sobota, 29 czerwca 2019

Niezapomniane koncerty: Dead Can Dance na Torwarze w Warszawie, 22.06.2019 - pora umierać, nasza relacja


Dead Can Dance (pisaliśmy o nich wiele razy TUTAJ) to zespół legenda, zespół podczas koncertu którego obcuje się nie tylko z doskonałą muzyką, ale ma się świadomość, że artyści pochodzą z 4AD (opisywaliśmy tę wytwórnię wiele razy TUTAJ), czyli są ze stajni legendarnego Ivo Watts Rusella (pisaliśmy o nim TUTAJ), tak jak Cocteau Twins (pisaliśmy o nich TUTAJ), Clan of Xymox (pisaliśmy o nich TUTAJ), Bauhaus (pisaliśmy o nich TUTAJ), Throwing Muses (pisaliśmy o nich TUTAJ), a sami współtworzyli This Mortal Coil (pisaliśmy o nich TUTAJ)... Wszystko to czyni obecność na ich gigu czymś mistycznym.. 

Jeśli do tego doda się fakt, że mają w swoim dorobku bodajże największe dzieło muzyki gotyk, czyli Within the Realm of a Dying Sun (opisaliśmy ten album TUTAJ), że są grupą dla której inni nagrywają płyty tribute, a w końcu, że jako nieliczni na koncertach odtwarzają wręcz idealnie brzmienie z płyt, owo obcowanie przybiera wymiar czegoś absolutnie metafizycznego.. 

Więcej metafizyki?  Ależ proszę: pięć tysięcy ludzi siedzi wpatrzonych, prawie wcale nie ma świecących komórek, ludzie jak zahipnotyzowani, wszyscy mają świadomość powyższych faktów.. Inny dowód? Kiedy Brendan Perry wykonuje na bis pieśń Tima Buckleya pt. Song to the Siren, piosenkę, którą nagrała na albumie This Mortal Coil Ela Frazer z Cocteau Twins, po pierwszych akordach rozlegają się owacje. Tak - jesteśmy pokoleniem dwóch wytwórni: 4AD i Factory... I takimi pozostaniemy, choć nie da się ukryć, że Factory poza Joy Division raczej do powiedzenia zbyt wiele nie mieli. Być może dlatego właśnie, kiedy na aukcjach sprzedają logo wytwórni, w opisie aukcji pojawia się nazwa Joy Division właśnie... Warto zapoznać się z opinią legendarnego dźwiękowca Martina Hannetta o obu wytwórniach... (TUTAJ). 

Tyle wstępu a teraz rozprawmy się z materią koncertu. 

Zaczyna się od niesamowitego wrażenia wielkości sali, nigdy wcześniej nie byłem na Torwarze, słyszałem negatywne opinie o jakości dźwięku, rzeczywiście nie było rewelacyjnie chwilami trochę za cicho. Ale dało się wytrzymać. Sala zapełniała się stopniowo bowiem najpierw wystąpił support. 

David Kuckhermann to człowiek z ekipy Dead Can Dance, który gra na instrumentach perkusyjnych. Robi to znakomicie zwłaszcza kiedy używa instrumentu wynalezionego całkiem niedawno bo w 2000 roku a nazywającego się hang. Zresztą proszę bardzo:
Człowiek jest z Niemiec i ma 40 lat. Na prawdę potrafił zainteresować publikę. Grał też na innych instrumentach niemniej ten fragment jego występu zrobił na mnie największe wrażenie.
Zaczął i skończył w tak magiczny sposób. Współpracuje z Lisą Gerrard i nagrał CD... Przyjrzymy się temu dziełu i opiszemy je w swoim czasie.
         
Po supporcie mamy pół godziny przerwy, a na scenie uwijają się dźwiękowcy strojący instrumenty. Jakby nie patrzeć w trakcie koncertu okazuje się, że każdy członek Dead Can Dance to multiinstrumentalista... 


I następuje to co miało nastąpić. Zacznę od tego, że koncert wyglądał jak jakiś wyścig. Ja tak to odebrałem, jak jakaś licytacja. Kto da więcej? Od początku do końca. Po każdej piosence zadawałem sobie pytanie: czy teraz będzie lepiej? I najgorsze jest to, że było...

Zaczęli od Anywhere Out of the World  piosenki otwierającej ich najlepszy album Within the Realm of Dying Sun. No nie dałem rady i jak wiele osób wkoło ścierałem łzy z policzków. To było jak wybuch - eksplozja, zostaliśmy uderzeni ścianą dźwięku. Czy można zacząć lepiej? 

O płycie pisaliśmy TUTAJ. Zaczynają razem Lisa daje mocny wstęp wokalny, później Perry dopełnia reszty... Cholera!

A może to ja marzący o niespełnionej miłości
Ofiara głupców patrzących
Stojących w szeregu
Daleko od krzywdy

W naszej bezcelowej pogoni
Życia do jego końca
Czy ta kręta ścieżka
Doprowadzi nas do kresu?

Nie mogę opisywać wszystkich piosenek bo tekst nie miałby końca, więc skupię się na moim topie utworów DCD. Jako drugi grają  Mesmerism z płyty Spleen and Ideal. Jest super, oboje śpiewają. Brendan gra na banjo a Lisa na chińskich cymbałach (pisaliśmy o nich TUTAJ). To jest to co fani zespołu, w tym i ja, lubią najbardziej. Naoliwiona maszyna działa bez żadnych zgrzytów. Labour of Love jest doskonały ale nie należy do moich ulubionych utworów, choć jest bardzo nostalgiczny... Po nim Avatar, no ja p######ę! To jest to na co czekaliśmy! Lisa w życiowej formie. Spleen and Ideal pozostanie najbardziej niedocenioną płytą wszechczasów! Może być mocniej? A jak, po niej najlepszy utwór zespołu - takie jest moje zdanie - In Power We Entrust the Love Advocated... Trwa wspomniana licytacja. Brendan sprawdza i mówi - Ogród Ukrytych Rozkoszy (TUTAJ).

Wierzymy w miłość którą głosimy

Żeglując na srebrnych skrzydłach przez tę burzę
Którą może przynieść szczęśliwa miłość
Wróci w moje ramiona znowu
Miłość minionej złocistej epoki
Jestem obezwładniony przez lęki i nie wiem jaki obrać kurs?

Zaczęło się i znalazłem moją wiarę która mnie opuszcza

Ta noc wypełniona jest płaczem wyalienowanych dzieci poszukujących raju
Znak niespełnionej ambicji porusza wiatraczek na patyku
Jestem obezwładniony przez lęki i nie wiem jaki obrać kurs?
Kiedy pamięć zmienia świadka w niewinnego zużytego umierającym szaleństwem

Metodą jest nasza miłość
Nie ma innej drogi ku końcowi
Albo nigdy nie znajdziesz kluczy
Do mojego serca

ISOLATIONS: Zastrzegamy sobie prawa autorskie do tłumaczeń tekstów

Choć Perry zmienia końcówkę, nadal jest to najgenialniejsza piosenka muzyki gotyk. Amen.

Po nim Bylar znakomity - dowód pełnej kooperacji wokalno - instrumentalnej, doskonale grają i śpiewają a Lisa przechodzi samą siebie... no i Xavier. Panie jak żyć? Brendan dyryguje na początku po czym znakomicie śpiewa! 

Piękna Roseann twoja włóczęga to znana historia
Najeżone niebezpieczeństwami życia które wiodłaś zostały osądzone dla sławy
Otula nas nienawiść
Oskarżając umysły herezją
Dyletanci nas okrążają
Ale przybędzie wyrozumiałość by nas uwolnić
Wiara
Chociaż Xavier się modlił aby spadł deszcz dający życie
W głąb ludzkich dusz
By wyleczyć je z cierpienia

To były grzechy przeszłości Xaviera
Wiszące jak klejnoty w lesie pozorów
Głęboko w sercu gdzie pojawiają się misteria
Ewa dźwiga znamię grzechu pierworodnego
Wolność tak trudna kiedy ograniczają nas prawa
Wyryte w planie ręką natury
Niewidzialne dla tych co przegrali goniąc przeznaczenie

Chociaż Xavier modlił się aby spadł życiodajny deszcz
W głębie ludzkich dusz by uzdrowić ich zwyczaje
I kiedy noc przechodzi w dzień
O słońce, księżycu, zapomnijcie
Chociaż twoje koszmary nadchodzą
Miłość Xaviera spętana łańcuchami

To były grzechy przeszłości Xaviera
Wiszące jak klejnoty w lesie pozorów

ISOLATIONS: zastrzegamy sobie prawa autorskie do tłumaczeń tekstów

Na koniec wkracza Lisa z niesamowitym wokalem... Tak kończy się genialny utwór a ona i jej support doprowadzają nas do pytania: Kto da więcej?

Lisa daje i podbija pulę na maksa: The Wind That Shakes the Barley z doskonałym wstępem na fujarce. Ludzie siedzą, sąsiadka obok płacze, wszyscy zamyśleni nad życiem, jego kruchością i przemijaniem. Ta mająca korzenie w Irlandii pieśń jest znakiem firmowym zespołu. I na zawsze nim pozostanie... 

Po niej celem wybudzenia grają Sanvean  a ona zdaje się być niezmordowana.. Daje publice swój niesamowity głos... Po tym boski Indoctrination (A Design for Living) i szał sięga zenitu... Piękne nostalgiczne krajobrazy roztaczane przez wokalistę zespołu zdają się nie mieć końca.. To z płyty Spleen and Ideal - jeszcze o niej nie pisaliśmy? O cholera! Nadrobimy to. Co mi się tutaj nie podobało to klaskanie, publika go nie nie podejmuje, tak jakby Lisa chciała umniejszyć dokonania wokalisty... 

Po niej wchodzimy do labiryntu..  Yulunga (Spirit Dance) a po nim The Carnival Is Over - jesteście już w środku, idziecie? Znowu potęga wokalu Lisy i doskonały nostalgiczny song Brendana, choć nie podoba mi się choreografia sekcji perkusyjnej. 

The Host of Seraphim to z kolei piękna pieśń i jeden z jaśniejszych punktów koncertu - Brendan znowu dyryguje wokalistami, podczas całego koncertu widać że to on dowodzi, choć z pełnym szacunkiem chwilami oddaje stery Lisie.. - wkraczamy tym razem w obszar chyba najmniej komercyjnego albumu zespołu jakim jest The Serpent's Egg - Jajo Węża..  Jakie zakończenie...  

Amnesia - jest dobrze Brendan i klawiszowiec wprowadzają nas z świat wspomnień i nostalgii.. Autumn Sun (Deleyaman cover) są oboje choć mogłoby być lepiej.. Może coś z debiutu? Ale i tak jest OK. No i koniec... Dance of the Bacchantes kończy ten niesamowity set. 

Po czym następuje kilka bisów. Zaczyna on - Song to the Siren (Tima Buckleya) - ja wiem, że miał romans z piosenkami Buckleya na swoim solowym albumie, ale że teraz ukradł Eli ten numer... Chcieliście to macie - This Mortal Coil w wersji męskiej... Brzmi jak nic przedtem.. Publika jednak jest nie do zdarcia - Cantara bo Lisa musi też być na bis! Są cymbały i jest to co kochamy najbardziej - stopniowanie emocji. Ona znika ale tylko na chwilę, by skończyć swój występ piosenką The Promised Womb ... Piękny wokal i kiedy kończy wydaje się, że nic już nie zabrzmi lepiej. 

I wtedy Brendan udowadnia, że jednak to on stoi na mostku kapitana. Severance, noż k###a mać. I tyle w temacie.

Rozdzielenie

Rozdzielenie
Wołają nas ptaki odejścia
A my stoimy
Obdarzeni strachem lotu

Lądem
Wiatry zmian
Konsumują ziemię
Podczas gdy my trwamy
W cieniu minionych lat

Gdy spadną już wszystkie liście
I zmienią się w proch
Czy będziemy trwać
Obwarowani naszymi obyczajami?

Obojętność
Zaraza przetaczająca się przez ziemię
Znaki zwiastujące
Rzeczy które nadejdą
 

ISOLATIONS: Zastrzegamy sobie prawa autorskie do tłumaczenia tekstu.   


Ona mu pomaga.. Tym sposobem mimo tego, że od lat nie są już razem, żegnają się z nami wspólnie. 

Być może to był ostatni koncert DCD w Polsce. Dlaczego? Kto ma oczy nich ogląda - set nie jest z Polski ale popatrzcie.  

Lisa mimo że w tym białym świetle wygląda jak anioł to martwi mnie jej stan. Kto ma oczy ten zobaczy... Obym był złym prorokiem... 

To był najlepszy koncert jaki widziałem. Poniżej zapis z 24.05.2019 z Lisbony. Wszystko było podobnie z tym że Perry wystąpił w garniturze... Wie jak ważna jest nasza publika i potrafił to uszanować.  

Po tym koncercie można napisać wzorem Tomka Beksińskiego: pora umierać. 

Dead Can Dance live Warsaw, 22.06.2019 - Torwar - Setlista: Anywhere Out of the World, Mesmerism, Labour of Love, Avatar, In Power We Entrust the Love Advocated, Bylar, Xavier, The Wind That Shakes the Barley, Sanvean, Indoctrination (A Design for Living), Yulunga (Spirit Dance), The Carnival Is Over, The Host of Seraphim, Amnesia, Autumn Sun (Deleyaman cover), Dance of the Bacchantes, Song to the Siren (Tim Buckley cover), Cantara, The Promised Womb, Severance.

A propos - jakiś gostek napisał recenzję koncertu na Interii - TUTAJ. Możecie nas porównać i wtedy zrozumiecie, czym różni się mainstream od nas. 

Aha, ale my nie bierzemy kasy za to co robimy. Dlatego, czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie i badziewiach typu Interia

P.S. kto zauważył, że In Power ma podobne zakończenie jak Severance? I kto wie dlaczego?

Nasze relacje z koncertów są TUTAJ

piątek, 28 czerwca 2019

Ian Curtis był wielkim fanem Bowiego

Ian był wielkim fanem Bowiego i po jednym z jego koncertów odwiedził jego garderobę. Miał autografy Davida Bowiego, Trevora Bouldera i Micka Ronsona, jedną z połamanych pałeczek Woody'ego i zapasową strunę gitarową. Bowie grał dwa razy, a gdy Ian i Tony czekali na oba wieczory, Ian zaaranżował wszystko tak, żeby jego przyjaciele zabrali mnie ze sobą na ten drugi koncert. Wtedy pierwszy raz byłam na prawdziwym koncercie. Byłam podekscytowana nawet zespołem grającym w suporcie, którym był Fumble. Uwielbiałam ich interpretację „Johnnie B. Good”, nie zdając sobie sprawy z tego, że każdy zespół rockowy wykonywał tę piosenkę. Kiedy Bowie pojawił się w kombinezonie z nadrukiem, przypominającym śpioszki niemowlęce, wszyscy patrzyliśmy na niego w niemym uwielbieniu. Scena była tak mała, że znajdował się niezwykle blisko widzów, ale nikt nie odważył się dotknąć jego chudych, chłopięcych nóg.
 
Tak koncert Davida Bowiego wspomina Deborah Curtis. Gdy zamieściliśmy tekst o ulubionym utworze Iana Curtisa z repertuaru Davida Bowie’go (TUTAJ), na portalu społecznościowym odezwał się Leigh Smith, prowadzący profil dla grupy fanów lidera Joy Division, który przypomniał o tym, że Ian wszedł za kulisy po koncercie Bowiego w Manchesterze.

David Bowie alias Zyggy Stardust występował w Manchesterze aż czterokrotnie lecz tylko 28 i 29 grudnia 1972 r. z suportem The Fumble. Koncert miał miejsce w Hardrock Concert Theatre a Fumble otrzymał od managera Bowie’ego propozycję udziału w nim zaledwie dzień wcześniej. Najprawdopodobniej Ian Curtis był na obu koncertach lecz z Deborah w dniu 29 grudnia. Zachowała się setlista TUTAJ, bilety, w zasadzie wszystko z tego czasu. Ktoś nagrał występ z 28 grudnia i wydał na płycie, tak więc można przenieść się w czasie i wraz z Ianem, który może gdzieś tam jest na widowni i odsłuchać całość:

Hardrock Theatre na Great Stone Road w dzielnicy Stretford był miejscem szczególnym. Otworzył swoje podwoje w lecie 1972 roku a zamknął na jesieni 1975 r.  Budynek adaptowano potem na sklep B&Q, zamknięty w 2017 r. W ciągu trzech lat działalności w klubie wystąpili prawdziwi giganci muzyki, tacy jak Led Zepellin, Paul McCartney, David Bowie, Tangerime Dream, Faces, Bob Marley i wielu innych. Zanim stał się klubem muzycznym, był kręgielnią Top Rank.


David Bowie zagrał w Hardrock w ramach legendarnej trasy Ziggy Stardust. Dwa razy zaraz po otwarciu we wrześniu 1972 r. Wówczas, 3 września, widział go tam Steven Morrissey, który mieszkał w pobliżu na Kings Road. W wywiadzie przeprowadzonym przez Katherine Diekmann w 1991 roku Morrissey powiedział: Po raz pierwszy zobaczyłem Bowiego w ‘72 roku i była to niesamowita wizja. W tym czasie pogardzano nim, przez co stał się dla mnie absolutnie fajnyIan Curtis nie tylko był zafascynowany muzykiem, lecz jak to określił Torn Apart w swojej książce – miał na punkcie Bowiego absolutnego bzika.

W Hardrock panowały dość specyficzne warunki: sufit był umieszczony dość nisko i publiczność siedziała pod samą sceną, przez co kontakt z występującym był niezwykle osobisty. Debbie wspomniała o stroju Bowie’ego, a w internecie jest sporo świadectw innych widzów TUTAJ. Oni z kolei zapamiętali to, że artysta miał na sobie lateksowe, zielone rajstopy i w chwili rozpoczęcia koncertu w Sali włączono fluorescencyjne oświetlenie, które dawało zupełnie nieoczekiwane efekty. 

W obiekcie mieściła się również dyskoteka Village. Specjalna wieża, która wciąż tam jest, była oświetlona neonami, których kolor zmieniał się w zależności od tego, czy tego dnia (a w zasadzie nocy) w klubie był koncert czy dyskoteka. Lecz to już przeszłość. Nie wiadomo, co się stanie z tym miejscem. Nikt się raczej nie zdziwi, jeśli zostanie zburzone, jak wiele historycznych gmachów z terenu Manchesteru. Trzeba przyznać, że włodarze miasta bez sentymentu patrzą na swoje miasto. Czyżby nadal unosił się w nim duch Karola Maksa i Friedricha Engelsa?
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 27 czerwca 2019

Kinowa Jazda Obowiązkowa: John Doe - Samozwańczy Strażnik, czyli o pedofilii tak jak powinno się ją opisywać i z nią postępować


Australijski film z 2014 roku w reżyserii Kelly Dollen, nie ma wyjątkowo gwiazdorskiej obsady i na pierwszy rzut oka wydaje się być niczym nadzwyczajnym, zwłaszcza sądząc po plakacie... Ale na tym kończy się wszystko negatywne, co o tym filmie można powiedzieć. 

Film rozpoczyna się nijako od końca, aresztowany pod zarzutem wielokrotnego morderstwa John Doe (w tej roli Jamie Bamber)  prosi o wywiad z dziennikarzem śledczym Kenem Rutherfordem... Doe oczekuje na wyrok, i wydaje się pewnym, że to on jest sprawcą ponad dwudziestu zabójstw.

Podczas wywiadu poznajemy całą historię Doe. I im dłużej to trwa tym bardziej zmieniamy o nim zdanie. Nie chodzi bowiem tylko o wyrafinowane metody jakimi się posługuje w mordowaniu swoich potencjalnych ofiar. Chodzi o to, jak perfekcyjnie wszystko planuje. Każda z nich jest doskonale szpiegowana, Doe wie o nich  wszystko, zna ich przyzwyczajenia, nawyki i miejscach przebywania. Mało tego, zna także okolice, sąsiadów, jednym słowem jego zbrodnie są w związku z tym niemalże doskonałe. Choćby ta z centrum handlowego, kiedy plastrem z cyjankiem morduje jedną z ofiar...

Ale najważniejsze jest to, że Samozwańczy Strażnik zabija z konkretnego powodu. John Doe bowiem morduje recydywistów, głownie pedofilów, takich wobec których wymiar sprawiedliwości okazał się bezradny, o ile chodzi o aspekt resocjalizacji. 

W związku z tym Doe zyskuje coraz większą sympatię społeczeństwa. Jego egzekucje są transmitowane przez telewizję, przy okazji jeden z dziennikarzy zdaje się z nim bardzo sympatyzować. Powstaje ruch oporu, który sprzyja Doe


W końcu ma miejsce ta ostatnia egzekucja. W pełni transmitowana z wielu kamer na żywo. Doe podczas niej ujawnia swoją tożsamość i motywy działania... 




Czy ława oskarżonych wymierzy karę śmierci? Czy może dojdzie do jakiegoś zupełnie niespodziewanego zwrotu akcji?

Film jest absolutnie wart obejrzenia, a komentarze na YouTube mówią same za siebie. Tak powinno realizować się filmy inteligentne, obiektywne i poruszające ważne problemy. 

Mamy tutaj grupę pedofilów, ale duchowny jest zaledwie jednym z nich, tak jak wskazują statystyki, mamy bezwładny wymiar sprawiedliwości i w końcu działającą pod przykryciem kastę ludzi ponad prawem. 

Czy kiedy sądy są bezradne społeczeństwo powinno zacząć samo wymierzać sprawiedliwość? 

To i wiele innych pytań pozostaje w głowie widza po obejrzeniu tego doskonałego australijskiego thrillera. 

W końcu poznajemy motywy działania głównego bohatera, który do ostatniej sceny pozostaje wierny swojej idei, co prowadzi do wniosku, że każdy ma swojego mola, który go gryzie...
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.          

środa, 26 czerwca 2019

Z mojej płytoteki: Trzy oblicza Unknown Pleasures w 40. rocznicę wydania kultowego albumu


15.06.2019 roku przypadła 40. rocznica wydania najważniejszego debiutu muzycznego, jakim bez wątpienia jest Unknown Pleasures zespołu Joy Division (FAC 10). O albumie pisaliśmy już wielokrotnie i na pewno pisać jeszcze będziemy, dzisiaj natomiast przedstawiamy trzy odsłony tego kultowego wydawnictwa.

Pierwsza jest zupełnym rarytasem, bowiem to płyta z epoki, wydana na specjalnym papierze posiadającym fakturę, z wydrukiem informującym, że wyprodukowana została w zakładach Garrod & Lofthouse Ltd. w UK

Zwraca uwagę jakość wykonania papieru, mimo upływu 40 lat... Nadruk sygnału pulsara na tak wytłoczonym papierze wygląda zupełnie niesamowicie:

Oczywiście na krążku ma słynne wygrawerowane napisy: Inside!-A, S-23, A Porky Prime Cut, Step, oraz Outside!-B, S-21, A Porky Prime Cut, This Is The Way.


Drugi album to wydawnictwo polskiego Tonpressu, z 1986 roku. W tym miejscu pozwolę sobie zareklamować nasz wywiad z panem Markiem Proniewiczem, który opublikujemy w rocznicę urodzin Iana Curtisa (jest w trakcie obróbki). Pan Marek opowiada w nim o kulisach wydania polskiej wersji albumu. Niestety w tym przypadku okładka nie posiada faktury na papierze, ale nie wymagajmy zbyt wiele, kto żył w epoce komuny wie jak wiele znaczyło wtedy wydanie na polskim rynku płyt Joy Division (warto zerknąć na nasz wywiad z panem Alkiem Januszewskim, który projektował okładkę singla LWTUA - TUTAJ i TUTAJ).



I w końcu pora na trzecią odsłonę - wydanie specjalne bo rocznicowe, przybyło z dwudniowym opóźnieniem ale jest i cieszy oko. Zaskoczenie bowiem jak zapewne niektórzy wiedzą, zespół pierwotnie myślał o białej okładce z czarnym logo, natomiast Peter Saville zamienił kolory na okładce pierwszego wydania.

Wydanie rocznicowe za to jest w oryginalnych barwach. I tu zaskoczenie, bowiem wewnętrzna obwoluta płyty jest czarna... Winyl za to czerwony. Nie ma przesłań wygrawerowanych jak na pierwszym wydawnictwie, są tylko numery i napis FA:

Poniżej rozbieramy na czynniki pierwsze wszystkie trzy wydania...



Niestety w przypadku wydania rocznicowego faktura okładki nie jest taka jaka na oryginale, bardziej przypomina alfabet Braillea i być może tak jest, znając możliwości Savillea, kto wie?
Za to winyl oczywiście jest znakomitej jakości...
Poniżej jeszcze porównanie tekstury wszystkich trzech płyt. Za rok czeka nas 40. rocznica wydania Closer, zobaczymy czym wtedy zaskoczą nas byli muzycy Joy Division i ich projektant.

Będziemy wtedy w Manchesterze gdzie Peter Hook and the Light zagrają specjalny koncert w legendarnym Apollo Theatre

Na nową wersję Closer czekamy i na pewno ją u nas opiszemy, dlatego czytajcie nas - codziennie mowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.           

wtorek, 25 czerwca 2019

Świat bez the Beatles - czy to możliwe?

Wyobrażacie sobie świat, w którym nigdy nie było Beatlesów? To niemożliwe? Niemniej wyobraźnia ludzka nie zna granic i 28 czerwca nastąpi światowa premiera filmu Yesterday opowiadającego historię piosenkarza Jack’a Malik’a (w tej roli Himesh Patel), który pewnego dnia zostaje potrącony przez autobus.

Kiedy odzyskuje przytomność przekonuje się, że trafił do równoległego świata, w którym nikt nie słyszał o Beatlesach. Postanawia to wykorzystać, oczywiście z sukcesem, i z nieznanego nikomu tekściarza i muzyka staje się światową sławą. Film został wyreżyserowany przez Danny’ego Boyle’a a autorem scenariusza jest Richard Curtis. Oto zwiastun filmu:
Sam pomysł wykorzystania nieznajomości hitów Beatlesów nie jest nowy, podobny motyw znalazł się wcześniej w sitcomie BBC  Goodnight Sweetheart (TUTAJ), nakręconym według scenariusza Jacka Bartha, w którym bohater przeniósł się w czasie do Londynu lat 40. i wykonywał tam piosenki Beatlesów.

Tegoroczny film jeszcze się nie pojawił na ekranach a już znalazł się pisarz, który twierdzi, że scenariusz, według którego został nakręcony, jest plagiatem. W 2013 r. Nick Milligan opublikował swoją debiutancką powieść Enormity, która opisała perypetie pechowego piosenkarza o imieniu Jack. Po tym, gdy nie powiodło mu się w branży muzycznej, został astronautą i wyruszył w podróż kosmiczną. Jego rakieta rozbiła się na planecie bliźniaczo podobnej do ziemi, ale z drobnymi różnicami: nikt tam nie znał hitów The Beatles, Neila Younga, Leonarda Cohena czy Boba Dylana. Jack więc skorzystał z okazji, zaśpiewał utwory Beatles i stał się sławny…

Nie nam rozstrzygać czy pomysł na film jest oryginalny, czy nie, znacznie ciekawszy jest postawiony problem, a mianowicie – co by się stało, czego by na dzisiaj zabrakło, gdyby nie było utworów the Beatles? Okazuje się że stracilibyśmy całkiem sporo:

Przede wszystkim mogłoby nie byłoby audycji Johna Peela, którego dyskografię opisujemy od dłuższego czasu (TUTAJ). Ten legendarny brytyjski DJ dostał się do amerykańskiego radia właśnie jako Korespondent Beatlesów po tym, jak zadzwonił do stacji, aby poprawić prezentera popełniającego rażące go pomyłki w audycji na temat Liverpoolu.

Nie byłoby może także teledysków (wyobrażacie sobie świat bez teledysków? chyba się nie da). W 1984 r. MTV uznało Richarda Lestera, reżysera filmu A Hard Day's Night i Help!the Beatles, za prekursora i twórcę nowej formy muzycznej jaką jest teledysk. Do jej powstania przyczyniły się właśnie produkcje filmowe tego zespołu.

Muzycy the Beatles zapoczątkowali również organizację koncertów w miejscach dotąd nie kojarzących się z występami: na stadionach i na dachach. Występ zespołu na Shea Stadium w Nowym Jorku w 1965 roku był pierwszym tego rodzaju. The Beatles już wtedy byli tak popularni, że wszystkie 55 600 biletów sprzedano w 17 minut. Ich ostatni koncert z kolei grany był na dachu siedziby firmy Apple Records na Savile Row HQ w Londynie. Pomysł stał się kultowy i wielokrotnie potem był wykorzystywany przez inne grupy, m.in. przez U2, którzy na dachu centrali BBC w Los Angeles w 2009 roku nagrali teledysk do utworu Where The Streets Have No Name


The Beatles w zasadzie jako pierwsi sami pisali swoje piosenki. Przed nimi muzycy wykonywali utwory napisane przez profesjonalnych kompozytorów i tekściarzy zajmujących się tylko tego rodzaju twórczością.  A Hard Day's Night z 1964 roku był pierwszym (i jedynym) albumem Beatlesów składającym się całkowicie z piosenek Lennona i McCartneya. To także im zawdzięczamy uznanie albumu wraz z okładką za dzieło sztuki. Przed the Beatles album pop był zestawem najnowszych przebojów i różnego rodzaju gadgetów.  Ale oni spojrzeli na płytę inaczej. Ich albumy miały rozpoznawalną stylistykę i spójny pomysł, począwszy od  Rubber Soul z 1965 roku. Szczytowym osiągnięciem był w tej mierze był pierwszy album koncepcyjny za jaki uznano Sgt Peppers' Lonely Hearts Club Band. Na nim z kolei wzorowały się kolejne pokolenia muzyków. O wpływie tym mówił w naszym wywiadzie Dave Clarke z Blue in Heaven (TUTAJ). Wreszcie Beatlesom zawdzięczamy zastosowanie w jednym utworze różnych efektów i gatunków muzycznych. Dzięki nim popowe piosenki zostały wzbogacone awangardowymi efektami dźwiękowymi, wśród których znalazły się motywy elektroniczne, muzyka klasyczna, folk, instrumenty indyjskie i niemal każdy istniejący gatunek muzyczny.

Lecz zbierając wszystko, co tylko przychodzi na myśl gdy usłyszymy nazwę the Beatles należy zauważyć, że bez nich, bez całej tej beatlesomanii, nie byłoby rewolucji obyczajowej lat 60-tych, długich fryzur, kultu muzycznych supergwiazd, usankcjonowania buntu młodych, a także… nie byłoby się od czego odciąć w latach następnych. Odrzucenie w latach 80 pompatyczności, która otaczała tradycję Beatlesów, pozwoliła na skonsolidowanie się ruchów jawnie undergroundowych, wśród których najliczniejsze i najbardziej nośne były te określone nazwą punk, a potem post-punk.

Gdyby nie było Beatlesów, czy mogliby zaistnieć Sex Pistols a potem Joy Division, the Cure, the Smiths, Siekiera itd., itp… czyli bez Beatlesów nie mielibyśmy czym się zajmować, i to też jest kolosalny wkład tego zespołu w dzieje muzyki.

poniedziałek, 24 czerwca 2019

Isolations News 42: Nieznane zdjęcia Joy Division, budynki w barwach Unknown Pleasures, Gilmour sprzedaje gitary, Dead Can Dance w Warszawie


Nowe zdjęcia Joy Division, powyżej zdjęcie wykonane 18.12.1979 r. w Paryżu przez Pierre Rene Wormsa. Poniżej 18.10.1979 z Bangor University, Wales z trasy z Buzzcocks.

I w końcu jak mocno zaczęliśmy serię zdjęć tak mocno kończymy, bowiem wśród poniższych, wykonanych przez Franka Jenkinsona na koncercie w Lyceum 20.02.1980 roku jest TO, uchodzące zdaniem internautów za najlepsze koncertowe zdjęcie Joy Division (TUTAJ).


Czekamy na kolejne dokumenty z tamtych lat. Internet bardzo ułatwia ich ujawnianie. 


David Gilmour sprzedał kolekcję gitar z których jedną jego ulubioną marki Martin-35 z 1969 r. za astronomiczną sumę 1 095 000 USD (TUTAJ). Poprzedni rekord należał do gitary (gitara klasyczna z 1939 nr OO0-42) Erica Claptona, która została sprzedana się za 791 500 USD (LINK). 

W NME z okazji 40. rocznicy wydania Unknown Pleasures artykuł o 20 rzeczach, których nie wiemy w związku z tą płytą. Kto nie wie ten nie wie... Ale kto chce może rzucić okiem TUTAJ. My już wkrótce przyjrzymy się tej płycie z nieco innej perspektywy. 
Inaczej rocznicę wydania Unknown Pleasures obchodzono w Manchesterze, gdzie iluminacje pokryły wiele najważniejszych budynków miasta. Wygląda super (TUTAJ). Nie można tak na stałe? A skoro nie - to może chociaż muzeum zespołu w domu Iana Curtisa  w Macclesfield... 

Z kolei the Guardian (TUTAJ) skupia się na wypowiedziach artystów, dla których Joy Division byli i są inspiracją, oraz na dowodzeniu, jak wielki wpływ zespół wywarł i wywiera na świat sztuki. Wypowiadają się między innymi Moby, Kevin Cummins, Matthew Higgs czy Tim Burges.


To się stało. W końcu Dead Can Dance zagrali koncert wszechczasów w Polsce. Byliśmy tam. Zagrali na prawdę setlistę marzeń. I jak... 

Dajcie nam odetchnąć, niech emocje nieco opadną - napiszemy o tym koncercie jeszcze w tym tygodniu... Nie ulega wątpliwości, że to było największe muzyczne wydarzenie roku.
Kolejne newsy już wkrótce - czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.