Każdy, kto choć raz widział film, którego akcja toczyła się w San Francisco zwrócił uwagę na szczególny rodzaj tramwajów, które poruszają się po tym mieście. Są to tramwaje linowe (cable car). Czemu zajęliśmy się tym tematem? Bo w tym roku mija 150 lat od otwarcia pierwszej trakcji tego typu w San Francisco. 150 lat to potężny kawał czasu, w tym samym roku, czyli 1873, Levi Strauss opatentował dżinsy, Schliemann odnalazł skarb Priama, a Buda z Pesztem połączyły się w jedno miasto czyli Budapeszt. Gdy dodamy, iż Austrią władał wtedy Franciszek Józef I, Wielką Brytanią królowa Wiktoria, a niemieckim kanclerzem był Otto Bismarck, uzmysłowimy sobie od jak dawna wagoniki tramwaju linowego przewożą tam ludzi…
A więc od tak długiego czasu działa system wagoników napędzanych za pomocą specjalnej liny zainstalowanej pod powierzchnia torowiska. Zasada funkcjonowania takiego pojazdu jest praktycznie taka sama systemu napędowego w kolejce linowej. Różnica jest tylko jedna: stalowa lina nie jest umieszczona nad wagonikiem, tylko pod nim, a motorniczy znajdujący się w każdym z pojazdów za pomocna przekładni mechanicznej wpina i wypina wagonik ze znajdującej się w ciągłym ruchu liny napędowej. Ten wynalazek jest jeszcze starszy. Pierwszy wagonik z napędem linowym został uruchomiony w Wielkiej Brytanii przez Benjamina Tompsona w 1826 roku na odcinku z kopalni Fawdown do Wallsend. I tak Fawdon i Seaton Burn Wagonways były używane w latach 90. XIX wieku. Lecz dopiero wynalazek Andrew Smith Hallidie stał się zaczątkiem masowego transportu miejskiego. Brytyjski wynalazca nie mogąc patrzeć na ciężką pracę koni postanowił zastąpić je urządzeniem mechanicznym. I udało mu się. Koleje linowe rozprzestrzeniły się na Oakland, Los Angeles, Kansas City, Chicago, St. Louis, Filadelfię, Nowy Jork, Londyn i Sydney. Początkowo ten środek transportu cieszył się dużym powodzeniem, w San Francisco trakcja rozrosła się aż do z rozwojem 15 linii, ale wraz z pojawieniem się bardziej ekonomicznych środków transportu zapał związany z rozbudową kolei liniowych od 1892 roku stopniowo gasł… Aż po silnym trzęsieniu ziemi w 1906 napęd liniowy zaczęto zastępować elektrycznym tramwajami, a od 1940 autobusami, których koszty budowy i eksploatacji były znacznie niższy. Do dziś w San Francisco zachowały się tylko 3 linie, i to dzięki interwencji Klussmanna Freidela, który walczył o ich uratowanie (LINK).
W Europie w tym samym czasie także budowano tramwaje linowe, były w Edynburgu, Birmingham, w Londynie a także na terenie Włoch, Czech, w Portugalii i innych miastach kontynentu a poza nim także w Australii, Chinach i w obu Amerykach. Jednak trzeba pamiętać, że era tramwajów z końca XIX wieku była okresem eksperymentów. Inną oczywistą opcją wówczas był transport parowy, ale również miał swoje wady w zatłoczonym środowisku miejskim. Jedną z głównych zalet trakcji linowej było to, że nie zależy ona od utrzymania przyczepności między kołami tramwaju a szynami, jak w przypadku trakcji parowej lub elektrycznej; w rezultacie tramwaje linowe mogą poruszać się po znacznie bardziej stromych wzniesieniach niż konkurencyjne formy trakcji. W niektórych miejscach turyści mogą nadal skorzystać z tego środka komunikacji, należy do nich na przykład Zagrzeb, gdzie działa najkrótsza ale jednocześnie pokonująca najbardziej stromy odcinek trasy Zagrebačka uspinjača, zbudowana w 1890 roku.
Ostatnie lata mogą uczynić z niego nie tylko atrakcyjny i nostalgiczny produkt turystyczny lecz po naciskach na ochronę środowiska samorządy mogą zechcieć powrócić do tego rodzaju pojazdów. Taką decyzję podjęto w 2016 roku w Lizbonie (LINK). Kto wie co więc będzie za kilka lat? Być może tramwaj liniowy nie będzie jedynie eksponatem muzealnym, a na równi z metrem czy elektrycznym autobusem zacznie znów masowo przewozić ludzi?
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Kilka tygodni temu rozpoczęliśmy na naszym blogu omawianie specjalnego wznowienia albumu Revolver zespołu the Beatles (TUTAJ) streszczeniem wstępu Paula McCartneya. Następnie streściliśmy relację Gilesa Martina (TUTAJ) - współrealizatora nagrań, a fenomen albumu omawiał raper Questlove (TUTAJ). Opisaliśmy też historię zastosowania sitaru (TUTAJ) i jak powstawały efekty specjalne (TUTAJ), oraz zaczęliśmy omawiać rozdział zatytułowany Track by Track, w tym historię powstania piosenki Taxman (LINK), Elanor Rigby (LINK), I'm Only Sleeping (LINK), Love You To (LINK), Here, There and Everywhere (LINK) i Yellow Submarine (LINK).
Dziś opiszemy proces powstawania piosenki She Said She Said.
Po humorystycznym Yellow Submarine przyszła kolej na mocno szokujący utwór z o śmierci.
W 1965 roku the Beatles koncertowali w USA, w LA, i zatrzymali się wtedy na odpoczynek w domu - rancho w Benedict Canyon. Mieli tam nieco czasu na odpoczynek, ale nie tylko, bowiem również na eksperymenty z narkotykami. W tym czasie w jednym z wynajętych domów pomieszkiwało dwóch muzyków z zespołu the Byrds. Nie byli jeszcze znani, to było krótko przed pojawieniem się ich hitu Mr. Tambourine Man.
Wtedy zespół komponował i koncertował na Sunset Strip, a wśród ich słuchaczy był aktor Peter Fonda - syn Henry'ego i brat Jane. Tak więc zaprzyjaźnił się z zespołem i trafił do miejsca zamieszkania Beatlesów.
Pamięta jak w ogrodzie latały helikoptery, a on szybko zaprzyjaźnił się z Beatlesami, wszyscy szybko też wzięli LSD, i tak przez całą noc i połowę następnego dnia.
Przygoda Johna i George'a z LSD pierwszy raz miała miejsce u dentysty na party, gdzie narkotyk podano im w kawie. Harrison nazywał to przygodą dentystyczną. Wtedy w USA Paul nie chciał brać LSD, ale pod wpływem reszty zrobił to. George natomiast przestał na jakiś czas oddychać. Fonda stwierdził, że to normalne, ten narkotyk takie rzeczy robi. Po czym oświadczył, że wie jak to jest być martwym, bo sam postrzelił się pod wpływem LSD. Kiedy John to usłyszał do frazy I know what it is to be dead, dodał: You're making me feel like I've never been born.
John zmienił He na She, żeby nie ujawniać tożsamości Fondy. W piosence pojawiło się też wspomnienie dzieciństwa, a jest ona smutna, bo to piosenka, która powstała pod wpływem kwasu. Nagrywali ją trzy noce, mieli mało czasu w wyniku przesunięcia tras koncertowych.
Track 1 to bas i perkusja, gitary są dodane na track 2. Później dograno też taśmy od tyłu. Jest też mowa Johna na początku na kilku wersjach.
Na track 15 za to słychać ponaglenia Johna żeby się spieszyć - czuć presję na zespół aby kończyć album.
Wokale Johna i George'a pojawiają się na track 3 - poniżej klip z wyiozolowanymi wokalami.
Wiele lat później McCartney powiedział, że nie jest do końca pewny, czy grał na basie w tej piosence. Istnieje szansa, że to Harrison, a piosenka jest jedyną, w której Paul nie brał udziału.
Próbowano też do niej dogrywać partie fortepianu, ale finalnie nie ma go na taśmach. Wczesnym rankiem 22.06.1966 nagrali ostatni utwór na album i polecieli w trasę. She Said She Said jest jedynym, nagranym podczas jednej sesji. John po latach stwierdził, że piosenka wyróżnia się znakomitym brzmieniem gitar.
Znany kompozytor i dyrygent Leonard Bernstein powiedział w 1967 roku w audycji Inside Pop: The Rock Revolution, że pod względem kompozytorskim i zmian rytmu piosenka jest ogromną innowacją.
C.D.N.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Wprawne oko, zmysł estetyczny i smartfon czasem wystarczy, aby powstało całkiem udane dzieło sztuki. Tak minimalistycznie można podsumować powściągliwe kompozycje Aleksandra Małachowskiego, które charakteryzuje jeszcze – tak jak on sam o sobie pisze - geometria i niebanalna perspektywa. Te składniki połączone w jego fotografii tworzą przemyślane i inspirujące kadry, które przedstawiają wybrane miejsca z nowej, nieznanej perspektywy. Przeważnie zajmuje się fotografią architektury (…) Nabyte umiejętności wykorzystuje również przy organizowaniu warsztatów fotograficznych.
Fotograf jak na artystę ma dość niebanalne wykształcenie. Ukończył Politechnikę Warszawską, studiował mechatronikę, robotykę i automatykę a także Sztukę Nowych Mediów na Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych w Warszawie.
Na pewno dla Małachowskiego liczy się pomysł. Prosty a przez to komunikatywny. Fotografuje głównie miasta, przede wszystkim Warszawę, z której pochodzi, a także każde, do którego kiedykolwiek się udało mu dotrzeć. Może z racji typu uczelni którą ukończył, widać u niego fascynację japońską kulturą. Nie brakuje bowiem widoków kwitnących drzew wiśniowych, a także kompozycji tak klarownych, uporządkowanych i opartych na regułach jak japońskie haiku. Zazwyczaj widzimy na nich jeden wyraźny dominujący element – na przykład drzewo, dom, postać ludzką – zanurzoną w harmonijnie uładzonym pejzażu.
Artysta dzięki konsekwencji szybko osiągnął sukces. W swoim dorobku ma zrealizowane fotograficzne projekty dla takich marek, jak: Samsung, Uber, Puro Hotels, Canon, ERGO Hestia, Mastercard, Peugeot i Microsoft. Jego fotografie znalazły się na łamach wielu pism, na koncie ma też wystawę Atypical współorganizowaną z Fundacją Artystycznej Podróży ERGO Hestia, która ukazywała jego nietypowe spojrzenie na Warszawę i odbiła się szerokim echem w mediach. Z czasem nauczyłem się, że inspiracje są wszędzie – mówił w rozmowie z Design Alive (LINK). Na pewno intryguje, więc czasem warto popatrzeć na jego zdjęcia, które odzwierciedlają poukładany świat ich autora, umieszczane na jego koncie na Instagramie (LINK), czy innych socjal-mediach (LINK).
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Bez niego kariera Joy Division byłaby inna. To on odpowiadał za wydanie debiutu zespołu, albumu Unknown Pleasures
(wydał go za spadek po matce), który dziś uważany jest za najlepszy
debiut w historii rocka. A ponieważ opisaliśmy już na naszym blogu
życiorysy wielu osób z kręgu zespołu (warto popatrzeć na prawy pasek
gdzie zawarliśmy linki do streszczeń), dziś kolej na pierwszą część
opowieści o Tony Wilsonie. Książka, którą zaczynamy dziś omawiać znalazła się w naszych rękach dzięki Tony'emu Costello, którego serdecznie pozdrawiamy.
Tony jednak nie pojawił się na premierze filmu, na którą bilety rozeszły się natychmiast. Pojawili się muzycy i aktorzy ich grający, a Tony jednak nie, możliwe że był już pochłonięty kolejnym projektem. Yvette Livesey wspomina, że rozmyślili się na chwilę przed wyjściem i zamiast tego poszli na kolację.
Wilson znowu poświęcił się Telewizji Granada, prowadził na przykład program sportowy - był wielkim fanem sportu. Poproszono go także żeby poprowadził program polityczny The Sunday Supplement.
Tony w programie improwizował, nie używał scenariusza. Mimo tego, że nie był polityczne neutralny, prowadził program profesjonalnie.
Pod koniec 2001 roku został poinformowany, że otrzyma za całokształt, nagrodę the Royal Television Society. Pomysłodawcą był Eamonn O’Neal, jednak jego idea napotkała na opozycję.
Na wręczenie Wilson niemalże się spóźnił i wygłosił bardzo kontrowersyjne przemówienie. Jego zdaniem ta nagroda oznaczała starość i koniec kariery. Wystąpienie było bardzo kontrowersyjne i wzbudziło falę krytyki, pojawiły się poglądy o tym, że Wilson nie szanuje zdania społeczności. Miał wtedy zły humor, bowiem ogłoszono jego bankructwo i urząd skarbowy chciał go obciążyć podatkiem. cała sprawa była pomyłką a Tony wspomina że czuł się jak w powieści Kafki.
W tamtym czasie rozpoczęto realizację filmu o Tonym, dzieło dokończyły jego dzieci Olivier i Isabel.
W czasie gdy 24 Hour Party People weszło do kin, Tony i Yvette sprzedali mieszkanie na poddaszu za 1,8 miliona funtów. Wykorzystali moment promocji filmu. To było najdroższe mieszkanie na północy Anglii.
W tamtym czasie doszło też do konfliktu między Tonym a Davem Haslamem.
Kiron Collins z Granada wspomina, że Wilson był wspaniałym człowiekiem, bo nie udawał kogoś innego niż był. Po prostu był szczery i był sobą, brakowało mu czasem ogłady, ale był autentyczny. Kochał Granadę i był jej całkowicie oddany, to było jego miejsce na ziemi.
Dzień po tym, jak pojawił się ponownie na ekranie w Granada Reports, Tony pojechał do Cannes, aby zobaczyć 24 Hour Party People. Wtedy zdecydował, żeby na jego pogrzebie wybrzmiało Atmosphere, Joy Division. Uważał jednak, że sam film nie zmienił go jako człowieka. Poza tym nigdy nie żalił się na to, w jaki sposób został w nim przedstawiony.
W 2001 roku pojawiły się u Wilsona problemy zdrowotne. Miał mini-udar. Był na lunchu z Isabel kiedy ręce mu odmówiły posłuszeństwa. Wylądował w szpitalu, ale nikt o tym nie wiedział. Miał nadciśnienie i musiał brać leki. Yvette twierdzi, że dobrze się stało, że zwolnili go zaraz po tym z Granady.
C.D.N.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Sebastiana Monia (ur. 1986) można uznać za specjalistę od kultury bardzo szeroko pojętej. Z wykształcenia jest nauczycielem kultury fizycznej, a z zamiłowania twórcą kultury plastycznej. Pochodzi z Pszczyny, lecz obecnie mieszka i tworzy w Dąbrowie Górniczej. Na co dzień uczy dzieci w jednej z miejscowych szkół, w chwilach wolnych bierze udział w maratonach i gra w drużynie Carbon Silesia Sport oraz słucha muzyki i maluje…
Ukończył wydział wychowania fizycznego ze specjalizacją trenersko-instruktorską na PWSZ w Raciborzu (licencjat) oraz na Politechnice Opolskiej (magisterium). Tworzy za to od zawsze, choć swoje prace pokazał publicznie dopiero w 2011 roku. Mimo, że jest samoukiem, został przyjęty do Związku Plastyków Artystów Rzeczpospolitej Polskiej, nawet otrzymał wyróżnienie za osobowość artystyczną na Ogólnopolskim Biennale Plastyki Dąbrowa Górnicza 2012 r.
Tworzy specyficzne obrazy, które określa mianem melancholijnego industrializmu. Nazwa nie jest gołosłowna, wywodzi się z inspiracji przemysłowym krajobrazem śląskich miast, ich fabrykami i szarymi blokowiskami. Znajduje także natchnienie w książkach, muzyce czy grach komputerowych. Nieodłącznym elementem procesu tworzenia stała się muzyka. Najczęściej słucha ambientu lub ścieżek dźwiękowych z gier komputerowych ale jest także wielbicielem ciężkiego uderzenia, szczególnie w klimacie nordyckim - fanem zespołu Wardruna.
Obrazy Monia nie byłyby jednak tym, czym są, gdyby nie jego żona, która studiowała malarstwo. Jest ona jego pierwszym krytykiem i recenzentem, nie raz artysta musi zmierzyć się z jej opiniami na temat kompozycji, kolorystyki i anatomii.
Na pierwszy rzut oka prace artysty są wykonane pod wpływem twórczości Zdzisława Beksińskiego, którego naśladowało lub do którego nawiązywało wielu malarzy (niektórych opisaliśmy TUTAJ) - choć sam Moń odżegnuje się od zarzutu wykonywania obrazów w konwencji znanego surrealisty. I my także tak uważamy. Bo może na pierwszy rzut oka malunki dzisiejszego bohatera postu są podobne do prac Beksińskiego, to po bliższym obejrzeniu widać jak bardzo się różnią. Są bardziej opisowe, wręcz epickie, a jednocześnie nie tak wanitatywne jak malarstwo Beksińskiego. Pojawiające się postaci ludzkie mogą równie dobrze być wzorowane na hominidach Beksińskiego, co i Stasysa Eidrigevičiusa lub Jerzego Czerniawskiego…
Niemniej jest w nich ten powiew świeżości, który się ceni. Dlatego pozwoliliśmy zwrócić na niego uwagę naszych czytelników. I zachęcamy do śledzenia jego poczynań za pośrednictwem jego strony LINK.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Zaczynamy od Factory. Album The Durutti Column z 1998 roku, Time Was Gigantic... When We Were Kids, zostanie ponownie wydany z okazji 25 lat od jego premiery. Publikacja zremasterowanej płyty zaplanowana jest na czerwiec i zawierać pięć utworów bonusowych. Reedycja będzie dostępna w formatach cyfrowych, CD i podwójnych winylach (po raz pierwszy oficjalnie wydana na winylu). Przedsprzedaż jest TUTAJ.
Z Factory pośrednio związany był też bohater kolejnego newsa. The
Story of Hipgnosis film Antona Corbijna, bo o nim mowa, którego premiera zaplanowana
jest na 20 czerwca, opowiada o relacjach między Stormem Thorgersonem i
Aubreyem Powellem. Oni i ich współpracownicy stworzyli jedne z
najbardziej pamiętnych okładek albumów wszechczasów. Można zobaczyć już
zwiastun filmu - gra powyżej.
Skoro pojawił się Corbijn, który znany jest też ze swoich zdjęć, powyżej zwycięska fotografia w konkursie ojcowie portretują swoje dzieci.
Ale nie tylko kobiety chcą mieć długie i zgrabne nogi. Operacje wydłużania nóg zyskują na popularności również wśród mężczyzn w USA. Proces
rekonwalescencji po zabiegu może trwać kilka miesięcy i kosztować
tysiące dolarów – jednak wśród mężczyzn zabieg ten cieszy się coraz
większą
popularnością (LINK).
Kto jednak nie chce czekać na długotrwałe efekty zabiegu, może pomyśleć o przeszczepie. Oczywiście po nabyciu nóg, a może nawet w pakiecie jakiegoś innego narządu. Candace
Chapman Scott, 36-letnia była pracownica kostnicy, została oskarżona o
sprzedaż mężczyźnie w Pensylwanii 20 pudełek zawierających wszystko, od ludzkiej skóry po
czaszki. Najpierw sprzedała mu serce i dwa
mózgi a potem, w ciągu następnych dziewięciu miesięcy wysyłała mu ucho,
ramię, płuca, wątrobę, nerki, ręce, piersi, p@@&sy, płody, skórę,
czaszki i całą ludzką głowę. Nabywca zapłacił jej 10 975 USD. Scott
przebywa teraz w areszcie, a przesłuchanie w sprawie zwolnienia za
kaucją zaplanowano na wtorek. Jej proces ma rozpocząć się 30 maja (LINK).
O tym co z kupcem nie wspomniano, choć musi wyglądać imponująco z wieloma p@@$ami i piersiami.
Kobieta miała poważny wypadek samochodowy. Lekarze uratowali jej życie, ale nie dali rady ocalić jej skóry uszkodzonej przez ogień. Jej twarz wyglądała paskudnie. Jedynym ratunkiem był przeszczep. Ponieważ ona była cała poparzona, skórę musiał ofiarować ktoś inny. Dawcą został jej mąż, który oddał jej skórę z własnego tyłka. Operacja się udała, kobieta wyglądała tak pięknie jak dawniej. Jednak świadoma poświęcenia własnego męża, mówi pewnego dnia: - Kochanie, jestem ci taka wdzięczna, czy jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić? - Nie, już czuję się wynagrodzony. - W jakim sensie? - Wyobraź sobie dziką satysfakcję jaką czuję za każdym razem, kiedy twoja matka całuje cię w policzek!
W podobnych klimatach. Rosjanka
mieszkająca w Nowym Jorku została skazana na 21 lat więzienia za
otrucie swojej przyjaciółki sernikiem, a następnie kradzież jej dowodu
tożsamości i innych kosztowności. Zrobiła to, aby podszyć się pod nią i
nie wracać do Rosji, gdzie jest poszukiwana za morderstwo z 2014 roku (LINK).
Mąż z żoną oglądają film pod tytułem "Morderstwo doskonałe". W pewnym momencie żona mówi, że zaczyna się bać. - Chodzi o film? - pyta mąż. - Nie, po prostu przestań robić notatki!
I jeszcze jedna historia kryminalna. Holenderska
policja, która aresztowała mężczyznę podejrzanego o jazdę pod wpływem
alkoholu, odkryła, że posiada on prawo jazdy, na którym widnieje
nazwisko Boris Johnson.
Fałszywy ukraiński dokument zawierał
zdjęcie byłego premiera, a także jego poprawną datę urodzenia 19
czerwca 1964 r (LINK).
Policjant zatrzymuje kierowcę za przekroczenie prędkości. - Poproszę prawo jazdy. - Niestety, nie mam prawa jazdy. Zabrano mi uprawnienia już 5 lat temu. - Dowód rejestracyjny poproszę. - Nie mam. To nie jest mój samochód, jest kradziony. - Samochód jest kradziony?! - Dokładnie, ale prawdę mówiąc chyba widziałem dowód rejestracyjny w schowku, kiedy chowałem tam pistolet. - Ma pan pistolet w schowku?! - No tak. Tam go włożyłem, po tym jak zastrzeliłem właścicielkę tego samochodu i schowałem ciało w bagażniku. - W bagażniku jest CIAŁO?! - No przecież mówię... W tym momencie policjant zawiadamia komendę. Po 5 minutach antyterroryści otaczają samochód. Dowodzący akcją podchodzi do kierowcy. - Prawo jazdy poproszę... - Proszę bardzo - kierowca pokazuje jak najbardziej ważne prawo jazdy. - Czyj to samochód? - pyta komendant. - Mój. Proszę, oto dowód rejestracyjny. - Proszę wolno otworzyć schowek i nie dotykać schowanej tam broni. - Proszę bardzo, ale nie ma tam żadnej broni. - Proszę otworzyć bagażnik i pokazać leżące w nim ciało. - No problem, ale jakie ciało?! - Zaraz, zaraz! - mówi kompletnie zdezorientowany policjant. - Kolega który pana zatrzymał powiedział, że nie ma pan prawa jazdy, dowodu rejestracyjnego, samochód jest kradziony, w schowku jest broń, a w bagażniku ciało... - He, he! - odpowiedział kierowca. A może jeszcze panu powiedział, że przekroczyłem prędkość?
Inteligentnie wybrnął.Nas natomiast coraz bardziej zadziwia sztuczna inteligencja. W
sieci pojawił się nowy utwór przez nią wygenerowany. Tym razem jest to God Only Knows The Beach Boys tak, jakby był to cover
wykonywany przez The Beatles. W piosence słychać duet Paula McCartneya z
Johnem Lennonem, a także w chórkach perkusistę Ringo Starra.
Skoro o powrotach legend. Glen Matlock z Sex Pistols dał kameralny koncert w Londynie podczas wieczoru koronacyjnego króla Karola III w sobotę (6 maja) (LINK). Basista, który jest współautorem antyrojalistycznej piosenki God Save The Queen, wystąpił w londyńskim klubie 100, aby zaznaczyć wydanie nowego albumu Consequences Coming, który ukazał się w zeszłym tygodniu (można posłuchać TUTAJ).
Wróciła też inna wielka legenda. W środę (3 maja) Siouxsie Sioux wystąpiła w Ancienne Belgique w Brukseli, ostatni raz była widziana na scenie 10 lat temu, na Meltdown Festival Yoko Ono w 2013 roku. Piosenkarka wykonała swoje hity, wśród nich cover the Beatles, który gra powyżej.
Nastąpił też powrót The
Smashing Pumpkins, którzy 5 maja wydali długo wyczekiwany album ATUM. Jest to
kontynuacja Mellon Collie and the Infinite Sadness z 1995 roku oraz
Machina/Machine of God z 2000 roku, ATUM zawiera 33 utwory i wyjdzie w
trzech częściach, pierwszą można go zamawiać TUTAJ. Zanim to się stało, frontman Billy Corgan, musiał zapłacić hakerowi okup, aby zapobiec wyciekowi
utworów. A na jesieni zespół rozpocznie trasę po USA (LINK).
Również Peter Gabriel udostępnił kolejny utwór z nadchodzącego albumu, i/o. Utworu Four Kinds of Horses można posłuchać powyżej. Gabriel udostępnia piosenki z nowego albumu – który wciąż nie ma daty wydania – podczas pełni księżyca w przeciągu tego roku czyli 2023. W ciągu kilku tygodni ma rozpocząć światową trasę koncertową.
Za to inny koncert nie dojdzie do skutku. Trwający
strajk Writers Guild of America (Zrzeszenia Scenarzystów) podobno
doprowadził do odwołania zaplanowanego występu Foo Fighters w Saturday
Night Live. Według doniesień zespół miał wystąpić pod koniec maja wraz
z prowadzącą Jennifer Coolidge z The White Lotus (LINK).
Nie dojdzie już też do występu legendy punka. Perkusista Leatherface i długoletni członek Cockney Rejects, Andrew Laing, nie żyje. Laing grał na wszystkich klasycznych albumach Leatherface i należał do The Rejects w latach 1999-2016. O tym smutnym fakcie powiadomił zespół TUTAJ.
Punk, jak wiadomo to śmieć. Zatem teraz o śmieciach naszej epoki. Naukowcy
badający gigantyczną wyspę plastikowych śmieci unoszących się na środku
otwartego oceanu znaleźli jej nieoczekiwanych mieszkańców: dziesiątki
gatunków morskich, które zwykle trzymają się blisko wybrzeża. Wśród
plastikowych szczątków naukowcy znaleźli wszelkiego rodzaju gatunki
nierodzime, od ukwiałów, przez robaki, po małe
skorupiaki (LINK).
Będzie co dodawać do mąki.
I jeszcze w temacie odkryć naukowych. Naukowcy z Uniwersytetu Browna i Uniwersytetu w
Tuluzie we Francji wyjaśnili, dlaczego bąbelki w szampanie musują w
linii prostej, podczas gdy bąbelki w innych napojach gazowanych, takich
jak piwo czy napoje gazowane, nie. Naukowcy dokładnie zbadali mechanikę
działania, sprawiającą, że łańcuchy bąbelków są stabilne w szampanie
lub prosecco. Wyniki ich eksperymentów wskazują, że stabilne łańcuchy
bąbelków w szampanie i innych winach musujących powstają dzięki
składnikom, które działają jak związki mydła, zwane środkami
powierzchniowo czynnymi. Te cząsteczki pomagają zmniejszyć napięcie
między cieczą a pęcherzykami gazu, zapewniając płynne wznoszenie się do
góry. A skąd te składniki? Okazuje się że z zanieczyszczeń środowiska, z
dodatku cząsteczek białka. Naukowcy zamierzają kontynuować swoje
badania. Chcą zbadać różne aspekty mechaniki płynów, zwłaszcza w
przepływach bąbelkowych (LINK).
W jednym z instytutów zaczęto w godzinach pracy wypuszczać na korytarze lwy. Jednak po pewnym czasie zdarzył się wypadek śmiertelny i lwy usunięto. - Potrzebna ci była ta sprzątaczka - mówi jeden lew do drugiego. - Ja trzydziestu naukowców zjadłem i nikt nie zauważył!
Tak to jest, kiedy nie umiesz sobie powiedzieć: stop. Każdy,
kto zna Pixies, zna ich najsłynniejszą piosenkę Where Is My Mind?
Zapewne pamięta też, że piosenka zaczyna się właśnie od słowa stop!. Często
fani muzyki mają ustawioną ulubioną piosenkę jako dźwięk alarmu, ale
warto pomyśleć jeszcze raz, zanim użyjesz do tego tej piosenki. Bo
przez to zdarzało się że ustawiony budzik w komórce nie uruchamiał się
na czas, a wszystko dlatego, że Frank Black krzyczy stop! na początku
utworu co zapobiegawczo wyłącza alarm w telefonach Google Pixel. Zespół
przeprosił za to fanów..
Ostatni news też dotyczy ludzi, którzy nie umieją powiedzieć sobie stop. Po
dwóch latach od premiery części pierwszej do kin trafi Diuna: część
druga. Film w reżyserii Denisa Villeneuve’a będzie miał swoją premierę w
polskich kinach 3 listopada. Powyżej jego zwiastun. Diuna to film oparty na tak samo zatytułowanej, bestsellerowej powieści science fiction autorstwa Franka Herberta z 1965 roku.
Pewne małżeństwo ogląda film przyrodniczy. Żona pyta męża: - Kochanie, czy płazy mają rozum? - Nie, żabciu...
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.