wtorek, 31 grudnia 2019

Adolphe Valette: nieznany pejzażysta Manchesteru

Manchester określany jest przez wielu jego mieszkańców poprzemysłowym, przerażającym, brudnym i rozpaczliwie smutnym miastem. Gdy czyta się wspomnienia muzyków lat 80 – tych stają nam przed oczyma ponure, zaniedbane domy i zagubieni ludzie, którzy marzą o tym aby się wyrwać do Londynu. Właśnie to otoczenie – zrujnowanych domów i fabryk – spowodowało eksplozję ruchów undergroundowych końca XX wieku oraz powstanie muzyki punkowej, post-punkowej a także nurtów jej pochodnych. I takie otoczenie, dla pewnego francuskiego impresjonisty, okazało się niezwykle atrakcyjne. 

Nazywał się Adolphe Valette. Urodził się w 1876 r. w mieście podobnym do Manchesteru, w przemysłowym St Etienne. Studiował w Paryżu malarstwo, akurat w czasie, gdy tworzyli tam czołowi impresjoniści. W 1904 roku przyjechał do Anglii i zachwycił się Manchesterem. Nawet studiował na tamtejszej School of Art., a po jej ukończeniu przez dwie dekady w niej wykładał (aż do 1920 r.). Wśród jego uczniów był sam LS Lowry. Valette zaraził swoich studentów entuzjazmem do nowego stylu - Forain, Monet, Degas i francuscy impresjoniści byli jego bogami, jak ujął to jeden z nich.

Poza tym malował. W latach 1908–1913 wykonał pejzaże miejskie Manchesteru, pierwszym z nich był Manchester Ship Canal ukazujący w zasadzie kanał w Salford, następnym kolejny widok kanału: Canal Ship, Canal and Warehouses a potem uwiecznił widok swojego domu: Plymouth Grove, lipiec 1909 r. i dalej już poszło... Był pierwszym artystą, który umieścił akcję swych dzieł w centrum miasta utrzymując, że w Manchesterze jest piękno. Fascynację urbanistyczną dynamiką, uchwyconą w zmiennych warunkach atmosferycznych, podległych grze światła i mgły, ugruntowała wizyta w Manchester City Art Gallery, gdzie od grudnia 1907 r. do stycznia 1908 r. eksponowano oszałamiający zestaw płócien Moneta, Degasa, Pissarro i innych. Valette w pełni rozumiał impresjonistyczną zasadę malowania na świeżym powietrzu, rejestrując odczuwalne wrażenia i dokładnie oddając efekty światła. Jednak to nie gra słońca uwiodła go, a jego brak…  Był zafascynowany angielską mgłą i jej zdolnością do przekształcania codziennej drogi, kanału lub pejzażu miejskiego w surrealistyczną scenę (tak jak można to oglądać na niektórych pracach Whistlera lub Turnera). Dla pełniejszego efektu stosował nowatorską wówczas technikę, jaką było nakładanie niezmieszanej farby na płótno…









Podczas pobytu w Manchesterze Valette poślubił jedną ze swoich uczennic, Wenezuelkę Gabrielę de Bolivar, a gdy ta zmarła w 1917 r.  ponownie się ożenił, ty razem z lektorką języka francuskiego na Uniwersytecie w Manchesterze, z Andree Pallezem. Potem wyjechał, powrócił do Francji. W zasadzie nie wiadomo czemu, podobnie jak i nie wiadomo, dlaczego przyjechał wcześniej do Anglii. Biografowie jako powody zmiany miejsca zamieszkania podają chorobę, na którą zapadł w 1928 r. a także śmierć jego matki, po której odziedziczył dom w Blace, w regionie Beaujolais. Wraz z przeprowadzką uległa przemianie jego paleta – wybuchła feerią jaskrawych barw. Na południu Francji malował przepełnione słońcem krajobrazy, martwe natury, a także portrety znajomych i sąsiadów. Wśród nich jest także jego autoportret. Zmarł w 1942 r. W wieku 65 lat.


Tyle o Adolphie Valette. Malarzu słabo znanym poza Manchesterem, który potrafił zachwycać się otaczającym go światem, dostrzegając jego piękno, ukryte przed oczyma ludzi mieszkających tam od urodzenia.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 30 grudnia 2019

Isolations News 69: Vaughan Oliver RIP, Peter Saville nagrodzony Orderem Imperium Brytyjskiego, Nowe zdjęcie Joy Division, Morrisey nagrywa, tekst o Republice, Wiedźmin i System of a Down

Peter Saville (pisaliśmy o nim TUTAJ) nagrodzony zostanie Orderem Imperium Brytyjskiego, znalazł się na noworocznej liście Królowej. Legendarny artysta i współzałożyciel Factory Records otrzyma medal CBE czyli drugiej klasy - tzw. Komandor. O fakcie poinformował nasz przyjaciel z TT Joy Division/New Order (LINK) i BBC (LINK).

Gratulacje Komandorze Saville.

W temacie - ukazał się dokument o New Order (LINK). A skoro o New Order to dlaczego tyle w nim nawiązań do Joy Division? Migawki dostępne w sieci pokazują choćby wypowiedzi o Disorder, który później jest odgrywany. Niestety Bernard Sumner, z całym szacunkiem, Ianem Curtisem nigdy nie będzie. No i ten tytuł... 

Dalibyście w końcu spokój.


Skoro już mowa o Ianie Curtisie, to Chris Mills opublikował na FB jego zdjęcie wykonane 26 października 1979 r. Podczas koncertu w Electric Ballroom London. Zdjęcia z niego zamieścił w swojej doskonałej książce Paul Slattery (pisaliśmy o niej TUTAJ).
W klimacie Manchesteru: 10 stycznia 2020 Morrissey wyda singiel, oba utwory na nim będą coverami (LINK). Pierwszy Roya Orbisona, drugi Tima Buckleya

Podobno wkrótce mistrz nagra cover Perfectu - Idź Precz.

W sprzedaży jest artykuł o Republice drukowany w 1983 r. w angielskim magazynie, niestety nie wiadomo jaki to tytuł (LINK). Wszak dziennikarz dział w wielu gazetach - artykuł niemniej jest bardzo interesujący. Ciechowski jawi się w nim ponurakiem zafascynowanym Orwellem

Znowu przychodzi refleksja na ile Republika (TUTAJ) była autentyczna, a na ile była kreacją Andrzeja Ludewa

Ale wielka była, to pewne.
Skoro już o Republice i Ciechowskim - pomimo słabych ocen krytyków, serial Wiedźmin został bardzo dobrze odebrany przez widzów Netflixa.

Pokonał takie seriale jak: Stranger Things, Peaky Blinders, Black Mirror, The Crown, Ozark i Haunting of Hill House. Taki obrót rzeczy spowoduje produkcję kolejnych filmów fantasy(LINK).

Wracają i nagrywają. Tyle, pozostaje trzymać kciuki.


Więcej TUTAJ.


Na koniec tych newsów, i przy okazji ostatnich newsów w tym roku, bardzo smutna wiadomość. 29.12.2019 zmarł Vaughan Oliver, projektant legendarnych okładek wytwórni 4AD (TUTAJ). Ma na swoim koncie projekty takich arcydzieł jak Treasure czy Head over Heels Cocteau Twins, okładki Pixies czy This Mortal Coil.

Bardzo boleśnie wciąż odczuwamy, jak bezpowrotnie minęły lata 80-te. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 29 grudnia 2019

Z mojej płytoteki: Voo Voo - debiut - późno już i wieje zimny wiatr

Zupełnie przypadkiem wdałem się niedawno w rozmowę, podczas której znajomy pokazał mi okładkę płyty pt. 7 zespołu Voo Voo. Mimo że to ładnie wydana płyta, której środek przypomina wnętrze Nowych Sytuacji - debiutu Republiki (TUTAJ), to jej raczej nie poznam, natomiast bardzo dobrze znam debiut zespołu Voo Voo, o którym dzisiaj. Ta bowiem płyta przyszła mi od razu na myśl. Po niej wydali SnoPowiązałkę i koncert, po których mój kontakt z ich muzyką się zerwał..

Mam do Voo Voo bardzo prywatny stosunek, byłem bowiem obecny podczas ich debiutu, na koncercie w Jarocinie w 1985 roku, i przyznam że debiut był znakomity. Zaskakiwał mnie zwłaszcza bas, świetne brzmienie i teksty. Pamiętam że Waglewski występował wtedy w bluzie jeans, a koncert na prawdę odbił się szerokim rozgłosem. Zatem bez najmniejszego wahania nabyłem wydany niespełna rok później debiut, tym razem płytowy.

Minimalistyczna okładka i równie minimalistyczna muzyka zawarta na albumie to znaki rozpoznawcze. Co wcale nie znaczy, że płyta jest zła. Wręcz przeciwnie. To doskonała muzyka i niesamowite teksty Waglewskiego, które do dzisiaj zmuszają do refleksji. Ja wiem, że artysta lata później starał się nadać jej nieco inny wydźwięk, na pewno miej poważny. Być może dzisiaj, gdyby czytał ten tekst to by się ze mnie nieźle nabijał. Dla mnie jednak, chłopaka z małego betonowego bloku na obrzeżach miasta, który gdzieś tam samotnymi wieczorami odsłuchiwał tej muzyki, niosła ona bardzo dołujący przekaz, była czymś płynącym absolutnie z wnętrza. To był zupełnie unikalny i bardzo autentyczny przekaz. Wtedy w pełni się z nim identyfikowałem. I być może wynikało to z faktu, że rzeczywiście byłem naiwny i zwyczajnie dałem (i może cały czas daję) się Waglewskiemu nabierać, niemniej szczerze mi to wisi, bowiem pociesza mnie, że wraz ze mną nabrała się cała masa znakomitych dziennikarzy muzycznych.

Album otwiera Wizyta I, gdzie po intro w stylu latino wchodzi ostry wyrazisty bas, który stawia nas do pionu. Piosenka jest o poznawaniu siebie. Po niej Wizyta II - już ósmy dzień, przy oknie tkwię i czekam aż dojdę do siebie... Narrator pogrążony w swojej bezradności stara się odnaleźć siebie samego.

Wizyta III to już całkiem poważna historia. Dość mroczna muzyka i tekst o szarości dnia codziennego, sennej podróży autobusem, która jednak przerwana zostaje wrzawą i w końcu dotarciem do celu... Cel zdaje się być rozwiązaniem ostatecznym, śmiercią - końcem podróży. Ten niesamowity tekst jest chyba jednym z najsmutniejszych na albumie. No i co stało się z moim cieniem? pyta finalnie Waglewski. Wizyta IV przynosi skojarzenia z tekstem Ciechowskiego do piosenki Tak Tak, która jednak powstała później. Rozmowa z samym sobą, swoistego rodzaju rachunek sumienia. Jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. Autora nikt nie odwiedza, już nie. Musi sam walczyć ze stanami wyprowadzenia siebie samego z równowagi, w jednym ciele Dr  Jeckyll i Mr Hyde. Następujący po nim Faz to jeden z najlepszych utworów na albumie. 

Ulepię od nowa
I morza i ląd
Obsypię garściami
Pachnących łąk
Pozrywam granice
Zadepczę ich ślad
I z gór czekolady
Zbuduję mój świat

Domy różowe,
Bez okien, bez ścian
A snów hulajnoga
Zawiezie mnie tam
Śmiejecie się ze mnie
Nie wiedząc że ja
W mym świecie nie słyszę
Bo nie ma w nim was  

To sentymentalna odpowiedź na agresywne: chcę być sam chcę być sam zostawcie mnie odczepcie się, Dezertera. Autor w końcówce pokazuje wszystkim środkowy palec, jednak robi to w sposób bardzo wysublimowany, można powiedzieć wręcz dyplomatyczny. Po nim przychodzi kolej na F-I, zdecydowane arcydzieło.

Późno już i wieje zimny wiatr
Może znów zapukam cicho tak
A jeśli to będą twoje drzwi
To otwórz mi

Posiedzę chwilę, gdzieś znajdę ciepły kąt
Ogrzeję dłonie i zaraz pójdę stąd
A jeśli herbatę będziesz pił
To daj mi łyk

A potem wyjdę, zatrzasnę cicho drzwi
I chociaż zniknę nie zostawiając nic
To od tej pory będę już w tobie żył...
W tobie żył 


W zasadzie po tej piosence nic już tak nie zabrzmi. Waglewski w tym momencie kończy płytę bo później są już tylko dodatki... tzw. Fazy.

Tak więc Faza I o ucieczce (niestety zakończonej porażką) z doczesności. Faza II jest chyba najmniej udana, miejscami w stylu Republiki i ich Telefonów. Faza III za to jest piosenką o tym jak nieraz ma się dość ludzi. Płytę kończą Faza IV, jakaś wycieczka w stylu science fiction i Faza - bardzo jasny i ciekawy utwór. W zasadzie idealne zakończenie.  

Bo w końcu pora na jakieś podsumowanie. Wytrwałem wiedząc, że wszystko zmieni się... 

Czy dzisiaj tej wytrwałości też by nam wystarczyło?
 

Voo Voo, Pronit, 1986, producent: Jerzy Andrzej Byk, tracklista: Wizyta I, Wizyta II, Wizyta III, Wizyta IV, Faz, F-I, Faza I, Faza II, Faza III, Faza IV, Faza.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

sobota, 28 grudnia 2019

Zachowanie sceniczne i wizerunek artystyczny Iana Curtisa nie były kalkulacją, on posiadał w sobie światło i ducha - najnowsza książka Jona Savage'a o Joy Division - This Searing Light, the Sun and Everything Else, Joy Division the Oral History, nasza recenzja cz.11

 
Ostatnio skupiamy się na najnowszej książce Jona Savagea o Joy Division. Poddajemy jej treść analizie i jak dotychczas omówiliśmy rozdziały: dziesiąty (TUTAJ), dziewiąty (TUTAJ), ósmy (TUTAJ), siódmy (TUTAJ), szósty (TUTAJ), piąty (TUTAJ), czwarty (TUTAJ), trzeci (TUTAJ), drugi (TUTAJ) i pierwszy (TUTAJ).

Pozostały nam do omówienia już tylko 3 rozdziały z książki Jona Savagea. Tak więc dzisiaj streszczenie rozdziału 11 obejmującego okres luty - marzec 1980 roku, czyli zaledwie dwa miesiące w karierze Joy Division. Były to jednak bardzo ważne miesiące, z kilku powodów, w zasadzie z trzech. 

Powód pierwszy to koncerty, zespół w tamtym czasie stał się już znany i rozpoznawalny. Powód drugi i trzeci to muzyka, wtedy bowiem miało miejsce nagranie ich hitu LWTUA, jak i sesja Closer

Zatem rozdział 11 skupia się wokół tych trzech zagadnień. Rozpoczyna go przytoczenie recenzji Paula Morleya i Chrisa Bohna z koncertu jaki zespół dał na University of London Union 16.02.1980. 

Zwraca uwagę podkreślanie niesamowitego klimatu koncertów, jak i użycie przez Bohna sformułowania masters of gothic gloom. Zatem jeśli ktoś doszukuje się genezy gotyku, to na pewno muzyka ta zaczęła się od Joy Division

Następnie zacytowany jest fragment wywiadu Iana Curtisa z 28.02.1980 roku dla Radio Blackburn, który to wywiad przytoczyliśmy w całości TUTAJ. Curtis skupia się na planowanej trasie do USA i wyraża nadzieję, że pojadą tam razem z Cabaret Voltaire, których bardzo lubi. Następnie Savage cytuje wypowiedź Dylana Jonesa, który opisuje dwa koncerty zespołu w Moonliht Club w West Hampsted i w Lyceum (warto zobaczyć TUTAJ). Wspomina, jak wtedy rodził się postpunk. Jak muzycy innych zespołów i publika byli pod wpływem narkotyków (każdy był na speedzie). Sam rozmówca również pod wpływem oglądał koncerty JD i wspomina ich muzykę jako skomplikowaną, głośną industrialną, jednak w pewien sposób prostą. Zapamiętał taniec Iana Curtisa, ciemne ubranie muzyków, i to że od Curtisa nie dało się oderwać oczu. 




Wspomina inne grupy, które wtedy lubił, zwłaszcza Killing Joke, ale JD wyprzedzali wszystkich o kilka długości. 

Przytoczona jest wypowiedź Tony Wilsona, o tym jak podczas koncertu w Lyceum Ian Curtis miał atak epilepsji. Zespół wtedy już był przygotowany na to, że Curtis może mieć atak, zwykle czuwał Terry, który wtedy wyciągnął Curtisa ze sceny i wspólnie trzymali go, aby nie uderzył głową o ścianę. Wilson opisuje też reakcję jednego z menedżerów, uchodzącego za twardziela w branży, który przeraził się gdy zobaczył jak wygląda atak epilepsji. 

Jon Wozencroft opowiada, że ludzie oczekiwali wtedy wiele od koncertów zespołu, który był już sławny, zwłaszcza z niesamowitych występów. Pod koniec lutego wyszedł Sordide Sentimental (opisany przez nas TUTAJ). Ludzie wymieniali się nagraniem na kasetach bo płytę cały czas grał Peel i dlatego stała się popularna. Niestety nie można jej było kupić w sklepie. 

W marcu 1980 zespół nagrywał LWTUA w Strawberry Studios, a między 18-30.03. Closer w Britannia Row Studios w Londynie. Tony Wilson wspomina  jak podarował zespołowi dwie płyty z nagraniami Franka Sinatry - znalazł je później na podłodze bez okładek w studio przy gramofonie, więc musieli ich słuchać. 

Wspomina konwersacje z Curtisem, który poza ich pierwszą rozmową, zawsze był miły i zachowywał się jak dzieciak. Bernard Sumner wspomina, że zawsze chcieli nagrać jakiś utwór do tańca. Steven Morris zapodał rytm i zaczęli jamować. Ian Curtis w pewnym momencie przerwał i stwierdził, że to jest to. Skupili się więc na wskazanym fragmencie, tak powstał ich największy przebój. Później zaczęło się nagrywanie i poszukiwanie odpowiedniego brzmienia przez Hannetta. Ten z kolei był bardzo trudny we współpracy i wiecznie niezadowolony z efektów. Wtedy też nie podobało mu się brzmienie perkusji, więc wyrwali Morrisa z łóżka w środku nocy (o drugiej) i kazali przyjechać do studia. 

Wspomina że w tamtym czasie Hannett po raz pierwszy zastosował tzw. double-track. Morris z kolei twierdzi, że w tamtej wersji przeboju słyszy swoją złość spowodowaną ową pobudką, wręcz uważa, że gdy słucha nagrania słyszy zgrzytanie swoich zębów. Paul Morley twierdzi, że po raz pierwszy usłyszał LWTUA na żywo, i od razu wiedział że to będzie hit.Także tekst Curtisa był na tamte czasy bardzo innowacyjny. 

Peter Hook opowiada, że Hannett zdecydował się miksować LWTUA o 3 w nocy sobotę. Zadzwonił do niego tego dnia Gretton i oświadczył, że Martin wchodzi do studia, wiec lepiej bądź w pobliżu. Hook jako jedyny miał wtedy samochód, ale nie było go stać na paliwo, więc pożyczył pieniądze od teściów i pojechał do studia. Tam zastał Hannetta i inżyniera od Closer podczas pracy.


Morris wspomina pracę nad Closer w studio Pink Floyd w Britannia Row. Zespół mieszkał wtedy w dwóch mieszkaniach na Baker Street. Annik przekonała Curtisa żeby przeszedł na wegetarianizm. Jego zdaniem Closer jest pod każdym względem lepszy of Unknown Pleasures. Ma lepsze utwory i brzmienie. 

Sumner jest podobnego zdania, na tej płycie osiągnęli to do czego zmierzali. Mieszkanie wspólnie z zespołem przypominało mu atmosferę Beatlesów z czasu pracy nad Help!. Studio należało do Pink Floyd, tam nagrali swoje największe albumy. Posiadało ono sprzęt najlepszy jak na tamte czasy. Wiele nagrań z Closer pochodzi z sesji live - z nagrania dźwięku puszczanego przez duże głośniki. Nagrywali każdy instrument osobno. Mieli wtedy więcej pieniędzy wiec mogli dłużej pracować i eksperymentować z dźwiękiem. Hannett mocno eksperymentował z brzmieniem, zwłaszcza syntezatorów. Na jednym z nich nagrywali basy. Sumner dokonuje w tym fragmencie książki znakomitego podsumowania Hannetta: Martin był wielkim eksperymentatorem, zawsze zastanawiał się co zrobić z dźwiękiem, jak go przetworzyć...

Jednemu z syntezatorów postanowili nadać brzmienie starej płyty z lat siedemdziesiątych. Miał brzmieć jak Mellotron, choć wtedy Sumner nie wiedział ze coś takiego istnieje. Hannett przepuścił dźwięk przez equalizer graficzny, rozdzielił dźwięki i przepuścił je przez Marshall Time Modulator, w ten sposób uzyskał oczekiwany efekt. Pracowali nocami, Hannett chciał żeby zaczęli zażywać narkotyki jak on. Brał tabletki nasenne Sumnera w dzień, a ten przychodził do studia z rzeczami do spania i spał na kanapie. 

Pewnej  nocy gdy nagrywali Decades zdecydowali nagrać jakiś fragment zawierający odgłosy live. Martin umieścił głośniki w pokoju gier, który znajdował się w studio. Po zakończeniu piosenki nagrywali dalej i tak nagrali upiorny gwizd po piosence, z pokoju w którym nikogo wtedy nie było. Bardzo się wystraszyli a dźwięk ten powinien być jeszcze nagrany na taśmie matce. 

Morris wspomina jak podczas nagrywania Atrocity Exhibition odkryli, że można przepuszczać dźwięk perkusji przez japoński pedał fuzz i brzmi on wtedy jak gitara Hendrixa. Podczas Atrocity Exhibition dźwięk który przypomina ubijanie świni to końcowy efekt tego eksperymentu Martina i jego. 

Sumner opowiada jak wtedy chodzili po klubach i restauracjach, a Gretton nie chciał chodzić do studia bo lubił spać. Miał dwa przednie zęby sztuczne i wyciągał je na noc. Trzymał je w szklance przy łóżku i gdy ktoś go budził polewał go wodą z tej szklanki. Kiedyś podmienili mu zęby na inne, i ten wpadł w przerażenie, że zęby urosły i nie pasują. Hook opowiada jak z Sumnerem bali się pytać Hannetta i wzajemnie wypychali się który z nich ma to zrobić. Jedyne co ich zasmucało to choroba Iana Curtisa. Wtedy jednak podczas nagrywania miał tylko jeden atak, podczas którego rozciął sobie głowę w toalecie. 

Zespół robił żarty Ianowi i Annik. Ta  wspomina zachowanie Curtisa podczas sesji, był wyciszony, poważny, chciał odciąć się od zespołu dlatego nagrywał partie wokalne osobno. Obraz Curtisa jaki zapamiętała to człowiek zmęczony i wyciszony. Piosenki jakie pamięta najbardziej z tej sesji to Decades i Eternal. Zawsze nagrywał sam, miał raz atak podczas nagrywania. Był zmęczony przez zażywanie leków, które trzymał w małych pudełeczkach. Było ich bardzo dużo. Był zawstydzony ich braniem, te wprawiały go w stany senności i przytłumienia. Miał swoją książkę w której zapisywał teksty, ale nigdy ich nie pokazywał, traktował to bardzo prywatnie. 

Kiedy odsłuchała kasety z nagraniem Closer zrozumiała jak bardzo prywatne były te teksty i jak bardzo smutne. Nie wszystkie były o nim, ale pisał też o swoich marzeniach i snach, był człowiekiem bujającym w obłokach tworzył lekko surrealistyczną poezję. Sumner opowiada o genezie piosenki the Eternal, opisującej chłopca z zespołem Downa, który mieszkał blisko Curtisa w Macclesfield. Jego całym światem był ogród ogrodzony ścianą. Curtis widział tego chłopca w młodości i kiedy stał się mężczyzną zobaczył go ponownie, wciąż na takim samym etapie rozwoju. Wyglądał wciąż tak samo, i ciągle ogród i mur były całym jego światem. Tak powstał the Eternal

Sumner opowiada jak w filmie dokumentalnym o nasilających się atakach i ograniczeniach jakich musiał stosować w życiu Curtis, nie mógł trzymać dziecka, prowadzić auta, musiał uważać na dworcach itd. Powiedział podczas jednej z nocy że teksty zawsze sprawiały mu kłopoty, zwłaszcza zakończenia, ale teksty Closer napisały się same, i że podczas pisania miał uczucia klaustrofobiczne - czuł się jakby znajdował się wewnątrz pralki. Podczas jednego z ataków spadł ze schodów i rozciął głowę. Zespół był zupełnie bezradny. 

Hook wspomina tekst LWTUA który po latach ma zupełnie inny wydźwięk niż w czasie gdy żył wokalista JD. Morris z kolei wspomina że Curtis około miesiąc przed próbą samobójczą powiedział mu, że odchodzi od żony i zespołu, emigruje do Holandii i zakłada tam księgarnie. 

Wypowiedź Deborah Curtis z jej książki z kolei podkreśla, że Ian poinformował ją, iż zespół zamierza zawiesić koncerty na rok, ale ona w to nie uwierzyła. Był to tylko chwyt uspokajający Iana, wkrótce potem bowiem ogłoszono kolejne koncerty w UK i trasę po USA

Paul Morley podkreśla jak w tamtym czasie świat Curtisa się zawalił. Nie istniało jego zdaniem rozdzielenie między sztuką a jego prywatnym życiem, to wszystko zlało się w całość. Peter Saville wspomina powstanie okładki Unknown Pleasures (pisaliśmy o tym TUTAJ) i Closer. Zespół przyszedł do niego ale tym razem nie mieli żadnego pomysłu - zapytali czy może im coś zaproponować. Naciskał głównie Gretton, wiec Saville zaproponował zdjęcia Bernarda Pierre Wolffa (warto zobaczyć TUTAJ), które poznał dzięki francuskiemu magazynowi Zoom. Spojrzeli na zdjęcia i wskazali jedno z nich. Nie chcieli nazwy grupy na okładce, Saville wybrał odpowiednią czcionkę (gravure) znalazł ją w książce niemieckiego profesora (warto zobaczyć TUTAJ), miała przypominać litery wyryte w kamieniu. W ten sposób umieścił na okładce nazwę Closer

Jon Wozencroft porównuje obie okładki - jedna jest czarna druga biała. W tej płycie zawarty jest jakiś koniec, i mimo tego, że Curtis prawdopodobnie nie planował wtedy samobójstwa, wbrew swoim ambicjom stał się legendą na kształt Briana Eno. Morley wskazuje na transformację intelektualną Curtisa - podczas nagrywania Unknown Pleasures był zafascynowany Ballardem czy Burroughsem, a płyta jest o młodym chłopaku próbującym wkraczać w świat. Wtedy zdawał się myśleć, że fajnie byłoby być kimś jak Bowie czy Burroughs, na Closer już kimś takim się stał.

Rozdział kończy podsumowująca wypowiedź Annik Honore, która podkreśla jak wielka chemia łączyła członków JD i Hannetta. Muzyka wyszła z głębi ich, uważa że Ian Curtis nie miał wcale ochoty przechodzić do historii, tworzył bo był niezwykle utalentowany. Jego zachowanie sceniczne i wizerunek artystyczny nie był kalkulacją, był w pełni naturalny, a Curtis posiadał w sobie światło i ducha.

Wkrótce omówimy kolejny rozdział z tej znakomitej książki dlatego  czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.                      

piątek, 27 grudnia 2019

Sztuka Vanitas vanitatum et omnia Vanitas: między mrokiem a światłem

Spalone świece, ludzkie czaszki, umierające kwiaty, owoce i warzywa, połamane kielichy, biżuteria, korony, zegarki, lustra, butelki, szklanki, wazony… Wszystkie te przedmioty kojarzą się z obrazami, które wyszły spod pędzla licznych tzw. starych mistrzów holenderskich i flamandzkich żyjących w XVII wieku. Bogactwo martwych natur obrazujących Vanitas było charakterystyczną cechą ich malarstwa, dzięki której zostali oni zapamiętani przez późniejsze pokolenia artystów pozostając niewyczerpaną inspiracją także dla współczesnych twórców gatunku sztuki podporządkowanej hasłu: Vanitas vanitatum et omnia Vanitas, której zadaniem jest przypominaniem widzom o przemijalności i ulotności ludzkiego życia, mocy piękna a jednocześnie znikomości wszystkich rzeczy materialnych i ludzkich osiągnięć.

Aby przekazać wszystkie te treści malarstwo to posługiwało się zestawem symboli układających się w alegoryczne kompozycje, na których każdy element miał głębsze, ukryte znaczenie. Dzięki tej szczególnej narracji prace te ostrzegają przed ulotnością wszystkich ziemskich przyjemności i zapewniają nam pewien rodzaj wyjątkowej estetyki, którą zachwycili się również współcześni fotografowie martwych natur.

Oglądając jednak te obrazy nie można oprzeć się wrażeniu, że bardziej interesują ich efekty światłocienia a sam temat dzieł jest tylko pretekstem do gry kontrastem między mrokiem a światłem. Jest to zrozumiałe, jeśli uświadomimy sobie uzależnienie fotografii od światła. Martwa natura daje możliwość eksperymentowania z możliwościami technicznymi, i korzystania ze wszystkich efektów chiaroscuro, czyli różnicy pomiędzy głębokimi cieniami a ostrym światłem, które wydobywa z mroku tylko niektóre obiekty. 


Prezentowane poniżej zdjęcia zostały wykonane przez Galaz Vera, Paulette Tavormina, Richarda Kuiper, John'a Phillips, Sharon Core… 











Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie najdziecie w mainstreamie.

czwartek, 26 grudnia 2019

Shadowplayers: Fakty i mity o Factory Records cz.15 - prawda o debiucie New Order


Od jakiegoś czasu omawiamy na naszym blogu dokument Jamesa Nice'a Shadowplayers, czyli fakty i mity o wytwórni Factory Records

Tak też w części pierwszej (TUTAJ) omówione zostały początki powstania klubu i tworzenie stajni zespołów Factory. Część druga to historia tworzenia pierwszej płyty promującej zespoły wytwórni a więc A Factory  Sample (TUTAJ). Z kolei część trzecia (TUTAJ) przedstawiała personalia wytwórni. W części czwartej (TUTAJ) streściliśmy wypowiedzi legend tamtych czasów wspominających realizację kultowej dziś płyty, chodzi oczywiście o album Unknown Pleasures zespołu Joy Division (FAC 10), nagrany w maju 1979 roku a zrealizowany przez samego Martina Hannetta (o którym pisaliśmy wielokrotnie  TUTAJ). Kolejna część (TUTAJ), poświęcona była właśnie jemu, legendarnemu producentowi i jednemu ze współtwórców potęgi Factory Records, a jednocześnie twórcy Manchester Sound. W części szóstej (TUTAJ) opisywaliśmy historię Vini Reilly i jego Durutti Column, zespołu, który oprawił swoją pierwszą płytę długogrającą - Return of Durutti Column (FAC 14) w niesamowitą okładkę - okładkę z papieru ściernego (a sklejaniem zajmował się między innymi Ian Curtis i Joy Division). Cześć 7 (TUTAJ) poświęcona była pierwszemu singlowi A Certain Ratio, i ich relacji z menadżerem, szefem Factory Records - Tony Wilsonem, natomiast część 8 (TUTAJ) zespołowi Section 25 z Blackpool, którego menadżerami byli Ian Curtis i Rob Gretton (warto spojrzeć też  TUTAJ). W części dziewiątej (TUTAJ) zamieszczono wspomnienia z tras koncertowych zespołów z Factory ale nie tylko...

Część dziesiąta poświęcona była koncertowi Joy Division i Cabaret Voltaire w Plan K w Brukseli 16.10.1979 r (TUTAJ), jedenasta (TUTAJ) dotyczyła dwóch koncertów Joy Division zagranych 4.04.1980 roku w the Rainbow i Moonlight Club, a dwunasta Factory Benelux i pokrewnym wytwórniom (TUTAJ).

Kolejna, trzynasta część (TUTAJ) dotyczyła awantury i bójki, jaka miała miejsce w Derby Hall w Bury 8.04.1980 roku. 

Część czternasta (TUTAJ) pokazywała reakcje na samobójstwo wokalisty Joy Division, Iana Curtisa, które miało miejsce w nocy z 17 na 18.05.1980 w jego domu w Macclesfield. Tym samym zakończyliśmy opis historii Joy Division. Aby jednak uzyskać pełen obraz historii wytwórni kontynuujemy opis filmu, którego dziś omawiany i krótszy niż zwykle odcinek, opisuje debiut New Order. Ten miał miejsce 29.07.1980 roku w Beach Club.
Na wstępie Richard Boon, manager the Buzzckocks wspomina problemy Factory po zamknięciu Russel Club
 
Graham Massey z Biting Tonques opowiada, jak znalezli wtedy nowe miejsce - dwupiętrowy klub w którym na parterze wyświetlano filmy (m.in. Burroughsa). Klub był w stylu lat 50 -tych mały i obskurny. Beach Club był miejscem gdzie debiutowało wiele zespołów w tym New Order.

Peter Hook wspomina, że chcieli przerwać marazm jaki nastąpił po samobójstwie Iana Curtisa. Mieli kilka piosenek, każdy z nich śpiewał, mieli też jeden utwór instrumentalny. Boon wspomina, że kiedy zaczęli używać keyboardów to początkowo brzmieli jak Popol Vuh - zespół, który tworzył muzykę w filmach Wernera Herzoga (warto zobaczyć TUTAJ). Hook wspomina, że nie oczekiwali wtedy finansowego wsparcia, mieli dwie dopracowane piosenki po Joy Division: Ceremony i In a Lonely Place. Czuli że są w stanie coś razem zrobić, że jest między nimi chęć tworzenia i z tego czerpali siłę. 

Ann Quigley wspomina, iż wybranie Bernarda Sumnera na wokalistę było bardzo odważnym krokiem ze strony zespołu. Hook opowiada, jak wtedy Sumner i Morris zaangażowali się w nowe technologie przetwarzania dźwięku.

Zespół zadebiutował w Beach Club 29.07.1980 roku. Wystąpili w swoim debiucie zamiast the Names, którzy nie mogli zagrać. Ci ostatni na pytanie, co czuli gdy zamiast nich wystąpili dawni członkowie Joy Division żartobliwie stwierdzają, że powinni za to przeprosić.
 

Warto na koniec dodać, że New Order nie mieli wtedy jeszcze nowej nazwy, i zagrali anonimowo, można żartobliwie stwierdzić, że jako No Names.

Kolejne odcinki Shadowplayers już wkrótce - jeśli chcecie je poznać, czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.     

środa, 25 grudnia 2019

Z mojej płytoteki/niezapomniane koncerty: Rush - A Show of Hands - mistrzostwo progrocka

Aż dziw bierze, że nie pojawili się jeszcze na naszym blogu z żadną ze swoich płyt, a dyskografię mają bardzo bogatą. Tylko raz napisaliśmy o nich w newsach, zatem dzisiaj  pora nadrobić zaległości. 

Zdajemy sobie sprawę, że ostatnio mamy lekki przechył w stronę rocka progresywnego (pisaliśmy o EAST, czy Collage, a wcześniej nawet o Marillion), ale  i tym rodzaju muzyki można znaleźć nostalgiczne klimaty. Nie brakuje ich i w muzyce Rush, kapeli która w swoim zaledwie trzyosobowym składzie zawiera znakomitych multiinstrumentalistów, i jednego z najlepszych gitarzystów na świecie, jakim jest Alex Lifeson.

Dzisiaj cofamy się do roku 1989, kiedy to ukazała się omawiana płyta A Show of Hands. Znakomita koncertówka zarejestrowana podczas występów zespołu w trasach Hold Your Fire z roku 1988 w Birmingham UK, Nowym Orleanie, Phoenix i San Diego. Ale to nie wszystko, bowiem na na albumie, mamy też nagrania z trasy z roku 1986 promującej jedno z najlepszych wydawnictw zespołu Power Windows
Nie ulega wątpliwości, że Rush przechodził przez różne etapy w swojej twórczości. Nie mam też wątpliwości, że te początkowe płyty jak choćby Hemispheres czy Permanent Waves (1978 i 1980) są inne niż omawiany dziś album, ale zawierają także ogromną dawkę emocji i nostalgii i na pewno do nich tutaj jeszcze wrócimy. Ale nie zapomnimy też o późniejszych dziełach, choćby doskonałych Presto, czy Test For Echo. Kanadyjczycy bowiem zdają się być obecnie jedną z najbardziej niedocenionych kapel rocka progresywnego, stabilną i bardzo, ale to na prawdę bardzo równą - trzymającą poziom do którego inni nawet nie starali się, z powodu ograniczonych możliwości, zbliżyć...
Na dzisiejszej płycie nie brak wrażeń, są znakomite solówki, dynamika, filmy wyświetlane na ekranie... Jeśli miałbym wybrać najlepsze momenty to zapewne otwarcie z intro i Big Money, doskonały i dynamiczny Manhattan Project (warto obejrzeć wyświetlany podczas tej piosenki film) z mistrzowskim występem gitarowym Lifesona, który w tej piosence pokazuje wszystkim kto jest królem gitary, czy znakomite i jakże nostalgiczne Mystic Rhythms, Time Stands Still czy Red Sector z przeszywającym wokalem Lee. Zapomniałem o perkusiście? Ależ skąd... Kto ma wątpliwości niech skupi się na The Rythm Method...


Zatem oddajmy się muzyce i posłuchajmy gości, którzy mają wiele do powiedzenia. Uświadommy sobie bowiem, że są na świecie jeszcze artyści potrafiący grać. I powiedzmy sobie to otwarcie w czasach wszechogarniającego nas gówna, kiedy każdy kto tylko poczuje chęć szczerą i to że musi, inaczej się udusi, może zaistnieć w mediach społecznościowych wylewając swoje trzy grosze do zalewającej nas fali wszechpłynącego ścieku.
Na jego tle  bohaterzy dzisiejszego wpisu lśnią jak diament. A jest ich tylko trzech... 

Rush - A Show of Hands (video) Zapis: 21–24, 1988 w The National Exhibition Centre, Birmingham. Tracklista: Intro, The Big Money, Marathon, Turn the Page, Prime, Mover Manhattan, Project, Closer to the Heart, Red Sector, A Force, Ten, Mission, Territories, YYZ, The Rhythm Method (drum solo,) The Spirit of Radio, Tom Sawyer, 2112 Overture/The Temples of Syrinx/La Villa Strangiato/In The Mood (Credits).
Rush - A Show of HandsMercury 1989, producent: Rush, tracklista: Intro, The Big Money, , Subdivisions, Marathon, Turn the Page, Manhattan Project, Mission, Distant Early Warning, Mystic Rhythms, Witch Hunt, The Rhythm Method, Force Ten, Time Stand Still, Red Sector A, Closer to the Heart.  

Czytajcie nas, codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.