Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Paradiso Amsterdam. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Paradiso Amsterdam. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 22 listopada 2020

Ian Curtis i historia koszulki The Sound and the Fury

Wizerunek Joy Division był przemyślaną, świadomie przyjętą częścią ich estetyki. Opisaliśmy stylistykę zespołu, której naczelną cechą był minimalizm, ogarniający ubiór, wystrój słabo oświetlonych koncertów, ponure zdjęcia i czarno-białe okładki albumów (TUTAJ). W tym konsekwentnym designie mieściły się nawet odstępstwa , takie jak jednorazowo założona przez Iana Curtisa koszulka z nadrukiem The Sound and the Fury (Wściekłość i wrzask) na koncert w Paradiso w Amsterdamie 11 stycznia 1980 (o klubie pisaliśmy TUTAJ a sam koncert można usłyszeć na wydanym bootlegu, który omówiliśmy TUTAJ). Napis był po prostu zacytowanym tytułem powieści Williama Faulknera wydanej w 1929 roku, wyciągniętym z dramatu Szekspira Makbet (Akt 5, scena 5)


Life’s but a walking shadow, a poor player 

That struts and frets his hour upon the stage,

And then is heard no more. It is a tale

Told by an idiot, full of sound and fury,

Signifying nothing.


To życie tylko cieniem jest przelotnym,

Nędznym aktorem, co przez swą godzinę

Na scenie świata pawi się i puszy,

I milknie potem; to opowiadana

Z krzykiem i furią powieść przez idiotę,

Nic nie znacząca.


Koszulka była jednorazowym projektem autorstwa holenderskiej plastyczki Zsa Zsa Linnemann, którą Ian Curtis odwiedził dzień przed występem. Podobno reszta zespołu nie była tym zachwycona, co świadczy, iż wygląd muzyków nie był przypadkowy i musiały istnieć określone przez kogoś ścisłe zasady ich stylu.


Plastyczkę Zsa Zsa Linnemann Ian Curtis poznał rok wcześniej. Przeprowadziła się ona wraz ze swoim chłopakiem Sjefem Somers do Londynu, bo tak byli zafascynowani brytyjskim punk rockiem. Tam chodzili na koncerty i próbowali kontaktować się z muzykami. Udało im się wówczas umówić na spotkanie z Ianem Curtisem, jednak ostatecznie zobaczyła się z nim tylko Zsa Zsa, bo Sjef rozchorował się. I tak Zsa Zsa i Ian Curtis spędzili razem popołudnie i wieczór (tak podał w swojej książce Harold Schellinx, Ultra: opkomst en ondergang van de ultramodernen, een unieke Nederlandse muziekstroming (1978-1983), Amsterdam 2012.). Musiało to być miłe spotkanie, skoro po roku Ian odwiedził Zsa Zsa i pożyczył przygotowywany przez nią na egzamin wstępny do Rietveld Academy projekt, po czym wystąpił w nim na wyjątkowym amsterdamskim koncercie. Wyjątkowym z dwóch powodów: Joy Division wystąpili tam bez suportu, który z niewyjaśnionych powodów nie pojawił się, i W rezultacie koszulka zyskała nieśmiertelność, utrwalona na wielu zdjęciach Lexa van Rossena.



Podobno nie ma przypadków, są tylko znaki… Trzeba przyznać, że fragment monologu Makbeta, z którego zacytowany jest napis na koszulce wyjątkowo pasuje do Iana Curtisa, zupełnie jakby został napisany specjalnie dla niego…

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 18 marca 2020

Z mojej płytoteki: Joy Division - Desperation takes hold, kolejny bootleg tym razem na CD

W dziale Z Mojej Płytoteki przyszła pora na kolejny bootleg Joy Division, który zakupiłem w latach 90-tych na aukcji internetowej. Omawiamy dzisiaj Desperation Takes Hold wydany przez... no właśnie, nie wiemy, bowiem nie nigdzie znaku wytwórni ani jej nazwy. Na okładce nawiązanie graficzne do Closer (TUTAJ), czy późniejszych wersji Love Will Tear Us Apart (TUTAJ), czyli ogólnie sztuki fotograficznej B.P. Wolffa (TUTAJ). Zresztą motyw nagrobkowy jest obecny na okładkach zespołów chłodnofalowych do dzisiaj, i jakby nie patrzeć jego obecność zawdzięczamy Peterowi Savilleowi (TUTAJ). 
Środek wkładki jest pusty, a po drugiej stronie nagrobkowego aniołka widnieje zdjęcie Iana Curtisa  i motto - fragment tekstu piosenki Dead Solus.
Poza tym na dysku namalowano fale pulsara z okładki Unknown Pleasures, której historię omawialiśmy już na naszym blogu bardzo wnikliwie (TUTAJ). Z tyłu natomiast zdjęcie nagrobkowe i tracklista, z błędami zresztą, co świadczy o dość amatorskim podejściu. Nie dość że błędy w tytułach, to jeszcze tracklista z Leeds jest nieco pomylona, czyli co innego widzisz - co innego słyszysz.
Co do zawartości muzycznej, nie ma sensu się zbyt długo rozwodzić. Każdy fan Joy Division łatwo rozpozna, że zaczyna się od najbardziej bootlegowanego koncertu zespołu w Paradiso w Amsterdamie, o którym pisaliśmy TUTAJ. O roli klubu w muzyce pisaliśmy za to TUTAJ. I powiem tyle - znam lepsze wersje... Nie dość że lepsze dźwiękowo, to jeszcze pełniejsze. Ot choćby opisywana przez nas TUTAJ. No to odpalmy tą lepszą wersję:


Idźmy zatem dalej - drugą część stanowi również niepełna wersja koncertu zespołu z festiwalu muzyki science - fiction, czyli Futuramy z Leeds z 8.09.1979 roku. Okoliczności tego koncertu opisał w swojej najnowszej książce Jon Savage (TUTAJ): 8.09 zespół zagrał na Futuramie w Leeds. Sala była niesprzątnięta i walały się śmieci, poza tym było zimno, sala była w stylu areny. 

Dave Simpson opowiada, że ten festiwal był pierwszym na którym widział Joy Division. Utkwiło mu też w pamięci Section 25. Joy Division zostało wprowadzone przez Tony Wilsona jako awesome Joy Division i zaczęli od Dead Souls. Zaszokował go długi wstęp, bo zwykł być przyzwyczajony do kilkusekundowych. Prawdopodobnie Ian powiedział tylko: dobry wieczór - jesteśmy Joy Division a później nastała muzyka. Mówi, że ten występ całkowicie odmienił jego życie. Przestał z dnia na dzień słuchać Sham 69 czy UK Subs... Zaczął Joy Division, the Bunnymen i audycji  Peela. 

Posłuchajmy zatem tego występu, w odpowiedniej kolejności i cytowaną powyżej zapowiedzią Iana Curtisa.  

Reasumując: bootleg jest niepełny, nagrania słabszej jakości niż na winylach, a okładka delikatnie mówiąc amatorska. Warto mieć jedynie z powodów czystko kolekcjonerskich, lub żeby posłuchać w samochodzie. I to by było na tyle. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

środa, 28 listopada 2018

Klub Paradiso w Amsterdamie: niezwykłe miejsce dla światowej muzyki

Ci, którzy mieli okazję być w słynnym klubie Paradiso w Amsterdamie pewnie zdziwili się widząc ponad sceną wyrytą w kamieniu sentencję: Soli deo gloria (Chwała Jedynemu Bogu). Miejsce to bowiem kojarzy się od wielu lat z całonocnymi imprezami i koncertami rockowymi, do których jak ulał raczej pasuje inne hasło: Sex, narkotyki i rock and roll

Nobliwy budynek wzniesiony z cegły, z okazałym wejściem pod łukiem portalu, zwieńczony dekoracją naśladującą formą gzyms arkadkowy, wygląda na ratusz bądź kościół. I rzeczywiście, takie skojarzenie jest właściwe. Zanim rozgościły się w tych murach w latach 60. ubiegłego wieku młodzieżowe kontrkultury z pokolenia Flower Power a Pink Floyd rozpoczął nowy okres historii Amsterdamu, było to miejsce spotkań jednego z odłamów protestanckiego kościoła chrześcijańskiego - Vrije Gemeente - złożonego w 1800 roku w Niemczech przez filozofów i teologów FC Baur’a i Bruno Bauer’a. Obaj uczeni pozostawali pod wpływem Hegla, wielkiego niemieckiego filozofa, którego nauka wywarła ogromny wpływ na kolejne stulecia, przyczyniając się m.in. do powstania filozofii Nietzschego a potem odciskając piętno na filozofii marksistowskiej i totalitaryzmach XX wieku.




Utworzony przez niemieckich myślicieli obrał sobie za cel naukowe, krytyczne przebadanie Pisma Świętego, w czym znalazł zwolenników poza granicami kraju. Gdy w 1883 r. w Amsterdamie trwały przygotowania do Światowych Targów, Vrije Gemeente było już głównym ruchem w Holandii, a liczbę jego członków liczono w tysiące. Palącą potrzebą stała się zatem budowa siedziby dla nich. Nowy gmach zlokalizowano na placu przy Weteringschans, ulicy z nazwą nadaną w 1872 roku od przebiegającego w tym miejscu cieku wodnego Wetering. Drogę tę wykreślono na miejscu murów miejskich zlikwidowanych w latach 50. XIX w. Projekt budynku wykonał Gerlof Bartholomeus Salm, autor również innych wybitnych budowli w Amsterdamie, wśród których wymienia się Grand Hotel Krasnapolsky, monumentalny Wintertuin (Winter Garden) oraz Artis Bibliotheek.


Po drugiej wojnie światowej wiele się zmieniło. Liczba członków ruchu Vrije Gemeente (VG) dramatycznie się zmniejszyła, kościół opustoszał, a Amsterdam tętnił już innym rytmem. Miasto było pełne amerykańskich robotników, weteranów wojny w Wietnamie, studentów protestujących i domagających się większej demokracji. Opuszczony kościół protestancki, który planowano wyburzyć by wznieść na jego miejscu hotel, w marcu 1968 roku został zajęty przez kontrkultury młodzieżowe, które wkrótce oficjalnie zmieniły budynek w ośrodek kultury młodzieżowej i nazwały go Paradiso. Niecałe dwa miesiące później Pink Floyd w nim wystąpił, w tym samym miejscu, gdzie zaledwie trzy lata wcześniej holenderscy kaznodzieje głosili Ewangelię.




Nowi lokatorzy pozostawili wiele elementów pierwotnych: za stołami mikserskimi w głównej sali na ścianie wisi tablica pamiątkowa ku czci  PH Hugenholtz jr. przewodniczącego VG w latach 1834-1911, za barem wmurowana jest podobna z nazwiskiem jego następcy, HG van Wijngaardena. Każdy wchodzący do budynku nadal widzi napis De Vrije Gemeente wykuty w kamiennym portalu nad głównym wejściem. Sale leżące po obu stronach głównego wejścia, które niegdyś używane były jako klasy do nauki religii, są teraz szatnią i recepcją. Nawa główna także jest doskonale zachowana. Pozostawiono w niej żeliwne filary i empory z drewnianą balustradą. Jedynie okna są obecnie stale zaciemnione, podczas gdy pierwotnie zapewniały wnętrzu słoneczne światło.

W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat, Paradiso stało się świątynią muzyki pop, a scena w nim jest znana na całym świecie z koncertów wielu legend: Iana Curtisa i Joy Division, Prince'a, Davida Bowiego, Amy Whinehouse, Nirvany… w zasadzie szybciej da się wymienić tych, którzy tu nie wystąpili niż listę wszystkich gwiazd które można było zobaczyć w klubie. 


Budynek mieszczący widownię na 1500 widzów zapewnia niemal intymną atmosferę. Oprócz głównej sali koncertowej znajdują się tu także dwie mniejsze sceny klubowe, na piętrze i w piwnicy. Wprawdzie w pierwszych kilku latach jego otwarciu Paradiso było synonimem improwizacji i nieprofesjonalności. Kiedy Pink Floyd wystąpił w maju 1968 roku, nie działał mikrofon i zespół musiał dać koncert instrumentalny bez wokalu. O tym i innych takich wpadkach można przeczytać na uruchomionej stronie internetowej TUTAJ gdzie artyści wspominają swoje koncerty. Jednak to przeszłość i dzisiaj, o czym zapewniają organizatorzy, wszystko działa perfekcyjnie.
Na początku lat 80. Paradiso stało się głównym ośrodkiem muzyki elektronicznej, organizując regularne wieczory klubowe, które były znane w całej Holandii. Te pokazy pomogły w stworzeniu holenderskiej odmiany muzyki house, a wielu DJ-ów zyskało sobie sławę grając w głównej sali. Oczywiście oprócz nich występowały tu młodzieżowe zespoły punkowe, a wśród nich znalazł się także Joy Division, o czym pisaliśmy TUTAJ.
Dzisiaj klub znacznie poszerzył swoją ofertę, oprócz imprez muzycznych oferuje wykłady, występy taneczne i pokazy mody. Niemniej nadal pozostaje on jednym z głównych ośrodków kulturalnych, gdzie można posłuchać dobrej muzyki i miejscem, które przyciąga od 50 lat młodzież, widzów i artystów z Amsterdamu, Holandii, Europy i reszty świata. Dlatego w ostatnim czasie rozpoczęto realizację programów Paradiso Amsterdam i Sonic Acts, na które miasto otrzymało dofinansowanie z Komisji Europejskiej, z projektu Kreatywna Europa

Co się dzieje w Paradiso i jakie są plany informuje na bieżąco strona internetowa TUTAJ

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis. Tego nie znajdziecie w maistreamie.

czwartek, 22 listopada 2018

Z mojej płytoteki: Amsterdam Joy Division - najlepszy bootleg wszechczasów


Po niedawnym koncercie Petera Hooka i the Light, który odbył się w Polsce (TUTAJ) postanowiłem napisać o bootlegu Amsterdam bowiem rzeczywiście zespół Hooka idealnie odwzorował we Wrocławiu brzmienie Joy Division, a ów bootleg jest zdaniem wielu, najlepszym nagraniem koncertowym Curtisa i kolegów. 

Zaczyna go urwany Passover, z doskonałą gitarą Sumnera, w zasadzie idealnie odtworzenie wersji z Closer. Oto kryzys który musiał nadejść, niszcząc równowagę którą utrzymywałem, monorecytuje Ian Curtis na 4 miesiące przed popełnieniem samobójstwa.


Po nim następuje Wilderness z pierwszej płyty Unknown Pleasures, z nieco zmienionym tekstem w stosunku do oryginału. Digital - feel it close an end - recytuje Curtis, znakomity schematyczny utwór, którego cyfrową naturę podkreśla rytmiczne  day in, day out... 


Po nim prośba Curtisa o poprawę przez technicznych odsłuchów, i Day of the Lords - tego utworu chyba obok New Dawn Fades najbardziej zabrakło mi podczas koncertu Petera Hooka we Wrocławiu ... Mocny wokal Curtisa z pytaniem: kiedy to się w końcu skończy? Proszę posłuchać, jak wygląda doskonała gra sekcji rytmicznej Hook - Morris, po prostu mistrzostwo i moc. 

Insight, rodzi się jakby z niczego - lekko schowany wokal, który przedziera się spoza ściany dźwięku, ale pamiętam kiedy byliśmy młodzi, śpiewa 23 letni wokalista... Są nawet efekty specjalne, niemalże jak na płycie. Curtis nieco zmienia linię melodyczną kilku fragmentów, ale ma do tego prawo jako jej twórca. Nie boję się już... 

New Dawn Fades doskonały, majestatyczny przy czym na początku znowu kłopoty techniczne z odsłuchami, jak to napisała o tej piosence  żona wokalisty Joy Division: beloved song. Proszę zwrócić jak nisko w stosunku do wersji z płyty brzmi głos wokalisty. Biorę winę na siebie...  Napijmy się i wyjdźmy stąd... Fragmenty wykrzyczane zapowiadają nadejście kataklizmu. Ja, czekający na siebie, otwarty na więcej... Znowu zmiana tekstu w stosunku do albumu. Piękne zakończenie, jednak na albumie Hannett je wyciszył, ale na koncercie brzmi wspaniale, moim zdaniem jest lepsze niż to z płyty. 


Disorder - głosu na początku nie słychać pojawia się pod koniec pierwszej zwrotki. Mocne zakończenie piosenki, by od razu przejść do hitu Transmission, szybko i na temat, głos Curtisa brzmi zupełnie niesamowicie i o wiele bardziej dojrzale niż na singlu. To okres o którym jego żona pisała w książce, że zespół wzmocnił brzmienie, a głos Iana był bardziej wyrazisty w stosunku do początków kariery. Wspomagany wokalnie przez Hooka, Curtis szaleje w apokaliptycznym transie ... and we ca daaaance!


Krótka przerwa na próbę keyboardu i Love Will Tear us Apart - największy hit zespołu. Hook wypada na początku poza rytm, niemniej wersja jest bardzo dobra z lekko schowanymi klawiszami. Po nim absolutny rarytas: These Days, dość rzadko grany na koncertach. Klaustrofobiczny, schematyczny, ale dla mnie jeden z najlepszych utworów na płycie Still, wydanej już po śmierci Iana Curtisa.


A Means to an End - znakomicie zagrany, pełen niepokoju, z nieco przyciszonym wokalem. I znowu zmiana tekstu w stosunku do oryginału. Ufałem ci, krzyczy Curtis nieco już zmęczonym głosem... Publika domaga się Shadowplay, a oni zaczynają Twenty Four Hours - zagrany perfekcyjnie, z mocą, Curtis znowu zmienia tekst w wielu miejscach, nieco gubi się na początku, czuje się zmęczenie podczas całego utworu. 

Po nim publika dostaje ulubione Shadowplay. Zagrane jest szybciej niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. I znowu ta sekcja... zresztą Sumner też gra wspaniale. Idą jak naoliwiona maszyna, zupełnie bezkompromisowo, kto by pomyślał, że to 40 lat temu? 

She's Lost Control - zagrane też nieco szybciej niż zwykle, zaśpiewane znakomicie i czysto, przynajmniej przez Curtisa... 


Proszę zauważyć jak szybko mijają utwory, jak zwięzłym przekazem posługuje się zespół, to jak serie strzelane z karabinu maszynowego. Krótkie komunikaty z konkretną treścią i przesłaniem. Nie ma tu rozwadniania tematu, Joy Division bowiem mówią do nas, bo chcą powiedzieć, a nie bo chcą mówić... 

Atrocity Exhibition - tak za chwilę rozpocznie się ich album Closer, który za miesiąc będą nagrywać w Londynie. Witamy na wystawie okropieństw - zapowiada Curtis. 


Na prawdę nie czytał wtedy książki Ballarda o tym samym tytule, tylko go znał, i ten właśnie zainspirował go do napisania tekstu utworu. Jego ciało się obraca, a on zdaje się krzyczeć: ciągle istnieję... Znakomite riffy Sumnera, w zasadzie piosenka zagrana perfekcyjnie, a  nie jest to łatwy utwór. Znowu niewielkie zmiany w warstwie tekstowej. Pod koniec Curtis emocjonalnie wykrzykuje: chcesz zobaczyć coś więcej - wejdź do środka.. Po nim Atmosphere - jeden z ostatnich utworów Joy Division, według wielu najlepsze dzieło zespołu i Hannetta. Zagrane bardzo spokojnie, znakomicie jakby uspokajająco, entuzjastycznie przyjęte przez publikę. 

Mocna wersja Interzone, z wokalem Hooka na pierwszym planie, kończy ten niesamowity album... Po ostatnim show we Wrocławiu mogę powiedzieć, że basista Joy Division zrobił ogromne postępy wokalne... Do zobaczenia i dobranoc... 

Tekst wpisu ilustrowany jest zdjęciami bootlegu Amsterdam, który wydany jest w sposób zupełnie niesamowity, na białym winylu w pięknej szacie graficznej. Wszystko to czyni go najlepszym bootlegiem Joy Division i najlepszym bootlegiem wszechczasów

Jeśli ktoś wyrobił sobie zdanie o koncertowych umiejętnościach Joy Division bazując tylko na odsłuchu materiału zamieszczonego na Still, powinien koniecznie zapoznać się z Amsterdam.

Dziś można to uczynić bardzo łatwo, bowiem  bootleg jest dostępny na You Tube. Miłego słuchania...

 
                             
Joy Division - Amsterdam, 11.01.1980, Paradiso, Amsterdam, PRO FAC III. Tracklista: Passover (fragment), Wilderness, Digital, Day of the Lords, Insight, New Dawn Fades, Disorder, Transmission, Love Will Tear Us Apart, These Days, A Means to an End, Twenty Four Hours, Shadowplay, She's Lost Control, Atrocity Exhibition, Atmosphere, Interzone.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis. Tego nie znajdziecie w maistreamie.