Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fanzine. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fanzine. Pokaż wszystkie posty

środa, 2 sierpnia 2023

Streszczenie książki Micka Middlesa pt. From Joy Division to New Order. The True story of Anthony H. Wilson and Factory Records cz.7. Debiut the Dammned, the Clash i rozmowa Iana Curtisa z Pete Shelly

 


Książka Micka Middlesa pt. From Joy Division to New Order. The True story of Anthony H. Wilson and Factory Records, wydana została przez wydawnictwo Virgin Books w roku 1996. W moim posiadaniu jest wznowienie z roku 2002.
 
Streszczenie pierwszego rozdziału pojawiło się TUTAJ, drugiego TUTAJ, fragment trzeciego TUTAJ, kolejny TUTAJ a ostatni fragment rozdziału trzeciego pt. The Wythenshave Connection (TUTAJ). Streszczenie rozdziału czwartego pt. From Safety To Where? o dzieciństwie i młodości członków grupy opisaliśmy TUTAJ.
 
Rozdział 5 nosi tytuł Wstyd i Wstręt... w Collyhurst (chodzi o śródmieście w Manchesterze). Na początku autor opisuje rolę klubu Electric Circus, podważając teorię, że klub był katalizatorem ruchu punk. Raczej kojarzył się z niedojrzałymi rozrabiakami, rzucaniem butelek z okien, pijaństwem. I choć wielu ludzi z kręgu punk tam bywało, ważniejsze dla animacji punka były koncerty w The Lesser Free Trade Hall. Wiele osób twierdzi, że bar the Range był też ważnym miejscem dla punka. Wielu członków zespołów punkowych tam przebywało. W 1976 roku natomiast, the Electric Circus stał się centrum rewolucji muzycznej. Sex Pistols zagrali tam dwa razy, jednak z powodu wspomnianego powyżej towarzystwa, udział w koncertach był bardzo ryzykowny. Z powodu publiki, oba koncerty Pistols stały się mniej znane niż te z Lesser Free Trade Hall.
 
Podobnie było w 1977 roku kiedy wystąpili tam the Damned, zastępując lokalny zespół the Enid. Spotkało się to z bardzo negatywną reakcją publiki i chóralnymi okrzykami Sh@t! Sh@t!
 
Ta sama publika kilka minut później szalała na parkiecie w rytm puszczonego z głośników utworu Black Sabbath pt. Paranoid. Ta noc jednak okazała się przełomowa, bowiem od tamtego koncertu w klubie zaczęły pojawiać się zespoły nowofalowe, spotykając się z coraz większym aplauzem publiki. W klubie krążyły też narkotyki, przy czym opium zaczęło być coraz mocniej wypierane przez amfetaminę.
 
 
W tamtym czasie, kiedy rodził się punk rock, czyli w latach 1976 - 1977 granie w zespole wystarczyło, żeby zwrócić uwagę innych w tym krytyki muzycznej. W centrum zainteresowania byli the Buzzcocks, którzy stawali się coraz bardziej znani w UK. Było tak dzięki koncertom z Sex Pistols, ale ważniejszy był koncert 29.09.1976 w Islington, gdzie debiutowali też the Clash.

Po tym koncercie the Buzzcocks pojawili się w najważniejszym z fanzinów Sniffin' Glue (warto zobaczyć TUTAJ).
 
Jednak najbardziej znanym koncertem the Buzzcocks był ten w Holdsworth Hall w Manchesterze, na którym debiutował młody zespół punkowy z Londynu, the Eater. Buzzcocks wtedy zaprezentowali antytezę punka, zarówno pod względem stroju, jak i repertuaru, co zdziwiło publikę. Piosenki stały się spokojniejsze, nawet o miłości. Wtedy w obszarze osób zainteresowanych ich twórczością krążył Ian Curtis
 

We środę 10.12.1976 roku, Ian Curtis szedł do Electric Circus w swojej kurtce z napisem HATE, i natknął się na Pete Shelly, co wprawiło go w osłupienie.
 
Rok później wspomniał to w wywiadzie tak: Byłem w pewien sposób rozczarowany, kiedy spotkałem Shelly. Był pierwszą gwiazdą, jaką spotkałem, a wcale na gwiazdę nie wyglądał. To był czas punka, a ja wtedy nieco przesadzałem ze strojem. Ciągle byłem przekonany, że koncert rockowy to jak Zeppelin w Earls Court. Było dla mnie niepokojącym, że kiedy punk zyskiwał na popularności, można było iść do baru i wypić drinka z ludźmi, którzy byli naszymi bohaterami. Brzmi to idiotycznie teraz, i mam nadzieję, że zawsze będę dostępny dla ludzi, jak Shelly, który wtedy długo ze mną rozmawiał. To mnie całkowicie rozwaliło.   
 
C.D.N. 
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.     

sobota, 20 lutego 2021

Joy Division w fanzinie Positive Reaction - z kim rozmawiał Brian Davies?


Jeden z użytkowników Twittera - Lee McFadeen na swoim kanale (TUTAJ) opublikował bardzo interesujący materiał o Joy Division. Pozwalamy sobie go zamieścić celem poszerzenia naszego zbioru artykułów z fanzinów, który jest już dość spory (warto zobaczyć TUTAJ). 

Jak napisał w wiadomości: Kilka nowych informacji o Joy Division. Brian Davies  dostarczył te zdjęcia ze swojego fanzina z 1979 roku, kiedy miał 17 lat. Artykuł pochodzi z wywiadu telefonicznego - wtedy myślał, że na linii jest Rob Gretton, ale teraz myśli, że to był Barney.   

Fanzin nazywał się Positive Reaction i w kwietniu 1979 roku zamieścił następującą informację o Joy Division.

Jednym z najbardziej oryginalnych zespołów które pojawiły się w okolicach Manchesteru jest Joy Division. Zrealizowali już dość dużo materiału, który wykazuje znamiona dużego postępu. Po raz pierwszy pojawili się na albumie z ostatnimi występami w Electric Circus, nagranym w październiku 1977 roku ale wyprodukowanym w czerwcu roku bieżącego, gdzie wykonali utwór At A Later Date. 

Następnie wydali EPkę we własnej wytwórni ENIGMA, która została sprzedana i wznowiona na wydawnictwie 12 calowym przez Anonymous (jest ekstremalnie głośno nagrany). Wyprodukowano cztery piosenki bardzo obiecujące co potwierdził ich kolejny winyl A Factory Sample gdzie umieścili dwie piosenki, Digital i Glass.

Zespół właśnie skończył miksowanie ich debiutanckiego albumu Unknown Pleasures który wydany zostanie wkrótce przez Factory Records. Znajdują się na nim następujące piosenki: Disorder, Insight, Day of the Lords, Candidate, New Dawn Fades, She's Lost Control, Shadowplay, Wilderness, Interzone, Remeber Nothing. 

Album został wyprodukowany przez światowej sławy Martina Zero Hannetta. Zespół otrzymał ofertę trasy koncertowej i pojawi się na trasie Factory w towarzystwie A Certain Ratio, Johna Dowie i liwerpoolskiego zespołu OMD. Mają też przygotowane dwie piosenki na nowy singiel - Transmission i Exercise One, oraz na singla dla edynburskiej wytwórni Fast - Autosuggestions i From Safety to Where? 

Menadżer zespołu Rob Gretton pracuje dla nich w pełnym wymiarze godzinowym a członkowie zespołu myślą o porzuceniu pracy zawodowej w związku z dużym zainteresowaniem grupą jakie wykazują duże wytwórnie płytowe. Dziękujemy Robowi Grettonowi za udzielenie informacji - w skład zespołu wchodzą: Ian Curtis - wokale, Bernard Dicken - gitara, Peter Hook - bas, Stephen Morris - perkusja.


Warto zwrócić uwagę na kilka detali powyższego materiału. Zacznijmy od komentarza - czy możliwe że informacji udzielił Bernard Sumner? Biorąc pod uwagę jego dość mocno w tamtym czasie wybujałe ego, wątpliwym jest żeby swoje nazwisko wymienił w składzie grupy jako drugie. 

Dalej - ciekawym jest, że tracklista Uknown Pleasures jest inna niż ta, jaką znamy z finalnej wersji płyty. W omawianych przez nas notatkach Roba Grettona (TUTAJ) w jednej z wersji listy piosenek rzeczywiście Insight jest drugim utworem planowanym na albumie, tak jak podał to rozmówca fanzinu Positive Reaction. To znowu wskazuje na Grettona. Ciekawym jest też brak "I" w tytule I Remember Nothing. Rozmowa odbyła się telefonicznie, zatem bardzo interesujące jest umieszczenie znaku zapytania w tytule From Safety to Where? 

I najważniejsze - na końcu pojawia się informacja typowo marketingowa, o zainteresowaniu wielkimi koncernami, co naszym zdaniem dobitnie potwierdza tezę , że rozmówcą jednak był menadżer zespołu - Rob Gretton. To było w jego stylu. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 2 października 2020

Joy Division w Colston Hall w Bristolu, niedziela 4.11.1979



4.11.1979 roku Joy Division wystąpili w Bristolu w Colston Hall. Towarzyszyli wtedy the Buzzcocks jako support. Hala do dzisiaj pamięta to wydarzenie i, przynajmniej do niedawna, na stronie jej sklepu można było zakupić wydruk doskonałego posteru, pokazanego powyżej, którego autor jest nieznany (LINK). W sklepie można też zobaczyć jak taki poster jest drukowany:

Z lokalnego fanzinu możemy poznać relację z tego wydarzenia.
Joy Division byli bardziej ekscytujący na żywo niż na ich płycie. Ian Curtis to totalnie schizofreniczny geniusz. Tańczy mechanicznie, poruszając się w rytm mocnych koziołkujących rytmów. Porusza się w rytmie perkusji, i zakręconego basu brodatego Petera Hooka. Uwielbiam gburowaty głos Iana Curtisa i byłem rozczarowany, że nie mieli czasu zagrać piosenki Transmission ze swojego najnowszego znakomitego singla. Jednak w jakiś sposób to nadrobili grając mój drugi ulubiony utwór: She's Lost Control. Zakochany w muzyce Joy Division chciałem tańczyć i stracić kontrolę, ale oh - zapomniałem, że nikt nie tańczy podczas występów w Colston Hall. 



Joy Division są zbyt dobrzy, żeby grać jako spupport, zasługują żeby występować na swoich własnych zasadach. Problem z Colston jest taki, że scena jest zbyt daleko co oddziela zespól od publiki. Miło natomiast, że to niemal jedyne miejsce w Bristolu, gdzie można wejść na koncert nie będąc pełnoletnim. Moim zdaniem Joy Division przewyższa Buzzcocks o mile, z wielu różnych przyczyn. Mają zdecydowaną większość  piosenek bardzo szybkich, śpiewają te starsze i nowsze, ale często dopiero w połowie można się zorientować jaką piosenkę właśnie wykonują.



Tyle z fanzinu. My natomiast dodamy, że według naszej wiedzy nie istnieje bootleg z tego koncertu, a na jednym z forów internetowych można wyczytać, że pod koniec występu Ian Curtis dostał ataku epilepsji. 

Pozostał legendarny poster.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.  

czwartek, 1 października 2020

Fanziny w roli „symbolu buntu” - analiza Matta Grimesa i Tima Walla

Już kiedyś pisaliśmy o fanzinach: wspomnieliśmy o ich początkach, o pierwszym fanzinie punkowym, wydanym latem 1976 roku przez Marka P [Marka Perry, późniejszego urzędnika bankowego] o wdzięcznym tytule Sniffin 'Glue… i Other Rock' n 'Roll Habits, który fani szybko skrócili do wymownego Sniffin'Glue oraz o początkach polskich zinów (TUTAJ). Tłumaczyliśmy także relacje i wywiady z Joy Division zamieszczane w różnych fanzinach (brytyjskich i amerykańskich - TUTAJ).  Jednak to zbyt mało, jeśli chodzi o zjawisko jakim jest powstanie i znaczenie fanzinu. Dlatego musimy nadrobić ten brak, tym bardziej, iż sami tworzymy coś w rodzaju webzinea. Zresztą nie jesteśmy odosobnieni w naszych odczuciach. Wielu naukowców zajmuje się rozwojem i znaczeniem punkowych fanzinów od okresu późnych lat 70. XX wieku do chwili obecnej. Wśród takich badaczy są Matt Grimes i Tim Wall obaj z Birmingham City University, autorzy wielu publikacji na ten temat.

W jednym z artykułów zajęli się problemem przejmowania przez fanziny roli symbolu buntu, którym punk, nie tylko ze względu na sposób, w jaki wizualnie i werbalnie przekazywali etos i formy twórczości punka (przypominamy, według zasady DIY - zrób to sam), ale także w sposób, w jaki stawały się wynikiem pracy często bezimiennych fanów (LINK). Zwrócili uwagę na pomijany dotąd aspekt roli fanzinów. Otóż stawały się one autorytetem, kierowały gustem rozdrobionej masy fanów.  

Nic dziwnego, że Ian Curtis, który doskonale to dostrzegł już w 1979 roku, stwierdził w jednym z wywiadów Fanziny, jesteście przyszłością świata (TUTAJ).
 
Wielu artystów, obwołując się prawdziwym i jedynym głosem ruchu punk, sprzymierzyło się, czasem bardziej świadomie, czasem mimowolnie, z poglądami politycznymi różnych nurtów myśli anarchistycznej i realizowało muzyczny etos DIY, angażując się przy tym w różne formy bezpośredniego działania. Lecz zachęty do tego są obecne w fanzinach już od lat 80. Tworzone przez fanów czasopisma stawały się swego rodzaju przewodnikiem lub manifestem ogłaszającym kulturowe i polityczne podstawy ideologii anarchistycznych ruchów subkulturowych w Wielkiej Brytanii. Jest prawdopodobne, że czytane przez fanów teksty uporządkowały i podały metodę przechodzenia od zachwytu i entuzjazmu nad konkretną muzyką punk do działań.

Matt Grimes i Tim Wall  zauważyli, iż wspomniany także u nas Sniffin 'Glue, powszechnie postrzegany jako pierwszy punk-zin, od początku podkreślał antyspołeczną postawę redakcji i negatywny stosunek do Rock' n 'Rolla. Taką samą korelację między tytułem a ideową treścią możemy dostrzec w tytułach innych brytyjskich fanzinów, które pojawiły się po nim - Bombsite, Burnt Offering, Chainsaw, Communication Blur, Jamming, Love and Mołotov Cocktails, Ripped & Torn, To Hell With Poverty i Vague. Sygnalizowały one wyraźnie, gdzie pozycjonowała się kultura punkowa. Zresztą nie tylko w tytułach zawierały się te informacje, ważna była także szata graficzna pism: krój czcionek i zamieszczane ilustracje. Sam fakt, iż w latach 1977-1980 powstało ponad 50 brytyjskich fanzinów punkowych uzmysławia jak silny był związek między fanzinami, rodzącą się kulturą muzyczną, a popularnością postaw anarchistycznych.

Można zatem uznać, iż fanziny były po prostu kanałami komunikacji. Ich okładki urosły tak dalece do symbolu punka, że stały się czynnikami definiującymi, czym jest punk, a czym nie jest. Tworzący je redaktorzy z biegiem czasu zagwarantowali sobie status arbitra gustu, autorytetów klasyfikujących autentyczność ideologiczną. I co ciekawe, nie zmieniło się to od tamtych czasów. Z chwilą powstania internetu, fanziny przekształciły się w webziny, które reprezentują undergroundową i niezależną opinię będącą alternatywą dla głównego nurtu publikacji. Cóż. Zupełnie jak nasz blog.

Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

sobota, 8 lutego 2020

Fanziny zagraniczne i polskie: oddech muzycznego antysystemu

Zbuntowanej muzyce lat 70 i 80 XX wieku towarzyszyły fanziny (o kilku pisaliśmy TUTAJ). Zaczęło się oczywiście w Wielkiej Brytanii od Sex Pistols. Po ich koncertach w latach 1976 i 1977 młodzież szybko i tanio, poprzez kserowane i potem zszyte kartki formatu A4, dzieliła się swoimi odczuciami, rozterkami i reakcjami na rozmaite wydarzenia. Wszystko to działo się bez cenzury - wystarczyła maszyna do pisania i wycięte obrazy zestawiane z tekstami metodą DIY.

Fanziny powstawały w zasadzie bez żadnych nakładów finansowych, jedynie dzięki zaangażowaniu domorosłych redaktorów - młodych i podekscytowanych zachodzącymi na ich oczach zmianami. Dzisiaj, gdy tworzone przez nich ulotne pisma stały się niejednokrotnie egzemplarzami bibliofilskimi, wśród autorów odnajduje się późniejszych naukowców, pisarzy, dziennikarzy, polityków (np.: Shane MacGowana, sekretarza Tonyego Blaira).

Pierwszym fanzinem punkowym był wydany latem 1976 roku przez Marka P [Marka Perry, późniejszego urzędnika bankowego], Sniffin 'Glue… i Other Rock' n 'Roll Habits" który wcale nie wygląda na zapowiedź zmian kulturowych. Wydany tanio - na ośmiu stronach papieru formatu A4 zszytych w jednym rogu, nosi opatrzony jest wymownym hasłem: Tak, nie jest przeznaczony do czytania… służy do moczenia w kleju i wąchania. Poniżej wypisano pisakiem nazwy zespołów: The Ramones, Blue Oyster Cult, i hasło: punkowe recenzje. W ten sposób termin punk został przyjęty i użyty w zasadzie po raz pierwszy, bo pomimo, że przewijał się wcześniej w prasie muzycznej, nie stosowano go jeszcze w obiegu publicznym.


Sniffin 'Glue istniał niespełna rok, lecz zdążył ewoluować, publikując nie tylko ogłoszenia i zachęty do zakładania innych fanzinów lecz także zdjęcia i krytyczne analizy na temat rozwoju punka. Po nim pojawiły się następne pisma, i w przeciągu roku, w każdym większym mieście był ktoś, kto wydawał swój fanzin. I tak w Glasgow pojawił się A Boring Fanzine, Trash ’77 w Edynburgu: Edinburgh’s Hangin’ Around, Jungleland, a w innych ośrodkach: Crash Bang, Granite City, Kingdom Come, The Next Big Thing. W Manchesterze pierwszymi fanzinami były a Ghast Up , Girl Trouble, Noisy People,  Plaything i Shy Talk. W Sheffield kolportowano Gun Rubber i Home Groan and Submission. Pisma pojawiały się i znikały, lecz ich ilość była ogromna, szacuje się, że w samej Wielkiej Brytanii w tamtym czasie wyszło kilkadziesiąt tysięcy tytułów, nic dziwnego zatem, że Ian Curtis w jednym z wywiadów stwierdził: Fanziny - jesteście przyszłością świata (TUTAJ).


Tak było na Zachodzie Europy. A u nas, czy w epoce cenzury pojawiło się porównywalne zjawisko? Okazuje się, że tak. Tylko nie bardzo wiemy dokładnie jakie to były tytuły i gdzie. Pierwsze naukowe opracowanie dotyczące polskich zinów (fanzinów – pism dla fanów i artzinów – pism dla amatorów sztuki) ukazało się w 1994 roku Niemczech i było zatytułowane Overground: die Literatur der polnischen alternativen Subkulturen der 80 er und 90 er Jahre. Jego autorem był Michael Fleischer. Niestety praca ta nie została przetłumaczona na język polski... U nas jakby mimochodem, przy okazji innych tematów, opisano jedynie pokrótce historię polskich fanzinów. Nieocenioną rolę odegrał w tej sprawie Wojciech Kajtoch, który w 1999 r. wydał książkę: Świat prasy alternatywnej w zwierciadle jej słownictwa gdzie scharakteryzował język, w jakim polskie ziny były pisane.

Trzeba przy tym wyjaśnić, że ruch punk w Polsce, podobnie jak wiele innych rzeczy w tamtym czasie, był nielegalny. Nic zatem dziwnego, że jego ideologia i działalność często istniała w powiązaniu z innymi antysytemowymi organizacjami, głównie antykomunistycznymi. Oto kilka pierwszych tytułów z tzw. 3 obiegu, zawierające treści typowe dla fanzinów: Nietoperz (1978), NieRząd (1978), Gilotyna (1980) wydawane w Nowej Hucie przez Janusza „Jany” Waluszko, Homek, będący organem Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego, ukazujący się w latach 1986–1989, A Cappella, wydawana przez trójmiejski oddział ruchu Wolność i Pokój a oprócz nich inne... (niektóre opisał Mateusz Flont w artykule pt.: Tytuły polskich zinów. Wstęp do badań nad onimią „trzeciego obiegu (1978–1989) i obiegu alternatywnego (od 1990) oraz opublikował w roczniku Prac językoznawczych w 2016 r.).

Na Zachodzie temat fanzinów dawno został opisany w Polsce niestety jeszcze nie, a szkoda, teksty, jakie się w nich pojawiały były na prawdę ciekawe, zresztą sami oceńcie, oto fragment fanzina Azotox wydawanego w 1986 r. przez członków zespołu Dezerter:


Może nasi czytelnicy mają u siebie egzemplarze fanzinów i mogliby się nimi pochwalić? Skany zaprezentujemy na naszym blogu, czekamy pod adresem: isolations.blogspot.com@gmail.com

piątek, 12 kwietnia 2019

Fanzine City Fun: Joy Division w Nashville byli świetni

W fanzinie City Fun z dnia 6 listopada 1979 r. zamieszczona została ciekawa relacja autorstwa Paula Barrowford’a z koncertu Joy Division zorganizowanego w dniu 28 września przez klub Factory (więcej o powstaniu klubu napisaliśmy TUTAJ). Był to ostatni występ Joy Division dla Factory. Zakończył się atakiem jednego z widzów na Petera Hooka, który w odwecie połamał na agresywnym fanie swoją gitarę i dlatego nie grał w ostatnim utworze. (Swoją drogą - kim był ten napastnik? - mimo upływu lat nikt go nie zidentyfikował, a może do dziś mieszka w Manchesterze...). Ale wracając do tematu - jeśli zobaczymy zdjęcia z jakiegokolwiek koncertu Joy Division, na których Hook trzyma gitarę marki Rickenbacker, wiedzmy, że pochodzą sprzed 28 września 1979 r.

Zachowało się za to sporo artefaktów związanych z samym występem. Przede wszystkim jest częściowe nagranie (jednak bez tego najbardziej emocjonującego fragmentu ataku na Petera Hooka) wydane na płycie I'm Not Afraid Anymore z 2010 r.

Poza tym istnieje plakat i zdjęcie Iana Curtisa na tle muru obwieszonego plakatami, które niedawno Peter Hook wystawił na aukcji Omega Auctions, o której pisaliśmy TUTAJ. Oznaczone numerem katalogowym LOT 319 zostały wycenione na kwotę od 650 do 1000 funtów (TUTAJ).
 
Lecz przejdźmy teraz do tekstu z fanzinu. Podajemy transkrypcję w j. angielskim, tłumaczenie, a także zdjęcie samego wydawnictwa udostępnione TUTAJ.
Misery Brigade me the audience; you fool Joy Division/ Foreign Press 28/9/79

The Last Factory weekend?


As I arrived Foreign Press were just coming onstage to start their set - never seen them before although I've heard their single. Quite enjoyable and at times sounding like fast and psychedelic Skids. Most people seemed to enjoy them although towards the end the songs began to sound very similar and I began to get a bit bored. Definitely worth seeing again though.

After Foreign Press had finished Alan Wise announced that the Factory was closing down after Saturdays gig for "an indefinite period” as the license needed renewing. The fate of the Factory therefore rested in the hands at the local court who grand/refuse licenses.

By now the place was pretty full and it was obvious that many peoples had realised that is now pretty hip to like Joy Division as the audience had doubled from the last time they played the Factory only a couple of months ago. The light were dim – Joy Division take the stage and-open with a new song called "Atmosphere" The piece is slow, gothic and features Ian Curtis on guitar. Four or five other new songs are played the best being "Colony". Old favourites like "Interzone", "Wilderness" and especially "She's lost control" - get the audience bopping frantically. 45 minutes later and a superb, controlled set is finished. The band return for "Transmission" - a false start - try again. At this point an incident occurs which spoils the whole evening. Someone must have been having a go at bass player Peter Hook as halt thru "Transmission" he starts attacking this unknown person with his bass. The incident continues with Hook chasing the person thru the audience and ends in a scuffle near the cloakroom. Hook returns to the stage and disappears to the dressing roam. The band (minus Hook) continues with "Step inside" and finish. 

Whoever was annoying Hook disappeared as the audience left. Why people like this go to gigs? Presumably only to cause troble. Incidents such as this will not help in keeping the Factory open. 



tłumaczenie:
 

Brygada Nieszczęścia, (publiczność, głupku);
Joy Division / Foreign Press 28/9/79


Ostatni weekend Factory?

Gdy przyjechałem, Foreign Press właśnie wchodzili na scenę, aby rozpocząć swój set - nigdy wcześniej ich nie widziałem, chociaż słyszałem ich singiel. Całkiem przyjemni i czasami brzmiący jak szybkie i psychodeliczne Skids. Większość ludzi polubiła ich, chociaż pod koniec piosenki zaczęły brzmieć bardzo podobnie i zacząłem się trochę nudzić. Na pewno warto zobaczyć ich ponownie.

Po zakończeniu Foreign Press Alan Wise ogłosił, że Factory zamyka się po sobotnim koncercie na czas nieokreślony, ponieważ licencja wymaga odnowienia. Los Factory spoczął więc w rękach miejscowego sądu, który wyda / odmówi licencji.

Do tej pory miejsce bywało pełne i było oczywiste, że wielu ludzi zdawało sobie sprawę, że teraz jest całkiem modnie lubić Joy Division, ponieważ publiczność podwoiła się od czasu, gdy ostatnio zagrali zaledwie kilka miesięcy temu w Factory.

Światło było słabe - Joy Division wkracza na scenę i zaczyna nową piosenką Atmosphere Utwór jest wolny, gotycki z Ianem Curtisem na gitarze. Grają też cztery lub pięć innych nowych utworów, z których najlepiej wypada  Colony. Stare ulubione, takie jak Interzone, Wilderness, a zwłaszcza She's lost control - sprawiają, że publiczność gorączkowo podryguje i 45 minut później kończy się znakomicie przygotowany set. 


Falstart – zespół powraca z Transmission i zaczyna znów. W tym momencie wydarzył się incydent, który psuje cały wieczór. Ktoś zmusił basistę Petera Hooka by przerwał grę w połowie "Transmission", i ten zaczyna atakować tą nieznaną osobę swoim basem. Hook przepycha osobę przez widownię i kończy szamotaninę w pobliżu toalety. Powraca na scenę i znika w szatni, zespół (minus Hook) kontynuuje Step Inside i koniec.
 

Kimkolwiek był ten kto zirytował Hooka zniknął razem z publicznością. Dlaczego tacy ludzie chodzą na koncerty? Przypuszczalnie tylko po to, by wywołać drakę. Takie incydenty nie pomogą w otwarciu Factory.
 
Oprócz powyższej recenzji Paula Barrowforda, w opisywanym fanzinie jeszcze jedna, anonimowa, przysłana przez jednego z widzów, który był na koncercie dnia 22 września 1979 r. w Nashville Rooms przy Earls Court w Londynie. Relacjonujący najpierw przypomina tragiczne wydarzenie, którym był atak bombowy IRA w 1975 r. w pobliżu klubu, lecz dalej w bardzo syntetyczny sposób opisuje sam występ:

Joy Division at the Nashville are great. The Nashville was firebombed by the National Front no so long ago and looks similar to the black hole of calcutta-not that i've there to check the truth of that - who thought the factory was tatty you middle class posers. Joy Division , well i'm stood on chair talking to a friend i've not seen for long time and watching the band 2/3 of the way into their set i have to leap off the chair and start dancing, this is what it's all about, involuntary excitement that compels participation and it's just good if you know what i mean.


  
„Joy Division” w Nashville byli świetni. Nashville nie tak dawno temu został ostrzelany przez Front Narodowy i wygląda podobnie do czarnej dziury w Kalkucie - nie, żebym tam był, żeby sprawdzić jak tam jest na prawdę - bo wy pozerzy klasy średniej moglibyście pomyśleć, że Factory jest tandetna. Joy Division, cóż, stałem na krześle, rozmawiając z przyjacielem, którego nie widziałem od dawna oglądając zespół, gdzieś w trakcie 2/3 długości ich seta, musiałem zeskoczyć z krzesła i zacząć tańczyć. O to właśnie chodzi, o mimowolne podniecenie, które zmusza do uczestnictwa i jest po prostu dobre, jeśli wiesz, co mam na myśli. 

Dwie relacje, mimo  że krótkie, są odbiciem emocji, jakie towarzyszyły występom Joy Division.

A te emocje poznajecie dzięki nam - my za darmo odtwarzamy je dla was mimo tych minionych lat...

Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 7 marca 2019

Joy Division i zespoły Factory w Moonlight Club w Londynie, 4.04.1980: relacja z fanzinu It's Different For Grils

Kontynuując serię relacji fanów z koncertów Joy Division prezentujemy opis ich występu, który miał miejsce 4 kwietnia 1980 r. w Moonlight Club w Londynie, zamieszczony w fanzinie It's Different For Grils redagowanym przez Garry'ego M. Cartwright z Sheffield.

Wykonali tam rzeczywiście, tak jak jest w opisie, 5 piosenek (setlista jest TUTAJ). Tego wieczoru Ian Curtis nie czuł się dobrze, musiał przerwać występ i wyjść na zaplecze. Stało się tak dlatego, że tego samego dnia muzycy dali z siebie wszystko wspierając The Stranglers w Rainbow. Po pięciu utworach (Transmission, A Means To An End, Twenty Four Hours, Day Of The Lords i Insight) wyczerpany Ian Curtis musiał zejść ze sceny i partię wokalu ostatniej piosenki przejął grający na gitarze basowej, Peter Hook.

Poniżej można zobaczyć oryginalny skan pisma, publikowany TUTAJ, jego transkrypcję w języku angielskim i tłumaczenie w języku polskim.


JOY DIVISION/THE DURUTTI COLUMN/JOHN DOWIE/X-O-DUS Moonlight Club, West Hampstead 4/4/80
 
This was a Factory Records presentation, and just to emphasize the point, acting UC (and occasional roadie) was Tony Wilson. What we got first vas X-O-Dus, a reggae band. At first I thought they were a bit bland, also a bit nervous. However, they soon warmed up, and so did the audience, eventually managing to create an atmosphere. As was the case with the rest of the people appearing onstage tonight, their set was curtailed prematurely through lack of time. I would have liked to hear more of their supple rhythm as live (lyrics relatively free of the usual clichés about Rastafarianism as well) although I don't know if I could listen to them too much on record. 
 
I've already seen John Dowie live and found him very enjoyable. Tonight was good but some his material just made one groan-abit of a cop-out because he is talented enough to make you really laugh. A measure of his talent is that most of his material stands up well to repeated listening’s. Tonight he was accompanied by an acoustic guitarist and used familiar material such as 'Dilemma' and  'Des O`Connor' and a lot of unfamiliar stuff- mainly about being up in heaven (where you get shows like 'Andrew Lloyd-Webber Superstars!) His act relies a lot on his expressions and gesticulations but holds up well on record despite this (especially on the 'Another Close Shave. E.P.) 
 
I've not heard much of the Durutti Column which tonight consisted of just Vin Reilly on electric guitar plus pre-recorded backing track... The set started a bit shakily - early on the audience was on the whole a bit lukewarm, and a power failure didn't exactly help *utter*. However, these difficulties wore overcome, the result being occasically flat and ordinary but mainly very uplifting. The nearest comparison. I could make would be with the instrumentals played by John Martyn, but who needs comparisons anyway? It certainly has made me want to investigate 'The Return Of The Durutti Column' further.

Plenty of praise has boon heaped upon Joy Division already, so all you have to do is consume - attend their gigs, buy their record and wear their badges. Actually they really are that good, so the critical backlash must only be a matter of time.
 
Live the lyrics don't have as much impact as on record. It is the guitar that dominates, economical and with an intensity which is sometimes frightening plus a rhythm section that's really solid. 

I don't like Ian Curtis's voice ouch but visually he's the most arrogating portion to watch, clutching the microphone as though his life depended on it. First number was 'Transmission', followed by two new songs, (the second of which was recently aired on John Peel's programs.) Then it was 'Day Of the Lords' and 'Insight' after which Ian had to be helped offstage (They had been supporting "The Stranglers" at "the Rainbow" not much earlier on in the evening, and that must have taken its toll, though it never showed during those five songs.) The rest of the group carried on, playing 'Interzone' with the bassist taking over the vocals, then that was it due to lack of time though I doubt that the rest of the group could have carried on much longer anyway.
 
4_4_1980_5
JOY DIVISION / THE DURUTTI COLUMN / JOHN DOWIE / X-O-DUS Moonlight Club, West Hampstead 4/4/80
 
Była to prezentacja Factory Records, i dla podkreślenia tego, pełniącym obowiązki (i okazjonalnym  pracownikiem technicznym) był Tony Wilson. Pierwszy był X-O-Dus, zespół reggae. Na początku byli trochę mdli i nieco nerwowi. Wkrótce jednak rozgrzali się, podobnie jak publiczność, więc w końcu zdołali stworzyć atmosferę. Tak jak w przypadku reszty pojawiających się dziś na scenie, ich występ został skrócony przedwcześnie z powodu braku czasu. Chciałbym usłyszeć więcej, ich gibkiego i żwawego rytmu (teksty były w miarę wolne od zwykłych stereotypów na temat rastafarianizmu), chociaż nie wiem, czy mógłbym wysłuchać całej ich płyty.
 
Widziałem już Johna Dowiego na żywo i przekonałem się, że umie wprawić w dobry nastrój. Dzisiejszy wieczór był dobry, ale niektóre z jego utworów były po prostu jednym wielkim jękiem, co było wymówką, bo jest wystarczająco utalentowany, by naprawdę śmieszyć. Miarą jego talentu jest to, że większość jego kawałków da się słuchać wielokrotnie. Dziś wieczorem towarzyszył mu gitarzysta akustyczny i wykorzystał znane materiały, takie jak Dilemma Des O`Connor oraz wiele nieznanych rzeczy - głównie o byciu w niebie (gdzie można zobaczyć takie występy jak Andrew Lloyd-Webber Superstars!) Jego występ w dużej mierze opiera się na ekspresji i gestykulacji, ale pomimo tego wychodzi całkiem nieźle (zwłaszcza na EP-ce Another Close Shave).
 
Nie słyszałem zbyt wiele z występu Durutti Column, który dziś składał się tylko z Vin Reilly grającego na gitarze elektrycznej plus nagrany podkład... Ten występ zaczął się troszkę trzeszczeć - na początku publiczność była zdystansowana, a występowi nie pomagała  awaria zasilania. Jednak trudności zostały przezwyciężone, a rezultat, choć był czasami nieczysty i pospolity, był ogólnie bardzo podnoszący na duchu. Najbliższe porównanie jakie mogę zrobić to ze sposobem gry Johna Martyna, ale kto tak na prawdę potrzebuje porównań? Z pewnością ta gra sprawiła, że chciałbym dokładniej zapoznać się z The Return Of The Durutti Column.


Mnóstwo pochwał wypowiedziano już na cześć Joy Division, więc trzeba tylko ich konsumować, uczestniczyć w koncertach, kupować płyty i nosić odznaki. W rzeczywistości reakcje są na prawdę dobre więc te krytyczne są tylko kwestią czasu.
 
Teksty na żywo nie robią tak dużego wrażenia jak na płycie. Najbardziej dominuje gitara, która jest tak oszczędna i intensywna, że czasem przeraża, a sekcja rytmiczna to jest coś naprawdę porządnego.

 
Nie lubię głosu Iana Curtisa, ale wizualnie trzeba mu przypisać pełne prawo do występu, bo trzyma mikrofon, jakby od tego zależało jego życie. Najpierw Transmission, a po nim dwa nowe utwory (z których drugi został niedawno wyemitowany w programach Johna Peela). Potem był Day Of the Lords i Insight po którym Ian musiał skorzystać z pomocy poza sceną (nieco wcześniej tego wieczoru byli supportem dla The Stranglers w Rainbow i choć stało się to na początku wieczoru, to musiało odcisnąć swoje piętno, choć nie ujawniało się podczas tych pięciu piosenek.) Reszta grupy kontynuowała występ, grając  Interzone z basistą, który przejął wokal, co było spowodowane brakiem czasu, choć wątpię, by reszta grupy mogła wytrzymać dłuższe granie.


Tyle z fanzinu. A teraz kilka słów refleksji. Ponoć wszyscy byli tacy pomocni i zafrasowani stanem zdrowia wokalisty Joy Division. A jednak w słowach piosenki Lost Boy, zespołu Durutti Column (której tłumaczenie zamieściliśmy TUTAJ), napisanej po śmierci Iana Curtisa, tkwi dość gorzkie ziarno prawdy. Machina show-biznesu pełna ekspertów pchała wokalistę do morderczego wysiłku. 

Najgorsze jednak jest to, że w obawie przed sprawieniem jej zawodu, Ian Curtis z pełną świadomością się jej poddał.

Koncert pojawił się na bootlegu Factory by the Moonlight, który wkrótce opiszemy w dziale Z mojej płytoteki.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.        

sobota, 2 lutego 2019

Nieznany przedostatni wywiad Iana Curtisa z Joy Division z fanzinu The Story So Far


Niedawno na FB pojawiły się fotokopie stron fanzinu The Story So Far z grudnia 1979 r., na których jest wywiad z Ianem Curtisem przeprowadzony w dniach 10 lub 11 listopada 1979 w The Rainbow Theatre w Londynie (TUTAJ). Jest to jeden z ostatnich wywiadów z liderem Joy Division, z racji opublikowania w niszowym wydawnictwie, w zasadzie nieznany. Nosi tytuł: Joy Division zespół na nowy wiek (Joy Division, a band for the new age). Dlatego postanowiliśmy zamieścić owe fotokopie u siebie, wraz z transkrypcją wywiadu i tłumaczeniem na język polski:

Why does everyone say our music is gloomy end doony?" asks Ian. We're sitting in the dressing room of Londons Rainbow Theatre, and some ill- informed pseudo - rock journalist has just managed to incur the wrath of Joy Division by coming out with the usual pathetic misconception. The band decide to adjourn and the guilty party is left pondering her mistake
 
I only mention this event in the hope of at least partially dispelling the myth which threatens to engulf Joy Division.

 
The band were forned in Manchester in early 1977. Yet another band inspired to do something musical by John Lydon and his Gerry Troubadours. The frenetic, almost heavy-metal, chord thrashings prevalent on their "Ideal for Living" E.P. have mellowed and matured into some of the most haunting melodies this side of surrealism. According to Ian their unique style evolved simply through the process of becoming more proficient on their instruments. Stephen Morris is technically one of the best British drummers in the business. Peter Hook's cloned Bass drives the songs along with the kind of urgency usually associated with a careering ambulance. On top of this Bernard Dickin lays down a tight guitar pattern, often with a flanges to achieve an interesting sound through his battered Vox combo… Occasionally Bernard will switch to synthesizer. He is the groups resident Technocrat. He built his synthesizer from a kit. At the moment Iah is trying to come to terns with the Guitar, on which he immaculately plays a single chord during "Love Will Tear Us Apart" For me, this is one of their strongest live bombers. Bernard's synthesizer signal is split into 4 and phased, creating a piercing yet rich melody. A very nice stage sound.
 

There seems no point in dwelling on Joy Divisions History. Listen to it's back-catalogue, it speaks for itself.
 

I asked the Band how they to do 2 tracks for Bob Last's compilation album 'Earcom 2'.
 

Ian - "We've known Bob for a long time and we knew that he was going to do this single on Past, we'd also played a few dates on the Rezillos’ last tour, so it really came about through that. We had a couple of tracks left over from the album and it was an outlet for them. Really, it would have taken Factory Records a long time to get them out. We night as well release everything rather than save it."
 

- But doesn't that mean that yo're inevitadly going to skimp on quality?
 

Ian - "Well if the test pressing isn't up to standard, it just wont go out.'
 

Stephen- "We did 15 tracks for an album and subsequently selected 10 for inclusion on it, so the others were finished but there was nothing to do with them."
 

The album is, of course "Unknown Pleasures", an album displaying abundant song-writting ability and deep perception. Just listen to the lyrics of "New Dawn Fades" or feel the atmosphere inherent in "I Remember Nothing". It's no wonder that the album's first pressing was soon sold out.
 

I ask them how heavily they intend to rely on synthesizers in future.
 

Ian - "If we think that the keyboards fit in, we'll use them. There's no conscious decision to write a song featuring synthesizer."
 

- So how about a full time keyboard player?
 

Ian - "I don't think so.... it would have to be someone who couldn't really play, so that could learn to play like us."
 

Infact, Joy Division have just recorded a single for the French "Sordid. Sentimentale” lable. It features Bernards synthesizer on a very moody song called "Armosphere". According to their manager and hairdresser, Rob Gretton ("It's going into the realms of stupidity, in my opinion!"- Stephen Morris) It's probably one of the best things they've put on vinyl.
 

Rob has hopes of getting the bend into the studio coon to cut the second album, but before that, they have dates in Holland, Belgium Germany and tentively, America. People are beginning to take notice.
 

The Ayatollah of Factory Records, Tony "Whizz-Kid" Wilson, seems keen to get them on a British College Tour. He thinks the intellectuals will love them. This may not be for sometime though, since they have just completedan exhausting British tout as special guests of the Buzzcocks. Audience reactions were mixed, but never hostile. On the last night of the tour, they perpetrated an act which showed them to be rather loss solemn and intense than others might have us believe. I trust that the Buzzcocka found the White Mice good company on she return track to Manchester!
 

The band have suffered from too much Hot and Cold publicity in the past. It's time that they were acknowledged as doing in the vanguard of British new age bands.
 

Perhaps for the commercially-minded hypocrites of the "Pop" press, Joy Division are indeed emotionally a scapegoat.
 
Tłumaczenie: 


Dlaczego wszyscy mówią, że nasza muzyka jest ponura i dołująca? pyta Ian. Siedzimy w garderobie Londons Rainbow Theatre, a jakiś niedoinformowany pseudo-rockowy dziennikarz właśnie wkurzył Joy Division, wychodząc z tą typową żałosną tezą. Zespół zdecydowanie odrzuca takie coś, a winny powinien rozważyć swój błąd.
 
Wspominam o tym wydarzeniu z nadzieją, że przynajmniej częściowo rozwiałem mit, który otacza Joy Division.
 
Zespół został założony w Manchesterze na początku 1977 roku. Była to kolejna grupa, która została zainspirowana do zrobienia czegoś muzycznego przez Johna Lydona i jego Gerry Troubadours. Szalone, niemal ciężkie, metalowe akordy, które dominują w ich epce An Ideal for Living” zmiękczyły się i dojrzały w jednej z najbardziej nostalgicznych melodii po tej stronie surrealizmu. Według Iana ich unikalny styl ewoluował po prostu dzięki procesowi doskonalenia umiejętności gry na instrumentach. Stephen Morris jest technicznie jednym z najlepszych brytyjskich perkusistów w branży. Sklonowany przez Petera Hooka bass nakręca piosenki w sposób przypominający pośpiech z jakim mknie ambulans.  Na tym Bernard Dickin tworzy zbity rytm gitarowy, często z naddatkami, aby uzyskać interesujący dźwięk ze swojej poobijanej kombinacji Vox ... Od czasu do czasu Bernard przechodzi na syntezator. Przynależy on do grup Technocratów. Zbudował swój syntezator z części. Ian próbuje dojść do nich ze swoją Gitarą, na której nieskazitelnie gra pojedynczy akord podczas Love Will Tear Us Apart. Dla mnie jest to jeden z ich najsilniejszych, granych na żywo bombowców. Dźwięk syntezatora Bernarda jest podzielony na 4 i stopniowo, tworzy przenikliwą bogatą melodię. To jest bardzo fajny efekt sceniczny.
Wydaje się, że nie ma sensu zajmować się historią Joy Division. Posłuchaj ich nagrań, mówią same za siebie.
 
Zapytałem zespół o wykonanie 2 utworów do albumu kompilacji Boba Lasta Earcom 2.
 
Ian - Od dawna znamy Boba i wiedzieliśmy, że zamierzał nagrać tego singla dawno, graliśmy razem także kilka razy podczas ostatniej trasy koncertowej Rezillos, więc w końcu doszło do tego. Mieliśmy kilka utworów, które pozostały z albumu i był to punkt wyjścia. Tak naprawdę Factory Records zajęłoby to dużo czasu, aby je wydać.
 
Ale czy to nie oznacza, że nieuchronnie ucierpi jakość?
 
Ian - No cóż, jeśli próbny test nie wyjdzie dobrze, to po prostu nie wydamy.
 
Stephen - Zrobiliśmy 15 utworów na album, a następnie wybraliśmy 10 do umieszczenia na nim, więc z innymi ni było co zrobić.

Ten album to jest, oczywiście, Unknown Pleasures, album do kórego napisania trzeba było zdolności i głębokiej wrażliwości. Wystarczy posłuchać słów New Dawn Fades lub poczuć klimat związany z I Remember Nothing. Nic dziwnego, że pierwsze wydanie płyty zostało szybko wyprzedane.
 
Pytam ich, jak bardzo zamierzają polegać na syntezatorach w przyszłości.
 
Ian - Jeśli uznamy, że jest miejsce na klawisze, użyjemy ich. Nie podjęliśmy rozmyślnej decyzji, aby napisać piosenkę z syntezatorem.
 
- A co powiesz na pełnoetatowego klawiszowica?
 
Ian - Nie sądzę... musiałby to być ktoś, kto naprawdę nie potrafiłby grać, żeby nauczyć się grać tak jak my.
 
W rzeczywistości, Joy Division nagrało właśnie singiel dla francuskiego wydawnictwa Sordid Sentimentale (pisaliśmy o kulisach powstawania tego albumu TUTAJ), w którym Bernard używa syntezatora w bardzo nastrojowej piosence Atmosphere. Zgodnie ze zdaniem ich menadżera i stylisty fryzur, Roba Grettona (To zakrawa na głupotę, moim zdaniem! - Stephen Morris) To prawdopodobnie jedna z najlepszych rzeczy, które puścili na winylu.
 
Rob ma nadzieję, że uda mu się wkrótce wstawić zespół do jakiegoś studia, aby zrobić drugi album, ale wcześniej mieli występy w Holandii, Belgii, Niemczech i prawdopodobnie będą mieli w Ameryce. Ludzie zaczynają ich zauważać.

Ayatollah z Factory Records, Tony "Łebski" Wilson, wydaje się być chętny, by zabrać ich na British College Tour. Myśli, że intelektualiści pokochają ich. To może odbyć się za jakiś czas, ponieważ właśnie skończyli wyczerpujące występy jako brytyjski suport i specjalni goście Buzzcocks. Reakcje odbiorców były mieszane, ale nigdy wrogie. Ostatniej nocy na trasie, popełnili postępek, który udowodnił, że są bardziej wielcy i poważni, niż inni mogą nam wmówić. Ufam, że Buzzcocks znaleźli się w dobrym towarzystwie podczas  powrotu do Manchesteru!

Zespół w przeszłości cierpiał z powodu niestałej publiki. Nadszedł czas, by zostali uznani za awangardę brytyjskich zespołów nowych czasów.

Być może dla komercyjnie myślących hipokrytów z prasy Pop, Joy Division są naprawdę emocjonalnym kozłem ofiarnym.

Niedługo więcej ciekawych materiałów z fanzinów, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.