie poważnie. Bo jest It's Saturday - jedna z najbardziej mrocznych piosenek i jednocześnie najlepszych na płycie. Nostalgia, smutek i efekty jakimi emanuje pokazują majstersztyk Hannetta. I tak już jest do końca albumu... Old Ned też z efektami, nieco szybszy a po nim już znakomity All You Fear zamykający pierwszą stronę albumu.
Strona druga zaczyna się mocnym akcentem: Julie Cries który przechodzi w kolejne doskonałe arcydzieło - Like a Child. Jeden z najlepszych utworów na płycie, znakomita piosenka o uczuciach i powrocie do świata dzieciństwa. In Your Eyes ze świetnym gitarowym wstępem i ciekawym tekstem to początek końca bowiem po nim przychodzi nostalgiczny Slowly kończący ten doskonały album. Bo wybór drogi, tej właściwej drogi zawsze stanowi problem, bowiem przecież nigdy nic nie wiadomo...


O zespole jeszcze do niedawna nie było w sieci żadnych informacji, ale na szczęście obecnie możemy dowiedzieć się nieco więcej. Irlandczycy bowiem postanowili stworzyć projekt internetowy Irishrock (TUTAJ).
Dowiadujemy się z niego, że grupa była aktywna w latach 1982-1989, i tworzyli ją wspomniany powyżej Shane O'Neill (gitara, śpiew), Eamonn Tynan (gitara), Declan Jones (bas) i Dave Clark (perkusja). Na wspomnianej stronie można znaleźć zdjęcia wszystkich wydawnictw zespołu, oraz stwierdzenie, że niewiele dziś o grupie wiadomo, co nie jest wielkim odkryciem... Przy okazji można się nieźle uśmiać. Wspomniana strona bowiem, poleca zapoznanie się z opisem kariery zespołu z przewodnika Trouser Press (TUTAJ) gdzie można przeczytać: 

Although this young Irish quartet debuted on 45 with a fiery guitar anthem ("Julie Cries"), an inappropriate choice of producer (Martin Hannett) for their first album turned them into bass-heavy doom mongers. A remix of the single on All the Gods' Men tells the whole sordid tale. A little light does shine through in "Sometimes," "The Big Beat" and "In Your Eyes," but Hannett's lush atmospherics detract from, rather than complement, the effort. 

Durnie są wszędzie, chciałoby się powiedzieć...

Kiedyś wiele lat temu zapytałem znajomego Irlandczyka co dzieje się z Blue in Heaven. Podobno grają do przysłowiowego kotleta w jednym z pubów w Dublinie, skąd pochodzą...

A nam, zwykłym zjadaczom chleba pozostało już tylko wyrazić żal, że tak doskonały zespół został niedoceniony, że zmarnowano taki potencjał. 

Na szczęście pozostał po nich ten doskonały album...    


Blue in Heaven - All the God's Men, Island Records 1985, Realizacja nagrań: Martin Hannetttracklista: Sometimes, The big beat, It's  Saturday, Old Ned, All You Fear, Julie Cries, Like a Child, In Your Eyes, Slowly.

Pełna dyskografia grupy jest TUTAJ.

Koncertu zespołu z 1985 roku można posłuchać TUTAJ.  

Więcej o nich TUTAJ.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.  
 

środa, 6 lutego 2019

New Order kochają Ennio Morricone

Niedawno w naszych newsach można było obejrzeć wideo z szokująco-rozbrajającym przyznaniem się Petera Hooka do wykorzystania tematu muzycznego autorstwa Ennio Morricone w jednym z hitów New Order (TUTAJ).

Gdy przyjrzeć się bliżej (a właściwie uważniej posłuchać) to okazuje się, że z twórczości tego włoskiego kompozytora muzycy New Order czerpali cały czas. Miało to swoje źródła w fascynacji Bernarda Sumnera i Petera Hooka twórczością Morricone jeszcze w dzieciństwie, czemu zresztą nie ma co się dziwić, bo westerny oglądali wszyscy, a te w reżyserii Sergio Leone z muzyką Ennio Morricone robiły piorunujące wrażenie na każdym, niezależnie od tego czy mieszkał w Macclesfield czy gdzieś w Polsce

Tak je zapamiętał na przykład Bernard Sumner: Nigdy wcześniej nie widziałem takiego filmu jak „Dobry, Zły i Brzydki”, a co więcej, nigdy wcześniej nie słyszałem czegoś podobnego. Od najmłodszych lat lubiłem patrzeć co i jak jest zrobione i bardzo podobał mi się sposób w jaki został zrobiony ten film: został nakręcony w bardzo dziwny sposób, z potężnymi zbliżeniami. Uwielbiałem to, tę niejednoznaczność, że nie wiadomo było, kim był ten zły człowiek, bo wszyscy byli źli, nie było dobrego faceta - do tej pory w tych wszystkich kowbojskich filmach Johna Wayne'a, były czarne kapelusze i białe czapki i było jasne. Aż nagle przyszedł Sergio Leone i zrobił te wywrotowe filmy, które złamały wszystkie zasady. Były bardziej realne niż wszystko, co było wcześniej; widać było pot i kurz i prawie czuło się palące słońce. Dialogów było niewiele, a ogromne partie filmu składały się z długich chwil ciszy. Zachodnie westerny Leone były również inne, zabawne, odznaczały się dziwnym, mrocznym humorem, ale tym, co naprawdę mnie w nich poruszyło, to ścieżka dźwiękowa Ennio Morricone. Ten prosty motyw gwizdka, twangy gitarowe, to brzmienie, wycie partii wokalnych niczym kojota, efekt echa, świetne pauzy między nutami, idealnie pasujące do kadrów filmowych, które były dramatyczne, to było tak niesamowicie sugestywne, i kochałem to. Wyszedłem z kina i od razu poszedłem zapolować na album z soundtrackami. Oczywiście nie było wtedy internetu, więc znalezienie go zajęło mi trochę czasu, ale kiedy go dostałem - w HMV w Manchesterze - pomyślałem, że będę go odtwarzał od czasu do czasu. Kupiłem też ścieżki dźwiękowe do Fistful of Dollars i A Few Dollars More, jednego albumu z jednym filmem z każdej strony i nie mogłem przestać słuchać tej niesamowitej muzyki. Wyglądało to tak, jakby ktoś, kto nie był zainteresowany muzyką, zainteresował się czymś, co się w niej znajdowało. Okazało się, że Hooky tak samo interesował się muzyką, jak ja, i zazwyczaj puszczaliśmy płyty w domach (często byliśmy w domu Gresty'ego, ponieważ jego tata pracował w Cadbury's i mógł mieć ogromne ilości ciastek z płatkami). Zaczęliśmy chodzić razem do klubu młodzieżowego, jeżdżąc na moim skuterze, z Hookym na plecach. Pamiętam, że pewnego razu pomyśleliśmy, że spróbujemy zaimponować dziewczętom stojącym przed klubem młodzieżowym, czekającym na wejście. Hooky jak zwykle wspiął się na moich plecach, a ja zwiększyłem moc silnika i zamierzałem wyskoczyć z trawiastego pagórka poza klubem coś na wzór Salforda Petera Fondy i Dennisa Hoppera w Easy Rider, ale tylne koło zaczęło się kręcić, motocykl wystrzelił spod nas i obaj znaleźliśmy się w tej wielkiej błotnistej kałuży. Tuż przed tymi wszystkimi dziewczynami. (Bernard Sumner, Chapter and Verse - New Order, Joy Division and Me, Thomas Dunne Books/St. Martin’s Press, 2014, s. 38)
 
Według słów Hooka Blue Monday, wydany jako 12-calowy singiel 7 marca 1983 roku przez Factory Records, a później jako 7-calowy singiel przez Tonpress w 1985 roku, oparty jest na riffie wyciętym z muzyki Ennio Morricone do filmu Za kilka dolarów więcej (A Few Dollars More). Konkretnie chodzi o utwór znany pod nazwą  La resa dei conti:

Zresztą o tym fakcie Peter Hook mówił już wcześniej, w wywiadzie do gazety Guardian z 24 lutego 2006 r., gdzie bez żenady wyjaśnił jak to się stało: Ukradłem riff z Ennio Morricone. Bernard zaczął [śpiewać] przyciszając głos. Nie chodziło o Iana Curtisa; chcieliśmy, żeby to było jasne. Czytałem o Fats Domino. Miał piosenkę "Blue Monday" i był to poniedziałek, a wszyscy byliśmy nieszczęśliwi, więc pomyślałem: "Och, to całkiem trafne" (TUTAJ).
 

Słowa do piosenki Bernard Sumner podobno napisał pod wpływem LSD, zresztą podobnie działała reszta zespołu, który w ten sposób radził sobie w tamtym czasie ze stratą wokalisty Iana Curtisa. Peter Hook skomentował to później, Nie sądzę, aby było co opowiadać o tekście, jeśli mam być brutalnie szczery! Inna wersja genezy tytułu największego hitu New Order mówi o tym, że zespół wziął nazwę od ilustracji z książki Kurta Vonneguta Śniadanie Mistrzów, którą czytał wtedy Stephen Morris, zatytułowanej Żegnaj czarny poniedziałku.
Kolejnym utworem, który w zasadzie został zapożyczony z kompozycji Ennio Morricone jest Elegia, żałobny utwór instrumentalny z 1985 roku napisany na cześć Iana Curtisa, wydany na Low Life. Jest kompilacją dwóch tematów muzycznych Morricone: La resa dei donti oraz As a judgement będącym fragmentem ścieżki dźwiękowej do filmu Pewnego razu na Dzikim Zachodzie (Once upon a time in the West). Wystarczy porównać:


Echa muzyki Morricone są także łatwe do wychwycenia w albumie The Republic z 1993, szczególnie w Ruined In a Day:


Trzeba przyznać, że muzycy z New Order nigdy nie ukrywali źródła swoich zapożyczeń. Do tego stopnia, że niektóre koncerty rozpoczynali od odegrania Se sei Qualcuno è Colpa mia z filmu My Name is Nobody. Stało się tak  np. w 2006 r. w Brazylii i w 2014 r. w Bill Graham Civic Auditorium, w San Francisco...

 
Wychodzi na to, że wszyscy lubimy tylko te piosenki, które znamy... 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.