sobota, 22 grudnia 2018

Z mojej płytoteki: W rocznicę śmierci Grzegorza Ciechowskiego, Nowe Sytuacje Republiki ze szczególną dedykacją


Niesamowity czas i niesamowita płyta. Pamiętam kiedy pierwszy raz o nich się dowiedziałem. To był magazyn muzyczny i okładka z nimi z tytułem - Republika - Ożywczy Rock. Magazyn nazywał się Non Stop a był to czas komuny wiec druk był podłej jakości. Słowo ożywczy było tak wydrukowane, że litera o wyglądała ja c i zastanawialiśmy się co to jest cżywczy rock.
To musiał być grudzień 1980 bo kojarzy mi się że wtedy bardzo przeżywaliśmy śmierć Johna Lennona, a kilka miesięcy wcześniej powiesił się wokalista Joy Division, Ian Curtis. Później pojawiła się ta płyta. W naszym mieście jako pierwszy miał ją Marcin, wiadomo brat górnik bardzo dobrze zarabiał i miał zawsze wszystkie nowości muzyczne, tym bardziej że Nowe Sytuacje kosztowały co najmniej pięć razy więcej niż inne płyty. Przyniósł ją do mnie do domu i z adaptera  przegraliśmy ją na kilka kaset. 

Pierwsze wrażenie było powalające. Płyta została wydana na doskonałej jakości papierze, mało tego na krążku miała ten niesamowity nadruk. W środku rozkładane teksty, a na okładce pełno artefaktów, jak choćby napis Republika 1, czy ta wspaniała republikańska flaga którą wielu z nas nosiło dumnie na odznakach.






 
Znałem Grzegorza Ciechowskiego, byłem nawet u niego w domu w Toruniu. Mieszkał wtedy w wieżowcu na osiedlu Rubinkowo z żoną i mamą. Jeździł małym, zielonym Chryslerem Simca. Wiele razy rozmawiałem z nim przez telefon, miał wtedy czas dla nas fanów i nieraz kilkadziesiąt minut opowiadał nam o Vonnegucie i the Stranglers, którymi się pasjonował. Później, kiedy Republika odniosła gigantyczny sukces kontakt się urwał, a mi pozostały po nim Nowe Sytuacje z autografami  członków zespołu i tomik wierszy jakie wydał z czasów studiów w Toruniu.



Tych autografów mam tak wiele bo zawsze gdy ich spotykałem to je brałem, na karteczkach, kartkach a nawet na plakacie własnego autorstwa który jako ksero rozdawałem gdy nie byli jeszcze tak znani, przypadkowym ludziom żeby zainteresować ich tą niesamowitą muzyką.


 
Pamiętam występ w Jarocinie, czy kiedyś wspólne stanie z gitarzystą Zbigniewem Krzywańskim w kolejce po jakieś bilety, i miłą rozmowę fana ze skromnym gitarzystą.

Ta płyta zrewolucjonizowała polski rock. Ciechowski pokazał że można być antysystemowym, bezkompromisowym a komuna nie zmiękczyła go nawet powołaniem do wojska. Syberia jednak nie wygrała...
Grzegorz Ciechowski nie żyje, dziś mija 17-ta rocznica jego śmierci (pisaliśmy o niej TUTAJ i TUTAJ). Nie ma już Republiki.
 
Ale dla mnie te dwie płyty nagrane w pierwszym składzie, czyli Nowe Sytuacje i Nieustanne Tango pozostaną na zawsze kanonem polskiej muzyki. Zapraszam w podróż i przypominam, że akcja dzieje się rok przed akcją orwellowskiego 1984... Dziś po tylu latach możemy posłuchać i zastanowić się, jak to możliwe, że te piosenki brzmią wciąż tak cholernie świeżo...

Muzyk żyje tak długo, jak długo brzmi jego muzyka. Republika i ich muzyka na zawsze pozostała w nas. 

Komunikaty elektrycznych pań brzmią jak transmisje Iana Curtisa i wprawiają w transcendentny rezonans komórki w naszych mózgach.

A one już zawsze będą drgały w ich rytmie.


Republika - Nowe Sytuacje, Polton, 1983, producent: Andrzej Ludew, Republika, Tomasz Tłuczkiewicz, tracklista: Nowe sytuacje, System nerwowy, Prąd, Arktyka, Śmierć w bikini, Będzie plan, Mój imperializm, Halucynacje, Znak '=', My lunatycy 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 21 grudnia 2018

O tym jak Jean - Michel Jarre odkrył tlen


Tlen, kultowy album Jean-Michel Jarre'a do dzisiaj chyba pozostał niepobitym albumem jeśli chodzi o muzykę elektroniczną. Pamiętam jak kolega Szymon przyniósł winyl, który najpierw skopiowaliśmy na kasety magnetofonowe, by piłować je niemiłosiernie głównie wieczorami gapiąc się w niebo na spadające gwiazdy. 

Mama Szymona sprzedawała w sklepie Pewex. Od czasu do czasu pozwalała nam skopiować jakiś winyl. Dzięki temu Szymon zafascynował nas właśnie Jarrem, Tangerine Dream, Mrillion i Oldfieldem.

To były czasy kiedy niczego nie można było kupić w sklepach, czasem jedynie kasety z nagraniami innych. Kupowało się je za krocie tylko po to aby zamazać własną muzyką, unikając blokad w postaci wyłamanych ząbków wpychając tam papier... Moja kaseta z Oxygene była koloru żółtego... 

Ten album ma szczególne miejsce w historii muzyki, dlatego aż dziw bierze kiedy czyta się historię jego powstania...(TUTAJ)

Muzyk od dzieciństwa interesował się konwersją dźwięku, w młodości w kuchni swojego domu stworzył prowizoryczne studio nagraniowe. Na początku było to tylko kilka gitar i pierwszy syntezator - EMS VCS3. Później pojawił się spowalniacz dźwięku. To na takim prymitywnym sprzęcie i w zupełnie nieprofesjonalnych warunkach komponował kolejne części tego genialnego albumu. Przypomina to nieco fascynacje Martina Hannetta (TUTAJ), legendarnego dźwiękowca Joy Division.

Artysta twierdzi, że znał Autobahn zespołu Kraftwerk (swoją drogą była to jedna z ulubionych płyt Iana Curtisa z Joy Division, na pewno pojawi się u nas w dziale Z Mojej Płytoteki), ale w tamtych czasach, a przypomnijmy że był to rok 1974 (Curtis miał wtedy zaledwie 18 lat) płyta ta brzmiała dość archaicznie i artysta zamarzył o czymś tylko i wyłącznie instrumentalnym i brzmiącym bardziej nowocześnie. Kiedy w galerii zobaczył obraz, który później stał się okładką tej płyty, od razu wiedział że to jest to.
Zadziwia w historii Oxygene coś, co w zasadzie zadziwiać nie powinno. Coś, co każdemu artyście nie może być obce. Stare powiedzenie mówi: jesteś artystą musisz oswoić się z odrzuceniem swoich dzieł. To samo co wcześniej spotkało the Beatles, przez co Decca nie zarobiła kroci, i to samo co spotkało wiele lat później inne zespoły (również Joy Division), spotkało też genialnego Francuza. Swoją drogą, jakie kmiotki zasiadają w tych wytwórniach... Odrzucali ten album wiele razy, nie ma tekstów, nie ma singla, perkusji, nie ma wokalu w rodzimym języku... Jego matka pytała dlaczego na okładce jest czaszka a płyta ma tytuł pierwiastka chemicznego? 

Na ratunek przyszedł Francis Dreyfus, właściciel małej wytwórni płytowej Disques Dreyfus, która zainwestowała w 50 000 egzemplarzy płyty...

Oxygene to trzecia płyta francuskiego multiinstrumentalisty. To płyta uważana za przełomową, bowiem sprawiła, że muzyka elektroniczna trafiła do mass-mediów. Stała się hitem osiągając gigantyczne nakłady piętnastu milionów egzemplarzy. Nie ma chyba człowieka który nie kojarzy Oxygene IV bodajże największego przeboju autora. 

Dla mnie J.M. Jarre to Oxygene, Equinox (opisany TUTAJ) i koncert w Chinach. Może jeszcze Magnetic Fields, może kawałki Zoolok. Słuchając Oxygene zawsze przypominam sobie jak ogromne wrażenie zrobiły na moich kolegach i na mnie charakterystyczne, przechodzące między kanałami, wystrzały w Oxygene II. Ostatni utwór zawsze będzie kojarzył mi się z Bałtykiem i wieczornymi spacerami po plaży...   

Zatem idźmy...     




Jean Michel Jarre, Oxygene, Disques Dreyfus, 1976. Producent: Jean-Michel Jarre. Tracklista: Oxygene (Part I), Oxygene (Part II), Oxygene (Part III), Oxygene (Part IV), Oxygene (Part V), Oxygene (Part VI).  

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

czwartek, 20 grudnia 2018

Bauhaus, Delvaux, Ballard i nagie kobiety

Niedawno w serii Z katalogu 4AD, omówiliśmy singiel Dark Entries zespołu Bauhaus z 1980 r. (TUTAJ). Okładkę płyty zdobi fragment obrazu Paul’a Delvaux (1897-1994) Śpiąca Wenus z 1944 r. Ten sam motyw znajduje się na okładce krążka Deep Purple Purplexed z 1998 r. Jest tam kobieta ubrana w suknię z epoki fin de siècle’u, w kapeluszu, pogrążona w rozmowie ze stojącym przed nią szkieletem i gestykulująca z wdziękiem. Oboje znajdują się na dziedzińcu czy placu zabudowanym kolumnowymi portykami starożytnych budowli, gdzieś u podnóża nagich i niebieskich w świetle księżyca gór. Na obrzeżach placu klęczą rozpaczliwe, nagie postacie… Na dalszych partiach obrazu Delvaux jest pozłacane łoże, na którym śpi naga kobieta, zaś ułożenie jej ciała, przywodzi na myśl renesansowy obraz pędzla Giorgione.

U jej wezgłowia sofy stoi naga niewiasta z dramatycznie wyciągniętymi do góry rękami, niczym płaczka w żałobie. Obraz oświetla zimne światło księżyca, mimo, że jest nów. Ze wspomnień malarza wiadomo, że namalował to dzieło w Brukseli podczas II wojny światowej.  Niepokojąca erotyka, którą płótno emanuje, była podobno spowodowana strachem, jaki towarzyszył mu podczas każdego nocnego bombardowania. Jak już wspomniano, to co rzuca się głównie w oczy na obrazie - a co pominął autor okładek do płyt obu zespołów jest naga Wenus leżąca, pomiędzy szkieletem a ubraną kobietą, w niedbałej pozie na sofie o złoconych ramach i bordowym obiciem, z głową na jedwabnej poduszce. 

Lecz kim jest szkielet? I dlaczego większość widzów od razu przyjmuje, że jest to szkielet mężczyzny? A może ożywiony szkielet nie symbolizuje śmierci, ale życie? Wenus leży z przymkniętymi oczyma. Czy śni czy tylko marzy? Może marzy o uwięzieniu śmierci? A może chce umrzeć, zasnąć na zawsze i nie słyszeć lamentów nieszczęśników? 

Uśpiona Wenus każe nam myśleć o uwodzeniu śmierci, bo szkielet wydaje się być zafascynowany dziewczyną w sukni, która uosabia Młodość. W ten sposób Piękno i śmierć są konfrontowane ze sobą stojąc twarzą w twarz...  Andre Breton, zafascynowany obrazem zauważył, że Delvaux czyni ze wszechświata królestwo zawsze tej samej kobiety, która panuje na wielkich przedmieściach serca, gdzie stare młyny flandryjskie obracają perłowy naszyjnik w metalicznym świetle.
 
Surrealistyczny obraz Paul’a Delvaux jest jednym z wielu jego prac. Są na nich zawsze te same motywy – nagie kobiety, szkielety, mężczyźni w melonikach, lampy naftowe, starożytne budowle… Co one oznaczają? Do końca nie wiadomo, tak samo jak nie wiadomo, czy w ogóle cokolwiek oznaczają, bo może są tylko estetycznymi elementami tworzącymi ładną kompozycję.
 
Nie na każdym obrazie Delvaux kobiety są nagie.  Te z obrazu La Villa de las Sirena są ubrane. Sine na twarzy i w niebieskawych sukniach siedzą rzędem w bezruchu i myślą. Rzeźbami Skrzydlatych Syren zdobiono niegdyś nagrobki zmarłych, bo wierzono, że będą im śpiewać po wieki żałobne pieśni. Podobno, gdy dusza ulatywała z grobu przemieniała się w ptaka, na którego czyhały Skrzydlate Syreny. Do końca nie wiedziano czy po to by wzbić się w powietrze i uderzyć na żywych, czy po to by żyć dalej razem nimi w wieczności? I oto Syreny siedząc czekają na swojej wyspie. Są samotne i rozpaczliwie smutne, bo wciąż muszą powtarzać to samo - wabić żeglarzy i ich uśmiercać. Oczekują niczym szwadron na swe ofiary, nie zaznając radości i ukojenia. A może pragną być kochane? Są piękne i młode, lecz co z tego, skoro są samotne.
Na twórczość Delvaux wpłynęły prace wielu artystów: Salvatore Daliego, Giorgio Chirico, Rene Magritte (o którym pisaliśmy TUTAJ). Z kolei obrazy Delvaux odcisnęły piętno na twórczości wielu malarzy lecz nie tylko, również artystach z innych dziedzin sztuki. Na przykład zainspirowały japońską kompozytorkę Toru Takemitsu, do napisania w 1983 r. utworu symfonicznego z 1983 roku Do krańca snu (można go posłuchać TUTAJ). 

Pisarz J.G. Ballard (o którym pisaliśmy wielokrotnie TUTAJ), ulubiony pisarz Iana Curtisa  miał wręcz obsesję na punkcie obrazów Delvaux. Nawiązał do nich w wielu swoich powieściach.
W wywiadzie przeprowadzonym w 29 styczniu 1994 roku tak o nich mówił: Zawsze byłem wielkim wielbicielem belgijskiego surrealisty Paula Delvaux, a około sześć czy siedem lat temu, dzięki Empire of the Sun (Imperium Słońca), miałem trochę wolnej gotówki. Moją pierwszą myślą było kupić Delvaux, ale niestety odkryłem, że jego ceny przeniosły się do stratosfery. Wszystkie obrazy zbliżały się do miliona funtów. Wtedy przyszło mi do głowy, że zamiast kupować istniejące prace Delvaux, mógłbym zapłacić artyście za zrekonstruowanie dwóch jego obrazów, które zostały zniszczone podczas II wojny światowej, z czarno-białych fotografii, które są. I to zrobiłem. Słyszałem o amerykańskiej artystce, Brygidzie Marlin, i zapytałem ją: "Czy byłabyś gotów przyjąć zlecenie na namalowanie obrazów, na ich rekonstrukcję?" Zgodziła się, a teraz są moją największą dumą. Jeden z obrazów nosi nazwę The Violation, a drugi nazywa się The Mirror. The Violation, jak sądzę, jest moim ulubionym. To rodzaj wymarzonego krajobrazu zaludnionego przez nagie lub półnagie kobiety, które kuszą widza, zapraszając go do swojej magicznej domeny. Siedząc przed tym obrazem, czuję, że chciałbym przyjąć ich zaproszenie. Myślę, że w pewnym sensie już wszedłem w obraz i żyję z tymi wspaniałymi kobietami LINK.
Ballard mylnie sądził, że oba obrazy Delvaux zostały zniszczone. W swojej biografii The Inner Man John Baxter podał, że przynajmniej jeden z nich ocalał i został sprzedany na aukcji dzieł sztuki Christi w 1999 roku. Jego prace teraz znalazły swoje miejsce w kulturze pop, bo ich dekadencka i oniryczna aura doskonale wpisuje się w charakter muzyki post-punk i cold-wave.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 19 grudnia 2018

Niesamowite fotografie Carmine Chiriaco: zamrożone w krysztale urywki życia wielkiego miasta ilustrowane muzyką Klausa Schulze

Carmine Chiriaco mieszka z Rzymie a fotografią zajmuje się profesjonalnie od 2004 roku. Fascynuje go sceneria wielkiego miasta, a w swoich zdjęciach umiejętnie miesza ze sobą kilka technik, zwłaszcza ujęcia wieloklatkowe i długoczasowe, co z pozoru sprawia wrażenie chaosu, jednak na prawdę jest bardzo uporządkowane.

W wywiadzie udzielonym TUTAJ opowiada, że jest samoukiem. Stara się używać fotografii jako metody, za pomocą której w swoisty sposób ogląda rzeczywistość. Z wykształcenia jest ekonomistą  i taki zwód aktualnie wykonuje. Wiele czasu poświęca na przebywanie z przyjaciółmi, lubi czytanie, kino, teatr, jak i współczesny balet. 

Jego zdaniem fotografia jest czymś wykraczającym poza pamięć, fotografia jest życiem. Inspiruje go oglądanie wystaw fotograficznych, ale także wiele serfuje w Internecie czerpiąc inspiracje z prac innych. Stara się, poprzez zastosowanie unikalnej techniki, aby jego zdjęcia były niepowtarzalne i rzeczywiście, tak aby poza nim, nikt inny nie był w stanie wykonać ich ponownie. Jednym z jego największych marzeń jest wystawienie swoich prac na jakiejś znaczącej wystawie. 

Wiele podróżuje stąd na jego zdjęciach widzimy całą gamę miast. Oczywiście zdjęcia są przez niego obrabiane, a wśród ulubionych programów wymienia Photoshop. Jako swoje źródła największych inspiracji wymienia prace Henri Cartier-Bressona. Był to legendarny fotograf żyjący an początku XX wieku, który dzisiaj uważany jest za ojca fotoreportażu. Prace Alex Webba z kolei nauczyły go jak w swoich dziełach używać koloru, światła i emocji. Trzecim najbardziej inspirującym go artystą jest Grant Legassick -  ojciec fotografii wieloujęciowej, a spośród jego prac za najbardziej inspirującą uważa dzieło Odyseja











Kiedy pierwszy raz zobaczyłem zdjęcia Carmine Chiraco pomyślałem o muzyce Klausa Schulze, a dokładnie o dość nostalgicznej suicie The Crystal Returns. Przynajmniej dla mnie te ujęcia są światłem uwięzionym w zakamarkach kryształu. Rozmazane, jakby właśnie ktoś patrzył na miasto przez specjalną krystaliczną lunetę. Mistrz Schulze, zwany Beethovenem syntezatorów zamieścił ten utwór na albumie koncertowym Big In Japan, przynajmniej ta jego wersja jest moim zdaniem najlepsza. 

Tak jak muzyka we wspomnianej suicie, która zmienia się od początkowo monotonnej do dość ponurej, by około 19 minuty przejść do zupełnie dynamicznej, tak zmieniają się klimaty na zdjęciach Chiraco

Jak światło błądzące w krysztale...

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Klaus Schulze - The Crystal Returs, z albumu: Big In Japan, Live in Tokyo 2010, Captain Trip Records, Producent: Klaus Schulze       

wtorek, 18 grudnia 2018

Z mojej płytoteki: The Covenant, The Sword, and the Arm of the Lord zespołu Cabaret Voltaire, czyli psychodeliczny cyberpunkowy industrial

Dzisiaj album wyjątkowy. Zespół, który zaczynał w Factory Records, i który koncertował z Joy Division (LINK). Zespół, który w 1985 nagrał, moim zdaniem, zupełnie niesamowity album: The Covenant, The Sword, and the Arm of the Lord, co w wolnym tłumaczeniu oznacza: Przymierze, Miecz i Ramię Pana. Chociaż okładka albumu nic na temat żadnej z tych trzech rzeczy  nie mówi:
Okładka zaprojektowana została przez Neville'a Brody. Artysta ten współpracował z zespołem podczas projektowania okładek ich innych płyt, poza tym jest znany w branży muzycznej ze współpracy z Depeche Mode czy Level 42. Okładka prezentowanej dziś płyty nawiązuje raczej do czegoś w rodzaju celownika, co powtórzone jest także na wewnętrznej kopercie w którą zapakowana jest płyta:
Ogólnie wątek celownika (różnych jego form) pojawia się na wszystkich obrazach z okładki. Warto wyjaśnić, że tytuł płyty bezpośrednio nawiązuje do faszystowskiej organizacji terrorystycznej, działającej w USA w latach 1971-1985. 

Na płycie mamy 10 piosenek. I tutaj narodziły się poważne kontrowersje wydawnicze, bowiem zawarto fragmenty przemówień Charlesa Mansona, oraz odgłosy delikatnie mówiąc, rozkoszy cielesnych... Numer z Mansonem powielały później inne zespoły jak choćby Paradise Lost.
Muzycznie płyta jest kompletnym odlotem. Mamy do czynienia z czymś, co śmiało można nazwać cyberpunkiem. Muzyka przeplatana jest z odgłosami miasta, wypowiedziami, dziwnymi dźwiękami i odgłosami. Kiedyś czytałem że podczas koncertów Cabaret Voltaire ludzie dostawali zawałów serca...

Niestety album nie jest dostępny w całości na YT. Ale są dostępne niektóre utwory. Jak choćby otwierający płytę L21ST, mówiący chyba wszystko o klimacie wydawnictwa: 


Po nim następuje płynne przejście do kolejnej piosenki - I want you. Niejednoznaczny tekst, komentowany dość szeroko, co zresztą podkręciła wypowiedź lidera zespołu Richarda Kirka...

Freak yourself: shake it, shake it
Close the door: shake it, shake it
What to do: shake it, shake it
Just hit the floor: shake it, shake it 

apeluje, czy może zachęca Cabaret Voltaire... Oficjalny teledysk do piosenki zdaje się być naśmiewaniem z konwencji horroru:


Po nim Hells Home - tak wykonywał go zespół w klubie Hacienda rok po wydaniu opisywanej dziś płyty:


Doskonały Kickback, to jeden z moich faworytów na tej płycie. Prosty tekst, ale przy tym bardzo ciekawe brzmienie i muzyczna warstwa eksperymentalna, pełna dziwnych dźwięków, chwilami bardzo nastrojowych:
Pierwszą stronę płyty zamyka ciekawy The Arm of the Lord

Stronę drugą otwiera piosenka, która znowu może wzbudzać kontrowersje... Zresztą posłuchajmy:

       
Natomiast największym hitem, jeśli chodzi o cały album, jest dokonały Motion Rotation:

Ile można w warstwie eksperymentalnej zrobić z dźwiękiem? Po nim Whip Blow... klimaty niczym Yello (TUTAJ), lekko psychodeliczne. 

Płytę zamyka mistrzostwo świata czyli the Web - koktajl muzyczny i jedna z najlepszych piosenek na całym albumie. 

 
Nasuwa się w tym miejscu jedna refleksja. Wiele z zespołów prezentowanych przez nas na tym blogu nie posiada profesjonalnych stron internetowych. Niektóre mają jedynie konta na FB

Czy trudno zrozumieć, że profesjonalna strona z tekstami piosenek, adresem do kontaktu, minirelacjami z występów, czy formularzem kontaktowym, może znacznie ułatwić karierę? W sumie nie ma się co dziwić, skoro nawet Cabaret Voltaire, jeden z najważniejszych zespołów muzyki eksperymentalnej takiej strony nie posiada, a odnalezienie tekstów graniczy z cudem? Nie ma ich także na wkładce płyty winylowej.

A może to specjalne okazywanie swojej undrgroundowości

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Cabaret VoltaireThe Covenant, The Sword, and the Arm of the Lord, Virgin, 1985, producent: Cabaret Voltaire. Tracklista: L21ST, I Want You, Hells Home, Kickback, The Arm of the Lord, Warm, Golden Halos, Motion Rotation, Whip Blow, The Web 

poniedziałek, 17 grudnia 2018

Dostarcz sobie poczucia samotności: niesamowite malarstwo Johna Rogersa Coxa

Życie Johna Rogersa Coxa - malarza i muzealnika - zaczyna się jak bajka. Urodzony w Terre Haute w stanie Indiana w 1915 roku, studiował sztukę u Williama T. Turmana w State High w Indian State Teacher's College. Dzięki protekcji swojego mistrza po 1941 r. został pierwszym dyrektorem nowo utworzonego muzeum w rodzinnym mieście i zgromadził jedną z najlepszych kolekcji sztuki amerykańskiej, po czym stał się znanym malarzem i laureatem wielu krajowych nagród.
 
Jakby dla równowagi jego życie prywatne było równie barwne, lecz pozbawione szczęśliwego, bajkowego zakończenia. W 1947 r. po ośmiu latach małżeństwa rozstał się z żoną, która nie mogła znieść wspólnego życia po śmierci ich małej córeczki, i opuściła Terre Haute. W 1948 roku przeniósł się do Chicago, gdzie zaczął uczyć rysunku w Art Institute of Chicago. W latach 60. ożenił się ze swoją uczennicą, Dionise Kibby, z którą miał córkę Sophie. Zamieszkali w dzielnicy francuskiej w Nowym Orleanie. Pozostali razem do początku lat 80. Wówczas Dionise, jego żona, uznała, że zdradza on symptomy choroby psychicznej i wystąpiła do sądu o ubezwłasnowolnienie męża. Gdy to uzyskała w 1986 r., opuściła go, wcześniej umieszczając w domu opieki w Louisville. Tam Cox zmarł samotnie w szpitalu w 1990 roku. 

Pogrzebem zajął się jego najmłodszy syn z pierwszego małżeństwa Henry, który poznał swojego ojca dopiero gdy sam stał się pełnoletni… Nigdy nie spotkałem ojca, nie mogłem się powstrzymać z ciekawości - opowiadał w jednym z wywiadów o niecodziennych kontaktach z ojcem - Przeglądałem czasopisma, które pokazywały jego prace, zastanawiając się „Kim jest ten facet?” Dla mnie odkrycie człowieka, którego tak wielu ludzi znało, lecz nie chciało rozmawiać o nim, stało się taką niewiadomą jak wynik pasjansa na stole

Taką samą niewiadomą są dla nas jego obrazy.
 
John Rogers Cox wykonał większość swoich dzieł w latach czterdziestych. Malował w sposób szczegółowy i iluzjonistyczny. Wiele jego obrazów można uznać za w pewien sposób surrealistyczne. Tak na przykład jest z jego najbardziej znanym płótnem, namalowanym W 1942 roku (Gray and Gold). 

Chodzi o obraz przedstawiający pola pszenicy pod chmurami burzowymi, który zdobył srebrny medal na ogólnokrajowym konkursie Artists for Victory w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku, a obecnie jest częścią stałej kolekcji w Cleveland Museum of Art.
Według niektórych krytyków amerykańskich ukazuje dramatyczny kontrast między pozytywnymi i negatywnymi siłami natury. Natomiast Cox, w jednym z wywiadów zauważył, że jego obraz jest cichy i monotonny jak szepczący dźwięk o tej zadziwiającej jakości jaką ma dobra muzyka, jak ocean. Daje ci poczucie samotności.
Inne dzieło Coxa Biała chmura (White Cloud), ukazuje suchy i opuszczony krajobraz z porzuconym pługiem na pierwszym planie i wiejskim domem w oddali. W górze biała chmura potencjalnie ciężka od deszczu jest znakiem nadziei na lepszą przyszłość. 

Podobnie skonstruowane są jego kolejne obrazy: na rozpostartych polach porośniętych pszenicą, oddaną ze szczegółami, lecz stojącą sztywno w bezruchu, widać ślady obecności ludzkiej. Lecz wszystko na nich trwa w ciszy i jest niezmienne. Obrazy w pełnych kolorach wydają się być pełne optymizmu - oto mamy złote dorodne łany zboża, które ktoś zaczął zbierać. Lecz ten bezruch który na nich panuje, brak jakiegokolwiek podmuchu wiatru, nieobecność ludzi - przy dłuższym oglądaniu zaczyna niepokoić. Co właściwie stało się z właścicielem porzuconego pługa? Dlaczego nikt nie kręci się przy budce oklejonej reklamami? Gdzie jest rolnik, który zacząć ścinać zboże? Cisza na obrazach zaczyna złowieszczo dzwonić…. 

Cox kiedyś powiedział, że dobre malarstwo daje tajemniczą przyjemność, której nie można do końca określić, ponieważ malarz, poprzez uczciwość i ciężką pracę, w rzeczywistości odmalował swoją osobowość w ukazanym temacie oraz każdego człowieka, jego charakter, duszę lub człowieczeństwo. Wszystko co zawiera się w tym słowie. Jest [on] czymś w rodzaju zagadki... W każdym razie dobre malarstwo jest zagadkowe. Żadne dobre malarstwo nie jest całkiem zrozumiałe i przejrzyste, nigdy.


Choć był znany przede wszystkim z pejzaży, w latach pięćdziesiątych Cox wykonał kilka aktów, zazwyczaj zestawionych z zimnymi, misternie skonstruowanymi maszynami i osadzonymi w miejskim otoczeniu. Wiele z tych prac przedstawiała jego drugą żonę, Donise Kibby, która była modelką i studentką w Instytucie Sztuki w Chicago, gdzie pracował artysta. Jeden z nich: Seated Nude pozostaje w dużej mierze zagadkowy dla widza. Obraz przedstawia monumentalne wręcz ciało siedzącej kobiety zestawione z różnymi komponentami maszyn, biomorficznymi formacjami skalnymi i opustoszałymi miejskimi kamieniczkami. Kobieta po prostu siedzi tyłem do widza w tym dziwnym otoczeniu i niedbale jedną ręką przeczesuje długie włosy, jakby zupełnie nieświadoma tego, gdzie się znalazła. Uderza bogactwo malutkich detali widocznych w obrazie Coxa, od starannie wyretuszowanych odcieni ciała po układ mechanicznych form, co wyraźnie pokazuje imponujące możliwości techniczne artysty. Każdy aspekt tego płótna wydaje się być ostry, żywy aż lśniący.

Wydaje się, że Cox eksperymentował z estetycznymi zasadami surrealizmu tworząc obrazy niczym ze snów i podświadomości. Choć jego syn podaje całkiem prozaiczne powody powielania przez jego ojca tematu pola zboża w kolejnych obrazach. Jego rysunek był wspaniały przez całe życie. Jego technika była nieskazitelna, a on był pracowitym wyrobnikiem. Jednak jego obrazy olejne były zwykle powtórzeniami jego wcześniejszych pól pszenicy i motywów chmurowych. Nie miał dużo pieniędzy i musiał sprzedawać sztukę, aby przeżyć. Wiedział, że takie prace mogą przynieść pieniądze


Jakiekolwiek były pobudki malarza, jego obrazy są absolutnie niezwykłe, pełne ciszy, przykuwające uwagę i budujące nastrój zależny od dnia, zmienny, niczym wygląd chmur na horyzoncie.
 
Od śmierci Coxa jego sześć lub siedem obrazów z lat 40. XX wieku nadal zajmuje w świecie sztuki bardzo wysoką pozycję. Założone przez Coxa Muzeum Swope, jest obecnie uważane za jedno z 10 najlepszych muzealnych muzeów miejskich w Stanach Zjednoczonych.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 16 grudnia 2018

Kto jest autorem niesamowitych czcionek na okładkach płyt Joy Division?

Obraz na okładce albumu Closer Joy Division (pisaliśmy o niej TUTAJ) to zdjęcie  francuskiego fotografa Bernarda-Pierre'a Wolffa (o którym także już pisaliśmy TUTAJ).


Przypominamy tylko, że zdjęcie wykonane w 1978 roku na Cmentarzu Staglieno w Genui ukazuje jeden z nagrobków, na którym wyrzeźbiono Opłakiwanie Chrystusa. Fotografię z neoklasycystyczną rzeźbą uzupełnia typografia oparta na alfabecie rzymskim z II wieku. Oba elementy połączone lśniącą bielą tła tworzą całość pełną prostoty i szlachetności, podkreślającą powagę muzyki. Na froncie pod ilustracją pojawia się tylko nazwa albumu a nie zespołu, ten umieszczony jest z tyłu, pośrodku okładki. U dołu jest tam nazwa wytwórni, a w środku, na obwolucie płyty (sleeve) są tytuły utworów, nazwiska autora zdjęcia z okładki, grafików (Peter’a Saville, Martyn’a Atkins) i nazwy drukarni. 


Dodatkowe znaczenie przydała okładce tragedia jaką była samobójcza śmierć wokalisty zespołu, Iana Curtisa, która miała miejsce w czasie produkcji albumu. Wytwórnia, jak i projektanci zostali oskarżeni o wykorzystywanie tragedii, bo zdecydowali się nie wycofywać dzieła, które zostało zaakceptowane przez cały zespół jeszcze przed śmiercią Curtisa

Okoliczności wydania płyty zwróciły na nią uwagę nie tylko fanów ale także grafików i projektantów na całym świecie. Tymczasem liternictwo użyte tu przez Peter'a Savilla, autora projektu płyty (o którym również pisaliśmy kilka razy TUTAJ), stosowane było również w innych okładkach płyt tego samego zespołu. Typografia klasycznego kroju pisma znajduje się na singlu Atmosphere (pisaliśmy o nim TUTAJ), podobnie zaprojektowanym do Closer, czyli ze zdjęciem na białym tle okładki opatrzonym w tym przypadku tylko nazwą zespołu, również pisanym pismem kapitałą rzymską. Wewnątrz mamy już zupełnie inne pismo. 

Ten sam rodzaj liternictwa co na Closer pojawia się jeszcze na singlu Love Will Tear us Apart, w wersji z czerwca 1980 r. Jest na nim podobnie jak na Closer fotografia rzeźby, lecz na czarnym, a nie na białym tle.

Niektórzy omawiający twórczość Peter'a Saville podają, że pismem, którego tam użył, był Trajan Adobe, zaprojektowany przez Carol Twombly dla firmy komputerowej Adobe, a oparty na inskrypcji z podstawy kolumny Trajana w Rzymie, postawionej w 113 r. n. e.
Kolumna Trajana pozwoliła na rekonstrukcję sposobu, w jaki Rzymianie tworzyli wielkie litery.  Dokonał tego w latach 30. Edward Catich, który postawił hipotezę, że najpierw litery zostały naszkicowane za pomocą płaskiego pędzla z kwadratową końcówką, czterema czy trzema szybkimi pociągnięciami na każdą literę, co dało charakterystyczne zmiany grubości linii utworzonych przez zmianę przechylenia pędzla. Następnie litery te zostały wycięte w kamieniu w taki sposób, aby dać iluzję cienia przy każdej z liter (w ten sposób powstał tzw. szeryf). Z tym, że pierwsze linie napisu, te najbardziej oddalone od widza, są większe niż te, które są bliżej. Dlatego ta sama litera może różnić się grubością i szerokością, aby zachować prawidłową proporcję w stosunku do innych liter, znajdujących się dalej lub bliżej od widza. Taka symetria i harmonia przekonały Caticha, że alfabet Trajana jest najlepszym krojem liter spośród zaprojektowanych w świecie zachodnim, taką, która najbardziej zbliża się do ideału alfabetu

Jednym z przykładów zastosowania rzymskiego kroju pisma jest Trajan, opracowany przez Carol Twombly dla Adobe Systems i zmodyfikowany do drukowania na papierze. Czcionka ta ma większe szeryfy niż oryginał, litera N jest węższa, a S szersza niż inne. 
Jednak w 1980 r. jeszcze nie było ani przedsiębiorstwa Adobe (zostało założone w 1982 r.), ani Carol Twombly tam jeszcze nie pracowała (rozpoczęła dopiero w 1988 r.).

Zagadkę wyjaśnia sam Saville, który w kilku wywiadach opowiedział o okolicznościach zaprojektowania takiego a nie innego kroju pisma, na zawsze związanego z nazwą Joy Division

Przytoczmy jego wypowiedzi, aczkolwiek są one nieco sprzeczne ze sobą: Malcolm [Garrett, współpracownik Saville'a] miał kopię Pioneers of Modern Typography Herberta Spencera. Jedyną czcionką, którą on nie zinterpretował w swojej pracy, była chłodna, zdyscyplinowana Nowa Typografia Tschicholda i jej subtelność przemówiła do mnie. Znalazłem w niej paralelę dla new wave, która ewoluowała z muzyki punk. Poza tym Malcolm miał książki o designie z początku XX wieku. Miał książki, które obejmowały podstawy projektowania graficznego, jakie znamy. Więc miał książki o Bauhausie. I prace Herbert'a Bayer. I miał książkę z rosyjskimi konstruktywistami. I rewolucję dadaizmu. Nie mieliśmy tego. Była biblioteka, ale nikt z nas nie poszedł tam LINK.

W innym wywiadzie znów powiedział: Patrzyłem na jedno dzieło, na Jana Tschicholda, i patrzyłem na późnego Tschicholda, gdzie jest ten bardzo ścisły neoklasycyzm, i patrzyłem na wierzch książki, na jego konstruktywistyczną pracę. Potem spędzałem weekend w Londynie i wziąłem ze sobą książkę, w której znajdowały się koncepcje Philipa Johnsona na wieżę AT & T w Nowym Jorku, na szczycie 650-metrowego drapacza chmur zaproponował on złamany fronton, jako klasyczne ozdobne zwieńczenie tego drapacza chmur. Pomyślałem: "jeśli Philip Johnson może umieścić złamany fronton na szczycie wieżowca, to ja mogę użyć szeryfa!" LINK

A w jeszcze innym: Wziąłem więc kilka książek, które znalazłem, były to pozycje Piet'a Zwart i Jana Tschicholda, którego Malcolm Garrett nie miał; nikt nigdy nie zabrał tych pozycji z biblioteki uniwersyteckiej. Pomyślałem, że jest to te terytorium, na którym Malcolm się nie pojawił. Zapytałem Tony'ego [Wilsona], czy mogę coś zrobić dla twojego klubu. Powiedział, tak, co? Pokazałem mu kilka zdjęć i powiedziałem, że jeśli coś mogę zrobić, tak to będzie wyglądało tak, że skopiuję to. Tony powiedział, świetnie, zrób nam plakat. I to był plakat Factory z wiosny 1978 roku, i to był bardzo ładny plakat (pisaliśmy i nim TUTAJ). Ukończyłem studia i latem zrobiłem więcej plakatów, grało tam wiele dobrych zespołów. LINK
 
Nieważne już kto jaką książkę przyniósł i kiedy. Jedno jest pewne. Szczególny krój nazwy Joy Division użyty przez Peter'a Saville został przejęty z prac Malcolma Garretta, wówczas studenta, który zaczął projektować okładki dla grupy punków z Manchesteru (głównie grupy Buzzcocks), używając do tego podręcznika  autorstwa Herberta Spencera. Książka zawierała informacje o genezie współczesnej typografii. Jest tam mowa m .in. o tym, że powstała ona nie w wyniku rozwoju branży poligraficznej lecz wywodzi się z malarstwa, poezji i architektury XX wieku, a szczególny wpływ ma na nią twórczość Jana Tschicholda, o którym jeszcze napiszemy.

Obecnie krój czcionki stosowany na płytach Joy Division jest zastrzeżony prawami autorskimi. Typograf Paul Barnes został kiedyś poproszony o odtworzenie czcionki Closer dla reprintu Joy Division wydanego przez Warners w sezonie 2007/8 a nazwanej Roma. To nie jest czcionka, która była użyta w dyskografii Joy Division, ale jest do niej bardzo podobna i każdy może ją kupić TUTAJ.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.